sobota, 23 października 2010

O sposobie na młodość.

– Tak, biorę je. Świetnie nadają się na jogging. Ale musiałabym mieć osobne obuwie do badmintona.
– Zaraz pani podam.
Sprzedawca zniknął na zapleczu. Rozejrzałam się po dużym sportowym sklepie, szukając wzrokiem Władka lat 94. Stał przy stoisku z odżywkami, zaśmiewając się perliście w towarzystwie proporcjonalnie zbudowanej ekspedientki. Na oko lat 30. Niepotrzebnie wzięłam powstańca na zakupy, gdyż dostał szansę na odbudowanie instynktu kobieciarza. A Anonimowych Kobieciarzy trzeba odciąć od wszelkich pokus.
– Władeeek – krzyknęłam na cały sklep. – Masz 94-letnie doświadczenie, więc doradź miiii! Chooodź! Traaampki kupuję!
– Co się tak drzesz?! – Władek po kilku chwilach zameldował się przy mnie. – I nie musisz wrzeszczeć o moim wieku!
– No przecieeeż słuuuuch masz kieeepski!
– Zwariowałaś? – syknął Władek. – Nigdy nie miałem problemu ze słuchem.
– Skleeeroza. Jaaaak ona cię męęęczyyy!

Wyszliśmy ze sklepu. W butach o gumowej podeszwie sprężyście odbijałam się od chodnika, natomiast Władek szedł z naburmuszoną miną. Szliśmy obok szklanego budynku. Nasze sylwetki odbijały się od lustrzanej fasady biurowca. AK-owiec z pochyloną głową wyglądał na swój niemal stuletni bagaż, ja zaś poruszałam się jak wysportowana 40-tka.
– Uważam, że dziś powinieneś wyszorować wannę.
– Mam 94 lata, nie mogę się przesilać.
„A to swołocz”, pomyślałam. „Odgrywa się za sklerozę.”
– W takim razie zadbamy o twój rozwój intelektualny. Jaka jest stolica Wenezueli?
– Eee.
– Za brak odpowiedzi masz karę i płacisz kasę.
– Caracas?
– Bingo. Jaka jest pierwsza prędkość kosmiczna?
– Cholera, umyję tę wannę. Ależ z ciebie wredota!

Żadna wredota. Po prostu gimnastykuję jego 94 lata, pielęgnując AK-owski stosunek do życia. Bez tego rzadziej bym protestowała. A protesty utrzymują mnie przy życiu. No nie?

piątek, 22 października 2010

Jak zostałam motywatorką.

Pamelka lat 24 powiedziała mi wczoraj tak: „Są demotywatory, jest defetyzm, ogólnie destrukcja. Cieszę się, że działa pani inaczej.” Kiedy słyszy się taki komplement z ust młodszej o pół wieku Pamelki, to chce się być motywatorką, siać fetyzm i strukcję. No i obdzierać wszystko z „de”.

Władek lat 94 nie spodziewał po mnie tak rewolucyjnej władzy, więc siedział przy herbatce cicho niczym pchła pod miotem. Psim miotem. W końcu, który mężczyzna lubi być nazywany na okrągło debilem?
– Władek, z ciebie jest taki bil.
– Bill? Rachunek? Krzywdzisz mnie, Adelo – Władek skulił się przed kolejnym werbalnym uderzeniem. Ono jednak nie nastąpiło. Dlatego po chwili ośmielony kontynuował: – Zawsze byłem dla ciebie gratisowy. Czasem nawet promocyjny, ale tego nie zrozumiesz... Bill, powiadasz?
– Nie bill, lecz szybki Bill.
– Taa? Najpierw fast food, a potem fast bill? – gorzko wyrzucił Władek.
– Nie marudź! Masz jakiś ficyt? Albo fekt? Kiedyś mnie degustowałeś, a teraz we mnie gustujesz. Pozbyłeś się „de” i od razu masz przyspieszenie. Kiedyś bym to doceniła, dziś cenię ad hoc.
Władek zrobił głupią minę bila, ale mnie przez to nie koncentrował. W sumie z niego był fajny likwent, a wszystko przez utratę „de”.

