sobota, 12 listopada 2011

Trendowata.

Jak dotychczas najbardziej znaną trendowatą w historii Polski była Orszulka vel Urszulka. Przedwcześnie zmarła córka Jana Kochanowskiego nie była zbyt skrupulatnie pilnowana przez rodziców i przez to szybko wystawiła główkę na widok niebezpiecznych kleszczy, siedząc z tatkiem pod lipą, aż złapała pasożyta, co zalazł jej za skórę. A jak skurczybyk dopadnie smaczną ofiarę, to nie wypuści jej ze swoich kleszczy. Zrozpaczony ojciec zaczął pisać dyrdymały, które obrazowały jego rozpacz, ale dla postronnych były jak tren-do-waty, czyli do kitu. Albo miodu lipowego, którym też można wypełnić nieszczelności w oknach.

Trendowatość pojawiała się odtąd na ziemiach polskich wielokrotnie, od sienkiewiczowskiego ślepego Juranda ze Spychowa po nawiedzoną Mniszkównę, a ostatnio dotarła nawet na poznańską Wildę. Niestety, dotknęła ona moją najbliższą przyjaciółkę, sąsiadkę z ogonka przed sklepem spożywczym, Kunię lat 88.

Kunia swoją trendowatość postanowiła zaprezentować nam. Na początku chciała dać poglądową lekcję na temat współczesnej mody i jej kierunków koleżankom zabijającym poranny czas w kolejce oczekującej na dostawę pieczywa. Zjawiła się przed nami w kreacji olaboga-lafiryndy, zrobiła z siebie odjechaną fiu-bździu-kokotkę, ale przede wszystkim babę-pożal-się-że-hoho.

– Cześć, dziewczyny – przywitała się, kręcąc biodrami niczym Evita Peron. – Widzicie moje buciki? To są obecnie najbardziej trendy buciki.
– Butiki oferują także buciki? – spytała nieobeznana ze współczesnym handlem Malwina lat 92.
– Obcas wcale nie jest wysoki –zauważyła Pela lat 71.
– Za to stukasz jak koń podkową o bruk Starego Rynku! – pochwaliłam swoją przyjaciółkę, która postanowiła oderwać się od emerytalnego stylu bycia i zabłysnąć na wildeckim wybiegu.
– Jesteś cudnie trendowata – przyznała Letycja lat 79.
– Jesteście kochane, więc przyznam się, co było moim zamiarem – Kunia ściszyła głos. – Kiedy chodzę na obcasach, to czuję się wywyższona. Sięgam na najwyższą półkę z konfiturami.

Ostatnio zwrócił na mnie uwagę nawet Dionizy lat 63, a to przecież największy drągal i przystojniak na Wildzie.
– A ja mam inaczej, ubieram szpilki tylko wtedy, gdy wybieram się do toalety – odezwała się Pela.
– Ty też? – zdziwiła się Malwina.

I tutaj przerwę opowieść, nie puentując jej wcale, bo nie może być wszystkim dane to, co siedzi w głowach poznańskich dziewczyn po 60-tce i tych nieco starszych też.

piątek, 11 listopada 2011

Gibkość na emeryturze.

Nie chwaliłam się jeszcze, że potrafię robić szpagata? Chyba nie, zatem to najwyższy czas, by o tym powiedzieć. Najpierw jednak teoria. Rozróżniamy szpagat francuski oraz szpagat turecki. I ja lepsza jestem w tym tureckim, choć i francuski wykonam, ale tylko jak mnie ktoś mocno poprosi. Za to turecki robię bez proszenia, spontanicznie i nieoczekiwanie dla towarzystwa, w którym się akurat znajduję.

Ostatnio wykonałam tureckiego, gdy marzłyśmy w ogonku oczekującym na ranną dostawę świeżych bułek i chleba. Stanęłam przed dziewczynami, zakasałam kieckę i wylądowałam w swoim najdłuższym wydaniu na chodniku.

