sobota, 31 grudnia 2011

Horoskop 2012 cz.2

Wiem, że przedstawiciele znaków, których wczoraj nie ujęłam z niecierpliwością czekają na plan, który przygotowały im gwiazdy. Ja, czyli Adela lat 73+, wasza niezawodna wróżka, przechodzę zatem bez zwłoki do dzieła. Oto pozostała część horoskopu na 2012 rok:

Wagi: Poczujesz wagę swojego życia. Żadna Waga powyżej 170 cm wzrostu nie zejdzie poniżej 90 kg, te niższe będą tak samo tłuste, więc nawet nie wiem, po co o tym wspominam. Na pociechę wspomnę, że pogodzicie się z tym stanem, zażerając się chipsami podczas projekcji kolejnych odcinków „Ojca Mateusza”. Wagi waginalnie nie będą miały nawet źle, bo w takim stanie tuszy i duszy wszystkie majtki piją w kroczu, a zatem pośrednio wpływają na satysfakcję seksualną. Emocje natomiast ukoi wam lektura książek Balzaca oraz słuchanie audycji w Radio Maryja. Rada: używajcie mydełka Fa.

Skorpiony: Szpila – to hasło dla Skorpionów w 2012 roku! Grożą wam lewatywy, ale wy lubicie katharsis, więc na widok szpili poczujecie bardziej ekscytację niż zagrożenie. W 2012 roku drzewa będą wam się kłaniać, lecz przy okazji cera zacznie przypominać korę. Na ciele wyjdą wam słoje i łatwo będzie odgadnąć waszą metrykę. Nadal jednak będziecie mogły liczyć na twarde korzenie. Najgorszy będzie listopad, kiedy wszystko wokół opadnie, a działanie Saturna owieje was zimnym wiatrem i zaciąży smutkiem oraz nostalgią. Melancholia potrwa do Sylwestra co najmniej. Nie dajcie się zbałamucić drwalowi!

Strzelce: To będzie rok pod znakiem ucieczki. Będziecie uciekać przed bełtem, który wyszedł z waszej własnej kuszy. Będziecie kluczyć, chcąc zgubić podążającego za wami bełta, co dla osób postronnych będzie wyglądało na kłopoty z błędnikiem. Dbajcie o chuch, bo to wasza jedyna broń w konfrontacji z policjantami z drogówki. Musicie nauczyć się siusiać w ruchu, choć nie wystąpicie w Tour de France. Wszystko przez bełta, który będzie cisnąć na was. Nerki wytrzymają, wątroba będzie miała was dość. Prawdopodobnie weźmiecie udział w pielgrzymce do Lichenia, może nawet pocałujecie pierścień biskupi.

Koziorożce: To rok testamentów, czyli zbierania plonów z sędziwych członków rodziny. Kogo sami nie wykończycie swoją obecnością, ten przeżyje. Ale wy będziecie robić wszystko, by w 2012 roku dorobić się na ojcowiźnie, ciociźnie, czy innej babciźnie. Wasz dom wypełnią klonkry, czyli stare graty, a żaden z nich nie będzie mieć zabytkowej wartości. Rozglądajcie się za klaserami! Wśród wielu kancerów możecie odnaleźć filatelistyczny skarb. Dlatego też 2012 rok będzie dla was podążaniem za znaczkami czasu. Ząb czasu was dotknie, dlatego zdobyty kapitał przeznaczycie na złote plomby.

Wodniki: O ja cię! – to były moje pierwsze słowa, gdy zapoznałam się z waszym horoskopem. Co mam ukrywać – będzie kanał. Błoto, szlam i ściek w rynsztoku. To wasze przeznaczenie w 2012 roku. Możecie tylko w jeden sposób się przed tym ustrzec: popełnić samobójstwo. Jeśli sami nie wpadniecie na tą myśl, to podpowie wam to Koziorożec z najbliższej rodziny. Zalecam zapisanie na cele medyczne zdrowych organów. Ponadto w sierpniu możecie się zakochać ze wzajemnością. Będzie to osoba o skłonnościach samobójczych, co bardzo was przybliży. Rada: Nie całuj zbyt głęboko, bo możesz się udusić.

