czwartek, 21 sierpnia 2014

INFO

Od
PONIEDZIAŁKU
rozpoczynam rozdział polityczny.

Będę udzielała się lokalnie, krajowo i światowo.
Zapraszam serdecznie do zapoznawania się z moimi komentarzami nt. gzubów, którzy dorwali się do stolców.

środa, 20 sierpnia 2014

Dlaczego człowiek się odurza?

Namówiłam dziś Kunegundę lat 90 na wildeckie SPA. Spotkałyśmy się wczesnym rankiem w kolejce do sklepu, gdzie napomknęłam jej, że zasługuje na coś więcej niż smród zdążających do roboty sąsiadów, którzy wpadają do sklepu i kupują porannego klina, czyli setkę wódki. Wszyscy pachną tak samo, niezależnie od tego czy skonsumowali wczoraj wiśniówkę, cytrynówkę, czy dwa galony taniego wina.

- Kunia, nawet zapach świeżego pieczywa jest ulotny. Za chwilę przyjedzie furgon z chlebem, chwilę poniuchamy aromat skórki chleba, ale przecież wszystko szybko się ulotni. Kobieta zasługuje na coś trwalszego.
- Wszystkie moje związki były ulotne. Wiesz przecież, że jestem trzykrotną wdową.
– Pomóc może nam tylko hyćka.
- Masz na myśli owoce czarnego bzu? Jeden z moich mężów zatruł się nimi...
- Tak, przypomniałam sobie też o kwiatach hyćki. One pięknie kwitną...

Umówiłyśmy się ponownie na godzinę 10. Spotkałyśmy się znów pod sklepem. Mi towarzyszył Władek lat 98, który wyraził ochotę bycia naszym ochroniarzem. Podał Kuni lewę ramię, mi prawe i we trójkę ruszyliśmy dziarsko nad Wartę. W przeciągu pół godziny dotarliśmy do miejsca, w którym dojrzewały owoce trzech rozłożystych krzaków czarnego bzu.

- Wiosną był tu za wspaniały, odurzający zapach – zachwycała się Kunia.
- Jak ja lubię łona przyrody – powiedział Anonimowy Kobieciarz lat 98, obleśnie przyglądając się naszym krągłościom.
- Ty, drągalu, jesteś tu z nami po to, by zerwać rosnące na górze najbardziej dorodne owoce – zakomenderowałam.

AK-owiec ochoczo wziął się do zrywania hyćki. Podawał nam wspaniale kwitnące okazy, a ja upychałam je za sukienkę, majtki i do stanika, zachęcając Kunegundę lat 90, by robiła to samo.
- Kunia, wetknij hyćkę, gdzie się da! Tylko tak odzyskasz świeżość.
- O kurde! – zaklął podniecony Władek. – O kurde! – powtórzył powstaniec.
- Na nerki też? – spytała Kunia. - A nie poplamię się? Soki owoców nie puszczą?
- Miej to gdzieś – odpowiedziałam. – Dla mnie to trochę SPAnerskie, ale jak ci się nie podoba...
- Teraz rozumiem, dlaczego ludzie się odurzają – podzieliła się przemyśleniem moja kolejkowa towarzyszka. – To takie przyjemne...
- Dziewczyny – wyznał Anonimowy Kobieciarz lat 98. – Chyba się zadurzyłem...
- To działa – przytaknęłam.

Fajnie się odurzyć. Od czasu do czasu, ale nie codziennie, bo można wpaść w nałóg. A wtedy postrzeganie staje się parabolicznie zakrzywione. Bo poetką się nie jest, tylko bywa. Kto tego nie rozumie, temu nawet mój protest nie pomoże...

wtorek, 19 sierpnia 2014

Macica chaosu.

Adela, pójdźmy dziś do Biedry!
- Dokąd?
- No przecież tu opłaca się kupić tylko pieczywo!

