sobota, 30 kwietnia 2011

Jestem o włos od wygranej.

Władek lat 95 już od progu krzyczał:
– Adela, ubieraj się! Idziemy po adrenalinę!
– A nie jest ona aby na receptę?
– Dziś nie pójdziemy do apteki. Ubieraj się, złotko.
– Lubię, jak mówisz do mnie złotko.
– Aha, nie zapomnij wziąć trochę grosza. 100 złotych powinno wystarczyć.
– Co? – żachnęłam się, ale powstaniec zdążył już pokazać mi plecy, schodząc na dół.
No cóż, ubrałam się w wyjściową garsonkę, na głowę założyłam kolorową chustkę w maki, ubrałam wygodne brązowe czółenka i podążyłam za AK-owcem.
Przed klatką schodową Władek podał mi szarmancko ramię i bez słowa tłumaczenia poprowadził w stronę Szpitala Ortopedycznego im. prof. Wiktora Degi.
– Władku, nie dostaniesz ode mnie złamanego grosza!
– Nie denerwuj się, Adela. Nie idziemy na ani na ortopedię, ani na chirurgię urazową, szczękową i jakąkolwiek inną.
– Dokąd mnie prowadzisz?
– Wkrótce się dowiesz.
Zrobiłam obrażoną minę, ale on zupełnie się tym nie przejmował. Ciekawie się rozglądałam, a on przeprowadził mnie na drugą stronę ulicy, gdzie po schodkach weszliśmy do jakiegoś lokum. Zauważyłam tam tylko jedną kobietę, więc odetchnęłam z ulgą. Anonimowy Kobieciarz lat 95 nie zaprowadził mnie do żadnego ogniska rozpusty.
– Teraz zagramy. Siadaj! Masz te 100 złotych?
– Tylko tyle można stracić?
– Spójrz ile można zarobić. No popatrz na zakłady.
– Czyli jak postawię na rozwód Wiliama z Kate w ciągu roku, to zarobię aż 1300 zł?
– Tak, ale jeżeli pozostaną małżeństwem, to stracisz tę stówę. Zagraj lepiej na tenis.
– Wolałabym postawić na separację.
– A nie wolisz postawić na płeć dziecka?
– Podejdźmy do okienka – zarządziłam.
Za szybą siedziała młódka, żuła gumę, wysyłając SMS-y z telefonu komórkowego.
– Proszę pani odezwałam się – chcę postawić na imię dla dziecka Wiliama i Kate, ale w waszej ofercie nie ma mojego typu. Czy może się pani zorientować w centrali, czy mogłabym dać 100 złotych na Bronka?
Dziewczyna wyjęła gumą z buzi, przyklejając ją do blatu stołu. Chwyciła za słuchawkę i połączyła się z centralą. Obok stał Władek, milcząc z dezaprobatą. Nie przejmowałam się. Wiedziałam, że linia rodowa Wiliama dzięki testamentowi Stanisława Poniatowskiego miała przejąć polski tron. No i Komorowscy byli z nimi skoligaceni. Bronek był najlepszym z typów. Tymczasem rozmowa dziewczyny z jej szefem dobiegła końca.
– Dajemy kurs 1 do 400. Nie może zatem pani postawić 100 zł na jednym kuponie, bo maksymalna wygrana nie może przekroczyć 20 tysięcy złotych.
– Tyle mi wystarczy.
Odebrałam kupon i wyszliśmy z punktu zakładów bukmacherskich. Spojrzałam z wyrzutem na AK-owca, po czym zrobiłam mu scenę. Chciał mnie namówić na wydanie 100 zł na niepewny tenisowy typ. Przeciw takiemu naciągactwu to ja zawsze zaprotestuję!

piątek, 29 kwietnia 2011

Kiczak królewski.

