sobota, 26 czerwca 2010

Jaki parametr powinien mieć prezydent (cz.1).

Życie trzeba planować. Inaczej przecieka między płytkami paznokci. Weźmy mnie na ten przykład. Wstałam niby rześka, wyspana i radosna, poszłam do łazienki i wzięłam do rąk tubkę pasty do zębów. Nacisnęłam zbyt mocno i  kawałek białej mazi zsunął się ze szczoteczki prosto do umywalki. I dobrze, bo przypomniałam sobie, że nie mam już własnych zębów, a pasta tkwi tu jedynie dla gości. Wszystko przez brak planowania. Gdybym miała zaplanowany pobyt w łazience między 8.03 a 8.12, wtedy zachowywałabym się racjonalnie, przewidywalnie i optymalnie. A tak jest chaos i krzywe spojrzenie odbijające się w lustrze. Zmarszczki i rozchełstana koszula nocna. Nieporadność i zwątpienie. Brak odpowiedzi na pytanie, czym jest Piękno. Brak odpowiedzi na pytanie, czym jest Dobro. Brak odpowiedzi na pytanie, w jakich jednostkach mierzy się pęd. Brak odpowiedzi na pytanie o horoskop dla Barana. Wszystko przez brak planu.  

Plan na dziś jest prosty: muszę zrobić przepierkę, chcę też wyłożyć na godzinkę poduszkę na okno i pooglądać życie elektoratu na mojej ulicy, po południu zaś wymoczę stopy w wodzie z mydłem, bo przyjdzie tomaszka 2015 i obetnie mi paznokcie u stóp. Trudno mi się schylać, więc muszę liczyć w tej materii na Prezydenta 2015. W międzyczasie muszę umyć też umywalkę, bo jest upaprana pastą do zębów. Ale to już wiecie. W ciągu dnia chciałabym jeszcze posłuchać muzyczki. Dziś mam ochotę na Nataszę Zylską. No i to niemal wszystko. Niemal, bo obecnie pracuję nad planem długoterminowym.

Plan pięcioletni:
1. Sprowadzić Lucjana Kutaśko na brzeg.
2. Przygotować Władka lat 94 do egzaminu na prawo jazdy.
3. Poszukać Prezydentowi 2015 Pierwszej Damy.
4. Odnaleźć u tomaszka 2015 właściwy parametr.
5. Zrobić trwałą oraz makijaż permanentny.

Wzięłam do ręki telefon i zadzwoniłam do krewniaka.
- Witaj, huncwocie.
- Ciociu, litości, ja jeszcze śpię!
- Zerknij tylko na parametr!
tomaszka 2015 to posłuszny chłopiec, który bez szemrania wykonuje moje polecenia. Tak było też i tym razem.
- Działa.
- Armata?
- Kolubryna!
- Dobrze, śnij dalej.
Rozłączyłam się, przewidując złośliwie, jak będzie odpowiadać na te same pytania w chwili, gdy weźmie się za obcinanie mi paznokci.

Bo protestuję przeciw tym, co deklarują kolubrynę w slipkach, a strzelają ślepakami! Car puszka jest tylko jedna, ojciec Kordecki nie żyje, zaś święty Wojciech z wyprawy wrócił jako zestaw relikwii. Ot, co!

piątek, 25 czerwca 2010

Jak osiągnąć prezydencki gabaryt. (cz.2)

Lucjan Kutaśko jest jak babcia klozetowa - trochę klapnięty, przez to zawsze ustępowy. Czasem spuszcza ze swego rezerwuaru osobowości złotą myśl, tak zwanego bon mota, czy aforyzm. Najważniejsze jest to, by nie spuścić idei z wodą, lecz zręcznie ją wydobyć i użyć w odpowiednim momencie. Dziś przez telefon pan Lucjan powiedział, że schudnąć najłatwiej, gdy ciało obmywa woda. Może to być pot?, spytałam. Chyba tak, odpowiedział.

- Ruszał się, tłuściochu! - wrzeszczałam. - A teraz zejdź!
- Chyba z tego świata - wydyszał resztką sił Prezydent 2015.

Nie miał łatwo - to fakt. Do ćwiczeń użyłam prezentu, który sprawił mi niemal ćwierć wieku temu Józwa. Małżonek uprzedził mnie telefonicznie. "Kochanie, zaraz wracam z pracy. Mam dla ciebie  niespodziankę: jest czerwona i przyspiesza w 2 sekundy do setki."  Wyglądałam przez okno jak idiotka. Myślałam, że podjedzie jakimś kabrioletem, w najgorszym wypadku będzie to porsche. A on mnie zaskoczył. Po cichu otworzył drzwi i podał mi owiniętą wstążką wagę. "Ty sukinsynu", wyrwało mi się, ale nie wstydzę się odzywki, bo wspominałam już, że teściową miałam marną. W każdym razie, gdy pierwsza złość na Józwę mi przeszła, zaczęłam się odchudzać.

