sobota, 22 czerwca 2013

Twarzo-Antek.

Każda z nas była kiedyś gościem. Oczywiście pomijam ekstremalne chałupniczki. Nawet domatorki z elektroniczną obrożą na nodze musiały kiedyś wyskoczyć z chałupy, by dokonać przestępstwa. Jeśli zrobiły to w domu, to przynajmniej do sądu musiały się udać. Zatem wydaje się niemożliwe, by któraś z nas nigdy nie była w gościach. Przecież nawet udanie się do sklepu jest formą składania wizyty.

Decydującym o jakości złożonej wizyty jest wyraz twarzy gospodarzy. Jeśli wita nas uśmiech wtedy czujemy się pewnie, bo najbliższe godziny dobrze rokują. Z tego powodu odwiedziny komorników nigdy nie przebiegają w familiarnej atmosferze, a przecież w takiej sytuacji żart bardzo by się przydał.

Dzisiejszym wczesnym rankiem rozmawiałam o tym w większym gronie, stojąc w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

– Dziewczęta – perorowała Kunia lat 90 – nie wolno uśmiechać się przy otwieraniu drzwi, bo wtedy zachęcamy akwizytora o narodowości romskiej do działania. A ja nie potrzebuję nowego dywanu!
– Kunia, my rozmawiamy o oczekiwanych gościach – zaoponowała Ludka lat 68.
– Mam pomysł – odezwała się zwykle milcząca Malwina lat 92. – Przygotujmy minę dla kierowcy dostawczaka.
– Tego od furgonu z chlebem? – dociekała Wiesia lat 59.
– Taa.
– Wczoraj się spóźnił – zauważyłam. – Przywitajmy go Macierewiczem!
– Jak się robi twarzo-Antka? – zainteresowała się Kunia.
– Musisz poczuć się, że jesteś na granicy, za którą ujrzysz Pana Boga. Jednych to przestraszy, innych pocieszy, ale to ty wiesz, że rozdajesz karty.
– Uff – odetchnęła z ulgą Malwina. – Już myślałam, że będę musiała zapuszczać zarost.
– Ja nie potrafię – wściekała się Wiesia. – Nie wiem, jak mam ujrzeć Pana Boga! Nie umiem!
– Bądź Mojżeszem! – poradziła Kunia.
– Ogień kojarzy mi się z pieczeniem kiełbasek na grillu – zaoponowała Wiesia. – Mam przełykać ślinę? To na tym polega doznanie Pana Boga?
– Oj, głupia – zaśmiała się Kunia. – Twarzo-Antkiem możesz się ślinić tylko z wściekłości, nigdy ze smaku.
– Kunegundzie szło o to, że masz sobie wyobrazić, jak tachasz otrzymane od Boga kamienne tablice z przykazaniami – wyjaśniłam. – No! Teraz ci wychodzi!
– Uwaga! – ostrzegła Malwina. – Nadjeżdża!

Kierowca Zbinio lat 34 zaparkował tuż przy nas. Wyszedł z samochodu i podszedł do tylnich drzwi. Wziął kosze z pieczywem i chciał przejść mimo nas. Chciał, bo wcześniej dostrzegł kilka twarzo-Antek.

Bułki potoczyły się po wildeckim trotuarze, a my przybrałyśmy oblicze świętej Teresy, pomagając ponownie upchnąć pieczywo do koszy.

piątek, 21 czerwca 2013

Purtyzana.

Witek lat 49 z parteru jest znanym w dzielnicy sutenerem. Toleruję go, choć to bydlę i kanalia w jednym. Mimo jego nędznej profesji dba o żonę i córki, nie śląc do nich klientów brudnych i śmierdzących ciałem, za to nie groszem. Ostatnio rozszerzył swoją działalność, rozbudowując swoją biznesową inicjatywę z pozycji firmy rodzinnej. Marzy mu się dzielnicowe imperium. By spełnić swoje marzenie zatrudnił ostatnio Marzenę lat 19.

Marzena jak wygląda, każdy widział, kto interesuje się motoryzacją i maskami samochodów marki BMW. W każdym razie, Witek jeszcze do niedawna twierdził, że nowa adeptka najstarszej na świecie profesji do zawodu jest przygotowana na blachę. Ona też w to wierzyła. Jednak gdy rozpoczęła pracę niespodziewanie wyszło szydło z worka.

