sobota, 15 stycznia 2011

Pigułka samogwałtu.

Nie podejrzewam nikogo. Odwiedził mnie wprawdzie Władek lat 95, ale na ręce patrzył mu czujny Lucjan Kutaśko. Przyszli razem, pilnując się wzajemnie. Na pewno nie byli w zmowie, zresztą podałam im białą herbatę z płatkami róży, a nie kawę, w której łatwiej byłoby ukryć smak dosypanego proszku. Nie, to nie byli oni. Prawdopodobnie tabletkę pomyłkowo łyknęłam razem z witaminą A i D. Bo właśnie z witaminami przechowuję pigułki samogwałtu.

Gdy tylko poczułam, co się święci, od razu wyprosiłam mężczyzn dobiegających łącznie do 135 lat. Pamiętam, że mieli zdziwione miny, pospiesznymi haustami kończąc picie gorącej herbaty. Ja już stałam przy uchylonych drzwiach wejściowych, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Uchylona szpara była dla moich gości wymowna, więc w końcu przeciąg ich wyciągnął na zewnątrz. Zatrzasnęłam za nimi drzwi i od razu wykręciłam numer telefonu zaufania.

– Halo – głos w słuchawce należał do kluchowatego tatuśka w kapciach.
– Powinnam być skrępowana – wydyszałam – wtedy uniknęłabym wstydu. Ale jest to taki wysiłek, że już chyba wolę się poddać działaniu pigułki.
– Jesteś na prochach?
– Proszę mnie nie tykać – poczułam żar w kroku. – Mam 73 lata i proszę mówić do mnie z szacunkiem. Uuuuuhhh.
– Przepraszam, proszę pani. Narkotyk zaaplikowała pani sobie dożylnie czy doustnie?
– Chyba nie utrzymam telefonu w ręce – słabo jęknęłam.
– Proszę podać adres.
– Co? – spytałam nieprzytomnie.
– Przyślę karetkę. Nie rozłączaj się. Tfu, niech pani się nie rozłącza!

Było za późno. Z pełnym zaufaniem wykorzystałam telefon zaufania, przykładając Nokię do chwili mego szczęścia. Tym samym przeszłam na połączenie niewerbalne, czując wibracje od słuchawki po końce nerwów w paluszkach. Nawet krzyk kluchowatego tatuśka nie przeszkadzał zachwytowi, jaki przeżywałam.

Po kilkunastu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Równo z wycieraczką stał posterunkowy Marcin Maciuś wraz z dzielnicowym Jackiem Zelówką.
– Mieliśmy sygnał, że mogło się coś pani stać, pani Adelu.
– Namierzyliście mnie?
– Wszystko w porządku?
– Najzupełniej. Jesteście kochane chłopaki. Poczęstujecie się witaminkami?
– Jesteśmy na służbie – ostrożnie powiedział Zelówka.
– Nie protestujcie! To wam wyjdzie tylko na zdrowie.

Potem obserwowałam ich z okna. Policjanci poruszali się jakby inaczej, ale mogło mi się tylko wydawać.

piątek, 14 stycznia 2011

Żeby nie było!

Żeby nie było! Wszyscy mają kadry. PiS ma Joachima Brudzińskiego, niedoszłego działacza PZPN Czarneckiego i ostatnio zardzewiałego pistoleta spod Kurska, PO posiada najwspanialszego w dziejach ministra infrastruktury, ponadto Zbycha i członka z „dzikiego kraju” , PSL ma „Sio”-działaczy z prezesem Pawlakiem na czele, a SLD konesera tyłów tłumaczek, czyli posła Iwińskiego. A to przecież tylko falanga! Polacy widocznie lubią kadry.

