sobota, 2 listopada 2013

Brudne gary.

Życie jest nudne, bo składa się ze zbyt wielu powtarzających się czynności. Liczyliście, ile kilogramów kupy żeście zrobili? Ile metrów paznokci sobie obcięliście? Jak wiele razy powiedzieliście „dzień dobry”, a ile „dobranoc”? Ile kaw żeście zaparzyli? Choćby to był szatany, to z czasem usypia się przy nich.

Bo co w życiu nie jest nudne? Kolejny przylot bocianów? Przemówienie noworoczne prymasa? Przymiarka u krawcowej? Śledzie w zalewie śmietanowej? No nie, nikt mi takich bzdur nie wmówi. Wszystko jest nudne. Dlatego życie na Ziemi jest dokładnie tym, co spotka nas w Piekle. Tam też torturuje się nudą. Zresztą w Niebie podobnie. Owszem, wyemitują następne odcinki „Mody na sukces”, ale i w Raju umrzesz w końcu z nudów. O Czyśćcu nawet nie wspomnę, bo sama myśl o programowaniu pralki mnie usypia.

Teraz czas na powtarzalny akapit, czyli uosobienie nudy w postaci Władka lat 97. Zadzwonił do drzwi. Mógłby przecież kiedyś zapukać. Pup-puk albo stuk-stuk-puk-puk-stuk, albo puk-stuk-stuk. Otworzyłam drzwi. Zawiasy z nudów zapiszczały.

- Adela, co za męty kręcą się po Wildzie!
Władek przekroczył próg, a zawiasy wyraziły swą nudę po raz wtóry.
- No teraz jest ich mniej – odpowiedziałam, patrząc wymownie na Amanta lat 94.
- Nie wiesz, jak bardzo chciałbym wyczyścić dzielnicę z podejrzanych typów.
- Brudne gary.
- Adela, nie przesadzaj. Nie mam spluwy.
- Brudne gary.
- Nie Gary, a Harry. Brudny Harry. Gary to był Cooper.
- Brudne gary.
- Jestem przystojny jak Gary, a stanowczy jak Harry. Brudny Gary, to mi się podoba!
- Władek, zlew jest zapełniony brudnymi garami. Masz natychmiast umyć naczynia. To będzie twój wkład w wyczyszczenie dzielnicy – dodałam sarkastycznie.

Nudno jest obserwować Władka lat 97 przy myciu naczyń. Ale do wyboru miałam „Isaurę” w telewizji lub odmówienie różańca. Niestety, na wyłożenie na parapet mojej czerwonej poduszeczki już jest za zimno. Dlatego protestuję przeciw nudnej jesieni.

- No myj te gary! Ruszasz się, jak kret na jesień! (O! To porównanie było świeże!)

piątek, 1 listopada 2013

O wyższości naleśnika nad starym krokietem.

Wszystkim kobietom dobrze znane jest porównanie mężczyzny do naleśnika. O tym, że same ciacho nie wystarczy, lecz trzeba go do smaku nafaszerować. Szpinakiem, powidłami, serem, pikantnie lub na słodko, jak kto sobie życzy. Ale faszerowanie naleśnika jest już ostatnią fazą przed skonsumowaniem. To jak wybór garnituru czy innego fraku do ślubu. Dlatego ja zacznę przepis na udanego naleśnika od początku.

