sobota, 21 sierpnia 2010

Zbitka słów i rozbitkowie.

Mężczyzna najpierw mówi do kobiety: „skarbie”, a potem zbija majątek. No i zbity majątek, czyli żona po 40-tce, chce jakoś wyplątać się z przykrej sytuacji. Zwykle usiłuje ubić interes. Często doprowadza do zamierzonego celu. Najczęściej podczas snu męża. On wówczas traci swój decydujący głos w tej relacji, bo z ubitym interesem staje się impotentem. Ona, choć odzyskuje brokatową twarz, to nadal w duszy jest pokiereszowana. Odsuwają się od siebie. On zajmuje się hobby, czyli odrywaniem kapsli z butelek od piwa, ona poprawia sobie humor wizytami w SPA oraz podchwytywaniem spojrzeń kruczoczarnych kelnerów, którzy uwodzą dla napiwku.

Tymczasem są szczęśliwi ludzie na tym świecie. Przykładem jest choćby pan Lucjan Kutaśko, szef kampanii wyborczej tomaszka 2015. Samotny wędkarz na mazurskich jeziorach oraz wyalienowany z wyboru eksplorator górnego biegu Amazonki. Zna życie. Wie, jak wyglądają zęby piranii, zna ból od ukąszeń meszek, poczuł trud wiosłowania pod prąd nurtu rzeki. Zaznajomiony z prozą życia nie szuka chwilowej poezji fazy flirtu, bo zamiast pójść na dno, woli prozaicznie pływać na wodzie. Zazdrośnicy wprawdzie mówią, że jego tratwa życia to w istocie ślizgacz, przy obsłudze którego nie wymaga się wysiłku. Dlaczego tak mówią? Dlatego, że zazdroszczą. Bo on jest szczęśliwy na swojej tratwie życia. Niby rozbitek. Niby samotny biały żagiel. Niby cholera-wie-tam-go. Ale zazdroszczą.

Podobnie zazdroszczono pierwszej szczęśliwej kobiecie w historii świata. Była to obywatelka nieistniejącego już Związku Radzieckiego. Walentyna Tierieszkowa. Pierwsza dziewczyna, która uwolniła się od chłopów. Na krótko, ale zawsze. Dała kobietom impuls. Co dziwne, wpadła w podobny stan, co chłopy, które zachleją się, by uciec od bab. Tak, ona też wpadła w stan nieważkości. Z tymże jej stan nieważkości był bardzo ważny, bo uświadomił kobietom, że zbitki słów powstają tylko w towarzystwie samców ludzkiego gatunku.

– Halo? To ty? Władek, nie teraz, zresztą jestem rozbitkiem.
– Rozbita? Znowu przypaliłaś kotlety?
– Rozbitkiem. Uszu nie myłeś? Cruzoe w fartuszku, co przypala kotlety - warknęłam.
– To ja będę twoim Piętaszkiem.
– Protestuję! Nie chcę żadnych pięt Achillesowych. Żadnych pięt Władkowych. Chcesz piętkę, kup se bochenek chleba spowszedniałego – i tak zakończyłam zbitkę słów.

piątek, 20 sierpnia 2010

O świntuchach.

Pewien obrzydliwiec, który przypadkiem miał wielki talent literacki, napisał w 1969 roku w „Zapiskach starego świntucha” coś następującego: „wszyscy kurczowo czepiamy się ścian tego świata – ja, w najmroczniejszej fazie kaca, myślę o dwójce mych przyjaciół, którzy doradzają mi, na jak przeróżne sposoby można popełnić samobójstwo. czy jest lepszy dowód przyjaźni? jeden z owych przyjaciół ma na lewym przedramieniu, jedną obok drugiej, blizny po brzytwie; drugi upycha tony prochów przez dziurę w swej czarnej skudłaconej brodzie. obaj piszą wiersze. jest coś w pisaniu wierszy, co sprawia, że cały czas stoi się jedną nogą nad przepaścią. ale pewnie i tak wszyscy trzej dożyjemy do dziewięćdziesiątki – czy możecie wyobrazić sobie świat w roku pańskim 2010? jasne, że wszystko zależy od tego, jaki użytek zrobi się z Bomby, ale przypuszczam, że mimo to ludzie nadal będą robić jajecznicę na śniadanie, mieć problemy z seksem, pisać wiersze. i popełniać samobójstwa.”

