sobota, 13 października 2012

Zasilacz.

Dziś wstawał piękny dzień, zatem oczekiwanie w ogonku na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku było dużo przyjemniejsze niż wczoraj.

– Radio ma baterie, telefon ma baterię, a ja się doładowuję na słońcu – oświadczyła Kunia lat 90. – Kontakt mam przez całe ciało i nie muszę eksploatować dziurek jak to się dzieje w aparatach elektronicznych, gdy musisz podłączyć zasilacz.
– Lubię marszczyć swój słodki nosek na słońcu – oznajmiła Elwira lat 77.
– Tego lata moje dziurki się zregenerowały – pochwaliłam się.
– Jak to? – zdziwiła się Malwina lat 90.
– Słońce wysyła promienie, które znajdują się w stanie erekcji. Pokonują kosmiczny szlak i na mecie trafiają na dziurki, zwane porami. Skóra się regeneruje, a ja się uśmiecham.
– Adela, ty to jesteś kontaktowa – Kunia protekcjonalnie poklepała mnie po plecach. – Uważaj, by jakiś lux erectus nie wpadł ci w oko. Może zaboleć.
– Ksiądz proboszcz doradził mi bym na wszelkie bezeceństwa kręciła noskiem – poinformowała Elwira. – Na słońcu też go marszczę, choć dotąd nie słyszałam, że słońce stoi
promieniami.
– W każdej religii Bóg jest światłem – zauważyłam. – A Bóg jest boski, więc albo jest permanentnie w stanie orgazmu, albo przynajmniej ma erekcję. Już starożytni Grecy to rozróżnili. Mniejsi bogowie mieli tylko wzwód, więksi zaś po pańsku tryskali.
– A Hera? – spytała Elwira.
– Nie, dziękuję. Jestem naturalnie usmażona. Nawet konopi indyjskich nie palę.
– Czyli Bóg jest gwiazdą, która strzyka promieniami? – upewniała się Malwina.
– Ha! – Kunia podniosła głos. – A niby jak powstało życie na Ziemi?!
– Nie było mnie przy tym – przytomnie odrzekła Malwina. – Mam dopiero 92 lata.
– Boga nie zrozumiesz – stwierdziła poważnie Elwira. – Najpierw stworzył gady, a potem dinozaury uśmiercił, a mimo to gady pozostały wśród nas.
– Bóg to Absolut i Zasilacz w jednym. Ktoś taki jak Władek lat 96, czyli podwójny AK-owiec: były żołnierz AK, a zarazem Anonimowy Kobieciarz. Myślę jednak, że Bóg nie poddaje się żadnej terapii.
– Odwrócił się do nas plecami? – zatrwożyła się Malwina.
– Gdy rozmawiałam wczoraj z księdzem proboszczem po skończeniu jego dyżuru w konfesjonale, to powiedział: „Elwira, od ludzkich grzechów można oślepnąć”.
– Nasz pasterz ma wadę wzroku? – zainteresowała się Kunia.
– Czasem nie zapalamy światła w zakrystii, wierni coraz mniej rzucają na tacę i trzeba oszczędzać, wtedy ksiądz trafia na moje pory. W takich sytuacjach staram się mieć kontakt w zasięgu ręki.
– Kontakt daje dużo energii – zgodziłam się.

Pokiwałyśmy głowami, a następnie znów zaczęłyśmy przymilać się do słońca, wystawiając lica na promienie w stanie permanentnej erekcji.

piątek, 12 października 2012

Pica Pica.

Najczęściej zaczynam żyć o świcie, stojąc w ogonku przed sklepem na dole, gdzie czekam na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, ale zdarzają mi się też dość żywe wieczory.

Wczoraj dzień zaczął się niepozornie. Najpierw odwiedziłam Międzynarodowe Targi Poznańskie, gdzie odbywała się POLAGRA, a tam chętny i uczynny handlowiec o włosach pofarbowanych na kolor czarno-brunatny poczęstował mnie dwoma drinkami mojito oraz piwem pszenicznym. Nic ode mnie nie chciał tylko mówił o lśniących kieliszkach, jakby interesował mnie podajnik, a nie jego zawartość.