I naszła mnie myśl, by w ogóle pozbyć się z mojego słownika „de”. Bo „de” jest do de – przytłacza, piętnuje oraz wpuszcza w maliny. Bardziej chcę mieć presję, niż depresję. Szczególnie w moim wieku. Odczuwać koniunkturę, a nie dekoniunkturę. Słuchać lirium, niż obserwować u Władka delirium. Wolę go sygnować na kochanka niż desygnować z tej roli. Z radością zauważyć u mężczyzny wzrok zawieszony na moich biodrach, przez to nazwać go talistą, niż mierzyć się z detalistą, co to wyszukuje cielesnych uchybień. Do twarzy bardzie mi z zaprobatą niż dezaprobatą.

– Władek, chciałabym byś w przyszłym roku został putowanym.
– Ja się do niższej izby parlamentu nie nadaję. Do de z tym putowanym!
I ja tu protestuję. Przeciw głupim zyderatom Władka lat 94. Z niego bil i prawator!

czwartek, 21 października 2010

O polskiej wrażliwości.

Pod sklepem często wyśpiewuje Kazik lat 40. Nazywamy go Wielkim, bo dysponuje potężnym trele, ale dla okazania siły swego głosu potrzebuje trzech haustów morelowej nalewki. Wprawdzie właścicielka sklepu Halina Barczysta bagatelizuje wokalne wyczyny Kazika, mówiąc: „Wielkie mi trele morele”, ale jest w tym poglądzie odosobniona. Bo nawet patrole Straży Miejskiej, zatrzymując się przy wildeckim barytonie, nie żądają od Kazika okazania dokumentów – taką nasz śpiewak ma popularność i sławę.

Siedzieliśmy z Władkiem lat 94 przy równie szlachetnym trunku, chociaż innej barwy i konsystencji, gdy raptem usłyszeliśmy zza okna wzruszającą wokalizę Kazika. I wtedy Władek powiedział coś naprawdę głębokiego.
– Jeśli Kazik odejdzie od nas, to nasz kraj już nie będzie taki sam.
– To talent – przytaknęłam. – Poświęcił wątrobę, by radować mieszkańców Wildy pięknym śpiewem.
– Historia lubi się powtarzać. Gdy Kazimierz Wielki pozostawił ojczyznę bezpotomnie, to wtedy też wszystko się zmieniło.
– Co masz na myśli? – spytałam czujnie.
– Litwin żeniąc się z Węgierką wszedł na polski tron. Dalej to już konsekwencja tego. Mickiewicz stał się wieszczem, gulasz masz w każdym zajeździe przy drogach krajowych, a po świecie rozsławia niby polską marynarkę „Batory”. A Stefan przecież przybył do nas z Siedmiogrodu.
– To wstyd?
– Adela, posłuchajmy lepiej Kazika. On tak pięknie śpiewa „Dziewczynę bez zęba na przedzie”...

Władek lat 94 przymknął oczy, kontemplując występ Kazika. Ja natomiast zastanowiłam się nad refleksją Władka. Co nas tak naprawdę łączy? Biało-żółta flaga, którą wywieszamy na święta kościelne? Podatki płacone na armię, którą wysyłamy do Afganistanu, by tam bronili polskiej racji stanu? Głosowanie na angielskojęzyczne przeboje z radiowej listy przebojów?

Łączy nas wrażliwość. To wzruszenie, gdy stykamy się z „Dziewczyną bez zęba na przedzie”. Dlatego protestuję przeciw Olisadebe i jemu podobnym, co w Grecji mieszkają, języka polskiego w gębie zapomniwszy.

środa, 20 października 2010

Klatka dla mężczyzny.

Żadnemu fircykowi nigdy nie przyjdzie do głowy wziąć pistolet, pójść do najbliższej siedziby znienawidzonej partii, odbezpieczyć spluwę i nacisnąć na spust. Kobieciarz bywa cynglem, ale w ręku trzyma innego gnata. I przez to też bywa niebezpieczny, bo pozostawia za sobą tabuny rozczarowanych kobiet, które nazywa klaczami. Zatem terapia Anonimowych Kobieciarzy polega na przerobieniu krnąbrnego ogiera w Łyska z pokładu Idy, czyli zwierzęcia pociągowego. Jeśli straci przy tym wzrok, tym lepiej.

