sobota, 24 marca 2012

Chyba zostanę naturystką.

Moje życie diametralnie się zmieniło. Kiedyś nie byłam poukładana, miałam pod zlewozmywakiem wiaderko wyłożone starą gazetą, nieświadoma ekologicznych skutków wyrzucałam do niego odpadki, a co 3 dni mój świętej pamięci mąż Józwa wynosił je do kontenera na śmieci. I życie płynęło na zaśmiecaniu planety. Nasza marna egzystencja toczyła się, podczas gdy brudziliśmy ojczyznę, a w sensie globalnym policzkowaliśmy brudną łapą Matkę Ziemię.

Obecnie mam w kuchni kilka plastikowych koszy, w których oddzielnie trzymam plastikowe opakowania, szklane butelki i słoiki, osobno składuję też makulaturę i odpadki organiczne. A Władek lat 96 przychodzi co 3 dni i opróżnia hermetycznie zamknięte pojemniki. Dziś znów się zjawił, ale zatrzymałam go w pół kroku. Zaobserwowałam coś dziwnego.

– Władku, ty podobnie jak ś.p. Józwa wyrzucasz śmieci co 3 dni.
– No to co?
– On wyrzucał odpadki z jednego wiaderka, a ty z czterech sporych kubłów.
– Adela, spójrz na siebie.
– Tak?
– Przy Józwie łaziłaś w podomce. Teraz masz ciągle nową kreację i stylowy makijaż.
– Och, zauważyłeś – zarumieniłam się. A myślałam, że nie jestem już zdolna do tego.
– Skończy ci się pomadka i od razu wyrzucasz plastikowy aplikator, pozbywasz się jednorazowych rękawiczek foliowych, opakowanie po kremie na rozstępy pakujesz do kosza.
– Skąd wiesz, że używam kremu na rozstępy? Przeszukujesz śmieci?
– Siadam czasem na twoim kiblu i urozmaicam sobie czas czytaniem etykiet. Przecież te wszystkie mazidła masz na wierzchu.
– Oświeć mnie! Znaczy według ciebie jestem świecipapą? To chciałeś powiedzieć?!
– Nie zrozumiałaś mnie – Władek głęboko westchnął. – Używasz produktów, które kupujesz w opakowaniach, a potem sama się nimi opakowujesz. Spójrz na mnie! Używam tylko wody, żadnego mydła i detergentów do prania.
– Da się to wyczuć.
– A właśnie, że nie. Często się przewietrzam, bo jestem naturystą. Podczas spotkań naszego klubu na miejskiej pływalni pozwalamy, by chlor nas owiewał. Namawiam cię też do tego. Ja wynoszę swoje śmieci raz na tydzień i to w jednym małym wiaderku.

No i Władek lat 94 zabił mi klina. Zaczęłam zastanawiać się, czy bardziej proekologiczna będę segregując kupę śmieci, czy chodzić nago na basenie. Ale żeby od razu rezygnować z makijażu? Przeciw temu zawsze będę protestować.

piątek, 23 marca 2012

Edward z ulicy Fabrycznej jest starszy niż Matuzalem!

Odkrycie, że twój znajomy posiada kamienną metrykę wypisaną pismem klinowym każdą kobietę zwali z nóg.
– Mój akt urodzenia jest pożółkły – zareagowałam na tę wiadomość dopiero wtedy, gdy zadziwiony oddech wrócił do ust i mogłam wysyczeć swoje zdumienie.

Byłyśmy z Kunią lat 89 na spacerze i akurat szłyśmy ulicą Madalińskiego w Poznaniu, przechodząc obok sklepu spożywczego U ŻELA. Edward stał na rogu kilkanaście metrów dalej, popijając tanie wino z kilkoma tutejszymi młodziakami w przedziale wiekowym od 70 do 84 lat.
– Człowiek tyle dźwiga na swoim grzbiecie, a tu jeszcze w kieszeni od spodni trzymasz kamienną tabliczkę, bo zawsze może pojawić się jakiś krawężnik...
– Dzielnicowy? – wtrąciła się Kunia.
– Chowasz butelkę za pazuchę, a on i tak żąda od ciebie dowodu osobistego i PESEL-u! – poskarżył się Edek. – Mam tylko kamienną metrykę! A PESEL-u nie ma na tej tabliczce. Egipcjanie nie wypisywali takich pierdół!
– To ty nie jesteś stąd? – zdziwiła się Kunia.
– Geniu – Edek zwrócił się do kolegi – pokuśtykasz po trzy Zielone Buhaje?
– Się robi – zgodził się Eugeniusz lat 77. – Znowu na krechę czy może rzucisz bejmami?