Odłożyłam książkę. Potem zadzwoniłam do Lucjana Kutaśko. Pan Lucjan to szef kampanii wyborczej tomaszka 2015, mojego młodszego o pokolenie krewniaka. Zaś Lucjan obecnie moczy kija, gubiąc stres w mazurskich otchłaniach.
– Drogi i kochany Lucjanie – zapytałam zrazu miło, by potem zaskoczyć go obcesowo. – Czy ma pan sznyty na przegubach rąk?
– Ma pani na myśli sznytki? Zaraz, po poznańsku, to skibki chleba? Mam rację? Nie, pani Adelo, trzymam je w dłoniach. Mam potem tłuste palce, ale je oblizuję. Mówię pani, palce liżę! Takie dobre sznytki!
– Ty świntuchu – rozłączyłam się. Nie mogę słuchać perwersyjnych wyznań, wówczas gdy sprawa tyczy spraw poważnych. A Lucjan zawsze imponderabilia chce lizać. Świntuch!

Zrobiłam rano jajecznicę. Niepotrzebnie z 5 jajek, bo została mi spora część dania na patelni. Zadzwoniłam do Władka lat 94.
– Kochasiu, usmażyłam dla ciebie jajecznicę na skwarkach. Dodałam też pomidory. Pachnie cudownie. Wpadniesz?
– Adela, albo faszerujesz mnie niebieskimi tabletkami, albo gotujesz jajecznicę! Ty chcesz mnie wykończyć. A ja mam dopiero 94 lata!

Rozłączyłam się z powstańczym chamem. I protestuję przeciw obcesowości! Przeciw chamom. Protestuję przeciw bombom. A jajecznica? Na pomidorach... Hmmm...

czwartek, 19 sierpnia 2010

Odszczeknij się.

Bóg pomieszał ludziom języki na wieży Babel i nieco w głowie też. Nieporozumienia wynikające z wzajemnego niezrozumienia doprowadziły niektórych frustratów do zemsty, czyli działań niecnych. Postanowili oni odegrać się na słabszych, bo tak to chojracy zwykle czynią. Mianowicie zabrali się za wilka, by stworzyć z niego wiele psich ras. Ale jedno im się nie udało. Psy nadal porozumiewają się jednym językiem. Yorki, niemieckie owczarki, czy kaukazy ujadają nadal w zrozumiałych dla siebie wspólnych szczekach.

Wczoraj zaobserwowałam, jak jeden jamnik schowany pod kawiarnianym stolikiem wzbudzał wściekłość przechodzących na smyczy przedstawicieli innych ras. Nie jestem żadnym doktorem Dolittle’m, ale usilnie starałam się dociec, co one sobie przekazują. Doszłam do wniosku, że jamnik jest psim agentem ubezpieczeniowym. Wzbudzał zaufanie, wyglądał dostojnie, no i w każdą dziurę gotów był wejść, byle podpisać polisę. A że jamników jest dość spora ilość w pieskiej populacji, to swym natręctwem wzbudzają agresję. Stąd to ujadanie na ulicy.

– Pieskie życie – powiedział Władek lat 94, który towarzyszył mi w spacerze. Po wczorajszej przygodzie był mało wyszczekany, nawet łasił się do mnie.
– Jak sądzisz, przyjacielu, które pieski machają ogonkiem?
– Te, które obracają się w usługach.
– To znaczy?
– No wiesz, szorstkowłosi kelnerzy, suki prostytutki, czy eksplorujący każdą norę agenci ubezpieczeniowi.
– A co sądzisz o warczących buldogach?
– Psy funkcyjne. Przeważnie z wykształceniem penitencjarnym. Najczęściej mają brunatną maść lub czarne koszule.
– A mopsy?
– To śpiochy, które najchętniej spędziłyby całe życie na trawce.
– Władziu, a skąd ty znasz się tak na psach?
– Bo cię zagryzą, jak się nie odszczekniesz – warknął Władek lat 94.

No i doszłam do sedna, czyli do protestu. Wydaje nam się, że zdobyliśmy wiernych przyjaciół, tymczasem oni nas terroryzują. I przeciw temu protestuję. Bo jestem niezależną kotką.

środa, 18 sierpnia 2010

Los człowieka.

Wparował do mnie Władek lat 94. Bez zapowiedzenia, za to z jakąś szmatą owiniętą wokół lewej ręki. Zza białej tkaniny wykwitały plamy krwi.
– Władku, ty płaczesz! – przeraziłam się nie na żarty.
– Nie płaczę, mam tylko łzy w oczach!
– Nie udawaj chojraka. Przecież widzę, że płaczesz.
– Adela, nie denerwuj mnie! Mam tylko łzy w oczach. Kroiłem cebulę i odciąłem sobie koniuszek palca. Masz bandaż?
– Trzeba najpierw odkazić.
– Podaj bandaż. Ranę już zdezynfekowałem.
Rzeczywiście od Władka leciało wysokoprocentowym alkoholem. Cuchnęło od ręki i z oddechu. Odsunęłam się nieco, wzięłam z szuflady bandaż i opatrzyłam mu ranę. Bohaterski powstaniec uśmiechnął się.
– Adela, jesteś dla mnie jak zwycięski los na loterii.