– Co to jest, pani Adelu?
– Mop! – Pytanie było zadziwiające, ale Witka lat 59 z parteru tłumaczył permanentny syf przed jego mieszkaniem. Mógł nigdy nie widzieć mopa. – Ale ty weź miotłę. Unikaj zamaszystych ruchów i nie wzniecaj niepotrzebnie kurzu. Bądź dokładny i szybki, poruszaj się z gracją i elegancją, podbij nas precyzją, a zostaniesz mistrzem miotły.
– Ma pani rację, w życiu warto dojść do mistrzostwa.
Podobały mi się słowa Witka. Na początku terapii był niesforny i podejrzliwy, ale teraz stał się pilnym słuchaczem i pojętnym praktykantem. Z troską natomiast przerzuciłam wzrok na Bogusia lat 48. On z kolei gasł w oczach. Przepustka z więzienia dobiegała końca, a on wciąż miał lepkie ręce.
– Ty Bogusiu, weź ściereczkę i płyn czyszczący do drewna. Umyjesz balustradę.
– Jezu, od wody mam pomarszczone dłonie!
– Poręcz możesz tylko przelecieć szmatą, ale tralki musisz wyświecić. Szoruj, chłopaku!
Boguś ruszył do roboty. Na zlecenie czekał ostatni z AK-owców, Władek lat 94. Chłop wysoki, o posłusznym spojrzeniu i niesfornym charakterze. Dobrze pasował do mopa, ale musiał czuć kontrolę.
– Ty, kochasiu, polecisz za nimi na mokro.
Władek spojrzał na mnie cielęco, wziął wiaderko oraz mopa i wyszedł na klatkę schodową. Podążyłam za nim. Stanęłam na wycieraczce, z góry obserwując AK-owców. Serce mi rosło, gdy patrzyłam na ich zgięte karki. Okazało się, że klatka to najlepsze miejsce dla mężczyzny.

W tym miejscu protestuję przeciw niebieskim ptaszkom, którzy uciekają z klatki. Przeciw dumnym pawiom z ogonem na wierzchu. Nie dziwota, że potem któryś z giętych karków się sfrustruje, wyciągnie swojego gnata, próbując wypatroszyć kaczkę na wolności.

wtorek, 19 października 2010

O kierunkach rozwoju feminizmu.

Oczywiście, powinnyśmy przejąć władzę. My kobiety. To nie podlega dyskusji. Stanie się to nawet prędzej, niż później. Najpierw wprowadzimy parytet, a opornych AK-owców wyślemy do sklepów monopolowych. Niech w bramach zapijają smutki. Potem pijakom wstrzykniemy Esperal, kobieciarzom przetniemy nasieniowody, pozostałych utuczymy. Przystojnych wykorzystamy cieleśnie i oddamy transplantologom do doświadczeń. Ponoć ładni dawcy mają dobre nerki.

Niestety, większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że to za mało. Władza w demokracji się zmienia, wątroby się uodparniają, mężczyznom nieustannie tryska uszami sperma, a my pozostajemy bezradne, bo brutale wyżywają się w nocy na zwierzętach domowych. Biedne foksterierki, zagonione w kąt kotki Pusie...

Dlaczego do tej pory nie zmieniłyśmy strategii? Bo nie opanowujemy kluczowych pozycji w społeczeństwie! Po co zawładnąć traktorem, skoro za chwilę wprowadza się kombajn, na który gospodarz żony nie wpuści? Na co nam kobieta-górnik, skoro dziś samochody jeżdżą na biopaliwie, a niedługo będą jeździć na wodzie? Albo na tlenie? Po co nam śliczne spikerki, jeśli ludzie ściągają filmy z Internetu, unikając życzliwego uśmiechu osoby wprowadzającej w klimat filmu?