- Władku, przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie na plaży. Byłeś biały jak syn młynarza.
- Tylko z dobrej mąki wyjdzie chrupiący chleb.
- Naleśnik też. No i jajka trzeba rozbełtać.
- Och, Adelo – obruszył się Władek lat 97. – Mężczyznom zdarzają się przeróżne kłopoty.
- Grunt żeby była tylko szczypta sody, bo gdy woda sodowa uderza do głowy, wtedy kończy się wodogłowiem. I wyjdzie obleśny naleśnik.
- Odczep się ode mnie!
- Do naleśnika potrzebne jest mleko, dlatego najlepszy jest gołowąs. Taki co ma mleko pod nosem. Ten to dopiero podskakuje na rozgrzanej patelni!
- Już wiem. Tylko przekomarzasz się. Lubię naleśniki. Będzie fajny obiad.
- Najważniejsze są proporcje. Odpowiednia ilość mąki do jajek i mleka pod nosem. No i szczypta słodyczy w postaci cukru oraz soli dla podkreślenia... No właśnie, dla podkreślenia czego?
- Olej to.
- Masz rację, olej też musi być. Bez lubrykanta będą nici ze ślinki cieknącej z ust doświadczonej kucharki.
- A z czym je zrobisz?
- Co? – spojrzałam na Władka lat 97 krytycznie. Wykrzywiłam twarz w pełnym dezaprobaty grymasie. – Ze śmierdzącym starym serem.
- Co cię dziś ugryzło?

Władek wstał od kuchennego stołu, przeciągnął się, potem podrapał się w kroku. Tak właśnie można odróżnić starego krokieta od naleśnika. Zatem protest jest już jasny. Wymierzony przeciw trwaniu przy jednym naleśniku na rozgrzanym oleju aż do fazy krokieta.

Kobieto, naleśnika zjedz i rzuć się na następnego! Aż do nasycenia. Smacznego.

czwartek, 31 października 2013

Kolekcjoner na gazie.

Władek lat 97 stwierdził, że nie będzie jeździł taryfą, bo ma pomysł na bardziej dochodowy biznes. W tym celu spotkał się w motelu przy czterogwiazdkowym koniaku z jakimś Białorusinem. Po rozmowie wpadł zdać mi relację.

- Będę importować materiały kolekcjonerskie z Białorusi! - pochwalił się na wstępie.
- To znaczy?
- Piorunujące specyfiki w różnych kolorach: od żółtego po fioletowy.
- Piorunujące?
- Jeśli klient nie zechce trzymać ich na półce, lecz je skosztuje, wtedy może mu skoczyć ciśnienie, może oderwać się od rzeczywistości, a w ekstremalnych sytuacjach...
- Nie kończ, Władku! – krzyknęłam przerażona. – Zakazuję handlu dopalaczami.
- Ależ, Adelo! Ja będę sprowadzać bimber.
- A akcyza? – Władek zrobił głupią minę. – Naprawdę myślisz, że wykolegujesz państwowego dilera, jakim jest rząd? Ten Białorusin namawiał cię do nierządu! Do zamachu na budżet państwa!

Władkowi lat 97 opadła euforia po aplikacji czterogwiazdkowego koniaku i poszedł zdrzemnąć się na wersalce. Zostałam sama, a jego przygoda skierowała moje myśli za wschodnią granicę kraju. Myśli ludzkie trudno uporządkować, zdarza się, że przeskakują w chaosie z wątku na wątek. Ja przeskoczyłam na polskich archeologów, którzy szykują się do wyjazdu do Smoleńska.

Wytłumaczcie starej kobiecie, co się stanie, jeśli trafią na złoża gazu? To wcale nie jest takie nieprawdopodobne. W tamtej ziemi jest dużo smrodu. Czy ten gaz będzie nasz, czy rosyjski? I co ze śp. Prezydentem i jego całą świtą? Okaże się, że rozbili się na gazie, dając znak naszemu narodowi, gdzie są ukryte złoża niechęci polsko – rosyjskiej. Wyjdzie wówczas na jaw, że to nie była zwykła katastrofa lotnicza, lecz akt wielkiego patriotyzmu, poświęcenia i bohaterstwa. Na gazie niejeden się przejechał, ale jeszcze nikt tak szlachetnie.

Podeszłam do wersalki i gwałtownie potrząsnęłam Władkiem. Rozbudziłam go. Oznajmiłam, że ma misję. Że musi dołączyć do
archeologicznej ekspedycji, bo jest dobry w wykopaliskach. I żeby wyniuchał, co i jak. Ale Władek wypiął się. Odwrócił się na drugi bok i zaczął chrapać.

No to protestuję przeciw nieczułym społecznie obywatelom na gazie.

środa, 30 października 2013

O nagości.

