sobota, 27 kwietnia 2013

Granice wolności.

Zadzwonił do mnie huncwot 2015 i wyrwał z letargu. Spałam, bo śniłam, ale powiem wam, że nadal będę to robić. Obiecałam jednak krewniakowi, że w ciągu dnia jednak będę odmykać oko, bo ludzie są żądni wieści z dzielnicy, a nie „pierdół z opery Beethovena”, jak to się wyraził tomasz.ka. To wcale nie były bzdety – z tego książka może powstać.

Potem poszłam do sklepu po świeże pieczywo. Jak zwykle ustawiłam się w kolejce oczekującej na przyjazd furgonu z bułkami wypiekanymi w nocy. Obok mnie ustawiła się Kunia lat 90 i Balbina lat 58.

– Adela, co się z tobą stało? – spytała Balbina. – Od trzech dni tylko o tobie rozprawiamy. Bałyśmy się, że zostałaś ofiarą gwałtu, nawet przeprowadziłyśmy poważną rozmowę z Władkiem lat 97, ale do niczego nie chciał się przyznać.
– Śniłam – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Że co? – zdziwiła się Kunia.
– Nie jestem pewna, czy w trakcie nie chrapałam, ale miałam sen w odcinkach. Oniryczny serial z kilkoma znanymi postaciami.
– Pobiorą od ciebie tantiemy? – rzeczowo odniosła się Balbina.
– Sny jeszcze nie są opodatkowane. Chyba to nas tak pociąga. Gdyby trzeba było bulić za sny, to chyba nikt by nie chciał spać.
– Nie chciałabym przespać swojej emerytury – stwierdziła Kunia.
– To byłoby straszne: dochrapać się bankructwa – zgodziła się Balbina.
– Dziewczyny, ale właściwie, co was to obchodzi, że wybrałam sen od czekania na przyjazd świeżego pieczywa?
– Jesteś zbyt niezależna, Adela – oskarżyła Balbina.
– Postawiłaś na znane postacie we śnie, a nas zaniedbujesz – wytknęła Kunia. – A my każdego dnia miałyśmy nadzieję, że ustawisz się. Miejsce ci trzymałam!
– To bardzo urocze, Kunia, ale czasami chciałabym robić to, na co mam ochotę.
– Idealistka – prychnęła Balbina.
– Adela, czy wrócił ci okres? – spytała się z nadzieją Kunia.
– Nie. Zresztą dobrze, bo z emerytury nie stać mnie byłoby na środki antykoncepcyjne.
– Ty nas więcej nie opuszczaj! – zażądała Kunia lat 90.
– A moja wolność?

Spojrzałam na zmartwione twarze moich sąsiadek i dałam za wygraną. Postanowiłam wrócić do boskiego porządku dnia, znaczy w dzień dać się pętać społeczeństwu. Ale w nocy...

W nocy to znów pogadam z Panem Bogiem.

piątek, 26 kwietnia 2013

Katachreza.

Kobieta musi posiadać magiczne słowo. Całkowicie prywatne, używane w sytuacjach, gdy krążący na naszej orbicie samiec zaczyna stroszyć piórka. Rozkładać pawi ogon, gruchać po gołębiemu i zalotnie dziobać. Ja mam takie zaklęcie dopiero od 35 lat, bo wcześniej nie postrzegałam mężczyzn jako sępów czy innych kondorów. Nasza kobiecość zasłania nam prostą prawdę, że samcy traktują nas jak padlinę. Dlatego posiadanie osobistego magicznego słowa jest konieczne. Zdarza się, że jestem co jakiś czas zmuszona go użyć. Bo magii nie można pożytkować codziennie. Traci wtedy swój czarodziejski atrybut i staje się zwykłym gadaniem. A gadaniem nic nie zdziałasz. Magii należy używać niespodziankowo i sytuacjach ekstremalnie nieodzownych.