Bejmy to po poznańsku pieniądze, ale Edek sprawiał wrażenie, że nie rozumie.Zdziwił mnie tym.
– Skąd pochodzisz? – spytałam.
– Miałem kiedyś bardziej oliwkową skórę – przypomniał sobie Edek.
– Ja do teraz używam oliwki Bambino – wtrąciła swoje trzy grosze Kunia. – To nie tylko wspaniały lubrykant, ale wychodzę z założenia, że produkty dla niemowląt mają najlepszy i najbezpieczniejszy dla mojej skóry skład.
– Urodziłem się w Egipcie. Dawno to było – Edek pociągnął ostatni łyk z butelki. – Jak cholera – dodał.
– Pamiętasz inwazję Napoleona?
– Ba!

Wrócił Geniu z trzema Zielonymi Buhajami, wręczając jedną z butelek Edwardowi.
– A hordy niewiernych?
– Ja jestem wierny kobietom – zadeklarował starzec, pociągając jednocześnie Zielonego Buhaja. – Ale jak ma się 1342 lata, to nie jest takie trudne. Wystarczy zostać wdowcem, by znów być kawalerem do wzięcia.
– No tak. – przyznałam mu rację.

Tymczasem Kunia dyskretnie pociągnęła mnie za rękaw, więc po kilku zdawkowych zdaniach pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w kierunku domu. Gdy przeszłyśmy kilkadziesiąt metrów, a Kunia uzyskała pewność, że Edek ani Geniu ją nie usłyszy, rzekła:
– Nie lubię starych dziadów.
Spontanicznie jej przytaknęłam.

czwartek, 22 marca 2012

Topiłyśmy się z Marzanną.

Marzanna lat 83 przez 364 dni w roku nieprzestępnym i przez 365 dni w roku przestępnym jest abstynentką. Do kieliszka sięga tylko w pierwszy dzień wiosny kalendarzowej. Jest to rytuał dziwaczny, ale dzięki temu możemy Marzannę przynajmniej raz w roku ujrzeć. W inne dni wysługuje się swoją sąsiadką Elwirą lat 77, która robi jej zakupy i wynosi śmieci. Marzanna niedowidzi, choć nadal robi na drutach, ale po schodach boi się schodzić. 21 marca podejmuje jednak ryzyko i podąża o świcie do sklepu na dole, by kupić kilka butelek z wysokoprocentowymi napojami wyskokowymi, gdyż Elwira protestuje przeciw pośrednictwu w handlu towarami obciążonymi akcyzą. Marzanna, idąc do sklepu, zwykle natyka się na nas, znaczy na dziewczyny stojące w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa.

– Sto lat! – na widok Marzanny krzyknęła Kunia lat 89.
– Mam żyć 183 lata? Zresztą dziś nie mam urodzin, ja tylko obchodzę pierwszy dzień wiosny.
– Fajna biała laska – skomplemetowała białą laskę niedowidzącej Marzanny Malwina lat 92.
– Co będziesz dziś piła? – spytałam się.
– Sztamajzę.
– Co? – spytała młoda Gertruda lat 59.
– Żeby się zatopić potrzeba czegoś naprawdę mocnego – wyjaśniła Marzanna. – Która wypije ze mną po maluchu?

Po kolei przechylałyśmy butelkę do ust, a ledwo widząca Marzanna w międzyczasie skoczyła na jednej nodze do sklepu po nowy zapas trunku.
– Jeszcze nie witałam tak wiosny – kiwała głową skonsternowana Kunia. – Rozumiem, można sobie buchnąć to i owo, ale żeby pić?
– Co topisz, Marzanno? – spytała Elwira, patrząc dociekliwie w szkliste oczy Marzanny.
– Smutki? – dopytała Gertruda.
– Czy mogę zakląć?
– Marzanno, jeśli musisz to delikatnie – odrzekłam. – My tu dbamy o fason. Najlepiej zrób to egzotycznie.
– Zlodowaciała łapa kangura!
– Oj! Ojojoj! – Malwina zatrwożyła się ekspresją Marzanny porównywalną do użycia najsłynniejszego wynalazku Nobla.
– To chlapmy pod to pozimowe odtajenie emocji – zaproponowała Marzanna.
Dalej nie pamiętam, ale wydaje się, że zatopiłyśmy się wszystkie. Nie pamiętam, czy stało się to po przyjeździe furgonu ze świeżym pieczywem, czy jeszcze przed dostawą. Osiągnęłyśmy dno, by dziś wiosennie się wynurzyć.