Potem wylądowałam w hiszpańskiej knajpie Pica Pica przy ulicy Zamkowej w Poznaniu. Edzia lat niezbyt dużo płaciła, a kelner i kucharz w jednej osobie Dżony z Toledo snuł wizję swojej przyszłości.

Czas upływał miło i wydawało mi się, że atrakcji jak na jeden dzień było zbyt dużo. Ale zadzwoniła do mnie Klotylda. Za pierwszym razem jej odmówiłam, za drugim też, ale ta psiajucha jest wytrwała. Wyrwała mnie na Stary Rynek, tam upoiła wiśniówką, potem pigwówką, a potem znów wiśniówką, więc zaprosiłam ją do Pica Pica, gdzie miała odbyć się degustacja wina.

Zaczęło się spokojnie, bo hiszpański moderator mówił o oliwie, a my z Klotyldą jadłyśmy chleb, nurzając go we wspomnianej oliwie z oliwek. Następnie inny mały Pirenejczyk w białym fartuchu zaczął ciąć ostrym nożem szynkę serrano. Kroił i kroił, a my jadłyśmy i jadłyśmy. Ale potem wjechały wina. Te, które leżakowały krócej oraz te, które dostały odleżyn.
– Bardzo sympatyczną twarz ma tłumaczka – zauważyłam.
Pani, która tłumaczyła słowa moderatora z języka hiszpańskiego na gwarę poznańską miała lat około 50 i męża, który krążył wokół jej przyzwoitości.
– Ona mnie podnieca – stwierdziła Klotka, która lubi brutali oraz łagodne niewiasty.
– Tu są porządni ludzie – zauważyłam.
– A my? – błyskotliwie odpowiedziała Klotka.
– Widzę tu pewien problem – odpowiedziałam ostrożnie.
– To zrobię imprezę i zaproszę tylko ją.
– O Jezu – odrzekłam słabo.

Musiałam pozbyć się Klotki. Wypchnęłam ją z lokalu, a potem sama rozmawiałam z tłumaczką i jej mężem...

czwartek, 11 października 2012

Zużyci najpierw mieli dzieci.

Poranek był smętny i pochmurny, a my nie chciałyśmy poddać się nastrojowi. Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Postanowiłyśmy rozgrzać się dyskusją, a nic tak nie podnosi ciśnienia i temperatury jak tematy polityczne.

– Cieszę się, że Rysio Grobelny pobiegnie w niedzielnym maratonie – Kunia lat 90 podzieliła się radością. – Wszyscy na mecie zobaczą jak prezydent Poznania jest mocno zużyty.
– Czy istnieje polityczny recykling? – spytała Elwira lat 77.
– Nie sądzę – powątpiewałam. – Jak już polityk trafi na gratowisko, to nie idzie na przemiał, lecz rdzewieje w kącie.
– Albo się zapętla – zauważyła Malwina.
– Masz na myśli Andrzeja Leppera?
– Generała Pętelickiego też.
– Pętelickiego? – zdziwiła się Elwira.
– Słotną jesienią Polacy stawiają na samogłoski nosowe – wyjaśniła Kunia.
– Największą przywarą polskiego polityka czy urzędnika jest dobre samopoczucie stwierdziłam. – Elektorat spostrzega u niego pierwsze wady zgryzu, a taki Pan Garniturek nadal tokuje. Aż widzisz jego plombę i masz ochotę na błyskawiczną ekstrakcję.
– Ale implanty są wyjściem na tylko jedną kadencję – zauważyła Malwina. – Wkręceni metalem w żuchwę wydają się twardzi.
– Palikot to metal? – zdziwiła się Elwira. – Ksiądz proboszcz mówił mi, bym trzymała się z daleka od metali.
– Zużycie jest wynikiem narkomanii – zdiagnozowała Kunia.
– Jak to? – zdziwiłyśmy się.
– Posiadanie władzy uzależnia.
– To racja – przytaknęła Malwina. – Gdy mój stary przeniósł się na łono Abrahama, a ja nie miałam kogo prać po pysku, to czułam się, jakbym zostałą zdymisjonowana. Zabrakło podwładnego, zabrakło radości z wydawania poleceń.
– Dlatego ludzie tak bardzo kochają dzieci – oznajmiłam. – Karcisz, nagradzasz i obserwujesz jak chodzi pod twoje dyktando.
– Ale pan Kaczyński nie ma dzieci – zaoponowała Elwira. – Przynajmniej oficjalnie.
– Ale czuję potrzebę, która z powodu niezaspokojenia rodzicielskiego wywołuje jeszcze większą żądzę władzy.
– No tak – kiwnęły głowami dziewczyny.

