sobota, 16 października 2010

Sobota pracująca.

Rozpasanie obyczajowe jest winą związku zawodowego Solidarność. Zaczęło się od postulatu wolnych sobót. Wówczas mężczyźni pracowali w ten dzień tygodnia, przychodzili zmachani po pracy, obiad, kolacja, znajomi, litr Żytniej i Mazurek Dąbrowskiego na koniec programu w TV. Rano następnego dnia szło się na mszę do kościoła i żyło się po bożemu. A dziś? Niedzielę ludzie przesypiają na kacu, bo balują już od piątku. Nie znajdują czasu na kazanie na sumie i summa summarum żyją w grzechu. Polskie Penelopy mają powyżej 60 lat, Messaliny około 30-tki, a młodzi Polacy z rozbitych rodzin cierpią na kompleks Edypa.

Wszystkie znaczące kultury zanikły w wyniku zbyt dużego czasu wolnego. Kobiety na Lesbos nie wycierały kurzu z mebli i masowo umierały na alergię. Wypomadowani patrycjusze ze starożytnego Rzymu poruszali się szałowo, pachnąc szałwią i mitrą, lecz zanikła im pierś waleczna, co wykorzystali Wandale i inne gbury. Aborygeni zamiast grać w tenisa (w Australii jest mnóstwo dobrych kortów) zaczęli beztrosko przypatrywać się bokserskim pojedynkom kangurów i dziś została ich garstka. Wiele z nas też wpatruje się w „Taniec z gwiazdami”. Ale mój krzyk nie jest kasandryczny. Dlaczego? Bo znalazłam sposób.

– Musisz bardziej wycisnąć mopa!
– Pani Adelu, ja muszę wrócić do więzienia – odpowiedział jękliwie Boguś lat 48.
– Nie oszukuj! Przepustka kończy się dopiero za tydzień! Jak już umyjesz schody, to zgłoś się do mnie. Dam ci płyn do mycia okien.
Nie obchodziła mnie przerażona gęba wildeckiego recydywisty. Wróciłam do mieszkania, gdzie z łazienki dochodziły bluzgi Witka lat 59.
– Cieszę się, że pracujesz z wywalonym jęzorem, ale nie pluj przy tym bezecnymi słowami. Nie przeklinaj!
– Pani Adelu, ma pani pralkę automatyczną! Dlaczego muszę zasłony prać ręcznie?
– Bo tkanina jest delikatna. Ty też musisz być dla niej delikatny!
– O Mateczko w niebie!
Witek się resocjalizował, zatem poszłam dalej sprawdzić Władka.
– Adela, ja ci zaproponowałem subtelną miłość cielesną, a ty się pastwisz!
– Nie wyjdziesz z kuchni, póki nie doszorujesz piekarnika.
– Jezu, ja już nie mam sił.

Usiadłam na fotelu, włączyłam telewizor. Musiałam nabrać sił przed wieczorem. Kiedy zmęczeni AK-owcy pójdą spać, pójdę na tańce. Kazia lat 47 ma przyprowadzić dwóch speców od przeczyszczania kominów. Są ponoć przystojni. W dodatku kominiarze przynoszą szczęście.

piątek, 15 października 2010

Jak zostałam braminką.

Dziś z Anonimowymi Kobieciarzami zajęcia prowadziła Zenobia lat 69, która ćwiczyła z nimi odkurzanie z mebli, sentymentalne przeglądanie albumów rodzinnych oraz podlewanie roślin. Członkowie AK mieli przyswoić sobie umiejętność doprowadzania kwiatów do rozkwitu. Zenobia miała za zadanie wpoić im przysłowie: mężczyzna jest raz pod wozem, raz nawozem. Miejmy nadzieję, że jej się uda zdeptać kobieciarzy.

