sobota, 7 kwietnia 2012

Miglanc.

Władek lat 96 miał pójść ze święconką już na godzinę 10, by wikary poświęcił kropidłem to, co w koszyku i żeby potem nie zawracać sobie tym głowę. AK-owiec sam się wyrywał, a że ja miałam wiele jeszcze na głowie, to puściłam powstańca samopas. Jak to się okazało zgubne w skutkach, zaraz opiszę.

Kim jest miglanc? To zazwyczaj bestyjka rodzaju męskiego. Może przypadkiem wiedzieć, czym jest bordun, trajsel czy liwistonia, z tymże ta wiedza nigdy nie przyda mu się w życiu, gdyż przez egzystencję podąża, hęchając. Hęchanie to rodzaj samczego samouspokojenia, które przerzuca ciężar rozmowy na kobietę, doprowadzając wyrafinowaną intelektualnie interlokutorkę do szewskiej pasji. Trafienie w matrymonialnym poszukiwaniu na nie-głąba, to jak wygrana 6-tki w kumulacji Lotto.

W każdym razie Władek poszedł do kościoła, finezyjnie kręcąc bioderkami oraz koszykiem ze zwyczajową zawartością święconki. Jak się później okazało po drodze spotkał niejakiego huncwota, czyli mojego krewniaka, czyli kandydata na Prezydenta 2015, czyli tomasz.ka. I ten baran sprowadził drugiego osła w postaci AK-owca lat 96 na manowce. (Przyznam, że w tym momencie odechciewa mi się opisywać, co byo dalej. Bo było źle. Ba, tragicznie!)

Zjawili się u mnie obaj na kwadrans przed 11. Zadowoleni z siebie. Na licu zaczerwienieni. Zbyt rozmowni. Zbyt rozchichotani.Zbyt ekspansywni. Zbyt dziwni, by im wierzyć w cokolwiek.

– Uwielbiam święconkę – rzekł z progu tomasz.ka 2015. – Uświęca wszystko, nawet politykę.
– Hę? – poprosił o powtórzenie Hęchacz lat 96.
– Były jaja – odpowiedział huncwot.
– Były? – zatrwożyłam się. – Gdzie teraz są?
– Zjedliśmy – czknął powstaniec.
– A szynka? – indagowałam z obawą. – A baranek z masła? A sól? A pieprz?
– Pieprzyć to – odpowiedziała głowa państwa in spe. – Nie przejmujmy się historią. Patrzmy w przyszłość.
– Czyli na co? – indagowałam.
– Zajrzy ciocia do koszyka.
– Adela – zachęcał Władek – będzie wesoło.
Zajrzałam. W koszyku były same piersiówki. Żytniówka, żołądkowa gorzka, wiśniówka i inne. Sterczały oboj siebie pierś w pierś. Włdek to archiwum, więc zwróciłam się do przyszłości, czyli huncwota.
– No jak ty? Jak ty tak?
– Miglanc, ciociu. Przyszłość to miglanc.

Miglanc?, pomyślałam. A potem przestałam myśleć. Nie wiem, czy to dobrze dla ludzkości. Mnie było dobrze, ale teraz mam kaca...

piątek, 6 kwietnia 2012

Dzielnica nie je.