Tymczasem nadjechał furgon z chlebem, a my zaczęłyśmy odliczać pieniądze na zakupy. To były drobne, podobnie jak bohaterowie naszej dyskusji.

środa, 10 października 2012

Pokój w chuj.

– No podaj mi, do cholery, tę tapetę! – zaklęła Kunia.
Moja przyjaciółka lat 90 stała na drabinie, a na głowie miała kapelusz uformowany z codziennej gazety lokalnej. Przez to nie zauważało się gniewnego wzroku Kuni, bo nasze oczy przykuwał tytuł artykułu: „O psubracie w ornacie.”

– Już kończę smarować klejem – uspokajała Malwina lat 92, która z pędzlem w ręku klęczała nad rozłożonym brytem tapety.
– Adela, wykręciłaś bezpieczniki? – spytała Elwira lat 77, która rozkręcała gniazdka elektryczne, by Kunia mogła bez problemów ułożyć na ścianie pas tapety.
– Przecież to tylko 220 V – mruknęłam pod nosem, tnąc tapetę na kawałki, które potem klejem smarowała Malwina. Zauważyłam, że Elwira się przejęła, więc uspokoiłam ją: – Żartowałam.
– Skąd wytrzasnęłaś ten wzór tapety? – dociekała Malwina.
– Długo się starałam – wspomniała z uśmiechem Kunia. – Producent w końcu się ugiął i wykonał moje indywidualne zamówienie.
– Kunia, wygładź napletek! – zauważyłam, że zrobił się pęcherz.
– Naprawdę do zdjęcia pozował duchowny? – upewniała się Elwira. – Ksiądz proboszcz szanuje swoje ciało, ale się z nim aż tak nie obnosi.
– Szwajcarscy klerycy często w ten sposób dorabiają sobie do stypendium – wyjaśniła Kunia. – Ciało ludzkie nie jest grzeszne, to myśli dopiero przyprawiają ciału diabelskie rogi.
– Gdzie powiesisz paprotkę?
– Wbij gwóźdź w żołądź – doradziła Malwina.
– Ja w takiej sypialni chyba bym nie usnęła – pokręciłam głową.
– Paprotkę powieszę tuż nad prąciem. Liście opatulą kutaska, a ja w ten sposób uzyskam efekt niedopowiedzenia.
– Pacierza jednak nie powinnaś tutaj zmawiać – zaleciła Elwira. – No chyba, że klękniesz, mając tapetę za swoimi plecami.
– Liczę, że moje modlitwy staną się żarliwsze – przypuściła Kunia.
– Ten pokój jest w chuj – stwierdziła Malwina, która skończyła swoją robotę, podając ostatni bryt tapety Kuni.
– Właściwie to pokoju w ogóle nie ma. Świat od zawsze znajduje się w stanie wojny. Najczęściej niewywołanej – Kunia wygładzała tapetę. – To dlatego chciałam mieć pokój w chuj.
– Kto wie, czy nie dotarłaś do jądra – przypuściłam.
– Ale jaja – zachwycała się Malwina.

W końcu usiadłyśmy na łóżku naprzeciw ściany ozdobionej fototapetą. Oniemiałyśmy w obliczu takiej sztuki...

wtorek, 9 października 2012

Dzióbek Ziuziu.

Mam lat 73+, dlatego ciężko było mi się przyznać do tego, że czasem wieczorami rozbijam się po knajpach. Zwykle relacjonuję poranne dostawy do sklepu na dole świeżego pieczywa z nocnego wypieku, ale życie przecież na tym się nie kończy. Starsze panie żyją również wieczorami. Oczywiście pomijam te koleżanki, które lubią sobie uciąć poobiednią drzemkę, a potem narzekać na nieprzespane noce.

