sobota, 13 kwietnia 2013

Upchnęłam fryzurę do rozporka.

Postanowiliśmy z Władkiem lat 97 sprawdzić słynną już tolerancję poznaniaków na wszelką inność. Poznań przed laty był centrum masońskim, dziś najwięcej jest tutaj środowisk, inicjatyw, knajp dla homoseksualistów, także kibice piłkarscy deklarują gotowość serdecznego przyjęcia fanów drużyny przeciwnej. Zawsze jednak takie opinie trzeba weryfikować. Słońce ładnie przyświecało, więc łatwo namówiłam powstańca na spacer.

AK-owiec ma inny rozmiar od mojego, ale przeszłam się po sąsiadkach i skompletowałam strój dla niego. Sama już nieraz przebierałam się za mężczyznę, ale dziś chciałam wyglądać jak rockman, więc trochę czasu zajęło mi znalezienie czarnych, skórzanych spodni. Okazało się, że przeciętny rockowy elegant ma tak mały obwód uda, że w kilka pożyczonych par spodni nie udało mi się wcisnąć. W końcu jednak znalazłam odpowiedni rozmiar. Potem spłaszczyłam bandażem biust, narzuciłam czarnego T-shirta z trupią czachą, a swoje długie włosy, czyli pióra wykorzystałam na wypchanie rozporka. Warkocz łaskotał pod pachą, ale na podbrzuszu już sprawiał mi dużą przyjemność.

Władek natomiast narzekał.
– Adela, cycki mi opadają!
– Przecież masz 97 lat! Co się dziwisz?
– Szpilki mi weszły między deski!
– Zniszczysz mi podłogę, lalunio!
– A jak mi stanie na ulicy?
– Nie zatrzymuj się na przejściu dla pieszych!

W końcu wyruszyliśmy na spacer. Musieliśmy szybko wyjść z naszego fyrtla, bo tu wszyscy nas rozpoznawali. Co to za rockman, który ma na imię Adela? Co to za fanka w miniówce o imieniu Władek? Ponadto mieliśmy zweryfikować tolerancyjność poznaniaków, a w dzielnicy wszyscy wiedzieli, jakie mamy układy, więc i tak nikt by nie podskoczył. Wyniki badań byłyby nierzetelne.

Doszliśmy do ulicy Kolejowej, która mieści się już w sąsiedniej dzielnicy, czyli na Łazarzu. Wystarczyło przejść kilka kroków, byśmy poczuli rozpoczęcie socjologicznego eksperymentu. Zaczepił nas mężczyzna lat około 55.

– Proponuję zabawę. Wszyscy pokażmy, co mamy w rozporku.
– Ja mam stringi – obruszył się Władek.
– Zmykaj stąd, zboczeńcu – rzuciłam falsetem do przypadkowego przechodnia.

Potem z jednej łazarskiej bramy padła propozycja trójkąta, usłużne dzieci pomagały AK-owcowi poprawić szew prawej pończochy, która okręcała się na zgrabnej nodze powstańca, kramarka z Rynku Łazarskiego wręczyła nam bukiet tulipanów, a kibice w niebieskich szalikach zaproponowali nam honorowe miejsce na głównej trybunie stadionu miejskiego, oferując mi zawiązanie warkoczyków na kosmyku włosów w rozporku. W ten oto sposób doszłam do wniosku, że porządni są tylko zboczeńcy. Tylko ich stać na tolerancję.

Nigdy przeciw nim nie zaprotestuję.

piątek, 12 kwietnia 2013

Smród chłopa jest uczciwy.

Dziś rano znów ustawiłam się w kolejce. Tym razem na transport pieczywa czekała przede mną w ogonku Kunegunda lat 90. Po chwili pojawiła się Helena lat 53 a potem doszła jeszcze Brydzia lat 66.