– W związku ze zeświecczeniem naszego społeczeństwa – odezwała się dziś rano Kunia lat 90, gdy stałyśmy w kolejce przed spożywczym na dole w oczekiwaniu na dostawę świeżego pieczywa – wnioskuję, byśmy dały przykład
– Świeżaki polskie przed 40-tką się odkatolicyzowały – zdiagnozowała społeczną sytuację Malwina lat 92.
– Niech ich psia jucha! – fuknęła Elwira lat 77. – Nędzne pachołki internacjonalistycznego ateizmu!
– Wróćmy do domów – zaproponowała Kunia.
– Już mam dość sprzątania – pożaliła się Gertruda lat 59. – Zlitujcie się, tylko nie do domu!
– Co masz na myśli, Kunia? – spytałam.
– Nie jedzmy. Dziś musimy narzucić sobie ścisły post. Nie po to w piątek Chrystus nie żył, byśmy my się opychały jak na stypie!
– Boże rany! – przestraszyła się Wiesia lat 81.
– Ale nie jedząc w domu, nie damy przykładu. Nikt z młodych nie zauważy, że nie jemy. Że pościmy. Że jesteśmy wytrwałe.
– Myślisz, Adela, że powinniśmy nie jeść poza domem? – dociekała Malwina, odwijając z celofanu lizaka w kształcie serduszka.
– Gdy jesz w Wielki Piątek – zauważyła Kunia – to nie masz potem apetytu na Wielką Sobotę, Wielką Niedzielę i Wielki Poniedziałek.
– Nigdy nie lubiłam Śmigusa Dyngusa – wyznała Krycha lat 65.
– Gdzie się nie je? – zainteresowała się Elwira. – Czy istnieje miejsce na Wildzie, gdzie ludzie nie jedzą? Bo nie na poczcie. Nawet tam widziałam, jak jeden z drugim opychali się hot-dogami.
– Bukmacher – szepnęła Kunia, którą w tej chwili musiał dotknąć paluchem osobisty anioł stróż.
– Właśnie, przenieśmy kolejkę przed punkt zakładów bukmacherskich – zakomenderowałam.

Dziewczynom spodobał się pomysł, więc żadna nie odłączyła się. Oddalałyśmy się gęsiego od sklepu, gdy ze sklepu wyskoczył jego właściciel Mietek lat 48. Rozdziawił szeroko buzię, ale krzywda mu się nie stała, bo kierowcę z furgonem chleba odprawił z kwitkiem.

A my ustawiłyśmy się przed miejscem, gdzie się nie je. I dawałyśmy przykład. I wielu się do nas przyłączyło. I choć w kiszkach nam grało, to w duszach śpiewało również. Z tymże weselej.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Tarmosić wałkonia.

Dziś na schodach przed sklepem rozsiadł się Wacek lat 36, popijając coś mocnego dla rozgrzania organizmu z butelki ukrytej w papierowej torebce. Wacek junior został tak nazwany przez Wacława seniora lat 59 dla uczczenia dziadka, który jeszcze przed własnym zejściem też nosił to imię. Dziadek Wacka był eleganckim mężczyzną, który swego czasu i do mnie smalił cholewki, a ja nawet byłam gotowa się mu oddać, ale akurat wtedy dostał powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Po latach, gdy wrócił, już mi ochota przeszła, tym bardziej, gdy zobaczyłam, jak pokazuje chłopakom zachowane na pamiątkę onuce.

– Wacku, co ty tu się wałkonisz? – zaczepiłam młodziaka. – Dziadek dał ci przecież inne wzorce, przykładnie wykonując zawód ślusarza.
– Nie lubię mieć upaparnych rąk, pani Adelo.
– Ale kobiety tak nie znajdziesz.
– A co mi tam! – Wacek wzruszył ramionami. – Miłość sama mnie poszuka, a jak nie to dam sobie radę.
– Byłam wczoraj na zebraniu nieformalnej jeszcze grupy „Kobieta nowych czasów”. Wacku, nowoczesna dziewczyna prędzej cię za kratki pośle, niż zgodzi się na twoje wałkonienie. Choćby taka Brydzia lat około 30. Brygida poznała już polskie i hiszpańskie sale sądowe, a teraz chce wypełnić luki na tym odcinku.
– Sądzi pani, że teraz będzie procesować się we Francji? A może w Szwajcarii?
– To wszystko zależy od tego, jakiego obcokrajowca spotka w swoim miejscu pracy. Jeśli będzie to Anglik udający Greka to może poznać kodeksy karne w całej Europie.
– Dobrze, że mnie pani ostrzegła. To ja już będę tu siedzieć, nigdzie się nie ruszając. Wolę tarmosić wałkonia na wolności niż w pierdlu.
– Że co, Wacku? Co będziesz tarmosić?
– Wałkonia, pani Adelu.
– Nie rozumiem.
– Bóg widzi i nie grzmi! Dziwne, bo pani już mi truje. A w życiu przecież o to chodzi, by łyknąć gorzałki, potarmosić wałkonia i mieć kilka groszy na tacę dla księdza.