Właściwie moje popołudniowe hobby rozumie jedynie Władek lat 96, czyli podwójny AK-owiec, znaczy były żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz, którego poddaję terapii. Staram się go jednak nie zabierać na knajpiane eskapady, bo to filut, który rozrabia, spoglądając lubieżnie kobietom w dekolty oraz wkładając dłonie pod poły spódnicy czy innej garsonki. To hultaj na 4 lata przed stówą, którego nadal lepiej trzymać z daleka od stada owieczek.

Najbardziej lubię spędzać wieczory w towarzystwie wina oraz obywateli z Angoli. Ziuziu jednak pochodziła z wyspy świętego Tomasza. Nie przeszkadzało jej to, by śmiać się całym ciałem, a nic tak oka nie cieszy jak spontaniczność i naturalne ruchy ciała spod równika.
– Ziuziu, co ty robisz z ustami? – spytałam w pewnej chwili.
– Wydymam je – wyjaśniła Ziuziu.
– Do pocałunku? – dociekałam.

Ziuziu zaśmiała się stopami, udami, brzuszkiem i twarzą. Ja jednak zwróciłam uwagę w tym momencie na Erwina lat bardzo mało. Erwin miał subtelną twarz, urocze piegi, odsłoniętą szyję, a spod dekoltu koszulki wystawały ramiączka biustonosza. Zdziwiło mnie to.
– Erwin, czy ty nosisz stanik? – palnęłam bezpośrednio. Wino likwiduje hamulce narzucone przez tradycję, wychowanie i savoir-vivre.
– Tylko w dzień – odpowiedział Erwin.
– Ale przecież jest już ciemno – zauważyłam.
– Nie lubię słowa „Murzyn” – odezwała się Ziuziu.
– Zgadzam się – potaknęłam. – Murzyni niosą więcej rozczarowań. Prącie białego mężczyzny w zwisie jest o wiele mniejsze od przyrodzenia Afrykańczyka. Ale w stanie podniecenia ich narzędzia stają się porównywalne.
– Co chcesz przez to powiedzieć, ciociu? – spytał Erwin.
– Powinieneś rozstać się ze stanikiem. Przynajmniej na jakiś czas – pouczyłam Erwina.
– Jeżeli ktoś będzie używał w moim towarzystwie określenia „Murzyn” na człowieka z Afryki, temu dam w dzióbek – obiecała Ziuziu.

Tymczasem wino krążyło ku uciesze żył. Śmiały się przydatki Ziuziu, radowały piersi Erwina, uśmiechały potylice pozostałych kompanów biesiady. Zdzisia fundowała kolejne karafki, a nerki z wdzięcznością filtrowały przyjmowaną rozkosz.

poniedziałek, 8 października 2012

Reklama.

– Sklep U Żela na ulicy Madalińskiego codziennie ma promocje na inny produkt – oznajmiła Klara lat 54. – Wczoraj mieli wykałaczki w wybornej cenie.

Klara bardzo rzadko pojawiała się w naszym ogonku, gdzie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, gdyż mieszkała przy ulicy Fabrycznej i dużo bliżej jej było do wspomnianego sklepu przy ulicy Madalińskiego.

– A won – odpowiedziała Kunia lat 90.
– Wiesz, co dziś będzie w promocji? – zainteresowała się Elwira lat 77.
– Podobno będą rozdawać gustowne plastikowe sitka do zlewozmywaków, z tymże trzeba dokonać zakupów za określoną kwotę.
– Za stówę? – spytałam.
– A won – powtórzyła Kunia.
– Już od 99 złotych – wyjaśniła Klara.
– A pieczywa nie mają w lepszych cenach? – zaciekawiła się Malwina lat 92.
– Nie, ale można umówić się z kierowniczką sklepu i w południe zmieść okruszki z półek, gdzie rano leżą bułki i chleb. Ja korzystałam z tej możliwości przez tydzień i uzbierałam pół kilo tartej bułki! – pochwaliła się Klara.
– Bezpłatna panierka na mielone jak znalazł – doceniłam pomysł.
– A won – wtrąciła Kunia.
– W zeszłym tygodniu zorganizowali konkurs. Klient, który znalazł i zakupił najbardziej zakurzony towar dostał na niego 10% zniżki.
– Co to było?
– Litr wódki bezalkoholowej. Co dziwne, klient nie znalazł butelki w dziale monopolowym, ale na półce z detergentami.
– Woda czyni cuda – zauważyła Malwina.
– Że też trzeba organizować konkursy, by ludzie sięgnęli po wodę w szklanej butelce, a nie w plastikowym opakowaniu – zagderała Elwira.
– A won – ponownie rzekła Kunia.
– A won? A won?! – wkurzyłam się. – Co ty, Kunia, ciągle z tym „a won”?
– Avon też stosował marketing szeptany.
– Że jak?
– Klara, ile ci odpalają U Żela za każdą nową klientkę? – Kunia zadała bezpardonowe pytanie.
Klara zmieszała się przez chwilę, po czym przeszła do kontrataku:
– A w którym sklepie masz możliwość uzbierania gratisowej tartej bułki?