Władek lat 97 wpadł do mnie na drugie śniadanie i już od progu próbował zauroczyć mnie swoimi niecodziennymi skojarzeniami.
– Adela, jak ty zdrowo wyglądasz. Jesteś niczym główka czosnku, którego nie zżarł ząbek czasu.
– Ząbek czasu?
– Ze znanych mi kobiet tylko ty otwierasz jednocześnie piekarnik oraz zamrażarkę. Lubię wtedy stać pośrodku.
– Władku, może chcesz przez chwilę odpocząć?
– Zmrożonego kurczaka nadziewasz na rożen, a ja już czuję, że pocę się razem z drobiem. Tymczasem tafla okiennego szkła odbija się w twoich oczach ferią barw kolorowych dachówek oraz barwnymi reklamówkami, w których ludzie wynoszą na śmietnik odpady.
Nietrudno się domyślić, że właśnie w takich sytuacjach przygotowuję się do zastosowania magii.
– Adela, gdy twoje radosne paluszki sypią kawę do filiżanki, to czuję, że za chwilę i mnie zaleje wrzątek twojej namiętności.

I to jest ten moment!

– Katachreza!
– Że co?
– Katachreza!
– Bruderszaft naszych emocji przekracza urzędy celne w...
– Katachreza!

Trzeba dobić ostatnie podrygi zanęcania kobiety przez samca, by odzyskać kontrolę nad sytuacją. W moim przypadku Władek wówczas posłusznie siada przy kuchennym stole i wraca do poznańskiego „Ordnung muss sein”. Ja zaś mogę wrócić do rozdawania kart i układania życiowego pasjansa. Bo przeciw samczej fantazji zaprotestować trzeba szybko i stanowczo. Inaczej kobieta może stracić głowę i stać się padliną. Dlatego zachęcam te panie, które jeszcze nie mają magicznego słowa, do jak najszybszego wypełnienia braku.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Lumpeksy szczęścia.

Stałam dzisiaj w kolejce oczekującej na dostawę świeżego pieczywa, gdy naszła mnie ożywcza myśl.
– Dziewczyny, chyba właśnie zrozumiałam, że najwięcej szczęścia dają mi włochate jagody – odezwałam się do sąsiadek stojących razem ze mną w ogonku do sklepu.
– To włoskie jagody dają szczęście? – zdziwiła się Kunia lat 90.
– Idzie mi o agrest – wyjaśniłam. – Agrest jest swojski. Wprawdzie krzak potrafi pokłuć, ale jeśli doczekasz do momentu dojrzałości owocu, to zaznasz słodyczy i szybko zapomnisz o cierpieniu, jakie sprawiło ci ukłucie.
– Ja się uśmiecham – powiedziała Lonia lat 69. – Wszyscy wówczas wiedzą, że jestem szczęśliwa, a ja choć nie zawsze jestem radosna, to świadomość, że inni uważają mnie za szczęśliwą od razu mnie uszczęśliwa.
– To mi się nie podoba – wtrąciła się Walerka lat 88. – Ja mam sztuczne szczęki i nie mogę się szeroko uśmiechać. Uśmiech mnie unieszczęśliwia, bo w żadnym sklepie nie kupisz mlecznych zębów. Dostępne są tylko sztuczne szczęki z lumpeksu.
– Mnie by uszczęśliwiły palemki. W drinku i na plaży – rozmarzyła się Brydzia lat 76.
– To też jest lumpeks – stanowczo zawyrokowałam. – Tylko że na folderowym obrazku nie ma ryczącego jelenia, za to pręży się na słońcu oślizgły delfin w ofercie all inclusive. Przecież to poniżej intelektu morskiego ssaka!
– Ja bym nawet za mąż wyszła ze delfina, ale ci wstrętni Francuzi tyle krwi królewskiej przelali...
– Dziś już niemodne jest osiągnięcie sukcesu poprzez małżeństwo – powątpiewała Kunia.
– A ostatni ślub w Londynie? – skontrowała Lonia.
– Mnie ojciec unieszczęśliwił – zwierzyła się Brydzia. – Marzyłam kiedyś, by wygrać turniej tenisowy na kortach Wimbledonu, ale tatuś zapisał mnie na ping ponga. Straciłam przez to poważanie wśród kolegów, którzy mówili, że za szybka jestem. Tak ich raził mój kobiecy refleks!
– Chłop też może dać szczęście – przypomniała sobie Walerka.
– Tylko przy pierwszej pańszczyźnie – zauważyłam. – Potem się tłumaczy, że jest zarobiony i radło mu tępieje. A co z naszymi skibami? Szczęście związane z chłopem zawsze na końcu leży odłogiem. Mówię wam: tylko agrest!