Zebraliśmy się w ścisłym gronie, to znaczy byłam ja, obok mnie przysypiał Władek lat 95, ze złączonymi kolanami siedział mózg Lucjan Kutaśko, a naprzeciw rozsiadł się tomasz.ka. Nasz Prezydent 2015.
– Żeby nie było! – rozpoczęłam dyskusję.
– Co? – rozbudził się Władek.
– Musimy spośród nas wybrać kadra.
Spojrzeliśmy znacząco na Lucjana Kutaśko, ale on tego nie zauważył, bo podczas naszych spotkań zawsze najchętniej spoziera na swoje wypolerowane buty.
– To będzie trudny wybór – powiedział politycznie tomasz.ka 2015.
– Ciebie wykluczamy. Społeczeństwo zaakceptuje kadra w otoczeniu prezydenta, ale nie odda głosu na dziegcia.
– Będziemy ciągnąć zapałki? – spytał Władek. – Pamiętam jak warszawskie kobiety w kanale...
– Opanuj się, Władku – huncwot 2015 w porę przyhamował AK-owca lat 95. – To nie czas, by rozmawiać o ciągnących kobietach.
– Ale...
– Dość! – wsparłam głowę państwa. – Ja też się nie liczę, bo wystarczy, że prezydent będzie mieć ciotkę. Nie można potęgować mu trosk na tym odcinku.
– Czyli zostało nas dwóch – powiedział Władek.
Kutaśko tylko smutnie przytaknął, spodziewając się wyniku losowania. Zrezygnowany wyciągnął podaną mu przez AK-owca zapałkę.
– Wygrałem – pisnął radośnie Lucjan. – Pierwszy raz w życiu wygrałem!
– To co mam robić? – Władek po męsku przyjął wynik losowania.
– Musisz zionąć głupotą – zalecił tomasz.ka. – Donośnie, medialnie, spektakularnie.
– Żeby nie było! – przypieczętowałam słowa prezydenta 2015.

Dopiero dziś staliśmy się pełnoprawną siłą polityczną. Mamy lidera, mamy ciotkę, mamy mózg Kutaśki, mamy błazna, który czasem będzie Stańczykiem. Mamy menu dla obywatela ze ściany wschodniej i zachodniej. Dla Kaszuba i górala. Dla hutnika i modystki. Dla profesora i menela. I nie obiecujemy cudów. Dlaczego? To proste, bo my prostestujemy!

czwartek, 13 stycznia 2011

Kadry Tuska.

Mamy raport MAK-u dotyczący katastrofy smoleńskiej, a wiadomo, że mak jest podstawą rodzimych narkotyków, więc wielu polityków i dziennikarzy wpadło jak śliwka w kompot. Naszprycowani emocjami wspólnie organizowali konferencje prasowe, by pokazać światu swoją lewitację i chocholi taniec. Padły oskarżenia, że wódz wypił strzemiennego, ale na pewno nie była to końska dawka, bo Tupolew skończyłby już w Warszawie na kołowaniu. Zatem w moim rozumieniu generał był trzeźwy i to go odróżnia od komentatorów.

Tymczasem premier Tusk zaryzykował, wyjeżdżając kilka dni wcześniej na urlop. Zostawił swoje kadry sam na sam ze społeczeństwem i ja chciałam ten moment wykorzystać. Zadzwoniłam do poznańskiej siedziby Platformy Obywatelskiej. Grzecznie przywitałam się z młodym działaczem, a potem wyłuszczyłam sprawę.
– Proszę pana, sytuacja się zagęszcza, Kaczyński rzuca oskarżenia, Kalisz krawatem przysłania brzuszysko, wybory parlamentarne się zbliżają, a ja chciałabym odpowiedzialnie oddać swój głos.
– Bardzo dobrze pani trafiła – odezwał się entuzjastycznie głos w słuchawce.
– No właśnie, że nie.
– Jak to nie?
– Nie chciałabym pomyłkowo zagłosować na nowego Rycha, Zbycha albo Grzecha.
– Czego pani oczekuje od kandydata? – mój rozmówca podszedł do problemu niczym sprzedawca włoskiego obuwia.
– Przede wszystkim spokoju – powiedziałam uczciwie.
– Proponuję Waleriana!
– Waleriana? A przypadkiem nie lubi on przysypiać?
– A pani chciałaby w parlamencie wysłuchiwać bełkotu opozycji?
– Wolałabym jakiegoś profesjonalistę.
– Niech pani zagłosuje na Leona. Jest prawdziwym zawodowcem. Interesujący jest też Walter. To pistolet wśród naszych kandydatów.
– Mam dość jatek.
– Już wiem. Dobry będzie Delfin. Zadowoli panią po królewsku.
– A macie jakąś ciotkę?
– Wiele. Jest na przykład posłanka Kozłowska-Rajewicz. Przeforsowała ustawę o parytecie!
– To ja się zastanowię.