Nie wierzcie w żadną dietę cud! To banialuki! Dieta nigdy nie da rezultatu. Nigdy! Bo by zejść z wagi najpierw trzeba na nią wejść. Wejście na wagę nie przysparza trudności, dlatego trzeba ją najpierw położyć na ryczce, czyli takim małym taboreciku. Wchodzisz wtedy na wagę umieszczoną na ryczce i patrzysz na pomiar. Zapamiętujesz i schodzisz. Wtedy trzeba ponowić wejście. Pomiar pewnie znowu będzie taki sam, dlatego trzeba znowu zejść. Wówczas ponawiasz czynność. Robisz to do skutku, czyli do zmiany pomiaru.

- Ciociu, ja już nie chcę być prezydentem!
- Zamknij się! W naszej rodzinie nie ma mięczaków! Sami twardziele z kaloryferem na brzuchu. A ty? - prychnęłam.
- Ciociu, pomiar drgnął!
- Mówiłam, żebyś nie pił wody! Znowu ci przybyło!
- Ciociu, ja mam pomysł! Waga musi być inna!
- Jaka?
- Mariolka jest zodiakalną Wagą. Ja na nią będę wchodził!

Najważniejsze, by nie ugiąć się przed prezydentem. Niech se gada głupoty, ale my musimy przypilnować, by robił to, co mu zaplanujemy. Dlatego dziś PROTESTUJĘ przeciw nam, czyli przeciw elektoratowi! Zbyt słabo pilnujemy patałachów 2010! Przecież wystarczy go zważyć i pilnować przy ćwiczeniach, by się nie zwarzył.

PS. Zapraszam już na jutro. Będę zastanawiać się, jak osiągnąć prezydencki parametr. Niestety, osoby niepełnoletnie upraszam o opuszczenie jutrzejszego wpisu.

czwartek, 24 czerwca 2010

Jak osiągnąć prezydencki gabaryt. (cz.1)

Zadzwonił do mnie Lucjan Kutaśko. Powiedział, że odłożył na chwilę wiosła i od razu sięgnął po telefon. Postanowił podzielić się wizją, jaką miał wczoraj wieczorem. Kazałam mu chuchnąć w słuchawkę telefonu komórkowego, ale moją prośbę spełnił natychmiast i bez oporów, więc mogłam przypuszczać, że był trzeźwy. Oto co przekazał:

Powiadał, że przestwór mazurskich wód omamił go. Fale monotonnie podpływały mu pod oczy i usypiały. Po krótkim czasie zdawało mu się, że wypłynął z mazurskich zbiorników wodnych i płynąc różnymi ciekami (cały czas wiernie cytuję Lucjana Kutaśko) dotarł w miejce przedziwne. Tam było sucho, a jego łódka szorowała dnem po kamieniach. Drogowskazy wskazywały na Mount Rushmore. Widział wszystko wyraźnie, choć oczy - jak twierdził - miał zamknięte. I wówczas zobaczył to, co zobaczył. Czterech prezydentów USA. I wpatrywał się w nich zauroczony, starając się zapamiętać każdy szczegół z przejmującej wizji. I gdy udało mu się otworzyć oczy, to momentalnie poszukał nimi telefonu komórkowego i do mnie zadzwonił.

Podziękowałam Kutaśce, utwierdzając się w słuszności jego misji. Potem ściągnęłam do siebie tomaszka 2015.
- Ściągaj łachy! - powiedziałam na przywitanie.
- Że co?
- Spójrz na siebie! Nawet twoja skóra przestała się starać!
- Ale o co chodzi?
- Masz wory ciężarowca pod oczami, zaplątane w winie krzaczaste brwi i ołtarz szafiasty w miejsce krągłej dupki!
- Ciocia jest niesprawiedliwa!
- Ściągaj szmaty, ty kupo tłuszczu!
Przestraszyłam go. Zrzucił prezydenckie łachmany i stanął przede mną w slipkach. Co za postura! Kupa prezydenckiego gówna.
Ale ja nawet z tego bata ukręcę!

