czwartek, 12 kwietnia 2018

Jestem stachana, wyrąbana, z pyskiem na dywanie pełnym roztocza


Nieodżałowana Pani Czubaszek też prowadziła bloga, ale wpisy dawała mniej więcej z tygodniową częstotliwością. Ja, póki mam jedynie lat 73+, mogę pisać częściej, ale obecnie mam na łbie tak wielki nawał lawinowych fraz, konstrukcji i obstrukcji oraz wątpliwych pomysłów do realizacji, że nie dam rady. Stąd proszę o wyrozumiałość.

Tak właśnie doradziła mi moja przyjaciółka Kunia: „Napisz tak, a nie inaczej!”, ględziła na okrągło. Była to dostatecznie dobra dziewczyna z poznańskiej Wildy, która zawsze dostawała promocję do następnej klasy. Nie lubiła być wzorowa, piątkowa ani wczorajsza, co zawsze respektowałam. Ja lubiłam stać w pierwszym szeregu, co z kolei mówiło o moim braku rozumności, gdyż mięso armatnie zawsze stoi na przedzie czy innym czele.

   Poproś ludzi o wyrozumiałość – doradziła rozumna Kunia. – Zrozumieją, że nie robisz fochów wynikłych z pewnego rozczarowania, bo w istocie masz coś więcej na głowie niż chusta czy zakupy przed sklepem na dole.
– Waham się, nie chce mi się, ale mam wrażenie, że oni też polubili świeże pieczywo z nocnego wypieku – odparłam. – Trudno walczyć ze ślinką, która ścieka pod halkę czy inny biustonosz.
– Chrzań to – odparła. – Jak nazywali się mieszkańcy, po których przejęłaś wildeckie lokum?
– Gorczyca. Gaweł i Eliza Gorczyca.
– Napisz im to, póki nie będzie musztardy po obiedzie!

No to napisałam, że jestem stachana, wyrąbana i terminy wiążą moje gardło, odcinają dopływ krwi do kończyn, mózgu oraz dróg rodnych, i że muszę się wyłączyć do niedzieli, może poniedziałku z pisania bloga, bo inaczej oszaleję, a nikt by nie chciał czytać wypocin i  wysmarków jeszcze bardziej dziwnej Adeli.
– Musisz to zrobić z jeszcze jednego powodu – oznajmiła Kunia.
– Hę?
– Nie hęchaj jak Władek! – pouczyła mnie przyjaciółka. – Mów po ciotkowemu! Musisz gaworzyć po ludzku, nie po embrionalnemu, niemowlęcemu czy nie daj Boże in vitro.
– Ciężka sprawa – odparłam.
– Ten blog nie może być pisany dla jednej osoby – orzekła Kunia. – A przynajmniej nie powinien sprawiać takiego wrażenia.
– Ale ja piszę też dla siebie – obruszyłam się. – Znaczy dla dwóch osób. Inni tylko podglądają!
– Super, przynajmniej nie jesteś sama…

Kurde Felek! Co to za gadanie? W końcu jestem stachana i wyrąbana, a tu taka ścieżka zdrowia. Protestuję! Niech Kunia nie wali we mnie pałą! Bo w końcu padnę nochalem prosto w dywan, na którym hoduję liczne kolonie roztoczy. A one nie roztaczają takich perspektyw, jak moje mrzenia.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Nie ma rady

Poniedziałkowe poranki na poznańskiej Wildzie od jakiegoś czasu związane są z dziś lokalnym, jutro z globalnym trustem mózgów. W moim mieszkaniu spotykają się najbardziej błyskotliwe intelekty z fyrtla, tworząc lokalny monopol, przy której każda loża masońska gaśnie w oczach, a na końcu bankrutuje. Naszym Wielkim Mistrzem jest tomasz.ka 2020, specjalistą do specjalnych poruczeń Lucjan Kutaśko, ja zajmuję się parzeniem kawy z laskami wanilii oraz dynamitu, dostatecznie czujna Kunia dba o kompetencyjną równowagę między płciami, Lwinka jest stenotypistką, a podwójny AK-owiec aż do wygranych wyborów pozostanie naszym ornamentem, który ma za zadanie stroić mądre i piękne miny.