Podziękowałam i rozłączyłam się. Co to za ciotka – pomyślałam – która w sejmie walczy o swoje? Byłaby odważna, gdyby wyszła z propozycją przywrócenia świata patriarchalnego. A tak płynie z nurtem. Dlaczego nie weźmie się za rewaloryzację emerytur? Za bezpłatne sanatoria dla kobiet po 70-tce? Za nakaz palenia w knajpach dla harleyowców? Ponadto nie wiem nic o jej stosunku do Zbycha.
To ja protestuję przeciw takim kadrom!

środa, 12 stycznia 2011

O głuptasku, który został ministrem finansów.

Od wczoraj jedna sprawa nie dawała mi żyć. Długo starałam sobie przypomnieć, ile lat może mieć posterunkowy Marcin Maciuś, bo co to za mieszkaniec poznańskiej dzielnicy Wilda, którego wieku nie znam. Dlatego specjalnie dziś czatowałam na dzielnego Maciusia w odprasowanym uniformie. Kupiłam w sklepie na dole kefir, trzy bułki i szynkę z wyrzutem sumienia, czyli salceson i przechadzałam się powoli przed składem w oczekiwaniu na stukot policyjnych obcasów. W końcu Marcin Maciuś pojawił się pod latarnią wokół której się kręciłam.

– Pani Adelu, a co pani dzisiaj tak na rogu się reprezentuje? – czujnie zaczepił mnie posterunkowy. – A gdzie pani opiekun?
– Masz rację, młody człowieku, przypuszczając, że na rogu najłatwiej przyprawić mężczyźnie rogi. Jednak mylisz się, drogi służbisto, bo choć Władek lat 95 na drugie imię nosi Alfons, o niczym to nie świadczy. Zaś ja jestem nie notowana już od 73 lat.
– Przepraszam, pani Adelu. Człowiek tyle pracuje w codziennym stresie, że wszystko mu się kićka. Znaczy mi się kićka.
– Kićka? Jak długo pracujesz w Policji, żeby jeszcze nie wiedzieć, że na państwowej posadzie należy mówić poprawnie po polsku?!
– Podjęłem tę robotę, gdy miałem 19 lat. Już 13 lat zdzieram obcasy na wildeckim bruku – powiedział Maciuś lat 32.
Uśmiechnęłam się z ukontentowania. Powinnam być śledczą albo agentką wywiadu, bo bardzo łatwo przychodzi mi wyciąganie poufnych informacji od funkcjonariuszy państwowych.
– Podjęłem? Nie kalecz języka jak minister finansów! – pouczyłam dzielnicową siłę dobra i praworządności.
– Wzięłem przykład z pana Rostowskiego? – ucieszył się posterunkowy lat 32.
– Wziąłem! Popraw się, bo wkrótce wylądujesz na bezrobociu!
– A to niby dlaczego?
– Bo będziesz musiał oddać pałkę i kajdanki kontrolerom skarbowym. A gdy zostaniesz bez gadżetów, to byle Grzebień lat 45 podłoży ci nogę i stracisz respekt w dzielnicy.
– A kto to niby wymyślił?
– Pewien głuptasek z rządu.
– To znaczy, że ja też mogę być skontrolowany przez skarbowego bubka z użyciem przymusu fizycznego? – zaniepokoił się Marcin Maciuś.

Zostawiłam zdenerwowanego bubka z wildeckiego posterunku z rozdziawioną buzią. Wróciłam do domu, zaparzyłam aromatyczną kawę i zadumałam się. Na dworze było szaro, siąpił deszcz, a ja zrozumiałam, że przed kontrolą skarbową nie obroni mnie nawet policjant. I wówczas zaprotestowałam. Dlaczego na talibów wysyłamy żołnierzy? Dlaczego, skoro ich się nikt już nie boi? Poślijmy Rostowskiego do Afganistanu! Do Iraku! A potem niech się rozprawi z Czerwonymi Khmerami!

wtorek, 11 stycznia 2011

Ajajaj!