Tymczasem my z Kazią lat 47, Lusią lat 55, Genią lat 66 i Wacią lat 63 usiadłyśmy przy herbatce z konfiturami. Słońce radośnie świeciło, ja z nostalgią spojrzałam na czerwoną poduszeczkę, która leżała w gotowości na parapecie, czekając na napór moich łokci i biustu, i podeszłam do okna, chcąc je trochę uchylić. Do pokoju zaczęły wpadać słowa z ulicy: „k.wa je..na mać”, „ch.. w d..ę Policji”, „p...a”, „ja p.....lę” i inne.

– Bramini – westchnęła Lusia.
– Stoją w bramach i zabiją czas przekleństwami – zgodziła się Wacia.
– Chleją piwo i siurają po ścianach! – cisnęła gromem Genia.
– Ładne chłopaki, ale sieroty – próbowała tłumaczyć łobuzów Kazia.
– Uważam, że powinnyśmy wyjść łyknąć świeżego powietrza – zaproponowałam.

Ubrałyśmy się ciepło, bo słońce o tej porze roku bywa zwodnicze i zeszłyśmy na dół. Przepędziłyśmy wildeckich homo vulgaris. Każda z nas zajęła inną bramę. Postanowiłyśmy zmienić bramiński repertuar. Dałam sygnał znaną melodią:
– „Pamiętasz, była jesień...”
– „Jesienne róże...” – odpowiedziała Foggiem Genia, która stała w bramie po drugiej stronie ulicy.
Potem Lusia odśpiewała „Jesienną zadumę”. Od strony artystycznej wyszło najładniej, ale dlatego, że w jej bramie była najlepsza akustyka. Nagrodziłyśmy ją oklaskami. I wtedy...
– See you later, aligator – wydarła się po zagranicznemu Kazia.
– Co ci odpier..liło? – krzyknęłam oburzona. – Do jasnej ciasnej, miałyśmy śpiewać sentymentalnie!
– I niebanalnie, k..wa mać – poparła mnie Wacia.
– Znowu wyszła ch.joza – skonstatowała Genia.
– Do wyru...nej p...y, przecież my przeklinamy! – zauważyła Lusia.

Dałam znak do odwrotu. Ze zwieszonymi głowami poczłapałyśmy do swoich mieszkań. Nie udała się nam bramińska krucjata. Bramini do krzyża słabo pasują – może dlatego. Dlatego protestuję przeciw zostawianiu otwartych bram, bo nic chrześcijańskiego z tego nie wyjdzie. Precz z siuraniem po ścianach!

czwartek, 14 października 2010

Pożywny posiłek za kulturę osobistą.

Kolejne zajęcia grupy AK miały już charakter praktyczny i odbyły się w tramwajach linii 2 i 9 w Poznaniu. Na pierwszych ćwiczeniach to ja towarzyszyłam Anonimowym Kobieciarzom, po to, by kontrolować postępy ich resocjalizacji. Później miałyśmy rotacyjnie zmieniać się z sąsiadkami. Dziś zajęcia odbywały się z tematu szarmanckiego zachowania, a więc ściśle były powiązane z budowaną naprędce kulturą osobistą AK-owców.

Staliśmy na przystanku przy Szpitalu Ortopedycznym imienia profesora Wiktora Degi. W stronę centrum miasta nadjeżdżała dwójka. Wsiedliśmy do drugiego wagonu. Ja i Władek lat 94 przednim wejściem, a reszta z chłopaków pozostałymi. Ja, Adela lat 73, z trudem wspięłam się po stromych schodach i zasapana zaczęłam przedzierać się przez tłum na koniec wagonu. Miejsca były zajęte, a twarze siedzących skupione na tym, co za oknem.

Kiedy dotarłam na koniec wagonu, Władek lat 94, który pozostał przy przednim wejściu zakrzyknął tubalnym głosem:
– Proszę wszystkich stojących, przygodnych klientów MPK, mam wyjściówki. Każdy kto chce wyjść z tramwaju zrobi to tylko za okazaniem biletu wyjścia. Tylko bez przepychanek!