Dziewczyny z grzeczności pokiwały głową, ale widać było, że nie były przekonane. Każdą z nich dręczył inny lumpeks szczęścia. A ja protestuję przeciw szczęściu z drugiej ręki. Co to niby ma być? Rajski second hand?

środa, 24 kwietnia 2013

O tym i o owym...

Stałyśmy przed sklepem w kolejce oczekującej na przyjazd transportu ze świeżym pieczywem. Było wcześnie, pochmurnie, nikomu nie chciało otworzyć się buzi. Każda zajęta była swoimi niemrawymi myślami, jeszcze tkwiąc w mroku nocnych fantazji i majaków, gdy wtem z porannego letargu wyrwała nas Kunia lat 90.

– Mój stary, gdy jeszcze żył, chciał żebym po domu chodziła bez gaci. Nie lubił marnotrawić czasu. Pragnął ręką trafić od razu do celu. Mawiał: „Kunia, ty zawsze jesteś wilgna, to po co będziesz sobie upierdalać galoty?”
– Wilgna? – spytałam.
– To był cham i prostak. Kaleczył język polski, choć w innej dziedzinie bardzo się starał.
– Miałaś szczęście, Kunia – odezwała się Walerka lat 88. – Mój się nie starał i umarł młodo. Dionizy był ładny, ale trochę wysuszony. Chuderlak...
– A jak się ubierałaś w młodości? – spytała czujnie Lonia lat 69.
– Tak jak teraz – odpowiedziała dumnie Walerka. – Zawsze zapięta po szyję, a kiecka nigdy nie odsłaniała kolan.
– Mój się starał – kontynuowała Kunia. – Nawet się cieszyłam, bo szybko dochodził i mogłam od razu ubrać majtki. Najpierw psioczyłam na jego pośpiech, ale potem doszłam do wniosku, że robił to z miłości. Nie chciał bym zachorowała na nerki...
– Walerka – wtrąciła się Brydzia lat 76. – A może ty też powinnaś chodzić bez majtek? Długie sukienki chroniłyby cię przed przeciągami.
– My tu chyba zanadto rozstrząsamy ekstrema – orzekłam. – Trzeba znaleźć złoty środek.
– Adela, masz na myśli pępek? – zdziwiła się Walerka. – Nigdy nie odsłonię swego środka, ani tym bardziej nie zużyję rodowej biżuterii na wbijanie sobie w pępek złotego kolczyka.
– Są inne złote środki – bystro zauważyła Lonia.
– Dziewczyny, kolana można pokazać – zawyrokowałam. – Ale ile uda?
– A ile dekoltu? – postawiła pytanie Brydzia.
– A ile cycka? – spytała Kunia.
– A stopy? Łydki? – zastanawiała się Walerka. – Czy należy zdjąć antygwałtki?
– A serce? – tym pytaniem zaskoczyła nas najmłodsza z nas, czyli Lonia lat 69. – Czy można pokazać serce?
– Nigdy w życiu! – odpowiedziałyśmy chórem niemal w tym samym momencie. Tylko Walerka jeszcze dodała:
– Lepiej niech chłop młodo umrze niż wykorzysta nasz kardiologiczny ekshibicjonizm.
– To ile tego ciała pokazywać? – spytała Lonia.
– A kto patrzy? – wyrwało mi się.

W tym momencie podjechał furgon z chlebem. Pisk hamulców samochodu dostawczego zakończył naszą dyskusję zgrabną metaforą.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Macica chaosu.

– Adela, pójdźmy dziś do Biedry!
– Dokąd?
– No przecież tu opłaca się kupić tylko pieczywo!

Stałyśmy pod naszym sklepem w oczekiwaniu na transport świeżego pieczywa. Z Kunegundą lat 90 zawsze umilałyśmy sobie czas rozmową. Ona akurat pokiwała z dezaprobatą głową, po czym perorowała dalej.