– O kurka – krzyknęła zdziwiona Kunia lat 88 – ale masz długie giry!
– Nie mówi się giry, tylko giery – zaoponowała Malwina lat 92.
– A właśnie, że giry! – poparła Kunię Pela lat 71.
– Może jestem na poziomie trotuaru – wtrąciłam swoje trzy grosze – ale muszę wam powiedzieć, że poprawnie byłoby wspomnieć o moich nogach. Giry to ma stół i to wtedy, gdy są to meble swarzędzkie.
– A jak ty się podniesiesz? – zatroskała się Kunia.
– Bez problemu – uspokoiłam przyjaciółkę. – Chciałabym najpierw byście poszły za moim przykładem.
– Nie pękną mi w kroczu rajstopy? – zaniepokoiła się Malwina.
– Ja się boję o samo krocze – swoje obawy wyraziła Pela.
– Pobijmy rekord Guinessa! Stańmy w najdłuższej kolejce, noga w nogę, ale w tureckim szpagacie! – zaproponowała Letycja lat 79.
– Może najpierw potrenujmy? – zaproponowała najmłodsza ze stojących w kolejce Klotylda lat 58.
– Bądźmy gibkimi emerytkami! – zarządziłam.
– A rencistki też mogą? – zainteresowała się Klotka.
– No to raz… dwa… trzy!

Trzeba oddać, że jak już coś postanowimy, to zawsze próbujemy ambitny plan wykonać. Dziewczyny ustawiły się w znacznej odległości od siebie i stanęły w rozkroku. Potem już było tylko słychać chrupot kości, ścięgien i chrząstek.

Udało się!

Wszystkie dziewczyny jak jeden mąż, tfu jedna żona, rozkraczyłyśmy się. Niestety, tylko ja z tej pozycji umiałam wstawać. Ziąb jednak przeniknął przez moje mięśnie, więc nie byłam zdolna się podnieść. Popatrzyłyśmy na siebie bezradnie.
– Nie wyjścia – powiedziałam. – Musimy czekać na dostawę pieczywa. Może ciepłe bułeczki nas rozgrzeją.

Niestety, gdy podjechał furgon i kierowca nas zauważył, to wpdał w poślizg i samochód też się rozkraczył.

Tymczasem wrony krążyły nad nami, kracząc początek kolejnego zimnego dnia.

czwartek, 10 listopada 2011

Kaliber kobiety.

– Bo ja z siebie potrafię wypluwać słowa z szybkością karabinu maszynowego – zadeklarowała dzisiaj rano Malwina lat 92, stojąc w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa. – Byłabym świetną snajperką.
– Czyli potrafisz zranić kobietę – zauważyłam.
– Do kobiet, dzieci i fircyków powyżej setki nie strzelam. W swoim bocianim gnieździe wypatruję przede wszystkim sępów, kondorów i strusi, co chowają głęboko głowę w piasek.
– To prawda – przytaknęła najlepsza koleżanka Malwiny Liliana lat 86. – We mnie nigdy nie wymierzyła spluwy.
– Ja wolę używać haubicy – wyznała Kunia lat 88. – U kobiety liczy się kaliber, a nie seria wystrzałów.
– Jestem starsza od ciebie, więc doświadczenie stoi za mną – nie zgodziła się Malwina. – Choćbyś strzeliła w chłopa raz mocno, ale dała mu czas na podniesienie się, to i tak niczego nie osiągniesz. Seria jest ważniejsza. Należy strzelać w mężczyznę tak długo, aż się wykrwawi. Oswojonego samca poznasz po jego bladości.
– Zatem kaliber nie jest ważny? – dociekałam.
– Im ciaśniej, tym przaśniej – zawyrokowała Klotylda lat 58.
– Mój stary też mi to wypominał – odezwała się Letycja lat 79. – Mawiał, że mam ciasne horyzonty, ale za to na dole jest odwrotnie. Bardzo się na to skarżył.
– Stop, dziewczyny! – osadziłam na miejscu rubaszność Letycji i Klotki. – Mówmy o kalibrze osobowości, a ta wykracza poza średnicę największej armaty!
– Wykracza! – przytaknęła Kunia.
– A kogo to obchodzi? – spytała Klotylda. – Tylko nas. Faceci myślą jedynie o kalibrze naszej, no wiecie.
– Dlatego do nich strzelam seryjnie – oświadczyła Malwina.
– Malwinko, jak sądzisz, a ilu ich ustrzeliłaś w ciągu swego życia? – spytałam, gdyż znałam siłę bojowego temperamentu mojej sąsiadki.
– Najpierw na ścianie zawieszałam każde poroże, potem dokonywałam selekcji, a teraz wiszą tylko największe okazy.
– Zatem kaliber kobiety można poznać po ilości i wielkości poroży na ścianie? – przypuściła Letycja.
– A wiesz, że ty masz rację?!