O liście gości na ślubie Wiliama i Kate decydowała sama Elka II i wiem na pewno, że z tego powodu nie przybędzie na ucztę weselną najbardziej naciągany prezydent w Europie, czyli odzmarszczkowany na twarzy Silvio Berlusconi. Królowa babcia bała się, że dostanie zaproszenie na rewizytę, a w bunga bunga jest ona jak eLka na autostradzie. Mimo wieku i doświadczenia. I dlatego uważam, że uroczystość nie będzie do końca udana. Wulkaniczny Włoch zawsze wprowadza ładunek nieprzewidywalności, wywołując trzęsienia ziemi. W sumie nie dziwne, że dali mu do zrozumienia, że fora ze dwora.
– Adela, a ty byś się wybrała na ucztę z bunga bunga? – spytał mnie przy drugim śniadaniu mój druh Władek lat 95.
– Tylko wtedy, gdybym dostała zaproszenie od premiera Millera. On wiedział, jaką mężczyzna powinien mieć końcówkę.
– Myślisz, że dlatego skumał się w swoim czasie z Samoobroną? Słyszałem, że członkowie tej partii mieli swoje mitingi w wiejskich bungalowach. A bungalow to wymarzone miejsce na bunga bunga.
– Zostaw chłopów z Samoobrony! Nie wprowadzaj polskiego kiczu na dwór królowej angielskiej!
– Myślisz, że oni w tej Anglii również nie bronują swoich obywateli? – bronił się mało przekonująco AK-owiec, czyli Anonimowy Kobieciarz lat 95. – I podobnie jak Lepper mają jedwabne koszule szyte na osobisty wymiar.
– No nie chcesz mi chyba wmówić, że Młoda Para pojawi się w kaloszach!
– To taki sam kiczak, tyle że królewski! – nie dawał się przekonać powstaniec. – Chabety ciągnące karocę zostawią na trakcie takie same ślady jak szkapy Leppera. Gównem zaznaczą szlak do Opactwa Westminster. A potem będą uśmiechy, gratulacje i puste przemówienia. A jelenie na rykowisku będą ryczeć.
– Znaczy gawiedź?
– Ba!
– A ja bym chciała mieć taki ślub! – zadeklarowałam przekornie, spoglądając krytycznie na AK-owca. – Tylko jaki to byłby ślub, gdyby przy mnie stał taki śrup?
– Kto?
– Nic, już nic – odpowiedziałam, po czym dolałam kawy do filiżanki Władka.
Co sobie jednak pomyślałam, to moje. Musiałam w duchu zaprotestować. Przeciw brakowi uniesień romantycznych, co dla polskiego mężczyzny jest normą. Już wolę gawiedź ryczącą na rykowisku, niż polskie bunga bunga w oborze u Leppera.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Boso lub w ostrogach na gipsie.

Jak wiecie, mieszkam w starej kamienicy. Nie ma tu betonowych posadzek, śliskich płytek ceramicznych, terakoty i innego podłoża, po którym można tylko stukać wysokimi obcasami. W moim mieszkaniu jest podłoga z sosnowych desek. A ludzie lubią tulić się do drzewa. Ja natomiast lubię chodzić boso. No i wczoraj w nocy wstałam, odczuwając przyjemność z kontaktu moich receptorów na stopach z lakierowanym drewnem. No i po ciemku weszłam w drzwi.
Zadzwonił do mnie Władek lat 95.
– Adela, gdzie ty jesteś?! – spytał z pretensją w głosie.
– Jak to gdzie? W łóżku – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– To dlaczego nie otwierasz drzwi? Dzwonię, kołatam i znowu dzwonię, a ty nic!
– Połamałam się.
– Ja też jestem podłamany! I jeszcze sterczę przed tymi drzwiami i stukam, i pukam, a moja depresja wzrasta – wypłakał do telefonu powstaniec.
– Przecież masz klucze!
– Ale jestem zbyt delikatny i subtelny, by wejść bez twojej zgody...
AK-owiec, czyli Anonimowy Kobieciarz lat 95 na co dzień jest mężczyzną gruboskórnym, rubasznym, a często nawet plugawym. Znam go, więc na jego telekomunikacyjny wizerunek nie dałam się nabrać. Najchętniej by mnie podglądał przez dziurkę od klucza, dlatego spokojnie przerwałam połączenie. Już po chwili usłyszałam chrobotanie klucza w zamku i wkrótce mój druh pojawił się przede mną.
– Widzisz, jakie mam podkrążone oczy? – powiedział na przywitanie. – Nie spałem, chlipałem, aż w końcu postanowiłem przyjść do ciebie.
– Świetnie, podaj mi nocnik.
– Że co?
– Nie mam podsuwacza. Idź do skrytki i przynieś mi nocnik. Odkurz go najpierw – zaleciłam stanowczo.
Władek rozdziawił buzię. Niestety, słowa do niego nie docierały, bo stał jak słup soli.
– Adela, co ci jest? – w końcu powstaniec się ocknął.
– Chyba złamałam palec od prawej stopy.
– Zaraz, to dzisiaj nie będzie drugiego śniadania?
– Właśnie chciałam cię poprosić, byś przygotował mi pierwsze.
– Ekhm..., hmm..., eee... – wypowiedział się Władek. – To przyślę do ciebie Kunegundę lat 81. Nie mogę zostać, bo mam dziś mnóstwo zaplanowanych spraw. Ale dzwoń do mnie! Koniecznie!
I uciekł. Ja zaś zaczęłam ruszać palcami od stóp. Nic mnie nie bolało. Wstałam z łóżka, przeciągnęłam się, a potem wyszłam na balkon, przeganiając srająco - gruchające gołębie. Poczułam, że pozbyłam się kolejnego pęta. Drugie śniadanie planowało mi pewną część dnia, ale też zniewalało. A ja lubię być wolna. Dlatego z radością mogę dziś zaprotestować przeciw niewolnictwu. Nie, wcale nie w trzecim świecie. W pierwszym świecie. W moim świecie.