Zadzwonił dzwonek. Narzuciłam podomkę, podeszłam do drzwi, wpuściłam do środka młodego, szeroko uśmiechniętego mężczyznę. Na oko lat 28. Zaprowadziłam go do salonu. Tam czekał już Władek lat 97, który grzecznie wstał i uprzejmie podał rękę na powitanie. Wskazałam gościowi fotel, po czym usiadłam obok Władka.

- Tak jak mówiłam przez telefon, chcemy wykupić polisy na życie.
Młody człowiek spojrzał na nas niepewnie.
- Przepraszam, ale w jakim państwo jesteście wieku? Mamy pewne limity... – dodał przepraszająco.
- Przewidzieliśmy, że może mieć pan obiekcje – wtrącił się Władek. – Adela, wstawaj.

Sam podniósł się z krzesła, wzrokiem dał mi sygnał bym poszła w jego ślady, po czym równocześnie zrzuciliśmy nasze szlafroki.
- Chcieliśmy panu zaprezentować naszą krzepę. Adela – rzucił do mnie – wypręż się!

Agent ubezpieczeniowy najpierw się zapowietrzył, potem zaczerwienił, następnie wytarł perlisty pot z czoła. Zdążyliśmy jeszcze zauważyć jego plecy. Nawet drzwi nie zatrzasnął! A tyle mówią o korporacyjnej etyce.

Gdy już z Władkiem ubraliśmy się, to zaczęliśmy dyskutować o nieodpowiedzialnym zachowaniu agenta ubezpieczeniowego. Doszliśmy do ogólnych wniosków. Ludzie ubrani niezdrowo pocą się na widok człowieka rozebranego. Wyjątkiem jest Władek lat 97, któremu zdarza pocić się nawet wówczas, gdy ja jestem ubrana. Z tymże on ma przedwojenną chuć i jest wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Ludzie pocą się w kinie, gdy ujrzą kawałek cycka na ekranie, pocą się na porodówce, gdy ujrzą swojego trzy i pół kilogramowego naguska, pocą się w klubach ze striptizem. To dlatego w kostnicy jest niska temperatura, by ludzie nie pocili się przy zwłokach nagich bliskich, bo nie wypada. W każdym razie, ludzie zaczęli pocić się po wygnaniu z raju, bo dopiero wtedy zaczęli się ubierać.
Przedwczoraj obejrzałam mecz Lecha Poznań. Siedziałam nago przed telewizorem. Nie tylko piłkarze musieli to wyczuć, bo z kibiców pot też się lał strumieniami. Potem zobaczyłam spoconego premiera, następnie prezydenta, a na końcu pana Jarka Kaczyńskiego, który pocił się przy pisaniu jakiegoś listu. I zrozumiałam, że prawda jest naga, a kłamstwo spocone.

Toteż protestuję przeciw tym, którzy mają opór do zrzucania ciuszków.

wtorek, 29 października 2013

Uwolniłam umysł z niezłej kołomyi.

Kołomyja to taka postawa, gdzie niby się kręci, ale wszystko się wytegowuje. Oczywiście nie wiadomo, czym jest w istocie wytegowanie, ale przejęłam kiedyś młodzieżowy slang i w efekcie się przejęłam. Tym wytegowaniem i kołomyją w ogóle. Tak mam i nic na to nie poradzę.