Dziś przed sklepem natknęłam się na dawno nie widzianego Dionizego lat 45, mężczyznę o miłej aparycji, choć groźnym spojrzeniu, który przez 6 lat pokutował za błędy młodości, a teraz liczy, że słońce wyjdzie zza chmur i zmieni mu karnację skóry. Dionizy całkowicie jest łysy, a nazywa się Grzebień. Jeszcze śmieszniejsze jest to, że nie potrafi myśleć liniowo, co czasem oznacza geniusz, a innym razem skrajną głupotę. Na poznańskiej Wildzie często jest do śmiechu, choć nie można udawać, że 6 lat bez Grzebienia nie zmartwiło ludzi dzielnicy.

– Dionizy, kochasiu, nie poznajesz mnie? – zaczepiłam człowieka wolnego lat 45, który akurat przechylał butelkę żubrówki.
– Głowy psują ryby, ale ja cię pamiętam, ajajaj. Cześć, Adela.
– Wódkę chlejesz już od rana?
– Czekam na słońce, a ręce przecież muszę czymś zająć.
– Chciałbyś nauczyć się grać na akordeonie?
– Nie mogę patrzeć na klawisze, ajajaj.
– No tak, no tak – zafrasowałam się. – A czym zamierzasz się zająć między sesjami opalania się?
– Zamierzam poddać się muzykoterapii, ale mogę też pojeździć na pony.
– Ale po co?
– Cierpię na klaustrofilię. Rwie mnie do izolatki, ajajaj.
– Co te więzienia z ludźmi robią! A masz jakiś tatuaż?
– Tylko to, ajajaj.
I Dionizy Grzebień zadarł koszulę, pokazując wytatuowane przysłowie: Gedanken sind zollfrei. Gestem dałam znać Dionizemu, by znów szczelnie się opatulił, w końcu temperatura oscylowała wokół zera, a potem uważniej spojrzałam w oczy temu draniowi. Zrozumiałam, że z Grzebienia wcale nie jest takie zero, jak przypuszczałam.
– Dionizy, przestań wciskać mi kit. Co zamierzasz?
– Adela, widzisz tego krawężnika?
Spojrzałam w kierunku wyciągniętej ręki Grzebienia.
– To posterunkowy Marcin Maciuś.
– Za miesiąc podłożę mu nogę, ajajaj.
– Po co?
– Za niegroźny atak na mundurowego dostałbym wyrok w zawiasach, ale jestem recydywistą, dlatego liczę na 1,5 roku – Dionizy zatarł dłonie z radości.
– I ty się cieszysz?
– Adela, polskie więzienia nie dostosowały się do normy unijnej i są zatłoczone. Nie ma wymaganego 1,3m2 na więźnia. Za 3 tygodnie sąd ogłosi wyrok w mojej sprawie. Od wysokości odszkodowania zależy czy posterunkowy Marcin Maciuś tylko się przewróci, czy może dostanie też w ryja, ajajaj.
– Czyli ty zarabiasz na odsiadywaniu wyroków? Fiu fiu – gwizdnęłam z uznaniem.

Wróciłam do domu i włączyłam telewizor na kanale informacyjnym. Zobaczyłam premiera i pomyślałam, że z tymi więzieniami to są jakieś jaja. Poczekajcie, politycy. Jak ja zaprotestuję, to wam wszystko opadnie! Ajajaj!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Trudno chłopu dać rzyć.

Umarła Maria lat 79. Kiedyś rozmawiałyśmy ze sobą i ja narzekałam na „bamberską kostuchę”. Ona wtedy zaoponowała: „Adela, jest wręcz odwrotnie. Bambrzy przynieśli do Poznania życie!”. Miała rację. Chłopstwo spod Bambergu zasiedliło podpoznańskie wsie, które wyludniły się po wojnach napoleońskich. Szybko zasymilowali się z polską ludnością, wnosząc trwały wkład w rozwój Poznania. I Maria odkurzyła chlubną historię Bambrów.