– Przystojny ten minister zdrowia. Zdrowy chłop. – powiedziała Kunia. – Takiego z łóżka to bym nie wypchnęła.
– Ja agenta do wyrka bym nie wpuściła – zastrzegła się Brydzia. – Zrobi taki wywiad, a potem zostawi cię niezaspokojoną.
– Arłukowicz nie był agentem, on go najszybciej rozgryzł – wtrąciłam się, wspominając dawny show z telewizji.
– Dociekliwy mężczyzna też jest do niczego. Rozlicza cię nawet z czasu, gdy utniesz sobie z dozorczynią pogawędkę przy trzepaku. A ten łobuz to już w ogóle mi się nie podoba!
– Dlaczego? – zdziwiła się Helenka. – On ma delikatne paluszki wygładzone na brzuszkach niemowląt i rozgorączkowanych główkach dzieci do lat 7.
– Pediatra – prychnęła pogardliwie Brydzia.
– Pediatra – powtórzyła z rozmarzeniem Kunia.
– Co po takim chłopie, który zmienia mieszkania jak rękawiczki, bo nagle spodobały mu się obrazy na innej ścianie?
– Kobieta nie zrozumie polityki chłopów – przytaknęłam.
– Jakich chłopów? – oburzyła się Brydzia. – Chłop jest przywiązany do roli, a z niego to mydłek!
– Przynajmniej się myje! – Helenka żarliwie broniła posła. – Brakuje nam higieny ministra na Wildzie!
– Takich najbardziej trzeba się bać – wtrąciłam się. – Smród chłopa jest uczciwy. Albo go omijasz bokiem, albo się przyzwyczajasz. A taki bezwonny najpierw cię obje, potem przetrawi, a na koniec cichaczem puści bąka zabójcę.
– Myślisz, Adela, że Arłukowicz wczoraj pierdnął? – dociekała Kunia.
– Kobitki, a widziałyście wykrzywione w grymasach twarze komentujących kolejne recepty ministra na uzdrowienie służby zdrowia?

Zadumane sąsiadki potaknęły, przyznając mi rację. Tymczasem dojechał samochód dostawczy i po chwili kupiłyśmy świeże pieczywo z nocnego wypieku. Wróciłam do domu i oniemiałam. Przez otwarte drzwi balkonu wszedł gołąb i zabrudził mi podłogę! Przegoniłam czym prędzej srający symbol pokoju, kląc pod nosem najstraszniejszymi bluzgami. Przy sprzątaniu zauważyłam drugi ślad bytności skrzydlatej świni. Gołąb przystanął na chwilę na szachownicy, przewracając kilka pionków i dwie ważne figury. Luźne gumno zostawił na polu c1.

Nie wiem, co to miało znaczyć, ale profilaktycznie zaprotestowałam przeciw gołębiom w polityce. Jastrzębiom zresztą też.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Goryle z Poznania.

To nie jest tak, że w Poznaniu zawsze było porządnie. Już w 1929 roku mieszkaniec ulicy Zamkowej, niejaki Ludwik O., w liście do redakcji „Nowego Kuriera” zauważył, że „w społeczeństwie jest zawsze pewien procent ludzi o kulturze Murzynów i goryli”. Wtedy nie znano pojęcia rasizmu, a porządny obywatel stolicy Wielkopolski był jedynie zafrapowany spektaklem, jaki odbył się przed seansem filmowym w jednym z tutejszych kin. Występował tam pewien czarnoskóry mężczyzna, który wyuzdanie tańczył w towarzystwie przyodzianej w kilka piór dziewicy („pożal się Boże”). Dziś o Murzynach już nie wspomnę, ale o obecności goryli w mieście nadal trudno zapomnieć.

Wczoraj poszłam grzecznie spać już o godzinie 21. Umościłam się w łóżku na podobieństwo gołębi, które upierają się, by założyć gniazdo na moim balkonie. Jednak nawet te złe skojarzenia nie przeszkodziły mi w rychłym zaśnięciu. Lubię spać i nie czuć, jak mi rosną paznokcie i włosy. Parszywe uczucie: czytasz Rilkego, a tu włos powoli zanurza się w brwi, by potem zaatakować powiekę. Albo słuchasz Brahmsa, a na palcu podstępnie rozpycha się paznokieć. To bardzo rozprasza. Wolę się rozrastać podczas snu. I tej nocy wszystko byłoby w porządku, gdyby nie goryle. Poznańskie goryle.