Zapadłyśmy w zadumę, odliczając w myślach poroża, którymi mogłybyśmy powiesić na ścianie w salonie tuż nad telewizorem…

środa, 9 listopada 2011

Święte Wojciechy.

Ostatnio mam kłopot ze wzrokiem. Coraz gorzej widzę po ciemku, a kiedy nie świeci księżyc to już w ogóle jestem ślepa. Mimo to wyszłam wczoraj na miasto, by poczuć klimat rozjaśnionego latarniami i neonami centrum Poznania. Podreptałam tu, podreptałam tam, popatrzyłam na sklepowe witryny, poodganiałam się od akwizytorów i roznosicieli ulotek i w końcu nogi odmówiły mi posłuszeństwa, więc skierowałam kroki ku domowi. Miałam jednak jeszcze spory szmat drogi przed sobą. Na całe szczęście czekał na mnie jeden przystanek.

Mijając Stary Browar natknęłam się na grupę młodzieży z transparentem „Tylko Bóg”. Ustawili się niedaleko przejścia dla pieszych, gdzie na czerwonym świetle przystają tłumy. Nie przepadam za tłokiem, ale tym razem stałam w wielkiej gromadzie ludzkiej oczekującej na zielone światło. I wtedy młodzi ludzie za transparentem uruchomili megafon. Niewinne dziewuszki zaintonowały pieśń kościelną, radośnie wywijając warkoczykami.

„Ki diabeł?”, pomyślałam. Postanowiłam podejść do uduchowionych owieczek. Tymczasem megafon przejął młodzieniec około lat 19, wcielając się w rolę kaznodziei:

– Bóg jest czystą Miłością. Jest wokół nas i w nas. Odczuwam jego dobroć i dzielę się nią za wszystkimi chętnymi i niechętnymi też.
Podeszłam jeszcze bliżej.
– Czy mogę ci zadać pytanie, chłopcze?
– Słowo Boże przyciąga. Oj, przyciąga! Oto ta kobieta – wskazał palcem na mnie – pierwsza zareagowała na treści pełne wielkości i wspaniałomyślności Stwórcy Wszechświata.
– Dobra, teraz ty mi daj megafon.
– Za żadne skarby – odpowiedział młodzieniec, zapominając wyłączyć urządzenie.
– Synku, czy ty chcesz być świętym Wojciechem?!
– Skąd pani wie, że kolega na drugie ma Wojtek? – spytała zdziwiona jedna z dziewczyn, które przestały intonować.
– Ale w ogóle to Jurek – dodała druga.
– Ze smokami nam przyjdzie walczyć, ale my swoich megafonów nie oddamy!
– Grandę mi tu robisz?! – krzyknęłam. – Do smoka mnie porównujesz? Mnie, Adelę?!
– Daj im spokojnie głosić słowo Boże! – doszedł do nas naturalny łysol lat około 45.
– Nie napastuj kobiety, dziadzie – w mojej obronie stanęła dystyngowana 30-latka.

Robił się coraz większy tumult. Za chwilę miały zacząć się przepychanki, więc chyłkiem umknęłam stantąd. Potem z daleka popatrzyłam, jak młodzi ludzie zaczęli doświadczać tego, co mogło być w niewielkiej części udziałem gehenny św. Wojciecha.

Nie protestowałam przeciw temu. W końcu jak se święte Wojciechy pościelą, tak się i potem wymodlą.

wtorek, 8 listopada 2011

Prezydent 2015 wraca!