– W Biedrze masz wszystko tanie, w zasięgu ręki, a promocje trwają wiecznie. I nie ma długich kolejek, bo tylko w jednej kasie sprzedają alkohol. Przy pozostałych stanowiskach są pustki.
– Ale ja tam nikogo nie znam!
– Biedaków będziesz poznawała? Do Biedry trzeba tylko skoczyć, kupić i cieszyć się z brzęczącej w kieszeni reszty.
– Nie – odpowiedziałam. – Nie będę wprowadzać macicy w chaos.
– Co? – Kunia rozdziawiła buzię.
– Co to w ogóle za nazwa? Biedra? Jak to brzmi ohydnie!
– Co z twoją macicą?
– Moja macica przywiązana jest do sklepu na dole. Mam zacząć szaleć dyskontowo w wieku 73 lat i plus?
– Mnie idzie 90 roczek, a Biedra finansowo zaspokaja moje potrzeby.
– Ja się do twojej macicy nie wtrącam.
– Adela, to było niegrzeczne – oburzyła się Kunia.
– Przepraszam. Kunia, czy widzisz tę kamienicę?
Wskazałam palcem na budynek znajdujący się naprzeciw nas.
– No.
– Przez lata panował tu i panuje do dziś porządek. Bolek lat 67 mieszka na górze i puszcza wiatry, zakłócając wypoczynek mieszkającej pod nim Anieli lat 85 tylko akustycznie. A gdyby tak nagle zamienić im mieszkania? Albo gdyby Wiesia lat 49 zaczęła mieszkać drzwi w drzwi z Balbiną lat 52 to najpewniej nie skończyłoby się to tylko na incydentalnym wyrywaniu sobie kudłów. Uwierz mi, krew by się polała. Albo gdyby Binio lat...
– Adela, przecież ja mówię tylko o zakupach!
– Wcale nie, Kunia. Ty mącisz.
– Niby ja?
– Przestajesz się zastanawiać, czego potrzebujesz, bo interesują cię jedynie ceny produktów niepotrzebnych. I w tym jest sęk.
– Sęk powiadasz?
– Macica chaosu.

Kunia zamilkła przez moment, zastanawiajac się nad moimi słowami. Po chwili zauważyła, że jest ładna pogoda. Rzeczywiście, słońce świeciło, ale już po południu miało się skryć za chmurami. Wtedy będzie najlepszy moment na jakiś sensowny protest.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Mucha nie siada.

Nigdy nie uważałam Władka lat 97 za zbyt lotnego, a już na pewno nie za erudytę. Tymczasem on potrafi mnie zaskoczyć. I to w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Gimnastykuje się i między przysiadem nr 85 a nr 86, zadaje pytanie o teorię nieoznaczoności Heisenberga. Albo pałaszuje pomidorową i między jedną połkniętą łyżką smakowitej zupy a drugim siorbem, patrzy mi głęboko w oczy i pyta się, o moje zdanie w sprawie in vitro. Nie żeby mnie to dotyczyło, w końcu jestem Adelą lat 73+, czyli za późno na cokolwiek, w tym in vitro, ale imponuje mi jego teoretyzowanie. Te hipotezy, drążenia, wiedzowe niezaspokojenie. Podniecają mnie ścieżki kanalarza, czyli powstańca warszawskiego, który w niejeden podziemny tunel już się zanurzył. Tunele ciemności i kanały pełne odchodów – to środowisko dla mnie obce, a w którym AK-owiec lat 97 tak łatwo się odnajduje...

Dziś przyszedł na drugie śniadanie, zresztą jak zwykle, rozsiadł się nad gazetą (zwykle czyta anonse towarzyskie), skonsumował pączka, wysiorbał filiżankę kawy i w końcu mnie obdarzył uważnym spojrzeniem 97-latka.
– Adela, co przeglądasz?
– Album z plakatami. Jak ci się ten podoba?
Podsunęłam mu pod nos książkę z reprodukcjami obrazów i plakatów.
– Mucha nie siada!
– Poznałeś Alfonsa Muchę! Brawo! – zareagowałam z uznaniem.
– To musiały być piękne czasy!
– I belle époque znasz! – krzyknęłam pełna podziwu.
– A to jest bardzo świeże! – powiedział Władek, kartkując album i wskazując paluchem na kolejne dzieło.
– Poznałeś Waldemara Świerzego! Fiu fiu! – gwizdnęłam.
– Dobra, Adela. Daj mi teraz spokój z tymi komiksami. Muszę poćwiczyć na hantlach. W zdrowym ciele zdrowy duch!
– Uch! Ty jeszcze dbasz o krzepę!
– I osłodź mi herbatę, bo cukier krzepi! Te kolorowe śmiesznostki tylko oczopląs mi robią, a ja muszę uważać, by ciężarek nie spadł na nogę!
– Ważne, że mi ciężar spadł.
– Że co?
– Kamień z serca mi spadł. Bo jednak nie jesteś matołem, Władku...
– Dobra, dobra. Przynieś sprężyny: muszę poszerzyć horyzonty ekspanderami!

