sobota, 7 lipca 2012

Szanowny Panie!

Drogi Panie,
Moja uprzejmość nie jest wyrazem dostosowania się do korespondencyjnych kanonów, lecz jest subtelną odpowiedzią na Pana tupet, narcyzm i ciągłe zawracanie mi głowy. Może Pan to sobie nazywać, jak chce: nadstawianiem drugiego policzka, nudą, ględzeniem o niczym. Ja się tym nie przejmuję. Ja po prostu Pana nie lubię. Mi Pana żal. Jest Pan marionetką w ręku silniejszego. Może Panu się wydaje, że to usprawiedliwia. To nie moja sprawa. Niech się Pan sam tłumaczy.

Szanowny Panie,
Najbardziej zastanawia mnie fakt, skąd u Pana takie możliwości? Kto je Panu dał? Kto Panu na to pozwolił? Ja żyję ze skromnej emerytury, a u Pana wszystkiego w bród. Co to za korporacja? Jaki interes? Pryncypał Pański ponoć żyje skromnie, a Pan szasta forsą na lewo i prawo. Ma się zachciankę na samochód sportowy, szast prast i stoi przed garażem. Ma Pan złoty sygnet na każdym palcu i Pateka na przegubie. Ma Pan wypas w każdym calu! I jeszcze ta Pana zwierzęcość. Te włochy na klatce piersiowej. Te włochy na nogach i pupie! Uhh! Rozumiem, że wielu dziewkom to się podoba. Wiem, że dla wielu chłopów jest Pan wzorem do naśladowania. Mnie Pan takimi pierdołami nie zaimponuje!

Mój Panie,
Najgorsze jest to, że zawracasz Pan w głowie artystom. Mieszasz Pan w ich łbach, organizując im wernisaże, koncerty, spotkania z wielbicielkami. Oni są słabego ducha: pójdą na każde seks party. A potem pobierasz Pan haracz. I nurzacie się w tych świństwach, odór wszeteczeństwa unosi się nad galeriami, wypełnia futerały instrumentów (szczególnie tych smyczkowych), a zmieszana krew buzuje w żyłach zdeprawowanych geniuszy Sztuki. Pryncypał Pański zaś szczędzi, nie daje grantów, tylko obiecuje. Obiecanki cacanki! Artysta nie będzie się międlić nadaremno!

Drogi Panie,
No właśnie, z tym międleniem to najbardziej mnie dziś Pan rozsierdził. Gdy się budzę, to chcę się przeżegnać. Pacierz chcę zmówić. Pan nie blokuj mojej ręki! Ja kieruję dłoń do czoła, nie do rzyci! Powtarzam: chcę się przeżegnać! Siłę stosujesz diabelską, krępując mnie! Szatanśkie nasienie!

Och, Szanowny Panie,
Proszę wybaczyć to moje wzburzenie, bo jak już pisałam, jestem uprzejma i nie dam się sprowokować. A Pan mnie nie kuś! Rozumiem, że pracujesz Pan na akord, zmęczenia nie czując, ale może warto pogadać z Pryncypałem Pańskim? Może poproś o urlop? A może jakiś układ? Jestem gotowa pójść na kompromis: Pan się przeżegnasz, a ja nie cofnę palca z rzyci. No jak? Idzie Pan na to?

Z poważaniem,
Adela lat 73+.

piątek, 6 lipca 2012

Halluksy Władka.