– Wy jesteście moją radą czy sztabem? – pieklił się prezydent 2020. – Nastała wreszcie ciepła pogoda, a Polacy nadal nie wiedzą, że to ja za tym stoję! Pozostawiamy zbyt duże pole do popisu dla zimnych drani z konkurencji! Wiosna musi należeć do mnie. Znaczy do nas.
– Huncwocie, to ty jesteś ciepły? – szczerze zdziwiłam się.
– Prezydent nie może być letni. Powinien parzyć – odparł, po czym obruszył się. – Ciotka, nie zmieniaj tematu. Ja tu teraz was obsztorcowuję!
– Adela pytała o twoje preferencje seksualne, młodziaku – nie dała zbić się z tropu Kunia. – Ciepłemu kandydatowi trudno będzie w Polsce usiąść na prezydenckim stolcu. Nawet sprawcze postawienie się za najlepszymi frontami atmosferycznymi nie rozwieje nieufności elektoratu.
– Staję się gorący tylko w kontakcie z Pierwszą Damą.
– Której dotąd nam nie pokazałeś – wytknęłam zgryźliwie.
– Na razie jeszcze nie jestem zbyt blisko niej, więc temperatura w kraju nie przekracza 20 stopni w cieniu. A ma być więcej niż 36,6 ˚C. Norma to nie mój stan umysłu.
– Akcja jest w toku – wyjaśniał Kutaśko. – Kluczowe w tej sprawie jest to, kim jest matka. Wiecie, że mam na tym punkcie fioła. Na mojego czuja rodzicielka Pierwszej Damy powinna być emerytowaną dentystką, kustoszką, ewentualnie nauczycielką.
– Czy ja mam teraz ładną czy mądrą sznupę? – spytał z głupia frant Władek.
– Żona obecnego prezydenta jest nauczycielką – przypomniała wszystkim Lwinka. – Ale ona ma zniemczony język, lepsza byłaby taka od zagadnień ojczyźnianych.
– Tylko żeby nie histeryczka… – marudziła Kunia.
– Co to za rada, która nie radzi?! – wrócił do rzucania gromów tomasz.ka 2020. – Co to za sztab?! Nawet nie jesteście sztabkiem, a co dopiero sztabką. Złotą sztabką! Ja potrzebuję złotych myśli! Złotych rad!
– Czy ktoś mi wreszcie powie, jakie mam ryło? – jęknął błagalnie podwójny AK-owiec.

W ten sposób nasze spotkanie skończyło się niezbyt pięknie i niezbyt mądrze, za to debata była bardzo ornamentalna.

niedziela, 8 kwietnia 2018

Kazanie o dobrej formie

Wielokrotnie prosiłyśmy księdza proboszcza naszego kościółka pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, by prawił kazania bardziej nowoczesne, a on uparcie trwał przy konserwatywnym ględzeniu. I nagle – trzeba dodać, że tuż po zmartwychwstaniu jego Szefa – coś odmieniło się w mózgownicy bossa parafii na poznańskiej Wildzie. Wdrapał się jak zwykle na ambonę, większość wiernych już rozmyślała, co zrobić z wolnym czasem, którego nie można było poświęcić na zakupy w hipermarketach, gdy nagle lokalny ambasador Pana Wszechświata nas zaskoczył.

– Od dziś, kierując się ciekawością, pobłażliwością i świętą wyrozumiałością wobec wybryków świata współczesnego, która to cecha jest immanentna dla naszego ojca świętego Franciszka, traktuję ladyfitness jako błogosławione wygibasy – obwieścił zaskakująco, ale też rozumnie. – Zgrabność, gibkość i fizyczna forma to wyjątkowo szczodre dary od Boga. Niniejszym je poświęcam. Zaprawdę i naprawdę. Mostek do raju nie jest niczym innym jak figurą gimnastyczną. Zależy mi, by moja trzódka przyszła za tydzień na sumę w sportowych strojach z lycry.
– Czy nie można tego osiągnąć poprzez modlitwę? Nie lubię się pocić – wyrwało się Trudzi, ale pod zimnym spojrzeniem księdza proboszcza szybko zamilkła.
– Zręczność i relaks to dary od Stwórcy – kontynuował tutejszy duchowy cappo di tutti capi. – Pulchne biodra to grzech. Brak w domu hantli to grzech. Pozbycie się skakanki to grzech.

Byłyśmy zdezorientowane. Dotąd z pulchnością walczyłyśmy szerokimi gestami, na przykład przy wrzucaniu grosiwa na tacę, z którą szwendał się po świątyni kościelny albo przy graniu w szachy, kiedy to musiałyśmy podnieść pionki w górę, by przestawić je na inne pola. Poczułyśmy powiew rewolucji.

– Pamiętajcie też o higienie i złuszczaniu naskórka – pouczał nas kapłan. – Rozgrzeszę każdy peeling, bo szyja i dekolt to również zasługa Absolutu. Stopy i dłonie to też boskie kończyny. Macie o nie dbać. Zrozumiano?
– Bogu niech będą dzięki – odparła Trudzia. Reszta dziewczyn milczała jak zaklęta.
– Jednocześnie odmawiam wam flirtu ze slońcem. Ponadto urozmaicajcie jedzenie. Nie doprowadzajcie do łamliwości paznokci, bo za pokutę dostaniecie dwieście zdrowasiek – ostrzegł zausznik Boga. – Nastawcie się na utrzymanie harmonii między światem zewnętrznym a wewnętrznym.
– Z formalnego punktu widzenia to było świetne kazanie – szepnęłam do ucha siedzącej koło mnie dostatecznie dobrej Kuni. – Treściwe, pełne polotu i potu, mimo cielesnego wymiaru bardzo uduchowione. Proboszcz wszedł na wyższy poziom świadomości.
– Niezła z niego jucha – uznała Kunia.

Potem pogrążyłyśmy się w modlitwie oraz czynnym udziale w mszalnej gimnastyce, znaczy klękaniu, wstawaniu i siedzeniu.