0 23 rozbudziły mnie odgłosy z zabawy, którą zorganizowała Wiesia lat 63. Wiesia już drugi semester zalicza na uniwersytecie trzeciego wieku i wraz z żakami w wieku od 62 do 84 lat prowadzi studenckie życie. Znaczy pije, pali jakieś świństwa oraz nie szanuje aktualnej jeszcze rok temu osobistej przyzwoitości. Dzisiejszej nocy studenci przerabiali jakąś lekturę, komentując za pomocą 50 słów w różnych odmianach treść książki.

Nie wytrzymałam, po dwóch godzinach przekrzykiwań wyszłam na balkon.
– Wiesia! – wrzasnęłam. – Do jasnej ciasnej, ja chcę spać!
Wiesia tanecznym krokiem podeszła do okna, rozpościerając bujne kształty na parapecie.
– Adela, znasz książkę Aretino Pietro?
– Jest pierwsza w nocy – krzyknęłam zbulwersowana. – Ja nie czytam po ciemku!
– Nie czytałaś „Jak Nana swoją córkę Pipę na kurtyzanę uczyła”? – zdziwiła się Wiesia.
– A powinnam?
– Wpadnij do nas! Zygmunt zaraz zacznie czytać nowy rodział. Tylko przynieś ze sobą wino!
– Przyjdź, skarbie – zawtórował Wiesi Zygmunt lat 77. – Mamy tu też inne przedwojenne perełki literatury lekkiej.
Pozostało mi zatrzasnąć drzwi balkonowe, zamknąć wszystkie okna, włożyć do uszu stoppery i spocić się pod kołdrą. Tak oto przez poznańskich goryli trzeciego wieku całą noc słyszałam chrobotanie rosnących w szalonym tempie paznokci.

Jestem niewyspana, wściekła i gotowa do gigant-protestu. Proszę dziś do mnie nie podchodzić! Nawet na paluszkach!

środa, 10 kwietnia 2013

Jestem leniwa o świcie.

W niedzielę wróciłam z wyjazdu. Byłam u swojej kuzynki Stefy lat 82. Mieszka ona w Kwilczu, w połowie drogi między Poznaniem a Gorzowem Wielkopolski. Myślałam, że będę mieć problem z dotarciem do niej, bo znałam tylko stary adres. Na każde ważne osobiste lub kościelne święto dostawałam od Stefy pocztówki okolicznościowe wysyłane z osiedla 35-lecia PRL. Uporczywie moja kuzynka nie aktualizowała swego adresu.

Gdy wysiadłam z autobusu podeszłam do sklepu, w którym Jarosław Kaczyński nigdy w życiu nie robił zakupów.
– Jak obecnie nazywa się osiedle 35-lecia PRL? – spytałam grzecznie starszego pana, który właśnie wkładał do koszyka mocne piwo.
– Babciu, to katapulta! – odpowiedział, podstawiając mi puszkę piwa pod nos.
– Nie jestem babcią – żachnęłam się. – Jestem ciotką!
– Jednego sztrunga wypiję i już mam karuzelę!
– A jak nazywa się dziś osiedle 35-lecia PRL?
– Zaprowadzę cię tam, jak wypijesz ze mną browca na ławce koło śmietnika.
– Ty mi, ochleju, powiedz jak nazywa się dziś PRL! – krzyknęłam groźnie.
– PRL to PRL – wzruszył ramionami starszy jegomość – a na ławce jest przyjemnie. Wiatr dziś wieje do śmietnika, a nie od.
– To jest ta atrakcja?
– Spodoba ci się, mała.

Odwróciłam się do PRL-owskiego amanta na pięcie i poszłam spytać się kasjerki. Niestety, klient od piwa strong ustawił się za mną.
– Proszę pani, jak dziś nazywa się osiedle 35-lecia PRL?
– To już będzie z 33 lata jak się tak nazywa – zamyśliła się pracownica sklepu, do którego VIP nie wpadnie na zakupy.
– Mocna nazwa – przytaknęłam.
– Nie bądź taka dzidzia – odezwał się za mną stary podrywacz. – Choć na sztrunga. Ja stawiam.