Wleciał do mnie Władek lat 94. Kiedyś w AK, dziś Anonimowy Kobieciarz. Obecnie neofita, ale nadal dobry chłopak. Od kilku dni na kursie dobrych manier.
– Adela, wynieść ci śmieci?
– Broń Boże! Sama to zrobię!
Te kursy uczące żądnych wiedzy praktycznej adeptów kultury osobistej są jednak do bani. Pomijają tyle czynników – społeczne konteksty, obiektywne imponderabilia, ważkie przesłania – że boję się o finalne produkty obywatelskiej socjalizacji.

Męski świat nastawił się na produkcję. Sukienek, wózków dziecięcych, pralinek, żelazek, suszarek do włosów, wody butelkowanej, szpilek, fartuszków, tipsów, sylikonu, botoksu, depilatorów i innych bajerów. Początkowo dałyśmy się na to nabrać, stając się żarłocznymi konsumentkami. Na całe szczęście pojawiły się feministki. One też zaczęły produkować, ale bardziej finezyjnie. Na przykład wylansowały modę na babo-chłopa. Potem poszły za ciosem, kreując model mężczyzny metroseksualnego. Słusznie, bo osłabiły męską dominację. Ale nie mają pomysłu na dalsze kroki. I przeciw temu protestuję.

Nie wyplenimy męskiego pierwiastka, bazując jedynie na produkcyjnej rywalizacji z samczym światem. Zapomniałyśmy bowiem o utylizacji i recyklingu, nie opanowując kluczowych dla świata profesji. Dlatego apeluję do kobiet, którym bliski jest ruch feministyczny: bądźmy śmieciarkami! Rywalizujmy z grabarzami przy kopaniu grobów! Przegońmy mężczyzn ze złomowisk! Naprzód, kochane! Do dzieła!

poniedziałek, 18 października 2010

Co to, to nie!

Adelo, ty suko, zostaw Władka lat 94 w spokoju. Każdą swoją akcją skracasz mu życie, a chłopak ma ikrę i mógłby jeszcze wiele dokonać. Przez ciebie traci swój urok i z dzikiego dingo zmienia się w łaszącego się pekińczyka. Wdowo po hyclu, poszukaj sobie mieszańca pudla z jamnikiem, a od rasowych wara!”
Bez podpisu.

Udzielam się tu i ówdzie i to wywołuje reakcje różnych osób. Nie wszystkich znam osobiście, dlatego nie dziwią mnie reakcje zazdrosnych pind, które podrzucają anonimy pod moje drzwi. Niejeden brud wycieraczka przyjęła na swoją szorstką klatkę piersiową. Na całe szczęście tkwi ona przed drzwiami wejściowymi do mieszkania. Gdyby ją przenieść do świata wirtualnego, wtedy straciłaby wszystkie włosy. Nie zrobię jej takiego świństwa. Tam muszę sobie radzić sama.

Cześć, ciotka. Nie znasz mnie, ale ja śledzę twoje kroki na Facebooku. Jesteś wyszczekana, ale czuję, że wolisz skomleć. Patrzeć na gnata, dyszeć i toczyć pianę z pyska. Jak chcesz, to pokażę ci swój ogon, ale musisz być w kagańcu. I na smyczy też. Boję się, że masz wściekliznę. Cha, cha, cha.
Big dog.”

No cóż, Big dog pewnie jest stworzeniem kanapowym i ceruje grubymi nićmi swoje deficyty. Haft psychologiczny, inaczej autoterapia poprzez posmarowanie kobiety gównem. Przynajmniej jestem pewna, że autorem listu był mężczyzna. Niewysoki, włosy przerzedzone, zapadnięta klatka piersiowa, kłopoty z erekcją, stawia stopy do środka, oddech nieświeży, w rozmowie unika kontaktu wzrokowego, lubi prężyć się przed lustrem, śpi w pozycji embrionalnej, pije piwo przez rurkę, siusia na siedząco, unika potraw pikantnych, prenumeruje świerszczyki, ma żałobę za paznokciami, lubi słuchać boysbandów.