AK-owiec, czyli były żołnierz AK oraz Anonimowy Kobieciarz lat 96 nie narzeka na nadmiar pieniędzy. Emerytura starcza mu na leki, jedzenie, prąd i czynsz, a jeżeli idzie o odzież, to opiera się na mnie. Jest jednak wybredny. Nie wszystkie ciuchy przyjmuje z radością. Nie daję mu sukienek, zamiast tego spódnicę w kratę z deklaracją przerobienia na kilt. A on co? Prycha ze złości. Daję mu halkę, by miał piżamę na lato, a on się wścieka. Bielizną też go chciałam poratować, ale na widok moich fig pokazał mi figę z makiem.
Władek jest mężczyzną przystojnym. Ma niemal 1,90 wzrostu, szeroką pierś i grzywę siwych włosów, co jest jednak dziwne: ma bardzo małe stopy. Przypadkiem rozmiar naszego obuwia jest ten sam. Dlatego zimą dwa lata temu powstaniec wziął z oporami kozaki na płaskim obcasie, a potem nawet sobie je chwalił. To był przełom. Potem już bez większych przekomarzań znaszał po mnie czółenka. Były w różnych kolorach: żółte, różowe, zielone, ale AK-owiec traktował je czarną pastą do butów i zadowolony przechadzał się po ulicach. Cieszyłam się, że mogłam mu pomóc, ponadto uważałam, że podstępem wprowadziłam nowy element w terapii, którą prowadziłam. Ubrać kobieciarza w damskie buciki to już było coś!

Niestety, nie przewidziałam jednego problemu. Władek właśnie dziś mnie o nim poinformował. Przedpołudniem przybył na drugie śniadanie, podałam mu kawę z cynamonem, na talerzyku podsunęłam mu pod nos drożdżówkę, a on zamiast zająć się poczęstunkiem, to zdjął czółenka, potem skarpetki i obwieścił:

– Wiesz, Adela, umyłem wczoraj nogi.
– Mój ty zuchu! Jak to dobrze, że nie zapominasz latem o higienie kończyn dolnych! – pochwaliłam swego druha.
– Przecież nie będę wygłupiał się codziennie! Myślisz, że przyjemnie jest się zginać tylko po to, by wydłubać sobie bawełnę po skarpetkach, która tkwi między palcami?
– Rozumiem, że chcesz się pochwalić czystością.
– Zobaczyłem, że moje nogi wyglądają jakby nie były moje.
– Znowu po pijanemu dokonałeś jakiejś transakcji? Komu mogłoby zależeć na twoich nogach? Kto by chciał się zamienić na takie szkieletory?
– Ajajaj! – Władek wykrzywił twarz. – Spójrz lepiej.
Podniosłam się zza stołu i zerknęłam. Władek miał halluksy! Ucieszyłam się w duchu, bo definitywnie zniszczyłam w nim kobieciarza. Winna mu jednak byłam wyjaśnienie.
– Widzę nieprawidłową biomechanikę pierwszego promienia stopy, wzmożoną szpotawość pierwszej kości śródstopia oraz metatarsalgię.
– Hę?
– I załóż sandały! Zresztą znaj moje dobre serce: zafunduję ci!

Władek ucieszył się, bo dawno nie miał na nogach nowego obuwia. Ja zaś wiedziałam, że kupię mu taki fason, by w pełni odsłaniał halluksy. Kobiety patrzą na mężczyzn z dołu do góry. W przypadku powstańca, spojrzą na krzywy paluch i odwrócą wzrok z niesmakiem.

Władek w tym momencie zakończył terapię. Już nie jest Anonimowym Kobieciarzem.

czwartek, 5 lipca 2012

SChaP.

Lucjan Kutaśko, główny doradca huncwota 2015, nadal pływa po mazurskich jeziorach, ale ostatnio mój krewniak postanowił się z nim połączyć telefonicznie. Przypadała druga rocznica prezydentury obecnej głowy państwa, więc zostały już tylko 3 lata, by przygotować się do pełnienia tej funkcji. I mózg przyszłej kampanii prezydenckiej, zarazem szef sztabu tomasz.ka 2015, przekazał telefonicznie, że należy stworzyć stowarzyszenie. Według słów Kutaśki powinniśmy działać w oparciu o realną, społeczną masę malkontencką, która przyniesie nam przewagę punktową w przyszłych sondażach. I z tego powodu zebraliśmy się w moim mieszkaniu, by w gronie tęgich umysłów i zahartowanych serc obgadać problem.