To było sprytne. Klarze udało się wzbudzić w nas chęć zdobycia bezpłatnej panierki.

niedziela, 7 października 2012

Różnica w sumie.

Klęczałyśmy w kościele pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie, gdzie akurat rozpoczęła się niedzielna suma.

– Dosypałaś? – szepnęłam.
– Pan Bóg mnie pokarze – westchnęła Elwira lat 77.

Kunia lat 90 z Malwiną lat 92 tkwiły w kościelnej ławce tuż koło naszych boków i pilnie nadstawiały uszu. Po słowach Elwiry pokazały kciuki uniesione do góry.

– Wystartowałaś stoper? – zapytałam Kunię.
Ona w odpowiedzi tylko kiwnęła głową, zaś Malwina przesunęła modlitewnik na bok, kładąc na jego miejsce plik rozrysowanych na kartkach tabel.
– Odkąd prowadzimy badania, najdłuższa suma trwała 104 minuty. Najkrótsza była niewiele krótsza od najdłuższej, bo trwała 87 minut.

Malwina w sposób bardzo skrupulatny prowadziła analizy dotyczące długości trwania niedzielnych mszy świętych.

– Proboszczowi nigdy bym nie dosypała. Macie szczęście, że dziś sumę odprawia wikary – powiedziała Elwira.
– Trzeba było dosypać też coś do kadzideł – Kunia wpadła na pomysł poniewczasie. – Żeby kopciło się szybciej.
– Myślicie, że będzie dziś rekord? – dopytywała się Malwina.
– Elwira, przed mszą wikary na pewno łyknął prosto z butelki?
– Zawsze tak robi – odpowiedziała obyta w parafialnych obyczajach Elwira. – Gdybyśmy liczyły, że wypije tylko na mszy, to nie byłoby rekordu. Oby tylko wikary się nie zesrał!
– Środek przeczyszczający nie działa aż tak szybko – zgodziłam się.
– Nie macie wrażenia, że wikary dziwnie się kręci? – zauważyła Kunia. – I modlitwy klepie jakby szybciej.
– To dobrze. Musi przyspieszyć, bo jesteśmy prawie w jednej trzeciej mszy, a minęło już 25 minut – poinformowała Malwina.
– Organista! – przypomniało mi się. – Zapomniałyśmy o organiście!
– Że co?
– Jeśli będzie grał wszystkie zwrotki Barki, to wikary rzeczywiście zabrudzi ornat, a my nie wyśrubujemy rekordu na najkrótszą sumę.
– Elwira, zostało coś we flaszce? – zareagowała błyskawicznie Kunia.
– Jak wejdziesz do zakrystii, to powinna stać butelka na kredensie. To tanie białe wino marki Diablo.

Kunia zerwała się z klęczek i wybiegła do zakrystii. Potem jej cień zobaczyłyśmy tuż przy schodach prowadzących na górę do kościelnych organów. Już po 8 minutach msza nabrała tempa i rumieńców. Malwina z ukontentowaniem sprawdzała międzyczasy, a wikary trwał w swej czystości. Różnica w sumie najdłuższej i najkrótszej stawała się coraz wyraźniejsza.

I padł rekord! Bogu niech będą dzięki!