Fuknęłam na Wacka, bo gadał głupoty. Trunek z rana, nie dla barana. Dlatego nie chciałam tłumaczyć bęcwałowi, że są różne nowowczesne kobiety. Miłe dla oka, balsamiczne dla duszy i inspirujące dla każdego działkowca, który gotów byłby odłożyć grabki, oderwać się od przedwiosennej grządki i udać się za smugą kosmetyku rozsiewanego przez kobietę nowoczesną.
A wałkonia to trzeba tarmosić! I owszem, ale za uszy!

środa, 4 kwietnia 2012

Poszukiwany mężczyzna trójznaczny. W zamian oferuję gorący seks i szczyptę cierpliwości na wysłuchiwanie narzekań.

Przyjrzałam się uważnie Władkowi lat 96. Jest mocno pomarszczony, to niezaprzeczalny fakt, ale gdzieniegdzie jego ponętność jest powalająca. Przynajmniej mnie powala. Zaznaczam to metaforycznie, bo w seksie to ja lubię mieć inicjatywę.

– Przystojniaku, najchętniej wzięłabym nogi za pas.
– Znowu chcesz uciekać? – jednoznacznie zinterpretował moje wyznanie Władek lat 94.
– Ach, głuptasku, po prostu zamieniłabym swoją talię na twoje nogi.

Lubię dwuznaczności. Niestety, większość mężczyzn o długich nogach tego nie wychwytuje. Dlatego nie mam skrupułów nazywać takich osobników głuptaskami. Aby mnie zainteresować powinni operować dwuznacznościami. Ale serce oddałabym jedynie mężczyźnie trójznacznemu.

Wczoraj przypadkiem natknęłam się na mężczyznę trójznacznego. Niestety, z innego przedziału wiekowego. Na chwilę przysiadłam się. Zdziśkowi lat 22 w podróży życia towarzyszyła Pamelka lat 24.

– Lubicie tatuaże? – spytałam na początek.
– Gitara – odpowiedział wiecznie uśmiechnięty Zdzisiek lat 22, pokazując dwa smoki na ramieniu. Pamelka zaś uroczo odsłoniła wytatuowanego Ikara.
– Lubicie dopalacze? – kontynuowałam indagację.
– Gitara – powtórzył Zdzisiek, a Pamelka lat 24 rozjaśniła twarz w zachwycającym uśmiechu.
– Coś między wami gra, nieprawdaż?
– Gitara!

I wtedy zrozumiałam, że do ich dwuznaczności dołączają jeszcze jeden element: miłosny taniec ich tatuaży. Skrzydlate smoki dosiadają skrzydlatego Ikara i razem mkną ku słońcu. W tym samym czasie Zdzisiek lat 22 i Pamelka lat 24 w zdziwieniu kontemplują swoje ciała bez tatuaży, ale i tak jest gitara. Tak trójznaczność spotkała się w tej młodej parze.

Po powrocie poprosiłam Władka lat 96, byśmy zrobili sobie tatuaże. "Co za kanał!", odpowiedział. No to ja zaprotestowałam. A teraz siedzi pod drzwiami i jednoznacznie kwili. Uu!

W pogoni za trójznacznością AK-owiec musiałby przyprowadzić jeszcze dwóch jednowymiarowych samców. Pewnie i tak bym kręciła nosem...

wtorek, 3 kwietnia 2012

Gdzie pochowamy ojca Tadeusza?

Było zimno. Stałyśmy w kolejce w oczekiwaniu na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem z piekarni z Puszczykowa i nic nie zapowiadało, że cokolwiek może nas rozgrzać. Ot, zwyczajny marcowy poranek. Polski świt ma coś z beznadziei, której nie zagłuszą nawet odgłosy opróżniania kontenerów na śmieci przez umundurowanych służbistów z miejskich służb oczyszczania.

Wtedy odezwała się nieoceniona w takich sytuacjach Kunia lat 90.

