sobota, 17 kwietnia 2010

KOT Kaczyńskiego (UWAGA! zaczynam...)

          Zaczynam swój blog w niefortunnym monecie. Zginął Prezydent. Jego żona. Parlamentarzyści z dobrotliwym wyrazem twarzy. Wojskowi cenieni przez świat polityki. Duchowni z baretkami na ramieniu. I pechowcy: krewni pomordowanych rodzin katyńskich, ludzie z obsługi samolotu oraz reszta świty.

          Szczęśliwie, elita przeżyła. Profesor Wojciech Bartoszewski nie zginął, oddycha ojciec Tadeusz Rydzyk, śpiewa Edyta Górniak, piłkę kopie Emmanuel Olisadebe, płacze Adam Małysz, szlocha agent Tomek, zamilkł Kuba Wojewódzki. Żyję też ja, żadna tam elita, ale za to głośna biseksualistka z połowy lat 50., ale nie powiem jeszcze, w jakim mieście się to działo. Nie wiedział o tym nieżyjący już Józwa, mój kochanek, potem mąż, który był tak zapatrzony we mnie, że stawiał wyżej moje cielesne słodycze od boskiej Brigitte Bardot. Zresztą mnie to nie dziwiło. To był mężczyzna. Same obrazki mu nie wystarczały, a ją znał przecież tylko z ekranu. A moim biseksualizmie mało kto wiedział, w IPNie nie ma mojej teczki. Sprawdzałam.

          Brigitte Bardot, o której wspomniał mi Józek, zainspirowała mnie. Pamiętam, jak nago odkurzałam mieszkanie. Nic więcej nie powiem, ale Józwa był jednym z bardziej oświeconych mężczyzn w PRLu. Ale to moja zasługa. Jak podpadał to i tak dostawał po twarzy. Ścierką. Kiedyś życie nie było tak brutalne, jak dziś.

          Ta Briggite Bardot miała fioła na punkcie zwierząt. Zebrała tyle psów i kotów, że wyobrażam sobie, jak w jej domu musiało śmierdzieć. Ja rozumiem szacunek dla zwierząt. Sama nieraz dostawałam gorączki na widok różnych misiów, tygrysków, czy lamparcików. Ale ich zapach był dla mnie ważny. Tu nieco się zawiodłam, bo wszyscy pachnieli tak samo: Brutalem! Na marginesie dodam, że inne łanie, czy sarenki pachniały subtelniej, bo zwykle aromatem konwalii, róży i lawendy firmowanej przez perfumy Pani Walewskiej.

          Ale wrócę do zwierząt. Szczególnie kotów! Brigitte Bardot miała w końcu kota. Nawet niejednego. I nasz Prezydent też miał kota. Też niejednego! Nawet został w 2008 roku Kociarzem Roku!

          I w tym momencie wyrażam swój pierwszy protest na blogu! Dlaczego media nie filmują rozpaczy kota Marii i Lecha Kaczyńskich? Jak on sobie radzi? Jak przeżywa żałobę? Co mógłby powiedzieć, oczywiście gdyby mówił, o pochówku swych opiekunów tak daleko od jego Warszawy? Dlaczego nie pomyślano o kocie?

          Protestuję, bo to medialny koci afront wobec pary prezydenckiej. Nieładnie!