Stałyśmy pod naszym sklepem w oczekiwaniu na transport świeżego pieczywa. Z Kunegundą lat 90 zawsze umilałyśmy sobie czas rozmową. Ona akurat pokiwała z dezaprobatą głową, po czym perorowała dalej.
- W Biedrze masz wszystko tanie, w zasięgu ręki, a promocje trwają wiecznie. I nie ma długich kolejek, bo tylko w jednej kasie sprzedają alkohol. Przy pozostałych stanowiskach są pustki.
- Ale ja tam nikogo nie znam!
- Biedaków będziesz poznawała? Do Biedry trzeba tylko wskoczyć, kupić i cieszyć się z brzęczącej w kieszeni reszty.
- Nie – odpowiedziałam. – Nie będę wprowadzać macicy w chaos.
- Co? – Kunia rozdziawiła buzię.
- Co to w ogóle za nazwa? Biedra? Jak to brzmi ohydnie!
- Co z twoją macicą?
- Moja macica przywiązana jest do sklepu na dole. Mam zacząć szaleć dyskontowo w wieku 74 lat?
- Mi idzie 91 roczek, a Biedra mnie finansowo zaspokaja.
- Ja się do twojej macicy nie wtrącam.
- Adela, to było niegrzeczne – obruszyła się Kunia.
- Przepraszam. Kunia, czy widzisz tę kamienicę?

Wskazałam palcem na budynek znajdujący się naprzeciw nas.
- No.
- Przez lata panował tu i panuje do dziś porządek. Bolek lat 67 mieszka na górze i puszcza wiatry, zakłócając wypoczynek mieszkającej pod nim Anieli lat 85 tylko akustycznie. A gdyby tak nagle zamienić im mieszkania? Albo gdyby Wiesia lat 49 zaczęła mieszkać drzwi w drzwi z Balbiną lat 52 to najpewniej nie skończyłoby się to tylko na incydentalnym wyrywaniem sobie kudłów. Uwierz mi, krew by się polała. Albo gdyby Binio lat...
- Adela, przecież ja mówię tylko o zakupach!
- Wcale nie, Kunia. Ty mącisz.
- Niby ja?
- Przestajesz się zastanawiać, czego potrzebujesz, bo interesują cię jedynie ceny produktów niepotrzebnych. I w tym jest sęk.
- Sęk powiadasz?
- Macica chaosu.

Kunia zamilkła przez moment, zastanawiajac się nad moimi słowami. Po chwili zauważyła, że jest ładna pogoda. Rzeczywiście, słońce świeciło, ale już po południu miało się skryć za chmurami. Wtedy będzie najlepszy moment na jakiś sensowny protest.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Jazda po ciemku.

Rozpoczynałyśmy tydzień jak zwykle w kolejce przed sklepem na dole. Świeciło słońce, temperatura szybko wzrastała, rozpoczynał się piękny letni dzień, ale Kunia lat 90 zaczęła narzekać. Psioczyła na notorycznie spóźniające się dostawy świeżego pieczywa. W końcu jej przerwałam:

- Jest na to jedna rada: trzeba zmienić kierowcę.
- Albo pojazd – dodała Malwina lat 92. – Gdyby rozwozili mniejsze ilości, ale w autach sportowych, wtedy byśmy kupowały jeszcze świeższy chleb i jeszcze bardziej ciepłe bułeczki.
- Myślisz, że powinnam się postarać o posadę kierowcy w piekarni? – Kunia swoje pytanie skierowała bezpośrednio do mnie.
- Jeśli czujesz się na siłach....
- Z tęsknotą byśmy wypatrywały twojego przyjazdu – stwierdziła przymilnie Elwira lat 77.
- To dobra fucha na lato, ale jesienią, zimą i wiosną musiałabyś jeździć po ciemku. To bardzo niebezpieczne – ostrzegłam.
- Są światła latarni, pasy na jezdniach, kocie oczka... – Kunia nie za bardzo mi wierzyła.
- Z jazdą jest jak z seksem. Gmerasz po ciemku zupełnie bez wyczucia. Niby są dobre resory, chronią cię zderzaki, ale w końcu przed maską pojawia się osioł.
- Adela, czy ty mówisz o pijanych rowerzystach na drodze?
- Ostrzegam przed piramidą niebezpieczeństw.
- Jak to?
- Spałaś z osłami?
- Były wśród nich też koguty.
- Znam to. Lisy, cielaki i wierne psy.
- Zaraz, o czym wy mówicie? – pobożna Elwira rzadko nadążała za naszym tokiem myślenia. – Co ma cielak do wiatraka?
- Co ma Kunia do pieczywa? – wtrąciła swoje trzy grosze Getruda lat 59.
- Co ma maska do kochanka? – zdziwiła się Kunia.
- Oj, jak wy mało wiecie – westchnęłam. – Jak wy mało rozumiecie...