Odtąd katharsis na poznańskiej Wildzie będzie nosić oblicze Marzanny.

środa, 21 marca 2012

Wpuściłam pod dach hipstera!

Właściwie nie lubię, gdy słyszę dzwonek u drzwi. Zenio lat 43 przynosi mi emeryturę tylko raz w miesiącu – na niego czekam niecierpliwie, natomiast reszta niezapowiedzianych gości mnie tylko drażni. Ile razy można przez judasz zobaczyć hostessy Jehowy ze Strażnicą w ręku, Roma, czyli po dawnemu Cygana, sprzedającego dywany czy akwizytora w stroju kominiarza ze skserowanym kalendarzem? Dziś przez wziernik zobaczyłam Władka lat 96, ale to przyjaciel, więc uchyliłam drzwi, nie zdejmując jednak łańcucha.

– Adela, nie wpuścisz mnie? – zdziwił się powstaniec.
– Daj mi choć jeden powód, że warto – odpowiedziałam.
– Mam skarpetki w różnych kolorach.

AK-owiec podciągnął nogawki, pokazując skarpetkę w kolorze jakrawo-zielonym, a na drugiej nodze różową w fioletowe ciapki. Zrozumiałam, że muszę przyjacielowi pomóc, więc wpuściłam za próg swej gawry Anonimowego Kobieciarza na 4 lata przed setką.

Władek rozwalił się w fotelu, a ja zaparzyłam szatana. Do salony wróciłam z napitkiem i pączkami z nadzieniem ajerkoniakowym.
– Kochasiu, wydajesz się być podekscytowany...
– Zamówiłem wszystkie Szpilki z 1974...
– Chcesz nosić te skarpetki do szpilek? – spytałam naiwnie.
– oraz Karuzelę z 1967 – dokończył myśl AK-owiec.
Wesołe miasteczko, pomyślałam, ale Władkowi nie okazałam lekceważenia. W końcu nigdy nie wiadomo, jak zareaguje szaleniec, na wieść, że jego szaleństwo zostało odkryte.
– Może posłuchamy Mietka Fogga? – zaproponowałam. W końcu muzyka łagodzi obyczaje i wszelkie odchylenia od normy.
– Masz indie rock?
– Że co?
– Zostałem hipsterem.
– Kim?
– Rzygam mainstreamem.
– O ja cię! – zareagowałam tak, bo nie wiedziałam, że można inaczej.
– Masz poezję bitników? Moglibyśmy poczytać.
– Mam Majakowskiego.
– Majaki dla komunistycznej draki – orzekł powstaniec, wydymając usta.
– Chyba nie potrafię z tobą rozmawiać – przyznałam się do swojej bezsilności.
– Hę? – odkrył się Władek.
– Ty przebierańcu! Hęchacz z ciebie, a nie hipster!

Zdjęłam z głowy chustę, a Władek na ten widok czmychnął naprędce, zostawiając mi w oczach zielono-różowo-fioletowy blask jego skarpetek. Zjadłam pączka, którego AK-owiec nie zdążył ruszyć i puściłam z gramofonu Fogga. Miecio to jedyny hipster, którego obecność w moim mieszkaniu jest pożądana.

wtorek, 20 marca 2012

Jestem hipnotyzująca.

Władek lat 96 przyszedł na drugie śniadanie punktualnie. Rozsiadł się wygodnie, ale nie był jowialny jak zwykle, tylko zamknięty w sobie. Bił się z własnymi myślami, a rozterki rodzierały mu zmarszczki na pół, ćwierć i ósemki, tworząc na czole skomplikowany zapis nutowy. Poczułam, że z wysiłku zaczynają mu się pocić stopy, więc postanowiłam czym prędzej wydobyć z niego problem, z którym się u mnie pojawił.

Nogi AK-owca nigdy nie pachniały przyjaźnie.

– Czuję, że idzie nowy front atmosferyczny – rozpoczęłam. – Chyba przyniesie burzę. W takich momentach nachodzą mnie różne myśli oraz domokrążcy. Nie mam wówczas sił na akwizytorów. Zresztą po co mi nylonowe krawaty? Albo dywany we wzorze flagi amerykańskiej? Chciałabym pomarzyć o kobiercach kwiatów, a nie o przenośnej maszynie do szycia.
– No właśnie, Adela. No właśnie.