Witek skierował ją do mnie, twierdząc że jestem w dzielny jedyną mądrą kobietą, która poradzi sobie z każdym problemem. Przyznam, że ta opinia mnie połechtała, więc postanowiłam podnieść rzuconą rękawicę.

– Co ci dolega, piegusku? – spytałam spłoszone dziewczę.
Marzena wszędzie miała piegi, nawet w staniku – stąd moje zawołanie było uzasadnione.
– Trochę się wstydzę, ciociu Adelo.
– Jesteśmy same, moje dziecko. Mów.
– Kiedy klient mnie wybiera wszystko jest dobrze: uśmiecham się, mrugam oczkiem i podnoszę wyżej kieckę, by dostrzegł rąbek moich stringów. Wychodzimy z salonu i idziemy do mojego pokoiku. Cały czas jest okay. Są klienci, którzy już w drodze próbują mnie obłapywać, a ja im na to pozwalam. Wygląda, że będzie fest. On kładzie się na wyrku, ja się rozbieram, ale nie ściągam szpilek. Wydaje się, że wszystko idzie cacy. Ale potem... Och, ciociu Adelo!

Marzena rozpłakała się. Chwilę odczekałam, aż wzruszenie jej przeszło, po czym przyparłam ją do muru.
– Do brzegu!
– Że co?
– Dobijaj do portu!
– Hę?
– No mówże!
– Kładę się obok klienta i wtedy zaczynam prykać.
– Co robisz? - spytałam z niedowierzaniem, chcąc się upewnić.
– Purtam! Puszczam bąki! Po prostu pierdzę! Och, ciociu!
Mała znów się rozbeczała.
– Cichaczem?
– Nie! Właśnie, że nie! Klienci żądają zwrotu pieniędzy!

Zatroskałam się. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo nerwowa jest praca prostytutki w młodym wieku. Potem zaparzyłam ziółka. Przy konsumpcji wyciągu z korzenia kozłka lekarskiego rozpoczęłyśmy terapię. Znów wcieliłam się w rolę endoskopu, podróżując po meandrach organizmu Marzeny...

czwartek, 20 czerwca 2013

Agitka.

W nocy odwiedziła mnie ufoludka. Na początku myślałam, że to zwykły kosmita rodzaju męskiego, ale potem szybko się obudziłam, więc nie jestem do końca pewna. W każdym razie osoba, która odwiedziła mnie w sypialni, dużo mówiła, a nawet chciała rozwiesić mi nad łóżkiem plakat wyborczy. Chyba właśnie dlatego wybiłam się ze snu. Długo się wierciłam, przewracałam z boku na bok, więc z nadzieją na sączącą się łagodnie muzykę włączyłam radio. Niestety, trafiłam na jakąś dyskusję na tematy polityczne. Mam taki radioodbiornik, który łapie tylko jeden sygnał. Ten najsilniejszy należy do Radia Maryja. Nie chciałam wyłączać radia, bo nie lubię od razu wycofywać się z podjętych decyzji, więc tylko włożyłam stoppery do uszu.

Radio brzęczało jakimiś głosami, więc miałam nadzieję, że mnie to ukołysze do snu. Niestety, rozmowy w eterze przerywane były piosenkami i przyznam, że gdy leciała „Barka” to nieco podkręciłam głos. Trochę pokołysałam się w rytm melodii i skopałam kołderkę. Musiałam wstać z łóżka i poprawić pościel. Wydaje mi się, że przypadkiem dotknęłam pokrętła od siły dźwięku, bo dźwięki zaczęły do mnie docierać nieco wyraźniej. Zmusiło mnie to do mocniejszego wciśnięcia w uszy zatyczek. Potem prowadzący coś mówił o obowiązku wobec ojczyzny naszej kochanej, więc znów nieco zrobiłam głośniej, bo zostałam wychowana patriotycznie i obowiązek wobec macierzy jest dla mnie życiowym priorytetem.

Potem zagrali kolejny przebój. Spodobała mi się melodia, więc chciałam wyraźniej usłyszeć słowa. Brzmiały one tak:

„Boże w dobroci nigdy nieprzebrany
Żadnym językiem niewypowiedziany
Ty jesteś godzien wszelakiej miłości
Poszanowania, chwały i uczciwości.”