Powroty nie są łatwe. Wiedział o tym choćby Karol May, popularny twórca Winnetou i innych Old Shatterhandów, który odbywał karę więzienia, a potem wolą sądu niemieckiego łaskawie znowu był dokoptowany do łona społeczeństwa. Nie wiadomo, co działo się w XIX wieku w pruskich celach, ale słynny Apacz odtąd pachniał na kartach ksiąg Maya odorkiem homoseksualizmu, bo od indiańskich oraz białych squaw wyraźnie stronił, wymieniając się jedynie kroplami krwi z bladym bratem Old Shatterhandem. Indianin miał tę charakterystyczną rezerwę wobec pań co Oskar Wilde, Elthon John oraz plugawy Bartek lat 26 z ulicy Różanej na poznańskiej Wildzie.

Z huncwotem 2015 tak nie było. To pies na baby, ponadto nigdy nie siedział w niemieckim więzieniu. Owszem, czytywał Karola Maya, ale tylko w maju, a wtedy kasztany kwitną, kobiety zrzucają pończochy oraz peruki, a hormony zaczynają buzować nawet u „mature ladies”.

Mój krewniak, nicpoń i hultaj wpadł do mnie razem z Władkiem lat 95 na drugie śniadanie. Dawno się nie widzieliśmy, więc najpierw chciałam wpaść mu w ramiona, ale jako że to kandydat na prezydencki stolec, to powstrzymałam zew krwi i dyplomatycznie skinęłam czaszką, oddając szacunek głowie RP od 2015 roku.

– Prezydencie! – podniosłam z wrażenia nieznacznie głos. – Jakaż to przyjemność, jakiż zaszczyt! Zapraszam w me skromne progi.
– Dobra, ciociu – machnął ręką tomasz.ka 2015. – Papparazzi już się wokół mnie nie kręcą. Nalej mi kawy. Ciśnienia mi trzeba!
– O Jezu! A co się stało?
– Mariolka, ta co sepleniła, odjechała nie moim BMW.
– Znaczy kierowca tamtego samochodu bardziej jej się spodobał?
– Tamtego autka – odpowiedział Prezydent 2015.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Przypomniałam sobie, że Mariolka lubiła nie tylko seplenić, ale i zdrabniać wyrazy. W duchu podniosłam oczy ku niebu, dziękując Bogu za wysłuchanie moich próśb i żarliwych modlitw.
– No dobra – wtrącił się jak zwykle trzeźwo myślący w tematach poltycznych Władek lat 95 – ale znowu jesteś bez pierwszej damy.
– Postanowiłem, że będę pierwszym polskim prezydentem bez pierwszej damy! – obwieścił dumnie huncwot 2015.
– Jakże tak? – zdziwiłam się.
– Będę prezydentem z drugą damą albo nawet trzecią. Po prostu rozglądam się na rynku wtórnym: wśród wdów i rozwódek!
– O kurka! – zaklął powstaniec.

Zatrwożyłam się. Znów nie miałam pojęcia, jak wielki ambaras może z tego wyniknąć. Postanowiłam się jednak przyczaić i na razie nie protestować.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Poznańskie metro.

Wczoraj Poznań gościł Antka. Antek przyjechał spod Warszawy i już na wstępie uznał, że stolica Wielkopolski to pipidówa. Już zdejmowałam ścierę, by zdzielić nią pyszałka, ale przypomniałam sobie, że był oblatany w świecie i może wie, co mówi.