Poczułam się jakbym cofnęła się w czasie. Taka podróż jest o tyle frapująca, że kiedyś byłam młodsza. Mogłam sobie wówczas na więcej pozwolić.
– A masz może klej do protez zębowych? – spytałam kokieteryjnie.
– Ja już nie wącham. Sztrung nam musi wystarczyć.

I w ten oto sposób spędziłam weekend w PRL. Stefa też dołączyła, a ja zrozumiałam, że PRL bardziej ludzi jednoczył.
Dziś obudziłam się bez ochoty do energicznego rozpoczęcia dnia. Poczułam, że strong womanki wcale nie muszą rozpoczynać dnia od startu do zawodowego sprintu. Przeciw takiej postawie protestuję. Bo w życiu liczy się tylko jedno: by ustawić się tak, by nie poczuć wiatru od śmietnika.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Na salonach trudno zasnąć.

Chyba stałam się salonową lwicą. Przez kilka ostatnich dni zostałam zbombardowana wieloma reklamami zapraszającymi mnie do salonu fryzjerskiego, salonu kosmetycznego oraz salonu Mercedesa. Lubię zadbać o pazurki, staram się też trzymać elegancję na czubku głowy, ale do tego ostatniego salonu udałam się z największą ochotą. Lubię motoryzacyjne nowości, a stare graty toleruję tylko w postaci Władka lat 97.

AK-owiec poszedł ze mną, wcześniej obiecując, że jako osoba towarzysząca będzie trzymał język za zębami, a resztę ciała na uboczu.
W salonie podszedł do nas wymuskany młodzieniec lat około 30, patrząc na nas podejrzliwie, choć ciśnienie na dnie jego oka wskazywało również na nikłą nadzieję dokonania transakcji.

– Czym mogę państwu służyć?
– Mów mi ciociu, młodzieńcze. Jak masz na imię i ile masz lat?
– Jestem Patryk.
Młode ciało Patryka nie wiedziało, jak znaleźć się w sytuacji, ale młodzi nie wiedzą już, jak kiedyś grało się w salonowca.
– Ile masz lat, Patryku?
– 28.
– Jesteś świeży niczym Mercedes – uznałam z podziwem, a młodzieniec się zarumienił.
– Mamy najnowsze modele... – wystękał Patryk.
– Ech, ta nieoczytana młodzież. Mówięc o dziewczynie Dantesa, czyli późniejszego hrabiego Monte Christo.
– Eee...
– Dobra, Patryk, rozumiem. Literatury nie masz w poważaniu. W takim razie dawaj kluczyki i jedziemy na jazdę próbną.
– Pan będzie prowadził? – Patryk słowa skierował do niemego dziś AK-owca lat 97.
– Nie pozwolę, by Władek kierował sportowym modelem! Ma zbyt duży temperament! Za kierownicą siądziesz ty, Patryku!
– Jak to?
– Podwieziesz nas do Biedronki, zrobimy zakupy, a potem odwieziesz nas do domu.
– Nie rozumiem...
– No przecież nie będziemy dźwigać! Jak ładnie poprowadzisz auto, to może zapiszemy się na kurs prawa jazdy.
– To państwo nie mają prawa jazdy?
– Czy ty Patryku myślisz, że z emerytury łatwo wydać pieniądze na takie fanaberie?

Patryk rozejrzał się nerwowo po salonie, dostrzegł nową parę klientów, przeprosił nas i pognał do tamtych. No cóż, postanowiliśmy też mieć ich gdzieś. Wyszliśmy z Władkiem, kierując się do Biedronki. Może tam też będą mieli poduszki powietrzne. Podobno świetnie się na nich śpi.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Władek lat 97 nie zjadł schabowego!