Wśród pasażerów nastąpiła konsternacja. Ktoś został wyrwany z bezmyślnego odrętwienia, na innych twarzach pojawiły się pełne politowania uśmieszki. Szybko jednak znikały, bo Władek lat 94 dysponował atrapą parabellum, a Witek lat 59 wyciągnął przy środkowych drzwiach dawno nie ostrzoną maczetę. Nawet Boguś lat 48 na tyle wagonu wzbudzał szacunek, bo wymachiwał komunijnym nunczako, to znaczy dwoma świeczkami połączonymi knotem. A knot jest bardzo podobny do lontu, więc Boguś strach wzbudzał.

– A co z siedzącymi? – zapytała jedna paniusia lat około 19.
– Przed chwilą przeciskała się przez tłum kobieta lat 73 i nikt jej nie ustąpił miejsca. Teraz my nie ustąpimy przy wyjściu. Sitting Bull’e jadą na końcówkę – wyjaśnił Władek.
– Jak baba ma siłę dźwigać takie duże cyce i dupsko, to i postać może – zarechotał rubasznie menel lat na oko 36.
– Zostawcie go mnie! – krzyknęłam. I wbiłam mu palce w dwie dziurki od nosa.

Reszta siedzących już nie protestowała. A potem daliśmy im się wykupić. Siedzący pasażerowie dostali nauczkę, a AK-owcy zrozumieli, że kultura osobista popłaca. Stać nas było na smaczny obiad w dobrej restauracji. Do domu wróciliśmy 9.
Kolacja też była wykwintna. Anonimowy Kobieciarz musi być nasycony.

środa, 13 października 2010

Władek lat 94 od dziś znów działa w AK.

Musiałam coś zrobić. Nie mogłam wczorajszej sprawy tak pozostawić. Zaprosiłam wszystkie urodziwe sąsiadki do siebie. Była Lusia lat 55 oraz Genia lat 66 z parteru, Zenobia lat 69 z I piętra, Wacława lat 63 z II piętra i Kazia lat 47 z III piętra,. Wypiłyśmy po filiżaneczce herbatki z wiśniowymi konfiturami, wymieniłyśmy uwagi o pogodzie oraz o parytetach w radach osiedla, po czym przeszłyśmy do meritum.

Wpuściłyśmy do pomieszczenia Witka lat 59 z parteru, Władka lat 94 oraz Bogusia lat 48, który akurat dostał przepustkę z więzienia.
– Panowie, wstydźcie się – zgromiła Lusia lat 55.
– Powinniście pójść do kąta – postraszyła Zenobia lat 69.
– Zhańbiliście się, chłopaki – skwitowała Kazia lat 47.

Wtedy z krzesła podniosłam się ja.
– Panowie, rozumiem, interesują was kobiety młodsze, niż samochody o rocznikach, na które was stać. To idiotyczne. Dotychczas byłyśmy pobłażliwe, ale to musi się zmienić. Rozwydrzone bachory, które w was tkwią, każą zmieniać waszą pozytywną energię na bezczelną namolność. Niedopuszczalne jest, że niepowodzenia na froncie podrywu kobiet młodych staracie odbić sobie na nas. Nie damy się molestować. Nadajecie się tylko do resocjalizacji. Rozpoczniecie terapię!
– Co to za jaja? – przytomnie spytał Witek lat 59 z parteru.
– Damy wam szansę – obwieściła Wacława lat 63. – Musicie tylko założyć klub AK.
– Wspaniały pomysł – zapalił się powstaniec lat 94, czyli Władek z Warszawy.
– Anonimowi Kobieciarze, zaczynacie pierwszą sesję od razu. Powtarzajcie: „Nie będę paniom łypał w dekolt, energii marnotrawił, a wstrętny nochal i męską chuć pod kołdrą pozostawię.” A teraz otwieram dyskusję.
– Że co? – niepokorny Witek stawał okoniem.
– To zacznę ja – z uznaniem spojrzałyśmy na Bogusia, którego więzienie nauczyło pokory. – Kazia lat 47 mieszka na III piętrze i gdy wracała do domu, podnosząc na schodach ciężkie uda, to nie wytrzymałem i wetknąłem nochala między jej dwa pośladkowe bochny. Wstydzę się. Postanowiłem unikać klatek, ale mimo to wrócę z przepustki do więzienia.
– A ja – zabrał głos Władek lat 94 – kiedy widzę cyce sąsiadek, to po hiszpańsku myślę: „la pierdonate to”. Niedobre myślenie. Ale francuski też jest niebezpieczny, zaś niemiecki zbyt dosadny. To przyswoiłem migowy i ręce miałem takie rozlatane... Wstyd mi.
– A niby dlaczego mam być anonimowy? – zaperzył się Witek lat 59. – Wyskakuję z gatek jako Witek i tego samego chcę od kobitki: żadnego wstydu!
– Protestuję! – wrzasnęłam.