Upał był niemały, więc przed przyjściem prezydenta in spe 2015 pozwoliłam się Władkowi zdrzemnąć. Jednak gdy tylko tomasz.ka 2015 zjawił się w moich niskich progach, to zimną wodą chlusnęłam z dzbanka na rozgrzaną głowę AK-owca lat 96.

– O Jezu, potop! – krzyknął Anonimowy Kobieciarz i były żołnierz Armii Krajowej w jednym.
– Milcz, śpiochu – wycedziłam, po czym zwróciłam się do spokrewnionego ze mną hultaja, który z mojej inicjatywy miał zostać już za 3 lata prezydentem – Co proponuje Kutaśko?
– Jak mu w ogóle na wodzie? – wtrącił swoje niepotrzebne trzy grosze Władek.
– Lucjan wpadł na świetną myśl. – Prezydent in spe był podeskcytowany. – Chce byśmy kampanię przeprowadzili w oparciu o schaposzczaki.
– Schaposzczaki? – zdziwił się AK-owiec. – Schapane szczaki? Chyba szczyle...
– To coś od schabu? – domyśliłam się.
– Nie, od chama – odpowiedział poważnie huncwot. – Kutaśko wyszedł ze słusznego założenia, że prezydent musi być ponadpartyjny. Musi zatem zwabić do siebie ludzi o innym mianowniku niż polityczny. Wpadł na świetną myśl, opdnajdując polskiego chama.
– Jak to?
– Chama, ciociu, znajdziesz wszędzie: na prawicowym festynie, na lewicowej manifestacji, a centralny cham jest jak dworzec w stolicy przed remontem.
– Chamy mają na ciebie głosować? – oburzył się Władek. – Myślałem, że melomani, obrońcy ginących gatunków motyli, producenci kapeluszy borsalino. A tu chamy! Fuj!
– To niegłupi pomysł... – zastanawiałam się. – Jak nazwiesz partię?
– Ech! – warknął tomasz.ka. – Mówiłem: walczę o ponadpartyjność. Założę SChaP. Stowarzyszenie Chamów Polskich. Schaposzczaki staną się najsilniejszą siłą społeczną w kraju! Już wkrótce!

Władek wykrzywił głupio buzię, wzruszając z niedowierzaniem ramionami. Tymczasem do mnie powoli docierała głęboka myśl Lucjana Kutaśko, który niemal od tysiąca dni wpatrywał się w mazurską toń. Rzeczpospolita zawsze była chamska. Czemu nie nazwać tego po imieniu? Niech huncwot zostanie pierwszym w historii cham-pionem, a przeciwników może wysłać na Chamczatkę. A co? Nie będzie mógł?

środa, 4 lipca 2012

Amerykańska wiza.

Ani Kunia lat 90, ani Malwina lat 92, ani Ania lat 56, ani ja – żadna z nas nie urodziła się 4 lipca. Jednak wszystkie czujemy się amerykankami, więc rozmowy o niepodległości i podległości zawsze bardzo nas wciągały.