I znów mi pojawiły się wątpliwości. Zresztą z mężczyznami zawsze jest tak: do końca nie masz pewności, czy to niedouk, czy po prostu głupek. Oczywiście protestuję przeciw każdemu z testosteronowych debili, ale w końcu do kogoś trzeba się odezwać, a czasem przytulić. To dotyczy wszystkich kobiet, które nie mają skłonności lesbijskich.
Co za smutna konstatacja... I to w poniedziałek?

Przepraszam.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Dlaczego człowiek się odurza?

Namówiłam dziś Kunegundę lat 90 na wildeckie SPA. Spotkałyśmy się wczesnym rankiem w kolejce do sklepu, gdzie napomknęłam jej, że zasługuje na coś więcej niż smród zdążających do roboty sąsiadów, którzy wpadają do sklepu i kupują porannego klina, czyli setkę wódki. Wszyscy pachną tak samo, niezależnie od tego czy skonsumowali wczoraj wiśniówkę, cytrynówkę, czy dwa galony taniego wina.

– Kunia, nawet zapach świeżego pieczywa jest ulotny. Za chwilę przyjedzie furgon ze świeżym chlebem z nocnego wypieku, chwilę poniuchamy aromat skórki chleba, ale przecież wszystko szybko się ulotni. Kobieta zasługuje na coś trwalszego.
– Wszystkie moje związki były ulotne. Wiesz przecież, że jestem trzykrotną wdową.
– Pomóc może nam tylko hyćka.
– Masz na myśli owoce czarnego bzu? Jeden z moich mężów zatruł się nimi...
– Myślę o kwiatach hyćki. Właśnie ona teraz pięknie kwitnie.

Umówiłyśmy się ponownie na godzinę 10. Spotkałyśmy się znów pod sklepem. Mi towarzyszył Władek lat 97, który wyraził ochotę bycia naszym ochroniarzem. Podał Kuni lewę ramię, mi prawe i w trójkę ruszyliśmy dziarsko nad Wartę. W przeciągu pół godziny dotarliśmy do miejsca, w którym zaczynały kwitnąć trzy rozłożyste krzaki czarnego bzu.

– Co za wspaniały, odurzający zapach – zachwycała się Kunia.
– Jak ja lubię łona przyrody – powiedział Anonimowy Kobieciarz lat 97, obleśnie przyglądając się naszym krągłościom.
– Ty, drągalu, jesteś tu z nami po to, by zerwać rosnące na górze najbardziej dorodne kwiaty – zakomenderowałam.

AK-owiec ochoczo wziął się do zrywania hyćki. Podawał nam wspaniale kwitnące okazy, a ja upychałam je za sukienkę, majtki i do stanika, zachęcając Kunegundę, by robiła to samo.

– Kunia, wetknij hyćkę, gdzie się da! Tylko tak odzyskasz świeżość.
– O kurde! – zaklął podniecony Władek. – O kurde! – powtórzył powstaniec.
– Na nerki też? – spytała Kunia.
– Jak chcesz – odpowiedziałam. – Dla mnie to trochę SPAnerskie, ale jak ci się podoba...
– Teraz rozumiem, dlaczego ludzie się odurzają – podzieliła się przemyśleniem moja kolejkowa towarzyszka. – To takie przyjemne...
– Dziewczyny – wyznał Anonimowy Kobieciarz lat 97. – Chyba się zadurzyłem...
– To działa – przytaknęłam.

Fajnie się odurzyć. Od czasu do czasu, ale nie codziennie, bo można wpaść w nałóg. A wtedy postrzeganie świata i życia w ogóle jest parabolicznie zakrzywione. Bo poetką się nie jest, tylko bywa. Kto tego nie rozumie, temu nawet mój protest nie pomoże...