Stałyśmy jak co dzień w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i temat na rozmowę zrodził się z moich przemyśleń i wątpliwości.
– Ręka rękę myje, wzbudzając kołomyję – rozpoczęłam dyskusję.
– Nie lubię umywalek, nie znoszę bidetów, kicham na toalety – wykrzykiwała Elwira lat 77. – Toleruję jedynie kościelne kropielnicę.
– Kościół wymyślił kadzidła nie bez kozery – odezwała się filozoficznie Malwina lat 92. – Idzie o to, by w domu Pana nie śmierdziało Walentym, Dionizym czy innym Mikołajem, lecz roznosił się zapach Jezusa z kadzidła.
– Nie znam się na kołomyjach – uczciwie stwierdziła Elwira. – Moje życie jest stałe, bo opiera sie na kosmicznych regułach. Po prostu krążę wokół księdza proboszcza jak Księżyc wokół Słońca.
– Jak często odnotowujesz retrogradacje? – zaciekawiła się obeznana w astrologii Kunia. – Przecież w takich chwilach niby krążysz, ale tak naprawdę się oddalasz.
– Phi! – Elwira wzgardliwie potraktowała słowa Kuni.
– Nasz umysł zbyt się wije. Nie chcę swego mózgu traktować jak węża! Nie chcę, by się wił! – uznałam.
– Wypierdol z niego kołomyję! – poradziła Kunia.
– Kunia, ty ostatnio zbyt chamsko się wyrażasz!
– Do pizdy mamuciej, chyba masz rację! – odpowiedziała moja przyjaciółka. – Z późnej kredy to wzięłam, a dokładnie z koniaku.
– Gadasz – prychnęła Gertruda lat 59. – Podczas koniaku czy innego mastrychtu to mogłaś się natknąć jedynie na pierwotniaki, a nie pizdy mamucie!
– Kołomyja nieznana jest księdzu proboszczowi – powiedziała Elwira. – On wnikliwie zna historię człowieczeństwa od roku zero aż do naszej ery.
– Rok zero był ostatnim rokiem poprzedniej ery.
– Nie pierdol! – oburzyła się Kunia.
– Sama pierdolisz! – odkrzyknęła Gertruda.
– Pierdu pierdu – wyraziłam swoją opinię.
– Uwolnijcie umysł z pierdolenia! – doradzała podniesionym głosem Lwinka.
– A rok zero? – zainteresowała się Elwira.
– Minął! – odpowiedziała Balbina lat 66, która dotąd mądrze milczała.

Zastanowiłyśmy się nad minionym rokiem zero, aż dotarła do nas konstatacja, że stało się dobrze, bo w roku zero Herod dokonał rzezi niewiniątek. Brak rzezi to dobra nowina. Jedyne co mogło nas martwić, to inny brak – brak niewiniątek. Może z tego bierze się kołomyja?

poniedziałek, 28 października 2013

Samotność anten.

Za oknem było ciemno, ale przed rozświetloną witryną spożywczego sklepu na dole już ustawił się ogonek, gdzie dziewczyny oczekiwały na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Wyszłam na balkon i z wysokości ostatniego piętra kamienicy krzyknęłam do koleżanek:
– Ja dziś nie schodzę! Kunia, możesz mi kupić bochenek chleba razowego?

Dziewczęta zadarły głowy, starając się przebić wzrokiem przez ciemność.
– Adela? – zapiskała Elwira lat 77.
– Co się stało? – spytała Malwina lat 92. – Przeziębiłaś się?
– Przeraża mnie samotność anten – wydarłam się.

Na drugim piętrze w kamienicy na przeciwko otworzyło się okno i wysunęła się rozczochrana głowa Stacha lat 54.
– Kurdemol, o tej porze?! – pożalił się Stach.
– Uwielbiam numerologię – odkrzyknęła z dołu Kunia lat 90. – Jestem dwójeczką. Mam dwa sutki, dwa pośladki i dwie nerki, ale cyfryzacja telewizji mi nie odpowiada. Adela, może kupić ci dwa bochny razowego?
– Postanowiłam antenę użyć w charakterze suszarki na bieliznę – poinformowała głośno Elwira. – Natomiast ksiądz proboszcz swoją chce przerobić na drążek gimnastyczny.
– Ja pierdolę, do roboty idę dopiero na 10! – zaklął Stach.
– Polska telewizja jest numerologiczną ósemką – relacjonowała Kunia. – Ósemka nie pasuje do dwójeczki! Kicham na taką cyfrę!
– Przy samotnych antenach znów będą tkwić samotne kobiety – wrzasnęła emocjonalnie Malwina. – Wszystko przez postęp techniczny!
– To prawda – przytaknęła Kunia – kiedyś nie było prezerwatyw, rodziło się dużo dzieci i nikt nie narzekał na samotność anten.
– Ksiądz proboszcz nie pochwala używania prezerwatyw – obruszyła się Elwira. – Stwierdził, że są bardzo niewygodne!
– Klecha ma rację! – wtrącił się Stach.
– Kup mi, kochana, jednak dwa bochny! – poprosiłam Kunię.
– Załóżmy świetlicę i cyfryzujmy się razem! – zaproponowała milcząca dotąd Gertruda lat 59.
– Nie lubię jak gwiżdżesz na meczach Realu Madryt! – Malwina niechętnie odniosła się do pomysłu Gertrudy. – Ja kibicuję lepszym zespołom z anten.
– Chyba z Aten?! – zaprotestowała Kunia.
– Zespoły anten są samotne i mają kryzys – oceniła Lwinka.