środa, 27 kwietnia 2011

Do prezydenta bez kija nie podchodź!

Nasza dozorczyni ma dwie miotły. Jedna jest do psich odchodów oraz zużytych prezerwatyw, a druga do petów, kurzu, gałązek i kamyczków. Nic by jednak biedaczka nie posprzątała, gdyby włosie miotły nie było osadzone na drewnianym trzonku. Jak niby miałaby zamiatać chodnik? Na kolanach?
Wczoraj na Starym Rynku w Poznaniu z inicjatywy Urzędu Miasta miano rozdawać mieszkańcom stolicy Wielkopolski flagi. Ta informacja bardzo mnie zainteresowała, bo polskie kolory wyjątkowo silnie ekscytują mnie seksualnie. Biały jest barwą niewinności, ale czerwony to już rozpusta diabelska. W przeszłości migałam mężczyznom niby cnotliwością swoich białych fig, by później pokazać rąbek stanika w kolorze maku. Przyznam, że rozpalało to nie tylko patriotów, narkomanów i zwyczajnych kobieciarzy. Działało to nawet na niemieckich renegatów, choć więcej rąbka mojej spódnicy dziś nie uchylę.
Postanowiliśmy wybrać się do centrum z Władkiem lat 95, którego do patriotycznych zrywów nie muszę specjalnie namawiać. To AK-owiec. Anonimowy Kobieciarz doskonale wie, jak działają na niego barwy narodowe. Po flagę ustawiliśmy się w długiej kolejce, która szybko się przesuwała. Gdy dotarliśmy do stoiska zobaczyłam, że owszem, rozdają flagi, ale bez drzewca! Na całe szczęście nieopodal stał prezydent Poznania i udzielał jakiejś telewizji wywiadu. Odepchnęłam kamerzystę i chwyciłam za klapę marynarki wymuskanego urzędnika, zwanego – z racji nienagannego uczesania – Fryzjerem i przeszłam od razu do meritum.
– Rysiu, gdzie są kije? – spytałam.
– Och, pani Adela – rozpoznał mnie Fryzjer. – Ja naprawdę nie połknąłem kija.
Mieliśmy kiedyś okazję tańczyć na balu charytatywnym. Prezydent miasta ma opinię dobrego tancerza, ale to nie jest prawda. Podeptał moje odciski, własne biodra utrzymując w postawie urzędniczej, czyli sztywnej. Przecież nie o to chodzi w pląsach. Gdyby chodziło o biodrową sztywność, to w Tańcu z gwiazdami występowałby co najwyżej poseł Cymański z PiS, a z niego przecież taki macho, jak z Krzyżaka z Malborka rock’n’rollowy frontman.
– Rysiu – powiedziałam ostrzegawczo. – Znowu udajesz gamonia. Mnie na to nie weźmiesz, bo znam twój spryt. Gdzie są kije?
– Nie rozumiem... Już wiem! – prezydentowi rozjaśniło się oblicze, po czym zamachał mi wyprostowanym palcem wskazującym przed oczyma. – Adela, pani znów o kijach samobijach! Ja nie mam zamiaru się kajać. Sąd mnie uniewinni!
Fryzjer od czasu do czasu odwiedza salę sądową, ale przez ten stres utrzymuje ciało w sztywnej, lecz chudej powłoce.
– Rysiu, flaga musi łopotać na drzewcu! Bez kija to możesz ją najwyżej powiesić na suszarce.
– Miasto nie rozdaje kijów!
– A podatki? – krzyknęłam. – No no no!
Tym razem ja pomachałam palcem przed nosem Fryzjera, ale na większy protest nie miałam szans, bo draby ze Straży Miejskiej już zawiesiły baczny wzrok na mnie i na Władku lat 95. Ale byli brzydcy. Nie pokazałam im stanika w kolorze maku.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Gotówka ud ręki.