Co było dalej, wkrótce opowiem. Ale najpierw protest.
Protestuję przeciw tłustym prezydenckim kupom! Ostatni z Ojców Narodów, który się starał to był wąsacz, który z księdzem Cybulą grał w ping ponga. A reszta? Leniwe gówno, z którego bata nie ukręcisz! Bo prezydent musi się wypocić. I zejść z wagi! 

I o tym napiszę jutro!

środa, 23 czerwca 2010

Kto wykręcił bezpieczniki?

Postanowiłam pójść wczoraj po południu na Rynek Wildecki. Ceny truskawek ("krajowych") spadły do 4 złotych za kilogram, a czereśnie (też "krajowe") kosztowały 7 złotych. Kupiłam owoce, przy okazji wstąpiłam do Prosiaczka, gdzie nabyłam kurczaka z myślą o ugotowaniu rosołu dla Władka. Władek lat 94 przeziębił się, chlejąc w upał zimne piwo i teraz skrzypi, niczym nastolatek przechodzący mutację. Wracając zboczyłam do Parku Jana Pawła II, gdzie chciałam na chwilę przycupnąć i podumać o kampanii prezydenckiej 2015, a może nawet zadzwonić do Lucjana Kutaśko, który nadal dryfuje na Mazurach.

Wybrałam ławeczkę w cieniu, bo nie lubię się opalać. Opalenizna postarza. Między innymi dlatego nie mogłam patrzeć na Mariolkę, która spędza popołudnia w solarium. Nolens volens pomyślałam o tej pindzie. Wtedy, właśnie w tym momencie sąsiednią alejką przejechało ryczące BMW, na masce którego wrzeszczała nomen omen Mariolka. Za kierownicą pojazdu siedział nomen nescio, czyli N.N. Pewnie jakiś nohajec, bo jechał jak szalony. W każdym razie nie rozpoznałam kierowcy.

Wróciłam do domu i chciałam się wziąć za rosół, ale usłyszałam gwałtowny dzwonek do drzwi. Dobijał się tomaszka 2015.
- Ciociu, Ciociu! - krzyczał rozdygotany. - Wjechałem w krzaki! Mariolka podrapana, błotnik porysowany! Jak się jej mąż dowie, będzie koniec kampanii!
- Ale co się stało?
- Mariolka zaprowadziła mnie na parking. Tam w krzakach stało BMW jej męża. Położyła się na masce i powiedziała, że zaprasza mnie na długą przejażdżkę. No to usiadłem za kierownicą, przekręciłem kluczyk w stacyjce, tylko za szybko puściłem sprzęgło...
- No i?
- Pierwszy bieg się zakleszczył, a mi pomylił się pedał gazu z hamulcem!

Spokojnym, opanowanym gestem dłoni nakazałam krewniakowi ciszę, potem zadzwoniłam do Władka lat 94, który właśnie myśli o zrobieniu prawa jazdy, by stawił się na dole i poszliśmy już we trójkę do garażu, gdzie stał mój garbus rocznik 1967. Nie miał dużego przebiegu, bo nie mam potrzeby używania go. Zwykle spaceruję po okolicy, na groby nie jeżdżę, bo nie lubię, a wakacje to stan ducha, więc nie muszę odwiedzać zatłoczonego Kołobrzegu. Zresztą moje bikini wyblakło, a naturyzm mnie nie ciągnie.

Otworzyłam drzwi od garażu i w oczy błysnął nam lśniącym lakierem mechaniczny rumak anno domini 1967.
- Zapamiętajcie, chłopcy, pierwszą lekcję. Na polskich drogach jest bardzo niebezpiecznie. Trzeba na nich przebywać możliwie jak najkrócej. Pojedziemy do centrum. Niestety, z prędkością maksymalnie do 140 km/h. Garbus jest podrasowany, ale więcej nie wyciągnie.
- Ciociu, a masz poduszki?
- Nie.
- To ja skoczę do domu. Wezmę jeszcze kołdrę puchową.
- A ja odkurzę hełm niemiecki - zadeklarował Władek lat 94.

I chłopaki uciekły. Ja zaś w tym miejscu protestuję przeciw kierowcom bez wyobraźni! Wasze 50 km/h w mieście stwarza wielkie zagrożenie i korki! Weźcie przykład z kandydatów. Nawet oni wykręcili bezpieczniki!

wtorek, 22 czerwca 2010

Apassionata, czyli dlaczego nie jestem z żadnym chłopem.