– Do pewnego momentu życia to było także święto polskich kobiet – stwierdziła Kunia.
– Dla mnie ono nadal trwa – stęknęła Ania. – Mąż traktuje mnie jak amerykankę.
– Ja już się nie rozkładam – wyznała Malwina. – Czuję się przez to może nieco zmumifikowana, ale w sumie nie przeszkadza mi to.
– Ruszasz się zgrabnie i z wdziękiem jak na mumię – odezwałam się z uznaniem.
– Kiedyś mój stary też traktował mnie jak amerykankę – wspomniała Kunia. – Ledwo przychodził z pracy, to od progu krzyczał: „Łóżko nie pościelone? Nie?! To rozłóż amerykankę! Ruchy, Kunia, ruchy!”
– Cham!
– Świntuch!
– Ba! Jeszcze bardziej chamsko zachowywał się wobec sąsiadki z dołu. To była półgłucha starowinka, którą jednak hałas posuwanej amerykanki doprowadzał do szału, a wtedy wdrapywała się na nasze piętro. Stukała laską do naszych drzwi, a on do niej: „Dymaj stąd!”.
– Sporo przeszłaś – wetschnęłam.
– Posunęłam się przez to w latach.
– Ja to przeżywam teraz – zaszlochała Ania. – Posuwam się podobnie. Traktuję to jako zmierzch dobrych obyczajów.
– Ale po nocy przychodzi świt – Malwina starała się pocieszyć Anię.
– Właśnie! – podniosłam głos. – Należy wprowadzić świt dobrych obyczajów i wprowadzić wizy dla swoich partnerów łóżkowych. Szczególnie tych od amerykanek!
– Kto powinien udzielać wiz? – Kunia konkretnie odniosła się do pomysłu. – Teściowa wnioskodawcy?
– Moja mamusia już nie żyje – zachlipała Ania.
– Ja – odparłam. – Na poznańskiej Wildzie wiz będę udzielać ja.
– To ja przyślę do Ciebie Zygmunta – ucieszyła się płaczliwa Anka.
– Niech idzie najpierw do Kuni – zarządziłam. – Ona będzie przyjmować wnioski. Ja będę jedynie rozpatrywać i wklejać znaczki skarbowe do klasera.
– Przyjmuję tylko we wtorki między 15 a 18 – poinformowała Kunia.

Ania przyjęła to ze zrozumieniem, zrobiła kilka notatek, zapisując na kartce nasze uwagi, po czym poszła przdzwonić do Zygmunta, który pracował na pierwszej zmianie u Ceglarza.

A my z Kunia poczułyśmy, że stoimy na progu świtu dobrych obyczajów. Zresztą wizja pełnego klasera znaczków skarbowych też nas radowała.

wtorek, 3 lipca 2012

Nisko latające jaskółki.

Dziewczyny nieraz się zarzekały, że najlepszym pogodowym prognostykiem w naszym fyrtlu na poznańskiej Wildzie jest Bogumił lat 70. Nie wiedziałam, dlaczego. Boguś nie zawsze wychodził na ulicę, ale jak już, to moje przyjaciółki od razu rozpoznawały, co się święci w niżach, frontach i atmosferze w ogóle. Dziś było podobnie. Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd firgonu ze świeżym pieczywem, gdy Kunia dysponująca sokolim wzrokiem poinformowała nas, że Boguś wyturlał się z bramy kamienicy, gdzie mieszka.

– Byle tylko nie przechodził mimo nas – jęknęła moja przyjaciółka. – Nie mogę znieść jego smrodu.
– Przecież nie zawsze śmierdzi – zaoponowałam. – Gdy zastanie go burza w parku, wówczas do domu wraca obmyty. A mamy ostatnio niespokojne deszcze. Potargały sad, może i potargały Bogusia.
– Czy jaskółki latają nad Bogusiem wysoko? – Malwina lat 92 skierowała pytanie do bystrookiej Kuni..
– Niestety nie. Miałam rację, Boguś jednak dzisiaj śmierdzi. Oby nie przeszedł koło nas! Nie wytrzymam jego zapachu!
– Ależ jesteś drażliwa! Zresztą skąd wiesz, że on cuchnie? – zdziwiłam się.
– Bo jaskółki latają tuż nad głową Bogumiła.
– Nie rozumiem – odpowiedziałam.
– A ja tak – powiedziała Malwina. – Jaskółki latają nisko nad Bogusiem, a reszta to dedukcja.
– Jaskółki latają nisko, bo będzie padać!
– Oj, Adela, ale ty jesteś niedouczona! – Kunia kręciła z niedowierzaniem głową.
– Co proszę?! – żachnęłam się.
– Czym odżywiają się jaskółki? – Malwina zadała pytanie.
– Okruszkami chleba?
– Te gołębie ciebie skrzywiły! Jaskółki odżywiają się owadami!
– No i?
– Nad Bogusiem nisko latają owady, więc wygłodzone jaskółki chcą się pożywić. Po co stoimy w kolejce?
– Bo chcemy kupić chleb?
– Właśnie! I najeść się! – Kunia smacznie się oblizała.
– Ale co to ma do prognozy pogody?!
– Owady wściekle latają nad Bogusiem, gdy ten z brudu się przesilił. Natura Bogumiła pcha go na ulicę, bo wyczuwa podskórnie zbliżający się deszcz lub burzę. Owady chcą żreć, jaskółki chcą żreć, tylko Boguś chce się oczyścić.
– A jak jest pogoda?
– Wtedy Boguś nie wychodzi z domu i jaskółki wysoko latają. My wiemy, że taką aurę będziemy mieć co najmniej przez dobę.
– O Boże! – krzyknęła Malwina. – Boguś idzie w naszą stronę!