– Zrobię dziś schabowego. Już mi zbrzydła kuchnia włoska!
– To ja już pójdę.
– Co?!
– Stałem się wegeterianinem. Nie jem mięsa.
– Od kiedy? – spojrzałam zaskoczona na Władka lat 97.
– Od dziś.
– Ale dlaczego?
– Żal mi zwierząt.
– Wyrywałeś skrzydła muchom, gdy byłeś mały?
– Tak. Wkładałem nawet słomkę w dupy żab, a potem dmuchałem.
– Świnią byłeś już za młodu – orzekłam.
– I właśnie przeciw temu protestuję. Adela, co ci świnia zrobiła?
– A co niby miała mi zrobić?
– No właśnie! Wszyscy ujeżdżają na zwierzętach! Małpie w czerwonym nie udziela się głosu, Witek nałogowo wali 59-letniego konia, a ta krowa ze składu nadal podaje chleb bez serwetki. Przecież to oburzające!
– Oj Władku, orłem to ty nie jesteś, lwie serce zostawiłeś w kanałach, a o sokolim wzroku to pamiętałby jedynie twój pediatra, gdyby tylko żył.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Mam ochotę na schaboszczaka. Oprócz pyr, a znalazłam takie bez łętów, będzie kapucha.
– Adela, a zjadłabyś szympansa?
– Kotleta z szympansa zrobiłabym z plastrami ananasa. Myślę, że danie na pewno ładnie i smakowicie prezentowałoby się na talerzu.
– Jesteś barbarzyńska!
– Ale na pewno nie głodna!

Zawsze będę protestować przeciw banialukom. Wmawia się nam, że mięso zwierzęcia dobrze traktowanego i nie przeżywającego stresu w chwili odebrania mu życia w ubojniach jest smaczniejsze, więc w europejskiej postawie sybarytów powinniśmy gorąco apelować o wprowadzanie nowych hodowlanych standardów. No to bądźmy kulturalnymi barbarzyńcami.

Tymczasem przyprawy skutecznie zabijają stres zabitej istoty. Dlatego zanim zabijecie samca - drogie Kochane Przyjaciółki - to najpierw go opieprzcie. W przeciwnym wypadku, nie będzie Wam ten czyn smakował.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Bank zaufanych danych.

– Adela, odbierz, ktoś dzwoni!
– Że też tobie nie chce się podnieść kościstego tyłka!
Kobieta w towarzystwie mężczyzny lat 97 może szybko stracić nerwy i potem częstować przyjaciół wymówkami. To lenistwo innych czyni z nas hetery.

Podeszłam do aparatu telefonicznego i podniosłam słuchawkę.
– Halo!
– Dzień dobry. Wygrała pani wycieczkę do Egiptu.
– Taa?
– Wystarczy, że zaciągnie pani u nas kredyt.
– Ma pan bardzo ładny głos.
– Naprawdę? Udzielamy kredytu do 20 tysięcy złotych. Wystarczy mieć stały dochód. Pani pracuje?
– Niech pan nie przerywa. Jakiego koloru ma pan oczy?
– Przyjdzie pani do oddziału banku, proszę nie zapomnieć dowodu osobistego i w 15 minut będzie miała pani pieniążki.
– Czy w łóżku też pan zdrabnia?
– Chce pani ten kredyt? – dotąd miły głos młodzieńca zaczął przybierać stalowy odcień.
– A nogi? Ma pan umięśnione uda?
– Pani jest zboczona!

Połączenie zostało przerwane, ale wcale nie oznaczało to końca rozmowy.

– Adela, kogo dziś molestowałaś? – Władek często udaje nieobecnego, ale uszy ma nastawione na odbiór dźwięków wszelakich.
– Szukam mężczyzny na bank, a nie lenia, któremu za ciężko podnieść worek ze swoimi kośćmi.
– Czyli jednak chcesz udzielić komuś kredytu zaufania?
– Zaryzykowałabym, ale nie znam mężczyzny godnego zaufania.
– To poszukaj bazy danych w internecie.

Władek lat 97 bardzo rzadko, ale jednak miewa chwile przebłysku. Znalazł niszę, którą można wykorzystać na dorobienie do emerytury! Należy stworzyć bank danych mężczyzn godnych zaufania, a potem zarabiać na dostępie do bazy danych. Idzie o takich mężczyzn, którzy nigdy z własnej woli nie opuszczą kobiety. Mam już pierwsze kandydatury: to pacjenci OIOM, ale tylko z poznańskich szpitali. Dlatego mam prośbę: dziewczyny przysyłajcie kandydatury: braci, wdowców i beniaminków. Ale sprawdzonych!
Chyba nie pozwolimy, by taki pomysł zbankrutował?