– Ciociu, ja ze stolicy przyjechałem! – przechwalał się.
– Myślisz, że stołeczny Poznań nie może się tym pochwalić?
– Phi, jaki stołeczny?
– Poznań był dwukrotnie stolicą Polski, a teraz robimy coś, co jest wyjątkowe w skali światowej!
– Niby co?
– Budujemy zabytek!
– Jak to?
– Świat idzie złą drogą. Turystom udostępnia się rzeczy stare, trzeba to remontować, dbać o skruszały tynk i rozwalającą się posadzkę. To skandal. My w Poznaniu postanowiliśmy wybudować Zamek Przemysła!
– Przemysł zawsze mieliście nieźle rozwinięty – zauważył Władek.
– Mówię o królu Polski! Miał tu swój zamek!
– To jest restauracja. Po prostu odbudowujecie obiekt.
– Obiekt! Zostaw te swoje obiekcje, Antoni!
– Przepraszam, ciociu.
Już wspomniałam, że Antek to człowiek światowy, dobrze wychowany, kulturalny, z nienagannymi manierami.
– Nie mamy planów, nie zachowały się ryciny, więc zamek jest fantazją na budowle z tamtego okresu, to jest z końca XIII wieku. I to jest nowatorskie! I to jest unikatowe! My budujemy zabytek!
– Zamek od razu będzie miał klasę 0?
– Na razie dotyczy to pomysłodawców, ale może w przyszłości i zamek otrzyma tę rangę.
– Ale za to nie macie metra!
– Antoni, jesteś bezczelny!
Wzięłam za rękę Antoniego i zaprowadziłam go do lokalu o nazwie Subway. Tam Antoni zamówił sobie kanapkę i razem wypiliśmy herbatę.
– No i co, Antoni? Wypijesz w swoim metrze herbatę?

Antek to grzeczny chłopiec. Nie dyskutował, lecz kiwnął z aprobatą głową.

niedziela, 6 listopada 2011

Żupa.

Postanowiliśmy z Władkiem lat 95 zjeść romantyczny obiad na mieście. W tym celu wybraliśmy się do najbliższego baru mlecznego. Musieliśmy udać się do centrum Poznania, bo na Wildzie wszystkie bary już dawno pozamykano. Szkoda, bo parcie na wyroby mleczne jest u mieszkańców naszej dzielnicy spore – na kacu przecież nie tylko wodę po ogórach się pije.

Powstaniec podał mi ramię i niespiesznym krokiem skierowaliśmy się w stronę Starego Rynku. Nieopodal głównej poznańskiej zabytkowej atrakcji natknęliśmy się na przybytek mlekiem i miodem płynący. Weszliśmy z nadzieją do środka.

– Poproszę kopytka ze skwarkami – zażądał AK-wiec.
– Władku, może coś lżejszego?
– Ma pani coś z zup? – mój druh skierował pytanie do pani stojącej za barem.
– Zaraz podam. Pomidorowa razy dwa! – krzyknęła do okienka, przez które podawano gotowe posiłki.
– A nie ma pani ogórkowej? – dociekałam.
– Ogórkowa razy dwa! – krzyknęła ponownie do okienka pani w fartuchu, który dawno zapomniał, co to biel.
– Ja się tylko pytałam – wyjaśniłam. – Nie chcę ogórkowej.
– Zawracanie dupy! – fuknęła kobieta i znów pochyliła się do okienka. – Ogórkową znów przelejcie do kotła! – zarządziła.
Usiedliśmy z Władkiem przy stoliku. Powstaniec przezornie wytarł blat rękawem swego przedwojennego swetra. Po niedługiej chwili podeszła do nas pani, która jeszcze przed momentem stała za barem. Przyniosła dwa talerze dymiącej z ciepła pomidorowej.

Władek, jak zawsze w takich przypadkach, spojrzał na walor kobiety.
– Co za żupa! - pochwalił.
Ja poczekałam aż wezmę do ręki łyżkę, zanurzę ją w strawie i potem szybko potwierdziłam słowa mego druha.
– Racja! To żupa! Jeszcze tak przesolonej zupy nie jadłam!
– Że co? – oburzyła się istota w poplamionym fartuchu.
– Chce nas pani otruć! Uszkodzić działanie nerek! – oskarżyłam.
– Że ja?
– Żupa! – krzyknęłam. – Najprawdziwsza żupa! Władek, wstajemy! Nasza noga więcej tu nie stanie!
– Trele morele! – odkrzyknęła baba z baru mlecznego.

Co za głupia odzywka. Byłam zdegustowana. Nie takich rzeczy, jak trele morele, spodziewałam się w barze mlecznym!