Ludzie traktują życie loteryjnie. „Jak ci idzie?”, pytają jedni. „Jakoś się kula”, odpowiadają drudzy. Tymczasem życie to nie zabawa w kulki, choć większość tak je traktuje. Na okrągło wbijają bile do łuz pełnych złudzeń. Chodzą do hipermarketów Billa, wybierają na prezydenta Billa Clintona, w restauracji płacą słone bill’e. Tymczasem to my jesteśmy Losem. Zrozumiałam to, opatrując rękę Władka lat 94. Taa, to ja sama jestem Opatrznością...

– Władku, czytałeś Szołochowa?
– A co to za gagatek?
– To nie czytaj. On nic nie wiedział o ludzkim losie.
– Może nigdy nie kroił cebuli.
– W Związku Radzieckim było ciężko. Wmówiono obywatelom, że mają cierpliwie czekać na wyróżnienie. Tym samym biedni ludzie zapomnieli, że sami są Losem.
– Nie przypominaj mi powstania! Masz wódkę?
– A wiesz, że moja Opatrzność wpływa na twój Los?

Władek rozdziawił głupio gębę. Wymownie utkwił wzrok na barku. Zaprotestowałam przeciwko temu niemo. Potem wzięłam Los Władka w swoje ręce.
Powstaniec warszawski już więcej nie poprosił o kieliszek.

wtorek, 17 sierpnia 2010

O przyrodzeniach.

Przyrodzenie etymologicznie nie pochodzi od rodzenia, lecz od przyrody. To każdy Miodek wie. A gdzie miodek tam i nektar. A gdzie nektar tam i kwiat. Dlatego opiszę kilka kwiatostanów, nie omijając także tych męskich. Bo wbrew pozorom męskie kwietne główki nie są łodygami, ani tym bardziej korzeniami. Odkryto to podczas rewolucji seksualnej w USA, gdy na ulicach zaczęły się kręcić dzieci- kwiaty.

Królową kwiatów jest róża, czyli po angielsku rose. Dlatego najlepiej, gdy pokryta jest rosą, co najlepiej widać w kwiaciarniach, gdzie kwiaciarki nieustannie zraszają płatki róży. Ten kwiat oznacza naszą witalność i brak uległości. Bo przecież kolec zawsze można wbić, by byle mały ogrodnik za dużo sobie nie pomyślał.

W swoim życiu unikałam żonkili. Żon-kill to typowy zabójca swoich połowic. Najpierw wabi niecodziennym zapachem i wyglądem swego przyrodzenia, ale w środku jest pusty, więc wypełnia to go agresją. Przy żonkilu kobieta więdnie. A on wysysa z nas soki, by czarować swym wątpliwym wdziękiem inne pąki. Ich życiową ambicją jest posiadanie kobiet na pęczki.

Lilie urzekają panów swym pięknem, ale zarazem wyzwalają w nich dystans. Kobiece przyrodzenia spod znaku lilii są zbyt smutne i za często oglądają się w tył. Jakby mogły wskrzesić przeszłość. Lilie honorują pierwszego defloranta, z którym zwykle starają się związać na całe życie. Najczęściej kończą na wyrywaniu płatków przy wyliczance „kocha, lubi, szanuje...”

Panom spod znaku tulipana nawet nie potrzeba zajrzeć do rozporka. Od razu wiadomo, że nie chcą różnorodności kwietnego kobierca, lecz najchętniej staliby w towarzystwie innych tulipanów. Zwodzi nas ich wiosenne powstawanie – ich witalność nie jest przeznaczona dla nas. Dla pań. Ponadto są przeczuleni na punkcie swojej tulipanowości i najchętniej by tylko paradowały. „Wyginam wszystek listek, wyginam wszystek listek”.

Jest jeszcze sporo rodzajów przyrodzeń żeńskich i męskich, ale łączy ich jedno. Wcale nie potrzeba połykania tlenu, lecz to, że rozkwitają na nawozie. Na krowich plackach. I ja przeciw temu protestuję! Jak łączyć przyrodzenie z miłością wyrosłą na nawozie?

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Sąsiedzki terroryzm, czyli dlaczego warto być nomadem.

Miałam dziś śpiewać na nutkę „re”, ale przyszła sąsiadka i poprosiła bym darła się tylko w niedziele, bo wnuczek trafia wtedy do innej babci i nikogo nie obudzę. Tak to gama przegrywa z gamoniami. I o tym dziś będą moje rozważania.