Kiedy piosenka doszła do trzeciej zwrotki („Choćbyś mię nigdy za grzechy, mój Panie / Nie karał, przecież żałowałbym za nie, / A żałowałbym dla tego samego, / Żem Cię obraził Pana tak dobrego.”), to zrozumiałam, że jest to hicior dla panów, a nie katoliczek. Wykorzystałam więc moment, by pójść zrobić siusiu. Kiedy wracałam do sypialni, zauważyłam, że drzwi wejściowe dziwnie drżą. Jakby ktoś chciał wyłamać futrynę.

Założyłam łańcuch i z ostrożnością uchyliłam drzwi. Poprzez cieniutką szparę na rozświetlonej klatce schodowej ujrzałam wszystkich moich sąsiadów. Z parteru, pierwszego piętra, drugiego, trzeciego i mojego czwartego. Rozdziawiłam buzię. Przez głowę przemknęła mi myśl, że ich zalewam. W odruchu chciałam pobiec szukać dziurawej rury, litując się nad rozpaczliwym wyrazem twarzy moich sąsiadów, ale Witek krzyczał coś do mnie. Ja słyszałam jednak słowa, których on nigdy nie używał: „O Boże dobry, Boże litościwy, / Racz być mej duszy nędznej litościwy...”. Uderzyłam się dłonią w czoło, po czym wyjęłam z uszu stoppery. Nareszcie dotarły do mnie słowa sąsiada.
– Adela, kurwa, nie rób po nocy kościelnej agitki.

W tym momencie zrozumiałam, że szczególnie w nocy warto wyjąć z uszu zatyczki.

środa, 19 czerwca 2013

Bubuśka.

Jakoś tak się dzieje, że po 9 miesiącach noszenia berbecia pod sercem, dziecię postanawia się wyprowadzić. Niestety, nie unosi się honorem, nie pakuje manatków do walizki, nie trzaska drzwiami. Eksmisja jest połowiczna i przypomina noszenie kwiatu w butonierce. Wazon w postaci łożyska jest wyrzucany na śmietnik i należy zacząć troszczyć się o systematyczne podlewanie roślinki. Chyba właśnie to powstrzymało mnie od posiadania własnych pociech. Dziś dostałam dowód, że to był słuszny krok.

Przyszła do mnie sąsiadka z pierwszego piętra Zdzisława lat 32, ciągnąc za sobą stadko swoich pociech. Poinformowała mnie, że czwórkę potomków musi zawlec do ortodonty, bo z nadmiernego apetytu zęby im się zakrzywiają, a ona dostała na ten cel zapomogę z opieki społecznej. Jednocześnie poprosiła mnie, bym na kilka godzin zaopiekowała jej maleństwem.

- Jak ma ona na imię? - spytałam.
- Ciociu Adelo, mów do niej Bubuśka.
- Cześć, Bubuśka.
Moje słowa zbiegły się z trzaskiem zamykanych drzwi. Gwar sepleniących dzieciaków rozpłynął się w kurzu i roztoczach, a ja od razu skonfrontowałam się w kwileniem maleństwa, które sprawiało, że nie zrozumiało mego powitania. Myślałam, że pięciomiesięczne dzieci są bardziej zdolne.

- Bubuśka, do cycka cię przystawię.
- Kwiii, kwiii...

Spojrzałam w bezzębne usta i poczułam wspólnotę. Bez skrępowania wyjęłam szufladki, mocząc je w szklance z wodą. Postanowiłam ulitować się nad bachorem i wcisnęłam Bubuśce smoczek do buzi. Kwilenie ustało na moment. Chwilę dosłownie. Usłyszałam petardę, Bubuśka wypluła smoczek, a ja zrozumiałam, ze muszę zmienić pieluchę.

Myślałam, że będzie to nie do zniesienia, jak zapach przenoszonych skarpetek Anonimowego Kobieciarza. Nie było. Odetchnęłam z ulgą, gdy Bubuśka ponowiła petardę. Nie wiedziałam, czy najpierw przebrać niemowlę, czy zająć się sobą. Zajęłam się sobą, a Bubuśka w tym czasie rozwijała zdolności swojej krtani i płuc. "Przez życie przejdziesz śpiewająco", pomyślałam.

Potem przyszedł Władek lat 97. Nie dostał drugiego śniadania, za to przebrał się za klauna, skupiając na sobie uwagę dziecka. Zmęczona usiadłam na fotelu, przypatrując się z boku poczynaniom AK-owca. "Trafiłaś w dobre ręce, dziewczynko", szeptał powstaniec. "Życzę ci byś w przyszłości znalazła tak czułego mężczyznę jak ja". "Musi mieć taki nos jak mój!". Bubuśka słuchała, wykrzywiając usteczka w grymasie uśmiechu. "Facet musi umieć głaskać". "Istotny jest aksamitny tembr głosu". I tak w ten deseń.