Dziewczyny czmychnęły do bramy, a ja razem z nimi. W końcu gdzieś trzeba było się skryć przed nadciągającym opadem.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Jazda po ciemku.

Rozpoczynałyśmy tydzień jak zwykle w kolejce przed sklepem na dole. Świeciło słońce, temperatura szybko wzrastała, rozpoczynał się piękny letni dzień, ale Kunia lat 90 zaczęła narzekać. Psioczyła na notorycznie spóźniające się dostawy świeżego pieczywa. W końcu jej przerwałam:
– Jest na to jedna rada: trzeba zmienić kierowcę.
– Albo pojazd – dodała Malwina lat 92. – Gdyby rozwozili mniejsze ilości, ale w autach sportowych, wtedy byśmy kupowały jeszcze świeższy chleb i jeszcze bardziej ciepłe bułeczki.
– Myślisz, że powinnam się postarać o posadę kierowcy w piekarni? – Kunia swoje pytanie skierowała bezpośrednio do mnie.
– Jeśli czujesz się na siłach....
– Z tęsknotą byśmy wypatrywały twojego przyjazdu – stwierdziła przymilnie Elwira lat 77.
– To dobra fucha na lato, ale jesienią, zimą i wiosną musiałabyś jeździć po ciemku. To bardzo niebezpieczne – ostrzegłam.
– Są światła latarni, pasy na jezdniach, kocie oczka... – Kunia nie za bardzo mi wierzyła.
– Z jazdą jest jak z seksem. Gmerasz po ciemku zupełnie bez wyczucia. Niby są dobre resory, chronią cię zderzaki, ale w końcu przed maską pojawia się osioł.
– Adela, czy ty mówisz o pijanych rowerzystach na drodze?
– Ostrzegam przed piramidą niebezpieczeństw.
– Jak to?
– Spałaś z osłami?
– Były wśród nich też koguty.
– Znam to. Lisy, cielaki i wierne psy.
– Zaraz, o czym wy mówicie? – pobożna Elwira rzadko nadążała za naszym tokiem myślenia. – Co ma cielak do wiatraka?
– Co ma Kunia do pieczywa? – wtrąciła swoje trzy grosze Getruda lat 59.
– Co ma maska do kochanka? – zdziwiła się Kunia.
– Oj, jak wy mało wiecie – westchnęłam. – Jak wy mało rozumiecie...

Żeby nie wiedziały, co ma maska do kochanka? A może tylko się maskowały? W końcu nie każda kobieta lubi rozmawiać o życiu intymnym uprawianym po ciemku. To jasne, prawda?

niedziela, 1 lipca 2012

Padł rekord!