Józek umarł godnie. Poszedł do szpitala usunąć kurzajkę i tam umarł na raka. Oszczędził mi patrzenia na jego mękę. To był przewidujący, a przez to kochany chłop. Żyliśmy ze sobą zgodnie. Znaczy dopiero od drugiego roku małżeństwa, bo na początku chciał bym prała mu gatki i skarpetki. Wredna teściowa tak go nastawiała! Kłóciliśmy się o to bardzo często, aż wpadłam na sposób.

Odstąpił od swojego żądania dopiero wówczas, gdy na jego oczach wyżłopałam duszkiem sześć piw, dmuchnęłam mu szkwałem prosto w nos i powiedziałam: "wypiorę ci te osrane gacie, ale ty będziesz mnie brał dopiero po 3 litrach wypitego przeze mnie piwa." Józek się przestraszył. Bał się, że spłodzę mu debili, ale na trzeźwo i tak nie zdecydowałam się na tę ryzykowną mieszankę genów. Od tego czasu trochę od niego capiło, więc zapach był najpoważniejszym powodem tego, że po śmierci małżonka z nikim się nie związałam. Potwierdziła to też teoria, z którą zapoznałam się później w ramach samokształcenia.

Był taki jeden chłop, co do prawdy doszedł. I bezkompromisowo ją wyłuszczał. W Zagadnieniach Przyrodniczych Arystoteles pisał tak: "Dlaczego ci, którzy oddają się sprawom Afrodyty i tym podobni, wydzielają woń odrażającą, dzieci natomiast nie? I zalatują, jak się powiada, kozłem. Czy spośród wyziewów, jak się rzekło, jedne, a mianowicie u dzieci, powodują strawienie soków i zarazem potu, drugie natomiast, te u mężczyzn, (pozostawiają je) niestrawione?".

W innym miejscu sprawę jeszcze bardziej uściśla: "Pot dorosłych jest przeto bardziej słony i bardziej cuchnący niż pot dzieci, a to z powodu niedostatecznego strawienia. To zaś, że istnieje tego rodzaju substancja, która jest cuchnącym składnikiem potu, przejawia się u tych (właśnie ludzi) najbardziej w takich okolicach (ciała), jak pod pachami, gdzie jest jej najwięcej, i w innych."

I spójrzcie teraz na patałachów 2010. Czy ja mogłabym z takim jednym, czy drugim być? Skoro, jak pisze Arystoteles, zalatują kozłem? A z wiekiem mężczyzna capi coraz mocniej. Czy mogłabym robić im przepierki? Kupować antyperspiranty? Czy my musimy mieć prezydenta w wieku przedemerytalnym? Dlaczego nie wybierzemy pachnącego młodzieniaszka? Dlaczego?!

Ja, jako samozwańcza przedstawicielka elektoratu 2010 protestuję przeciw śmierdzącym namiętnościom! Precz cuchnąca appasionato! A fe!

PS. Dziś kupiłam w Rossmanie za 9.90 zł Shower Gel dla tomaszka 2015. Niech się poznański koziołek wymoczy...

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Konsekwentne szaleństwo popłaca.

W 1581 roku pewien rosyjski okrutnik wziął buzdygan i w napadzie szału zabił syna. Ojciec miał na imię Iwan, zaś jego syn - Iwan. Młodszy nie zdążył zapracować na przydomek, ale starszy jak najbardziej. To był Iwan Groźny. Psychopata i gwałtownik. Morderca na skalę masową. Przy tym reformata, intelektualista, sięgający po pióro i jebaka. Trzy żony odprawił, trzy przeżył, tylko siódma przyłożyła ostateczną pieczęć i doprowadziła go do grobu.
Szczególnie ciekawy był przypadek z niejaką Marysią Długoręką. Dzień po ślubie car zwątpił w jej cnotę. Kazał jej wsiąść do powozu, po czym machnął batem po zadach koni. Rozpędzony powóz wpadł do jeziora ze świeżo poślubioną małżonką w środku. Dla niej ból, dla niego - bul bul. Tylko koni żal.

Trzy wieki później Ilja Riepin, będąc wdzięczny carowi za epizody, które rozwijały wyobraźnię plastyczną artysty namalował obraz, przed którym dzisiaj rosyjscy uczniowie wraz z nauczycielami zbierają się w Galerii Trietiakowskiej i rozprawiają o szaleństwie, jakie wyziera z oczu cara. Za empatię i przyswojenie szaleństwa otrzymują oceny dobre lub bardzo dobre. I jest to zabieg edukacyjny, mający na celu obycie kulturalne, co jest dla wszystkich zrozumiałe, bo Iwan Groźny umarł przy rozgrywaniu partyjki szachów.