Co za błazen, skwitowałam w myślach.

wtorek, 18 czerwca 2013

Zbrednia.

Największą zbrodnią na ludzkości jest wygłaszanie bredni. Ta zbrednia w sensie ogólnym dotyka nas codziennie. Przez telewizor, radio, reklamy na ulicach oraz klepsydry przyszpilane do pni drzew. Są jednak ludzie, którzy doświadczają zbredni w sposób szczególny, czyli indywidualnie. Niestety, należę do tej grupy.

Władek lat 97 przybył na drugie śniadanie o ustalonej porze. W drzwiach ukłonił szarmancko, ja jednak zauważyłam zaropiałe oczy, zmierzwione włosy, cierpiące na amnezję w zakresie przedziałka oraz zamiar zbredni ciskający się na usta.
- Adela, czy dziś jest po-niedziałek? - spytał AK-owiec.
- No.
- No or yes?
- Hę?
- Tak?
- No.
- Noł?

Obróciłam się do powstańca i momentalnie przestraszyłam się. Zobaczyłam wysypkę zbredni na jego całym ciele.
- Bo jeśli dziś jest po-niedziałek, to dlaczego jutro nie nazwano po-po-niedziałkiem, a pojutrze po-wtorkiem?
- Jeżeli wtorek byłby po-poniedziałkiem, to środa nie mogłaby być po-wtorkiem, tylko popo-niedziałkiem!

W tym momencie zrozumiałam, że groźna bakteria zbredni zaczęła podstępnie atakować mój organizm. Musiałam przeciąć zarazę jednym sztychem.
- Władku, pokaz podeszwy!
- Że co?
- Muszę orzec, w jakim stopniu zbrednia zawładnęła twoim ciałem. Że opanowała głowę, to wiem od dawna, ale jeśli zawładnęła twoim fundamentem, to będzie źle.

Anonimowy Kobieciarz przestraszył się, choć zbrednia nie pozwalała mu oszacować wielkości zagrożenia. Powstaniec bardziej przejął się tembrem mego głosu. Poczuł, że grają larum, ale nie sprawdził jeszcze poczty, więc nie był pewien, czy już dostał powołanie na front.
- Czytałeś ostatni "Babski Styl"?
- Kupuję tylko "Przegląd sportowy".
- Dlatego nie masz wyników - domyśliłam się. - Jeżeli chcesz uniknąć zbredni, to musisz przeczytać artykuł o psychologu Santorskim.
- Taa?
- Ów autorytet tkwi na fotografii w stroju budowlańca, twierdząc że powinien zostać inżynierem, wtedy byłby szczęśliwym psychologiem.
- On ma jakieś problemy?
- Czytaj! - zażądałam.

Jedyną odtrutką na zbrednię jest inna zbrednia. Nie ma innej drogi.
Wie o tym każda moja czytelniczka.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Czarujący epizodzik.

– Adela, kiedy tak stoję w tej kolejce i czekam na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, a wokoło mnie są tylko kobiety, to nachodzi mnie ochota na czarujący epizodzik. Nie uważasz, że jestem zbyt romantyczna?
Kunia lat 90 westchnęła głęboko i zapatrzyła się w czubki swoich bucików na płaskim obcasie.
– Chce ci się tak od rana? – wtrąciła się Matylda lat 64. – Mój Ambroży zawsze kochał się ze mną z zegarkiem w ręku, ale tylko w sobotnie popołudnie. Mawiał, że tykanie chronomierza wprowadza go we właściwy rytm.
– Nadal uprawiacie miłość? – zainteresowała się Wiesia lat 77, która od trzech lat była wdową. – Przecież teraz zegarki są elektroniczne.
– Kupiłam mu metronom na imieniny. Wybrałam nawet specjalny model z dzwonkiem, ale Ambroży jakoś nie może wpaść w rytm. Mówi, że przypomina mu to zegar z kukułką i on się dekoncentruje.
– Ambroży w jakim jest wieku? – spytałam.
– Miesiąc temu skończył 69 lat.
– Czy to, co teraz tak silnie odczuwam, to romantyzm, czy jedynie moja nieposkromiona chuć? – Kunia zauważyła, że jej problem schodzi z centrum uwagi, dlatego przypomniała o sobie.
– To może być gorączkowe łapanie resztek lata – przypuściła Aldona lat 94, podpierając się na balkoniku. – Też to miałam w twoim wieku, ale mnie nie udało się nawiązać romansu. Szkoda, bo miłość odmładza.
– Miłość rzeczywiście zmywa żółć z metryki, ale seks czyni to podwójnie – oznajmiłam. – Taki ma odczyn!
– Czyli doradzacie mi skok w bok? – dociekała Kunia.
– Nie działaj pochopnie! I tak masz słaby pigment! – ostrzegła Matylda.
– To jest takie ważne? Ten pig i męt?
– Masz kandydata do wychędożenia? – spytałam rzeczowo.
– Nie.
– No to masz, babo, placek – zmartwiła się Matylda. – A może chciałabyś skorzystać z mojego Ambrożego? Tylko nie wiem, czy masz czas w sobotnie popołudnie.
– No nie wiem, mam tylko zegar z kukułką...
– Władek lat 95 byłby gotów, bo on zawsze jest gotów – podpowiedziałam Kunii. – Z tymże prowadzę z nim terapię antyflirtową i nie chcę wybić Anonimowego Kobieciarza z terapeutycznego ciągu. Naprawdę nie wiem, co ci poradzić na twój ciąg, droga Kunio.