Pierwszym terrorystą w historii świata był biblijny Abel. To on doprowadził do likwidacji raju. Wygnani rodzice zamieszkali w pobliżu Edenu i jeszcze jakoś im się wiodło. W długim cieniu rajskich palm spłodzili Kaina, a potem Abla. Obu w dość przyjemnych okolicznościach. Cykały świerszcze, komary nie rypały (plagi były dopiero przed ludzkością), żaden lubieżnik ich nie podglądał.

Gdy młodsze dziecię przyszło na świat, wtedy malec dostał kolek. Darł się tak, że wszystkie zwierzęta czmychnęły z Edenu. Nawet głuchy jak pień wąż odpełzał z Edenu, wkraczając na teren zamieszkały przez upadłych ludzi. I nie spodobały się krzyki Kainowi, który wyprowadził Abla w pole uczyniwszy mu bruzdy na czole, brzuchu i sercu. Karetka nie dojechała na czas i Abel umarł.

Potem w dziejach świata kolki chwyciły niejednego. Jezus najwięcej ludzi zraził sobie w okresie niemowlęcym, gdy wyrzynały mu się ząbki. Choć faryzeusze wymiękli przy wyrzynających się zębach mądrości, ale wtedy Jezus miał już kilkanaście lat i darł się donośniej. Mahomet zaś ciężko przechodził odrę i świnkę, niejeden sąsiad wówczas burknął w niezadowoleniu na płacz bachora. Ich żony były sprytniejsze, chowając sąsiedzkie grymasy za burkami. Budda z kolei w dzieciństwie był zaniedbywany. Przewijano go tylko raz dziennie i zawsze pod pupą miał mokro. Piekła go skóra na pośladkach, dlatego nie dziwię się jego krzykom. Wyciszył się dopiero, gdy jako dorosły już człowiek przytył i ustatkował się. Wówczas z radości, że pod sobą ma sucho siadał w słynnej pozycji i kontemplował życie.

Dlatego ja zmieniam miejsce zamieszkania co najmniej raz na 10 lat. Wyszukuję sąsiadów koło 40-tki. Oni dzieciaki mają zwykle już odchowane, ale jeszcze nie są w wieku prokreacyjnym. I w ich sąsiedztwie się osiedlam. Władka lat 94 również namawiam do przenosin. Żyjemy trochę jak koczownicy, ale piękne to życie, choć nie tak kolorowe jak w cygańskich taborach.
Dlatego protestuję przeciw sąsiedzkiemu cyganieniu. Przeciw zakazom śpiewania..

niedziela, 15 sierpnia 2010

Gama (cz.1, czyli „do”)

Postanowiłam rozpocząć cykl muzyczny dla początkujących. Naukę zaczynam od klucza wiolinowego oraz gamy „do, re, mi, fa, sol, la, si, (do)”. Polegać to będzie na wygrywaniu melodii na jednej nutce.
Voila.
Nutka „do”:

Dominująca donna Dorota dobudzała donżuana Donalda dozą dopingu. Dormitorium dogorywało dodekafonią dobrodusznego dobosza dokapitalizowanego dolarami donny. Dojmujący dobosz dolegał domowi dotychczas dość dogodnemu. Donośność doprowadzała dogmatycznych domowników do doznań dotkliwych. „Dorobkiewicz!”, domyślnie dogryzali donnie Dorocie doradzający domownikom dobroczyńcy. Dopomaganie dopomaganiem – dopóki dorobkiewicze dorzynają dom dodekafonią, dopóty dopust dosięgnie dostatnich domowników.

Donna Dorota dociskała. Donald dochrapywał. Doberman dojadał. Dobosz dowalał. Domownicy dopiero dojrzewali do dowołania dozorcy. Do dosadnego dokopania doboszowi. Do dosolenia Donaldowi. Do dopieprzenia Dorocie.

Dotychczas donna Dorota dopieszczała Donalda. Dotuczała, dotleniała, dotykała. Doznania donny Doroty dominowało dosiadywanie donżuana. Domyślnie: dociążenie, dorżnięcie, dopchanie. Donald doraźnie dopełzał do Doroty, donikąd doprowadzając donnę. Donald dosięgał doodbytniczo, Dorota dosładzała doustnie. Donna doszukiwała dojścia do dosercowego doświadczenia, donżuan dowcipkował dolędźwiowo.

– Dość! – Domownicy dojrzeli do dobitnego DOBRANOC. – Dogaście doznania! Doczłapcie do dojścia. Dojedzcie dokładkę! Dograjcie dogrywkę! Dokarmcie dojutrkowość! DOBRANOC!
Donna i donżuan dokumentalnie dołączyli do domowników. Dobranoc.

Zabawa słowami zabawą. Ja natomiast muszę zaprotestować. Protestuję przeciw zbyt głośnemu uprawianiu seksu po godzinie 22. Spać nie można przez te kwiki. I proszę również nie kochać się przy kaloryferach. Te „łup, łup, łup” w całym pionie słychać!