Żeby nie wiedziały, co ma maska do kochanka? A może tylko się maskowały. W końcu nie każda kobieta lubi rozmawiać o życiu intymnym uprawianym po ciemku. To jasne, prawda?

niedziela, 17 sierpnia 2014

SChaP.

Lucjan Kutaśko, główny doradca huncwota 2015, nadal pływa po mazurskich jeziorach, ale ostatnio mój krewniak postanowił się z nim połączyć telefonicznie. Przypadała druga rocznica prezydentury obecnej głowy państwa, więc zostały już tylko 3 lata, by przygotować się do pełnienia tej funkcji. I mózg przyszłej kampanii prezydenckiej, zarazem szef sztabu tomasz.ka 2015, przekazał telefonicznie, że należy stworzyć stowarzyszenie. Według słów Kutaśki powinniśmy działać w oparciu o realną, społeczną masę malkontencką, która przyniesie nam przewagę punktową w przyszłych sondażach. I z tego powodu zebraliśmy się w moim mieszkaniu, by w gronie tęgich umysłów i zahartowanych serc obgadać problem.

Upał był niemały, więc przed przyjściem prezydenta in spe 2015 pozwoliłam się Władkowi zdrzemnąć. Jednak gdy tylko tomasz.ka 2015 zjawił się w moich niskich progach, to zimną wodą chlusnęłam z dzbanka na rozgrzaną głowę AK-owca lat 96.
- O Jezu, potop! – krzyknął Anonimowy Kobieciarz i były żołnierz Armii Krajowej w jednym.
- Milcz, śpiochu – wycedziłam, po czym zwróciłam się do spokrewnionego ze mną hultaja, który z mojej inicjatywy miał zostać już za 3 lata prezydentem – Co proponuje Kutaśko?
- Jak mu w ogóle na wodzie? – wtrącił swoje niepotrzebne trzy grosze Władek.
- Lucjan wpadł na świetną myśl. – Prezydent in spe był podeskcytowany. – Chce byśmy kampanię przeprowadzili w oparciu o schaposzczaki.
- Schaposzczaki? – zdziwił się AK-owiec. – Schapane szczaki? Chyba szczyle...
- To coś od schabu? – domyśliłam się.
- Nie, od chama – odpowiedział poważnie huncwot. – Kutaśko wyszedł ze słusznego założenia, że prezydent musi być ponadpartyjny. Musi zatem zwabić do siebie ludzi o innym mianowniku niż polityczny. Wpadł na świetną myśl, opdnajdując polskiego chama.
- Jak to?
- Chama, ciociu, znajdziesz wszędzie: na prawicowym festynie, na lewicowej manifestacji, a centralny cham jest jak dworzec w stolicy przed remontem.
- Chamy mają na ciebie głosować? – oburzył się Władek. – Myślałem, że melomani, obrońcy ginących gatunków motyli, producenci kapeluszy borsalino. A tu chamy! Fuj!
- To niegłupi pomysł... – zastanawiałam się. – Jak nazwiesz partię?
- Ech! – warknął tomasz.ka. – Mówiłem: walczę o ponadpartyjność. Założę SChaP. Stowarzyszenie Chamów Polskich. Schaposzczaki staną się najsilniejszą siłą społeczną w kraju! Już wkrótce!

Władek wykrzywił głupio buzię, wzruszając z niedowierzaniem ramionami. Tymczasem do mnie powoli docierała głęboka myśl Lucjana Kutaśko, który niemal od tysiąca dni wpatrywał się w mazurską toń. Rzeczpospolita zawsze była chamska. Czemu nie nazwać tego po imieniu? Niech huncwot zostanie pierwszym w historii cham-pionem, a przeciwników może wysłać na Chamczatkę. A co? Nie będzie mógł?