Zapadła cisza. Starałyśmy się wymyślić jakieś rozwiązanie dla Kunii, ale nic nie przyszło nam do głowy. W końcu dojechał samochód dostawczy z pieczywem i kupiłyśmy chleb oraz bułki. Zauważyłam, że Kunia nabyła rogale.
Po chwili rozeszłyśmy się do domów.

niedziela, 16 czerwca 2013

Szloch odyńca.

Jak wspomniałam wczoraj, Heinrich lat 57 mieszkał na Wildzie od 22 lat i trochę bano się go. Nie wadził jednak nikomu, nie wchodził w drogę, ale też nie lubił, gdy ktokolwiek wtykał nos w jego sprawy. Dlatego nikogo nie dziwiło, że ów smutny odyniec z NRD nikogo nie wpuszczał do domu. Dla mnie uczynił jednak wyjątek.

– Wie geht's Ihnen, Heinrich? – spytałam, przekraczając próg mieszkania. Pytając się, jak mu leci wyraziłam zatroskanie, czy aby mu nie dolega prostata. Znałam w końcu wielu mężczyzn w jego wieku, którzy borykali się z tym problemem.
– Dopsze – odpowiedział samotny dzik z NRD.
– Cieszę się, Heniula. Teraz chodź się przytul – zaproponowałam. – Powiesz mi, o co chodzi...

Heinrich w tym momencie rozpłakał się. Nie lubię płaczących samców, ale w tym wypadku jakoś mnie to nie obrażało. Znów okazało się, że kobieca intuicja, którą dysponowałam od 74 lat, doprowadziła mnie do właściwego portu.
– Był ja młody, ładny chłop – rozpoczął opowieść Heinrich z NRD. – Na lekcja WueFu wpadł ja w oko jedna nauczycielka. Zaciągnęła na zaplecze i tam... – Heniula przerwał w najciekawszym momencie. Piliło mnie, żeby dowiedzieć się, jak bardzo niecnie wykorzystała o wuefistka, lecz taktownie powstrzymałam się.

Tymczasem Heinrich szlochał.
– Uspokój się, mój smutny odyńcu – próbowałam przerwać spazm Heinricha.
– Sze jak? - spytał z niemieckiego głupia frant NRD-owski odyniec.
– Tak cię nazywamy w dzielnicy – wyjaśniłam.
– Bee...! – zabeczał jak szwabska beksa Heinirch.
– Bądź twardy!
– No dobsze... – zgodził się odyniec. – I ta WF Lehrerin zapisała mnie do żeńskiej reprezentacji w gimnastyce artystycznej...
– To ty jesteś locha?! – zdziwiłam się.
– Ja nie mieć się za co chwytać!

Heinrich znów się rozbeczał, a mnie opadły ręce. Nie wiedziałam, co począć. Zaparzyłam mu herbaty z cytryną, a potem obiecałam pomoc przy wyborze biustonosza. Potem wróciłam przed sklep. Sąsiadki dopytywały się co i jak, ale ja jedynie zapowiedziałam, że jeżeli ktoś w mojej obecności zaprotestuje z Heniuli, to zaprotestuję tak, że popamięta mnie do końca życia.
No!