– Trzeba przeć do prawdy! – powiedział ksiądz proboszcz z ambony.
Po kościele przeszło kilka fal pomruków i pochrząkiwań, które wyrażały nasze zaniepokojenie. Nie wiedziałyśmy, co się kryje za tymi słowami, a że nasz kapłan znajduje się w szpicy katolickiej sanacji, to mogłyśmy oczekiwać wszystkiego. Tymczasem wildecki pasterz zszedł po schodkach i zaczął przechadzać się po głównej nawie. Od ołtarza do kropielnicy i z powrotem. Stukot jego podbitych metalowymi blaszkami obcasów roznosiło echo odbijające się od witraży.Strach w nas się wzmagał, ksiądz proboszcz jednak milczał. W końcu zatrzymał się przed Kunią lat 90, która siedziała w trzecim rzędzie drewnianych ław.

– Córko, co widziałaś, idąc na mszę świętą?
– Grażyna lat 54 wyprowadzała psa na spacer. Spytałam, czy idzie na mszę, ale tylko się odszczeknęła, żebym nie truła jej głowy..
– Co jeszcze?
– Tramwaj linii nr 2 przejeżdżał. Motorniczy gnał na złamanie karku.
– I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – zagrzmiał proboszcz, znów wygrywając swoimi podeszwami straszną melodię.

Większość z nas zaczęła bezgłośnie odmawiać modlitwy w intencji, by ksiądz nie wybrał losowo do odpowiedzi. Niestety, dziś szczęście nie uśmiechnęło się do mnie. Przewodnik naszego dzielnicowego stada katolickich duszyczek stanął przede mną.
– Przekaż teraz ty, córko, swoją prawdę.
– Gołębie – odpowiedziałam drżącym głosem. – Widziałam gołębie. Gruchały i srały. Starałam się je policzyć.
– No i?
– Porachowałam do 73, ale było ich więcej. To tak jak mój wiek, bo ja mam lat 73+.
– I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – zapiał ksiądz proboszcz.

W sumie byłam zadowolona, bo liczyłam, że więcej mnie już nie spyta. Tymczasem znów zaczął krążyć po kościele, a odgłos jego kroków wdzierał się do naszych mózgów, dusz i przyrodzeń. Bolało jak diabli.
Teraz właściciel najpiękniejszego ornatu w parafii stanął przed Ksawerym lat 87.
– Synu, pochwal się swoją prawdą – zachęcił duchowny. – Co widziałeś w drodze do kościoła?
– Przez całe życie chodziłem z głową w chmurach – odrzekł Ksawery, który na emeryturze zaczął pisać wiersze o kaktusach. Jego ostatni zborek „Plusy kaktusy minusy” nie był jednak tak dobry jak „Kaktus ci w duszę!”. No cóż, każdy z nas się starzeje. – Patrzyłem w niebo – ciągnął Ksawery – ale dziś już nie zadzieram głowy. Kark mam zbyt sztywny.
– No i?
– Widziałem rynny. Zardzewiałe, zarośnięte mchem, syfiaste – palnął 87-letni poeta.
– I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – spytał retorycznie pasterz, wracając do spaceru po nawie. Stukot obcasów proboszcza stawał się nie do zniesienia. On chyba też zdał sobie z tego sprawę, bo w końcu ponownie wdrapał się na ambonę.

– O wy bezbożnicy! Nasz Pan jest wszędzie, a wy tylko fragmenciki prawdy dopuszczacie do siebie. Nie poczujesz Boga, jeśli nie popatrzysz na świat szerzej. Otwórzcie oczy! Otwórzcie się na prawdę! Otwórzcie oczy!

No to otworzyłyśmy oczy. Rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu prawdy i wtedy zobaczyłyśmy kościelnego z tacą. Powiem jedno: dziś w naszej parafii padł rekord. Kościelny musiał trzy razy opróżniać tacę w zakrystii i wracać do kolejnych wiernych, którzy chętnie opróżniali kieszenie, portfele i sakiewki. Fajnie nabyć prawdę po tak niskiej cenie.