Szanowna pani Adelo, uważam, że to wstyd, że udziela się pani na portalu randkowym. Jest tu wiele pobożnych kobiet, a pani wpisy na forum są rubaszne i przyciągają mężczyzn zdegenerowanych, moralnie obślinionych, którzy potem i na nas – kobietach prawych oraz życiowo niewinnych – wyżywają się w sposób obsceniczny. Niech się pani opamięta! Zmówię w pani intencji różaniec.
Edyta Przedkościelna.”

A dajcie wy mi wszyscy święty spokój! Ja protestuję przeciwko organizowaniu mi życia. Mam zamiar być taka, jaka byłam przez ostatnie 73 lata. Nie dam się wykoleić i odstawić na bocznicę! Co to, to nie!

niedziela, 17 października 2010

Skąd wziął się Bóg?

Jak zwykle w dzień siódmy tygodnia snuję rozważania teologiczne. Wprawdzie Władek lat 94 mówi, że „ambona mi odbiła”. W ustach AK-owca to poważny zarzut. Przecież Anonimowy Kobieciarz raczej będzie fałszywie kadził, niż wskazywał trądzik na mej twarzy. Nie zamierzam jednak rezygnować z duchowej posługi, jaką sama narzuciłam na swoje barki.

Bóg w dogmatach jest wieczny, wszechmocny, wszechwiedzący i w ogóle wszech. Wszech-Polak, wszech-Niemiec, wszech-Chińczyk, wszystko wymieszane, tylko na innym poziomie – kosmicznym. Jako Istota idealna, znaczy samowystarczająca był jak ten mędrzec, co siedzi w pustelni, nie musząc sprawdzać swej wiedzy w teleturniejach. Ale nagle się znudził. Jako wszech-Bóg stworzył wszechświat, a potem istoty, które miały podbudować Jego ego. Dlaczego? Bo do tej pory Bóg był Bogiem tylko dla siebie. O ile był. Mógł być przecież niedowartościowany. No chyba, że już wcześniej modlili się do niego kosmici. Ale kiedyś też musiał być pierwszy ufoludek. Zatem przed wszystkimi zielonymi Marsjanami i nami Ziemianami Bóg żył w sosie własnym. Gdyby nie jego obiektywna superskość, to dziś subiektywnie nazwany zostałby narcyzem. Ale nie będę tej myśli kontynuowała, by nie dać oręża do ręki heretykom.

Udało mi się trafić na Allegro na wielką gratkę. Kupiłam telefon należący kiedyś do Andy Warholla, przez który łączył się on z Bogiem. Postanowiłam i ja spróbować. Odpakowałam przesyłkę, postawiłam aparat na stoliku i z nieśmiałością chwyciłam za słuchawkę. Usłyszałam sygnał: zajęte. Widocznie Warholl miał więcej aparatów, a ludzie z Allegro są obrotni. Po kilku próbach nareszcie Ktoś odebrał.
– Halo! Chciałabym rozmawiać z Absolutem.
– Tu Centrala Niebiańska, mówi Anioł Zebulon. Teraz to niemożliwe, IHWH jest zajęty. Proszę zadać pytanie, nagramy je, a odpowiedź prześlemy SMS-em.
– Ale ja mam aparat po Andy Warhollu. Stary typ telefonu, nie odbiera SMS-ów. – Nie wiem, co poradzić...
– Do cholery jasnej, Zebulon, bądź kreatywny! Skąd się wziąłeś, do licha, że takich problemów nie możesz rozwiązać?
– Proszę nie przeklinać. Działam według precyzyjnych dyrektyw. Jestem grzeczny, kulturalny i cierpliwy. To jak, chce pani zostawić pytanie do Boga? Koszt SMS-a cedujemy na odbierającego. To przedpłata i wynosi trzy nadstawienia policzka.
– To lepsze niż oparzelina – odpowiedziałam z sarkazmem. – Moje pytanie brzmi tak: Skąd się wziąłeś, IHWH?

Zebulon się rozłączył, a ja czekam na odpowiedź. Na pewno się nią podzielę z moimi czytelnikami. Ale najpierw ktoś musi mnie spoliczkować, a ja trzy razy nie będę mogła przeciw temu zaprotestować. To dla was się poświęcam!