Jeszcze sporo pracy przede mną. Przed nimi. Przed nami.

wtorek, 12 października 2010

Mama mówiła: „A fe, lek!” A Felek nie słuchał. Przedawkował i umarł.

Wczoraj wieczorem wleciał do mnie Władek lat 94. Rozochocony, z wiatrem w siwych włosach i żądzą zadaszoną okrągłym brzuszkiem.
– Adela, słuchałem audycji w radio. Mówili, że uprawianie seksu wpływa na zdrowie i przedłużenie życia. Chcę być zdrowy. Przyłączysz się?
– Czy ty jesteś chory na umyśle, stary napaleńcu?!
– Tylko nie stary! Jary i zdrowy!
– Opowiem ci bajkę.
– No nie – z Władka uszło powietrze. – Czuję, że znowu z seksu będą nici.
– Usiądź wygodnie na fotelu. – Władek lat 94 zrezygnowany klapnął na siedzisko. – Ładnie. Grzeczny chłopiec. Teraz zamknij oczy, łobuzie. Śliczny jesteś, gdy masz zamknięte oczęta. Posłuchaj, kochasiu...

– Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, siedmioma rzekami i siedmioma lasami żyła sobie pewna dostojna Panna. Nie liczyła się dla niej jakość pożycia przedmałżeńskiego, ona nastawiała się na ilość aktów płciowych oraz panieńską perwersję. Dziewczęta w jej wieku bywają bardzo swobodne, chyba jeszcze pamiętasz o tym? Nie, nie odpowiadaj... Jej zachowanie było niegodne pozycji królewny, jaką miała na dworze szacownego Tatusia Króla, więc wysłano ją w miejsce odludne. Miała przez najbliższe 3 lata wieść życie wśród mchów, paproci i starych korzeni. Ale to była sprytna dziewczyna. Na manowce ściągnęła siedmiu, wielkich duchem i nie tylko, kompanów.
– O Jezu! Znowu o krasnoludkach?!
– Zamykaj oczy, łapserdaku!
– Cholera, a miał być seks!
– Przecież o tym opowiadam! To była niedobra dziewczyna. Królewna lat 17 bezlitośnie wykorzystywała służbę, karząc nakładać im czerwone kapturki. Skąd mieli brać akurat czerwone, skoro w pobliżu nie było automatów z prezerwatywami? Tego nie chciała wyjaśnić. Władek, świntuchu, przestań się ślinić!
– Ślurp, chlup, mlask.
– Skaranie boskie z tobą! Znów muszę pominąć najlepsze. Morał jest taki, że zasnęła, bo przedawkowała. Rozumiesz?!
Władek lat 94 nie zrozumiał. Zasnął. Chrapał odrażająco. Nie budziłam go. Pewnie po rozbudzającym całusie, zakochałby się. A bajki muszą kończyć się dobrze. Nieprawdaż?

poniedziałek, 11 października 2010

O wiedzy.

To naturalne, że najwięcej wiedzą belfrowie. Pokój nauczycielski nieustannie wypełniany jest cichymi pogłoskami: z kim spotyka się wuefista i czy ma to związek, że lubi zaglądać do chłopięcej szatni, ile za trwałą zapłaciła chemiczka i czy fryzura pasuje jej do nowej kreacji, która wcale nie wyszczupla, za co tata Patryka z 2b pobił jego mamę. Informacje z różnych dziedzin życia są przez pedagogów poddane analitycznemu rozbiorowi na części pierwsze i po wielogodzinnej obróbce puszczane ponownie w świat. I wiedza krąży.