Poczułyśmy, że Malwina trafiła w sedno. Nie wiedziałyśmy tylko, dokąd nas cyfryzacja Europy zaprowadzi. Byłyśmy pełne sprzecznych uczuć.

niedziela, 27 października 2013

Nieznacznie.

Dziś podczas sumy odprawianej w kościele pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego kazanie miał wygłosić ksiądz proboszcz, wspinając się na ambonę. To była przyczyna, dla której postanowiłyśmy pójść na poranną mszę dla dzieci, bo gdy proboszcz patyrzy na nas z góry, a potem zacznie ględzić, to nigdy nie widać końca. A w ogóle, to na mszy dla dzieci można weselej pośpiewać, np. „Hej ho, hej ho, do komunii by się szło” albo ”w buzi hostia nieduzia”. Nam, starszym nieco kobietom, rozwesela się serce, a nie zapada głęboko w smutku, gdy słuchamy filozoficznych dyrdymałów proboszcza.

Po mszy świętej Malwinie lat 92 zachciało się zapalić ćmika przed kościołem, więc przystanęłyśmy i jeszcze raz zanuciłyśmy „hej ho, hej ho, do komunii by się szło”. W tej chwili podszedł do nas wikary, który zdążył zrzucić ornat i teraz przechadzał się w krótkim kożuszku przed wildecką świątynią.

– Zapali ksiądz? – Malwina wyciągnęła paczkę papierosów bez filtra w stronę wikarego.
– Nie mogę – odpowiedział duchowny. – Tu jest monitoring.
– Nie rzucaj petów! – ostrzegłam Malwinę.
– Proboszcz nie ma na co wydawać kasy z tacy? – oburzyła się Kunia lat 90. – Po co chce mnie oglądać w telewizji?
– Boski monitoring. Gdybym zapalił, IHWH dałby mi popalić. Muszę świecić przykładem, a nie zadymiać wizerunek polskiego księdza.
– Nieznacznie się w księdzu zakochałam – wyznała szeptem Elwira lat 77. – Wprawdzie nadal pałam gorącym uczuciem do księdza proboszcza, ale i ksiądz wpływa na mnie nieodparcie.
– Bóg zapłać – odpowiedział wikary, a policzki nieznacznie mu spąsowiały.
– Ja też mam nieznaczne podejście do kościoła i jego sług – przyznała się Kunia. – Ksiądz też mi się nieznacznie podoba.
– Bóg zapiał. Tfu, Bóg zapłać! – odpowiedział skonfundowany wikary.
– I na mnie ksiądz nieznacznie wpływa – odezwała się Malwina. – Często myślę o tym przed snem, gdy leżę skulona pod kołdrą.
– Wprawdzie zawsze lubiłam mężczyzn, którzy znacząco wywarli wpływ na moje życie, to przyznam, że nieznaczny urok księdza jest ekscytujący – dołączyłam się do chóru apologetek wikarego.
– Och, siostry – wydyszał zmysłowo opiekun dusz wildeckich. – Niech Bóg wam wynagrodzi szczerze słowa.
– Byle nie w dzieciach! – zastrzegła się Kunia.

To było za dużo dla wikarego, który rzucił nam „Szczęść Bożę” i czmychnął do zakrystii.