– Pochowaliśmy tego i owego na Wawelu.
– Króle – mruknęła błędnie zmarznięta Elwira lat 77.
– I ciule – dodała niepoprawna politycznie wychłodzona Gertruda lat 59.
– Myślę o człowieku, co z twarzy niepodobny jest do nikogo – ciągnęła Kunia. – Jego nie da się wywieźć na Wawel.
– Myślisz o Kubie Wojewódzkim czy o Ibiszu? – spytałam.
– Nie, po głowie krąży mi tatko Tadeusz.
– Ojciec Rydzyk?! – wykrzyknęła jego największa fanka, czyli Malwina lat 92, która co miesiąc dobrowolnie opodatkowuje się na to medium.
– Nie drażnijmy smoka wawelskiego! – odezwała się zwykle cicha Waleria lat 88. – On na nas wszystkich może nasrać! Kupa smoka jest smocza! – ostrzegła Walercia.
– Proponuję pochować Tadeusza w najlepszym miejscu w Polsce – zaczęła Kunia – Niech ojciec żyje nam wiecznie, ale to pierdu pierdu, bo sczeźnie jak my wszystkie ku wiecznej zgryzocie. I choć bohater narodowy jest z niego jak ta lala, to... – ciągnęła Kunia – ten kochany przez babki Rydzyk zasługuje na coś więcej. Pochowajmy gościa na Jasnej Górze.
– Jasny gwint! – zareagowałam.
– Czy on będzie świecić przykładem? – spytała przytomnie Elwira.
– Tam są reflektory – odrzekła Walercia, która nieraz na Jasnej Górze była. – Oświetlają klasztor. Ładnie ci on wygląda.
– Kocham tatka Tadka – wyznała cicho Gertruda. – Nie chcę, by umarł.
– Nie martw się – pocieszyłam koleżankę. – Tacy jak on żyją wiecznie. To będzie polski James Dean. Do końca stulecia laski będą wywieszać na ścianie plakaty z ojcem Tadeuszem. Myślę, że jego grób będzie bardziej oblegany niż miejsce pochówku Jimiego Morrisona. To w końcu Jasna Góra, żadne Pere Lachaise.
– Pinkolisz! – odezwała się złośliwie Irena lat 66.
– Co pinkolisz?! Co pinkolisz?! – zaprotestowałam.

Potem doszło do rękoczynów, ale o tym nie wypada pisać.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Proszę nie za daleko od mikrofonu!

Można jasnej cholery dostać! Łażą takie reportery po poznańskiej Wildzie i nagrywają wszystko jak leci! A że u nas kolorowo, to letą potem bluzgi na całą ojczyznę. A tak przecież u nas nie jest po całości, bo mamy wiele kręgów, gdzie kulturalnie i w sposób wyjątkowo dyplomatyczny traktuje się rzeczywistość. Na ten przykład dziś takie obyczajne spotkanie zorganizowała Elwira lat 77. Chciałyśmy pogadać o sztuce i miejscu kiczu w życiu, ale te zdzierające obcasy o nasze poznańskie bruki reportery zaprzątnęły nam głowy poobwijane we wzorzyste chusty. Jeden szczególnie zakręcił nam w głowie, więc go w sposób infantylny zaprosiłyśmy. Może dlatego, że mówił do nas per „Dziubulki”? Żaden wildecki kochaś nigdy do nas tak się nie zwracał.

– Najgorszy kicz, gdy zahacza o picz – zaczęła wątek Malwina lat 92.
– To prymitywne narzędzia autopromocji artystów – poparła Malwinę Kunia lat 90. – Jak nazywał się ten artysta, co bezkarnie ciągnął Benedykta XVI?
– Gdybym chciał nagrywać program o ciągnikach, to wyjechałbym na wieś – żachnął się reporter lat około 40.
– Miewam takie chwile, że uwielbiam kicz – przyznała się Gertruda lat 59. – Najbardziej lubię jak u moich kochanków dynda na szyi złoty łańcuch z tombaku. Trąca mi usta, muska piersi, pieści wargi, a ja odlatuję.
– Które wargi? – spytała Malwina.
– O, kurka! – nie wytrzymał reporter.
– A ten artysta od ciągnięcia Benedykta? – dopytywała się Malwina. – Jak się ta świnia nazywa?
– Nagrywasz to, młodziaku? – spytałam reportera.
– Wszystko!
– Kicz to folgowanie sobie – powiedziałam. – To ułożenie się na leżaku w Muzeum Narodowym i opalanie się w palącym wzroku pilnującej eksponatów cieć-kobiety! To tumiwisizm.
– Ja cię kręcę! – zareagował spontanicznie reporter. – Co za świetna definicja! Nigdzie czegoś takiego nie nagrałem! Och, wy moje dziubulki!
– Jak się nazywa ten sztukmistrz od ciągnięcia Benedykta? – ponowiła pytanie Malwina.
– Idź się! Spokój! Cisza! Ordnung! – gwałtownie zareagowała Kunia. – Ty przestań wycieńczać słabowitego Niemca!
– Ja cię pieprzę! – zachwycał się reporter. – Co za materiał!
– Milcz, gnojku! – oburzyła się Gertruda.
– Nie dajmy się zmultimediować! – poparłam koleżankę.
– Wciśnijmy mu w ryj mikrofon! – wzburzyła się moja przyjaciółka lat 90.
– No wiesz, Kunia... – nie byłam przekonana do pomysłu.