Spotkałam dziś Zenka lat 38. Jest on naszym listonoszem i dotychczas co miesiąc przynosił mi emeryturę. Ale poczta wycofała się z tej usługi i teraz sama muszę go zaczepiać.
– Zenuś, co słychać na dzielnicy?
– Pani Adelo, tylko pełen sekret! – Zenek ściszył konfidencjonalnie głos. – Do Wacława Z. spod 9 przyszło wezwanie z prokuratury.
– Powtarzałam Wackowi żeby nie strzelał z wiatrówki do kotów. Biedni rekruci...
– A do tego metro... Pani wie!
– Masz na myśli Andree lat 27?
– Przyszła kartka urodzinowa z Zakopanego. Dla Jędrzeja, czy jakoś tak.
– Metroseksualny góral. Halny zakotłował ludziom w głowach.
– A do Malwiny, tej spod 16, przyszedł telegram. Żeby SMS-ów nie przesyłała. Podpisał się niejaki Tolek.
– Nie ma dziewczyna szczęścia, ale na telefonach zaoszczędzi.
– Rachunek też jej dostarczyłem.

I Zenuś lat 38 pognał dalej jak wicher. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy swoją wiedzę ugruntować u fryzjera, czy lepiej wstąpić do pani stomatolog. Lubię chodzić do dentystki, bo mam sztuczne szczęki i przez to rozmowa z nią przebiega dużo sprawniej, niż to było kiedyś. Zmieniłam jednak zdanie i wróciłam do domu. Chciałam przemyśleć jedną zasadniczą kwestię: czym jest wiedza.
Co mi po tym, że wiem, co to jest firn, pinxit, czy ischias. Ta wiedza oddala mnie od innych ludzi. Natomiast po spotkaniu z Zenkiem, dentystką i fryzjerką, zdobywam informacje, które przybliżają mnie do tubylców. Bo zbliżenie z sąsiadem jest dużo milsze, niż aplikacja spiramicyny. Dlatego protestuję przeciw spermatyzacji, bo prawdziwie zapładnia tylko plotka. To wiedza i dla młodego szczypiorka, i dla starego grzyba.

niedziela, 10 października 2010

Kazanie o Duchu Świętym.

Odwiedziłam dziś Marię Siczynę w jej plombie i poszłyśmy na maraton. Biegł prezydent, biegł pan Polerka, kobiety też hasały. I w ferworze kibicowskiej pasji omal nie zapomniałam o dzisiejszym blogu...

A miało być kazanie. Moje niedzielne rozważania teologiczne dziś poświęcam Bytowi niematerialnemu, czyli Duchowi Świętemu. Duch Święty stanowi jedną trzecią część Boga, ale nie w sensie ilościowym, lecz jakościowym. Jego Q jest niewyobrażalne, bo idealne. A jak masz Q to i na I nie narzekasz. Na nad nim żadnych instytucji kontrolnych i weryfikujących jakość. Choć nie można mu przylepić żadnej etykiety, to przez wierzących jest poszukiwany w każdym czasie i miejscu. Nawet w hipermarketach.

Duch Święty jako Istota niematerialna jest ciągle bez grosza. Nie ma zaskórniaków, co jest zrozumiałe, bo przecież Duch Święty nie ma skóry, oraz groszem nie śmierdzi. W ogóle niczym nie śmierdzi, dlatego jest to Istota bezwonna, a przez to bezcenna. Tu dochodzimy do prawdy szczegółowej, że kogo nawiedzi Duch Święty, ten nie musi myć zębów.

Duch Święty w swym niematerialnym jestestwie jest Istotą bez serca. I właściwie to wszystko, bo dziś nie chce mi się pisać.

Jutro będzie normalnie.