Władek lat 95 ma błyskawiczną przemianę materii. Ledwo coś zje, to od razu pędzi do toalety. Przez to gotowy jest do pochłaniania jedzenia niemal na okrągło. Dlatego musiałam dziś rano pójść do sklepu uzupełnić zapasy pieczywa. Ustawiłam się w kolejce oczekującej na przyjazd furgonu z chlebem.
Po chwili doszła Frania lat 59, którą od dawna już nie widziałam.
– Co słychać, kochana? – spytałam.
– Martwię się o synka. Mój Pietrek robi w kredytach. Straszna robota.
– Ile on już ma lat?
– 31, z czego niemal połowę spędził na siłowni.
– Co ty nie powiesz.
– Dręczy się chłopiec. Ludzie biorą kredyty, ale po spłatę rat szef wysyła do klientów mego synka.
– Nachodzi się biedak – zauważyłam.
– Chodzenie za bardzo go nie męczy, bo ma 22-letnie BMW. Najbardziej klnie, gdy musi wyważać drzwi.
– To ludzie zamykają się przed nim?
– Prawda, że to dziwne? Przecież Piotruś jest taki delikatny, taki grzeczniutki – rozczuliła się Frania. – Chamy, Adela, gnojki niemyte!
– Nie podejrzewałam, że twój syn zrobi karierę w finansach.
– Najważniejsze, że szef pozwolił mu zrobić smoka.
– Co proszę?
– Tatuaż na głowie. Zgoda szefa uskrzydliła Piotrusia. Od razu ukrwiła mu się mózgownica i wymyślił hasło reklamowe dla firmy.
– Doprawdy?
– „Pożyczka nowojorska. Gotówki na wszystko.”
– Łebski chłopak – pochwaliłam Piotrusia.
– Tylko ta robota go dręczy.
– Pewnie jest bardzo wrażliwy.
– No jasne! Gdybyś Adela widziała wyraz jego twarzy, gdy stojąc przed lustrem wklepuje sobie krem półtłusty w smoka.
– A ja też mogłabym pożyczyć w tej firmie trochę gotówki?
– Ud ręki.
No cóż, przyjechał samochód z chlebem. Na bochenek mi starczyło. Potem wróciłam do domu, chcąc przeliczyć zaskórniaki. Przedtem jednak zabarykadowałam drzwi. Niby nie wzięłam jeszcze pożyczki, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Dzień mokrego podkoszulka.

Właśnie się przeciągałam w łóżku, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Władek lat 95 miał przyjść dopiero za godzinę, nikogo innego się nie spodziewałam. Zdziwiona obułam bambosze, narzuciłam podomkę i poszłam otworzyć drzwi.
– Kto tam? – spytałam, zdejmując łańcuch.
– Władek – odpowiedział AK-owiec lat 95.
Pokiwałam z dezaprobatą głową, ale zdecydowałam się uchylić drzwi. W tym momencie oberwałam mokrą szmatą, która spoczęła na mojej głowie.
– Co się dzieje, do jasnej ciasnej?! – wydyszałam, szarpiąc się z wilgotnym materiałem.
– Śmigus dyngus jest dla wiejskiej hołoty, natomiast w mieście rozpoczął się dzień mokrego podkoszulka. Dobra, Adela, teraz oddaj mi bieliznę.
– Już ci dam podkoszulek! – wrzasnęłam.
Zatrzasnęłam drzwi przed nosem powstańca, wyszłam na balkon i wyrzuciłam z IV piętra Władkową ścierę na ulicę. Niestety, trafił prosto na głowę przechodnia lat około 50.
– Ty mokra szmato – oburzył się z dołu wildecki wierny, udający się właśnie z połowicą do naszego kościoła parafialnego na świąteczną mszę.
Odrzucił od siebie ze wstrętem podkoszulek, który przypadkiem trafił w Kunegundę lat 81, również zdążającą w stronę kościoła. W tym samym momencie z klatki schodowej wybiegł Władek.
– Kunia, co ty robisz z moim strojem? – zdziwił się powstaniec.
– Ten ciołek mnie nim potraktował – poskarżyła się Kunegunda. – A swoją drogą, Władku, jak ty mocno się pocisz.
– Nie jestem ciołkiem! – odkrzyknął przechodzień.
– No właśnie – potaknęła jego żona. – To jest Stefan!
– Ja się nie pocę! Ja się tylko pomoczyłem – wyjaśnił AK-owiec.
– Cha cha cha – zaśmiał się szyderczo Stefan. – Moczysz się, dziadku?
– Kunia, dawaj ścierę!- zażądał Władek.
– Nie dawaj mu! – wtrąciłam się z wysokości IV piętra. – Niech pokój panuje w dzielnicy!
– A ty się nie wtrącaj, mokra szmato! – Stefan swoim gadaniem zaczął przypominać mi retorykę emerytowanego policjanta.
– Hultaju! – zagrzmiał bojowo Ak-owiec i pomścił wyrwanym z rąk Kunegundy lat 81 podkoszulkiem zniewagę, jaką uczynił mi Stefan.
– Zostaw mojego męża – jęknęła płaczliwie żona Stefana.
W tej chwili bielizna Władka wylądowała na jej trwałej. Kiedy wyszamotała się spod niej, zrozumiałam, że nie korzysta z usług mojej fryzjerki Tereni lat 57. Bo wybór dobrej fryzjerki szczególnie przed świętami jest bardzo ważny. I warto zaprotestować przeciw kiepskim włosoukładaczom już przed świętami. W Śmigus dyngus, tfu, w dzień mokrego podkoszulka – jest już na to za późno.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Zajączkowanie.