Powstaniec chyba zaczął się łamać. Czułam, że jest o krok od wyrzucenia z siebie drzazgi, która pobudzała mu wydzielanie potu.
– Wiesz, Władku, że u mnie możesz się skonfesjonalić.
– Adela, coraz mniej pamiętam – wydusił z siebie Władek. – Już nie wiem nawet, co zaprzątało moją głowę, gdy byłem embrionem.
– Co proszę?
– Wprowadź mnie w stan hipnozy. Tylko tak przypomnę sobie o sobie. Niech to będzie nawet w trzeciej osobie, ale idzie mi o przywrócenie pierwotnej pamięci. O ponowne dotknięcie pierwiastka wszechświata.

Powstaniec spojrzał na mnie jak zbity pies, prosząc o pomoc żałosnym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami i poprowadziłam go do sypialni, gdzie ułożył się na łóżku. Pilnowałam jedynie, by stopy zwisały mu poza krawędzią posłania.
– Z hipnozy łatwo wyprowadzić – instruował mnie Władek. – Wystarczy pociągnąć za ucho lub nos. Za to trudniej jest wprowadzić mnie w ten stan. Powinnaś zapomnieć o akcentowaniu na przedostatnią sylabę, masz mówić monotonnie.
– Ale co?
– Cokolwiek.
– Przymknij oczy – zarządziłam. Chwilę zastanowiłam się nad hipnotyzującym zaklęciem, po czym rozpoczęłam wprowadzanie Władka w embrionalną przeszłość. – Dziś na obiad ugotuję zupę. Mam włoszczyznę, kostkę rosołową i kalarepę...
– Adela, zmień warzywa. Nie mogę się skupić przy kalarepie!
– Wrzesień rozpoczyna kampanię cukrową. Traktory ciągną w stronę cukrowni przeładowane przyczepy, a buraki spadają na drogi. Kierowcy jeżdżą slalomem, a wypadki drogowe...
– No nie, Adela! Wprowadzasz mi tu niepotrzebny dramatyzm, a mnie muszą opuścić emocje! Inaczej nie wpadnę w ramiona hipnozy. Może wspomnisz coś o pomidorach?
– Adios pomidory, adios utracone...

Powstaniec zerwał się z posłania, histerycznie zarzucając mi, że śpiewająco nie uda się go zahipnotyzować. Że w ogóle nie jestem hipnotyzująca. Że on nigdy już chyba nie dowie się, co sobą przedstawiał przed odcięciem pępowiny. Że nie poczuje owego błogostanu przed pierwszym klapsem w życiu.

Otarł łzę spływającą z oka, po czym wybiegł z mieszkania. Ja zaś podeszłam do lustra i już po krótkiej chwili stwierdziłam, że Władek lat 95 nie ma racji. Ja naprawdę jestem hipnotyzująca. I to zarówno z makijażem, jak i bez.

poniedziałek, 19 marca 2012

Priorytet ujemny.

Stałyśmy w ogonku oczekującym na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Pogoda się zmieniła, dmuchało mocno, co rusz psadało z nieba po kilka kropel deszczu – to wszystko kazało zamknąć nam jadaczki na kłódkę i bić się z własnymi myślami. I wtedy zamajaczyła mi się w oddaleniu postać Władka lat 96. Szturchnęłam ramieniem Kunię lat 89, która stała tuż za mną, by mi potwierdziła omamy.