Ale ja to ja. Inne moje sąsiadki poszły za okrzykiem Kunii i wcisnęły reporterowi mikrofon w wiele miejsc. Uwierzcie, co to był za widok. Aż żal, że nie było aparatu fotograficznego pod ręką. Super Express czy iny Fakt nieźle by za to zapłacił...

niedziela, 1 kwietnia 2012

Na poważnie.

Owszem, jest 1 kwietnia, ale nie spodziewałam się, że wikary z ambony przyzna uczciwie, że nie ma Boga. Wysłał potem kościelnego z tacą, ale jak nie ma Boga, to nie ma pieniędzy. Nikt nie wrzucił nawet grosza. Po mszy wyszłyśmy na ulicę, z przyzwyczajenia żegnając się przed ołtarzem.

– Nie czuję się dobrze bez Boga – wyznała Kunia lat 90.
– Trzeba pogadać z proboszczem – wtrącił się Władek lat 96. – Ja bym w kościele zorganizował kino. Jest dobra akustyka, ławki, nawet organista nie straciłby roboty, bo może zostać taperem.
– Wikary byłby bileterem – zaproponowałam, bo pomysł AK-owca, czyli byłego żołnierza AK oraz Anonimowego Kobieciarza w jednym bardzo mi się spodobał.
– Hipermarket! Zróbmy z kościoła sklep – stwierdziła Malwina lat 92. – Mięsny jest tak daleko, a tu miałabym pod bokiem...
– Chyba pod boczkiem – zachichotał powstaniec.
Wtedy przypomniałam sobie, że dziś jest Prima Aprilis.
– Władysławie, to niemożliwe, że Boga nie ma.
– Jak to? Ja tam wikaremu wierzę.
– W Boga nie wierzysz, a wikaremu tak? – wyrwała się Elwira lat 77.
– Bóg jest – ciągnęłam – gdyż istnieją anioły. Nie ma ich dużo, ale są. Władysławie, czy mogę cię pogłaskać po skrzydle?
Kunia w lot podchwyciła żart, podchodząc do Władka i głaskając go od potylicy aż do kości ogonowej.
– Dobry anioł, dobry – powtarzała.
– Czyim dzisiaj jesteś stróżem? – spytałam.
– Co wy za żarty sobie stroicie?! – wstrząsnął się AK-owiec, uciekając przed pieszczotliwą dłonią Kunii. – Adela mówiła do mnie „ty czorcie”, Kunia: „diableskie nasienie”, Malwina: „korzeniu szatana”, Elwira...
– Elwira, ty też z nim spałaś? – przerwałam żenującą wypowiedź powstańca.
– Było z nim niebiańsko, chciałam ciągnąć, ale Władka bardziej ciągnęło do was – pożaliła się Elwira.
– Anioł ma skrzydła to go nosi – skwitowała sentencjonalnie Malwina.
– Grzeszne diablice z was! – żachnął się powstaniec. – Wychodzicie ze mszy świętej i tylko bezeceństwa wam w głowie!
– Msza święta? – zdziwiła się Kunia. To Bóg istnieje?
– Jeśli są takie anioły jak Władek... – cicho odezwała się Elwira.
– To w końcu jak jest? – zadałam kluczowe pytanie.

Niestety, dziś nikt nie był w stanie przekonująco odpowiedzieć na to pytanie.