Wspólnie z Władkiem lat 95 zjedliśmy śniadanie wielkanocne. Powstaniec rzucił się na święconkę, bo ponoć „z kropidła najlepiej smakuje”, potem wziął się za jaja, ale pomylił się i roztrzaskał trzy wydmuszki. Już tego nie komentuję, bo dzieje się tak co roku. AK-owiec wprawdzie tłumaczy się, że nic się nie stało, bo pisanki mają PiS w sobie, a on nie lubi farbowanych lisów, ale to mało świąteczne gadanie. Następnie wzięliśmy się za szukanie prezentów na zajączka.
Władkowi schowałam skarpetki w koszu na pranie. Zrobiłam mu je na drutach. On lubi mieć na stopach wentylację, więc zrobiłam duże oczka. Zawsze to lepiej wygląda niż naturalne dziury. Powstaniec szybko sobie poradził z odnalezieniem prezentu. Cmoknął mnie w policzek, a potem podpowiadając mi miejsce ukrycia prezentu dla mnie metodą „ciepło-zimno” naprowadził mnie na prawdziwy skarb. Sprezentował mi kilkanaście przedwojennych poznańskich gazet. To była wielka niespodzianka. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, po czym z nabożnością zaczęłam przeglądać dzienniki.
– Władek, weź kilka numerów i przejrzyjmy najciekawsze tytuły. Zdążymy wybrać przed pójściem do kościoła najbardziej interesujący artykuł. Po mszy pójdziemy na spacer do parku i przeczytam ci na głos wybrany tekst.
AK-owiec lat 95 ochoczo przystał na pomysł, wertując gazety.
– Mam! – obwieścił gromko. – „Dalsze szczegóły afery erotycznej. Orgje w Domu Samotnych. Przysposabianie ofiar przez stręczycielkę”
– Władek, dziś jest Wielkanoc! Może coś mniej erotycznego?
– To może „Nowoczesny włóczęga. Przyjechał z Krakowa do Poznania na gapę.”?
– A ja mam: „Obywatel czy świnia. Co na to komenda policji?”.
– „Zlikwidowanie nowych jaskiń nierządu”.
– Władek, co ty tak ciągle się natykasz na rozpustę? Ja proponuję: „Woli wisieć niż płacić... Skazaniec, który żałuje pieniędzy na kasację.”
– A może „Fantastyczna Afera Oszukańcza. Odmładzanie ludzi na Wierzbięcicach. Centrala oszukańczych praktyk likwidowana przez policję.”?
– Ciekawsza może być inna, mrożąca krew w żyłach historia – zaoponowałam. – „Energiczna i sprytna straganiarka. Przychwyciła na gorącym uczynku wampira z ulicy św. Wojciecha.”
– Mam coś podobnego – powiedział Władek. – „Zbliżamy się do jądra tajemnicy...
– Zostaw jądro w spokoju! – wzburzyłam się.
– Nie przerywaj! – fuknął świątecznie powstaniec. – „Zbliżamy się do jądra tajemnicy. Garbus w roli wampira. Dalszy ciąg niesamowitych wydarzeń orzy św. Wojciechu.”
– No nie wiem, to może być zbyt krwawa historia... Już wiem! Przeczytam ci to: „Ukróćmy harce rowerzystów. Przejechana przez rowerzystę zmarła w szpitalu”.
Jak zarządziłam, tak się stało. Przeczytałam Władkowi w parku po mszy ten artykuł, protestując przeciw szalonej jeździe współczesnych cyklistów, którzy nie mają za grosz poszanowania dla pieszych. Potem wróciliśmy do domu na obiad, by po południu wybrać się na przejażdżkę rowerową.
Mieliśmy zamiar z Władkiem przejechać szlak przedwojennych poznańskich gniazd rozpusty.