To wszystko powiedziałam Prezydentowi 2015, puentując w ten sposób:
- tomaszka, bądź szalony, a zdobędziesz najwyższy urząd w państwie.
- Taa??
- Tak! Lepper blokował drogi i został wicepremierem, a teraz zdobył więcej głosów, niż bezbarwny Olechowski.
- Taa?
- Tak! Spójrz na Korwina! Od lat prawi banialuki, ale jest na tyle konsekwentny, że nawet cios nożem, jaki przyjął od syna nie zaszkodził mu!
- Nie mam syna...
- I całe szczęście! Syna albo trzeba usunąć, albo on ciebie zgładzi!
- Nie martw się ciociu, ja płodzę tylko dziewczynki. Aha, idę już. Jestem umówiony z Mariolką.
- Znowu idziesz do tej pindy? Ty idioto!

Wyszedł, a ja po chwili wzburzenia zaczęłam myśleć. Przecież od idioty do szaleństwa tylko mały krok. No tak, ale jeśli ta prawda dotyczy też patałachów 2010, to za 5 lat może być ciężka konkurencja.

To właściwie przeciw czemu mam dziś protestować?!

niedziela, 20 czerwca 2010

Już po wyborach.

Wydawało mi się, że Władek lat 94 nie przebiera zbyt szybko nogami, więc na wybory wyszliśmy już wczoraj około 20. Wieczór był przyjemny, słońce wyszło zza chmur, Poznań się uśmiechał, a my szliśmy pod rękę. Znaczy Władek służył mi ramieniem. Ramię Władka sprawiało wrażenie opoki, takiej kościstej skały Piotrowej.

Szło się tak przyjemnie, że dotarliśmy z Wildy aż nad stare koryto Warty. Weszliśmy na Festiwal Ethno Port. Władek postawił bilet, co było najlepszą oznaką jego zmęczenia. Warto było go zmęczyć, naprawdę, to był wspaniały pomysł.  Przyznam, że pohasałam wyjątkowo zapamiętale, ale wyszło to nam tylko na zdrowie. Najpierw było uroczo i nastrojowo przy muzyce Motion Trio, ale później czadu dał Speed Caravan i tutaj Władek był już nie do okiełznania. W miejscu, gdzie tańczyliśmy zrył trawę. Murawa wyglądała jak po przejściu watahy dzików. A przypominam, że Władek lat 94 sam ją tak doprawił. Pokolenie AKowców stać na niejeden zryw.

Gdy już byliśmy odpowiednio rozgrzani wtedy postanowiliśmy pójść na wybory. O godzinie 23.30 wyruszyliśmy na ulicę święty Marcin, by w klubie Elektrownia zagłosować na debiutantkę roku 2010 wśród Drag Queens z całej Polski. Zanim jednak doszło do przedstawienia programów wyborczych przywitała nas  pani posłanka Senyszyn. Nie, nie osobiście, tylko poprzez swoją asystentkę oraz gadżety. Ja ucieszyłam się z długopisu, a Władek lat 94 z serduszka. Uradowałam się ogromnie, bo serduszko roczuliło Władka. Na początku był nieufny i klął, jak to on potrafi: "a co oni, k...a, tak się ślinią! Widzisz, Adela, dwa chłopy!", "Adela, świat się wali! Takie ładne dziewuszki, a głaszczą się po d..ach!", "nie wytrzymam, rozp...dolę tę grandę!". I cały czas w tym stylu. Ale serduszko od pani Senyszyn rozbroiło powstańca warszawskiego. Był na tyle przejęty podniosłością wyborów, że torował gwiazdom drogę na scenę, gdy musiały się przeciskać przez rozochoconą widownię.

I doszło w końcu do przedstawienia programów wyborczych. Och, ileż gwiazd się zaprezentowało! Była słodka Charlotta, niewinna Franczeska, groźna Domina, Lady Callas o zmysłowym głosie, anielska Fufu. Publikę rozgrzała długonoga Beyonce, w przerwie pociła się konferansjerką smukła Dianee, w jury obradowała kiczowata Tatiana z Warszawy w roli SuperStar. A mnie urzekła Lady Gaga, której zmysłową sylwetkę ośmielam się tu zamieścić.  

I co? I po wyborach. Te dzisiejsze, to już tylko popłuczyny. Nawet Władek lat 94 to przyznał: "Adela, ty zaprotestuj przeciwko patałachom 2010. Ty napisz, że wybory to były w nocy!"

No to PROTESTUJĘ! Pamiętajcie, kobiety, mężczyznom o potężnym zrywie nie wypada odmawiać!