Do Władka też dotarła smutna wiadomość. Ledwo przekroczył próg mego mieszkania, zdjął czapkę i dramatycznie obwieścił:
– Adela, profesor Paradowska zeszła.
– Marysia miała zaledwie 79 lat – westchnęłam.
– Nikt tak jak ona nie szukał twardych korzeni Bambrów.
– Co masz na myśli? – spytałam czujnie. – Historyk musi mieć w ręku twarde fakty, inaczej nie może ich zaprezentować w monografii.
– Radło może zbutwieć lub przerdzewieć, ale chłop nigdy nie wypadnie z roli i zaora każdą glebę. Bamber nie wie, co to plewy – obwieścił Władek lat 95, po czym rozpiął koszulę i zdjął spodnie.
– Co ty goło paradujesz?
– Profesor Paradowska zrozumiałaby przesłanie.
– Że co?
– Wyruchajmy śmierć! – AK-owiec zerwał z siebie podkoszulek i zaczął męczyć się z kalesonami. Skarpetek jednak nie ruszał.
– Ty niewrażliwy ordynusie! – krzyknęłam. – Jak możesz wulgaryzować szlachetne dzieło jakiego dokonała Maria lat 79! Zmarłym należy się szacunek, a nie pokerowa licytacja na plemniki.
– Daj rzyć! – nie poddawał się Władek, ale na szczęście nadal był zaplątany w kalesonach.
– Życie to nie tylko rzyć – do rozpalonej głowy Władka jednak już nie docierała głębia filozoficznej maksymy, więc musiałam potraktować go rozżarzonym pogrzebaczem. – Przygotuj się do pogrzebu, chłopie. Napisz mi mowę pożegnalną – rozkazałam.

Musiałam zaprotestować przeciw wizji Władka lat 95. Przecież byśmy zniszczyli podniosłość własnego zgonu, nie dokonując tuż przed zejściem rachunku życia, lecz rozmyślając, kto z kim się sparzy na naszą cześć. Może taki zwyczaj pomógłby systemowi emerytalnemu, ale ja myślę o tym z niesmakiem.
Tylko chłop mógł wpaść na taki pomysł.

niedziela, 9 stycznia 2011

Niedzielne rady dla kobiet żyjących w związkach.

Przede wszystkim musicie spać osobno. W ten sposób unikniecie przykrych sytuacji, jak chrapania, puszczania wiatrów pod kołdrą, gwałtownego przewracania się z boku na bok, co nie śpiącego samca doprowadza do szału. Po prostu w czasie snu tracicie nad sobą kontrolę i wasz małżonek nawet po ciemku może dostrzec waszą szpetotę. Wy natomiast zaoszczędzicie sobie leżenia w zapachu przetrawianego właśnie alkoholu, smrodów fizjologicznych osobistego rogacza, z którym nieopatrznie się związałyście oraz dźwięków, które powstawaniu strasznych majaków mogą sprzyjać.

Spytałam Władka lat 95, jak wyobrażałby zamieszkanie ze samym sobą albo – co wprawiło go w niemałe zdumienie – pobranie się ze sobą.
– Adela, ale ja przecież sam mieszkam.
– Rozumiem, za to ty nie rozumiesz. Wyobraź sobie, że oprócz ciebie w salonie siedzi drugi Władek.
– Hmm – westchnął ciężko AK-owiec.
– Kto rano miałby jako pierwszy dostęp do toalety?
– Oczywiście, że ja!
– A który z was gotowałby obiady?
– Oczywiście, że on!
– Kto pierwszy czytałby gazetę codzienną?
– Oczywiście, że ja!
– Czy za sprzątanie mieszkania odpowiadałby ten drugi Władek?
– Oczywiście, że tak!
– A który z was pierwszy dochodziłby do orgazmu?
– Że co proszę?
– Czy kochałbyś Władka swego jak siebie samego?
– No nie! – Władek nie wyjaśnił, czy dał odpowiedź na pytanie, czy też zwyczajnie żachnął się.
– Jak to?
– Z Władkiem pobrałbym się z rozsądku.

Wiadomo zatem, że po ckliwych konkurach następuje faza rozsądkowego podziału ról. Dlatego musicie zadbać o jakość waszych argumentów w gorącej dyskusji. Każdy pomysł samca możecie oprotestować, blokując zamek do drzwi. Bowiem klucz od waszej sypialni jest kluczem do pomyślności waszego związku.
Prawda, że szyfr do samczego umysłu nie jest skomplikowany? Będę rada, gdy weźmiecie moją radę do serca.