– Czy to Anonimowy Kobieciarz? – upewniałam się.
– Adela, to chyba AK-owiec! – odpowiedziała zdziwiona przyjaciółka. – Co on tak szura?
– Włóczy stopami jakby to nie był on. Zwykle hasa, dlatego zapytałam ciebie. Zresztą o tej porze śpi. Może teraz lunatykuje?
– Władek, Władek! – zawołała Malwina, która stała w kolejce przede mną. – Cho no tu!
– Malwinia – rzekłam z wyrzutem. – Odzywaj się w pełnej krasie języka polskiego.
Oddalony od nas o kilkadziesiąt kroków mężczyzna przytknął rękę do oczu. Chyba nas rozpoznał, bo kiwnął dłonią i skierował się ku nam. Ja jednak ciągle nie byłam pewna, czy to powstaniec. Rysy twarzy niby jego, ale kaltka piersiowa wypchana jak u kulturysty.
Po chwili podszedł do nas. To był jednak Władek lat 96.
– Ale klata! – zaśliniła się Gertruda 59.
– Władku, czy mogę się do ciebie przytulić? – zaproponowała Elwira lat 77.
– Nie! – odrzekł opryskliwie AK-owiec.
Spojrzałam z czułością na wiekowego amanta.
– Mam priorytet ujemny – wyjaśnił powstaniec, po czym zwrócił się do mnie – Adela, dla ciebie to wyhodowałem.
Przed moimi oczami ukazał się niecodzienny bukiet.
– Czy to oświadczyny? – wyrwało mi się z wiosennej piersi.
– Byłem także fetyszystą, ale odkąd uświadomiłem sobie sobie swój priorytet ujemny, to wyhodowałem w miseczkach margaretki.
– To nie są margaretki! – zauważyła Kunia.
– No przecież nie tulipany!
– I co ja mam teraz zrobić z tym kwietnikiem?
– Zawieś na balkonie – doradziła Malwina.
– Po kim masz ten biustonosz?! – krzyknęłam.
– Czy to jest ważne? Adela, ja mam priorytet ujemny! Jasny gwint! Czy wiesz, co to znaczy?!

Nie wiedziałam, ale Władek przestał szurać, tylko we wzburzeniu pobiegł do swojego domu.

niedziela, 18 marca 2012

Rumpolog z poznańskiej Wildy znów wróży!

Bałam się zajrzeć rano na swój zasraj-balkon, gdzie urzędują gruchające gołębie. Postanowiłam wybrać się do kościoła w dobrym humorze. Słoneczko świeciło, dobre ptaszki ćwierkały, pijaków nie było widać, gdyż jeszcze odsypiali libacje na melinach. Moje myśli szybko oderwały się od gołębiego gumna i idąc na niedzielną sumę radośnie pogwizdywałam melodię z godzinek. Szybko dotarłam do kościoła. Kropielnica nadal była odgrodzona taśmą ze względu na skażoną bakteriologicznie wodę, ale wiedziałam o tym, dlatego sięgnęłam do manierki, uroniłam kilka kropel na dłoń, przeżegnałam się, a potem usiadłam w jednej z ławek. Kościół się zapełniał, obok mnie usiadła Kunia, która skorzystała z mojej manierki. Za nami usiadł Wiesław lat 58.

– O Boże! – wykrzyknął tuż przed mszą. – Dziewczyny, czy wy widzicie kształt dupki siostry Marianny?
Siostra Marianna akurat poprawiała biały bieżnik na ołtarzu, przestawiając gromnice i opasłe święte księgi.
– Nie używaj dupki Marianny nadaremno! – karcąco odezwała się Kunia lat 89.
– Mogę – odpowiedział bezczelnie Wiesiek. – Ja akurat mogę.
– Niby dlaczego? – zaciekawiłam się.
– Bo jestem rumpologiem.
– Kim?
– Rumpologiem. Wróżbitą. Przepowiadam przyszłość ze kształtu dupki delikwentki.
– Nie używaj dupki nadaremno! – powtórzyła Kunia lat 89.
– Co widzisz w Mariannie? – indagowałam.
– Chodźcie za mną!
Wiesiek wstał i podszedł do siostry Marianny. Coś jej perorował na ucho, więc wstałyśmy z Kunią, by usłyszeć co nieco. Nadaremno. Nic nie było słychać. Ale za to obserwowałyśmy mowę ciała Wieśka oraz siostry zakonnej.
– Idziemy do mnie – cicho zakomenderował Wiesiek, a my poszłyśmy za wróżbitą. Poprowadził nas do swojego mieszkania. Siostra Marianna podciągnęła habit i Wiesiek wziął się za przepowiadanie przyszłości.
– Marianno, będziesz biskupem.
– O kurde! – ucieszyła się siostra Marianna.
– Jak to? – zareagowała sceptycznie Kunia. – Kobieta biskupem?
– Dupka tak mówi – bronił się Wiesiek. – Nie moja wina, że Marianna tak usiedziała swój tył.
Spojrzałam z namysłem najpierw na wróżbitę, potem na siostrę zakonnę, a na końcu na swoją przyjaciółkę Kunię.
– To dobrze – orzekłam. – Kobieta powinna nosić pierścienie. Marianno, bądź ty naszą biskupką.

Siostra się wzruszyła, a ja podstawiłam Wieśkowi swoją pupę. Ale co mi wywróżył tego nie powiem. Dopiero byście się zdziwili!