Ryby: Szczęście! Powodzenie! Radość! Pieniądze! To wszystko zacznie się od 1 stycznia 2012 roku i będzie trwać cały tydzień! Wykorzystaj go! Twój wielki tydzień powtórzy się dopiero za 27 lat, więc nie ma na co czekać. Jeśli nie masz pomysłu, możesz zdeponować pieniądze na koncie znanej ci wróżki. Wróżki w 2012 są najbardziej wiarygodne, ale najlepiej gdyby miały powyżej 70 lat i mieszkały na poznańskiej Wildzie. W lutym nie wychodź z domu. W maju nie opalaj się, w lipcu nie zmieniaj skarpetek. Nie kupuj w promocjach, sięgaj po towary z najwyższej półki. Lepszy skórzany pasek do zegarka niż kilo cukru. No!

I to tyle. Za rok możecie mnie zweryfikować. Póki co, jestem pewniejsza niż Bank Barclays'a. Nie ma podstaw, by nie wierzyć. Do Siego Roku!

piątek, 30 grudnia 2011

Horoskop 2012 cz.1

Zbliża się przełom roku, zatem wszyscy zasługują na to samo, co 365 dni temu. W święta miałam sporo czasu, by popatrzeć w gwiazdy, przeanalizować wzajemne relacje gwiazd i planet i zinterpretować wszelkie kwadratury, koniunkcje, opozycje oraz inne trygony. Wypiłam przy tym 4 kieliszki czerwonego wina wytrawnego i w końcu ukazał się efekt mojej astrologicznej intuicji. Dziś część pierwsza, jutro – ostatnia.

Barany: Cofający się do waszego znaku Jowisz będzie zakłócał w Sylwestra odbiór telewizji satelitarnej, a potem i tak ściągną z ciebie zaległy abonament. W sferze emocjonalnej już dawno przyprawiono Tobie rogi, teraz nareszcie przyjdzie czas, by zedrzeć z ciebie skórę. Zawodowo przeżyjesz tylko trzy zawody, co przy twojej zdolności do odbudowywania się będzie pestką. Gorzej z zębami – te stracisz w co najmniej 75%. Jeśli obecnie masz tylko dwa, wtedy ocalisz jeden kikut. Ponadto dbaj o pachy, bo mogą się pocić. Na koniec hiobowa nowina: w tym roku jeszcze nie umrzesz.

Byki: Szczęście nie będzie cię w 2012 roku opuszczać. Mimo że będziesz się puszczać, to twoje szczęście będzie cię śledzić, a potem z wyrzutem patrzyć ci głęboko w oczy. Ale ty się nie przejmiesz, stawiając nacisk na konsekwencję. Dzięki temu już na wiosnę zlokalizujesz swój punkt G, natomiast jeśli jesteś mężczyzną, to zrzucisz trochę brzucha i po kilku latach nareszcie ujrzysz swój punkt Ch. Przeczytasz wiele książek, ale tylko dzięki temu, że przewracając strony, ślinisz palec. Kartki będą się sklejały, a ty będziesz sięgać po coraz to nowsze pozycje. Poznasz z nazwiska wielu autorów.

Bliźnięta: Na waszym miejscu przez cały 2012 rok utrzymywałabym się w farmakologicznej śpiączce. Jeśli tę radę zbagatelizujecie, to chociaż trzymajcie się z dala od prądów błądzących oraz fałszywych proroków. Nie kupujcie mięsa mielonego ani kaszanki. Poza tym możecie żywić się niezdrowo, bo i tak przed wami problemy gastryczne, których za żadne skarby nie unikniecie. Bliźnięta będą ciśnięte przez fiskus oraz prasę lokalną. Unikajcie spacerów po ogrodach zoologicznych – grozi wam stratowanie, a w najlepszym razie zapluskwienie. Leżcie długo krzyżem, tylko tak ulżycie sobie w największych cierpieniach.

Raki: Raki będą się raczyć dobrym żarciem, bo w 2012 roku spadnie na nich kasza manna z nieba. Co obrotniejsi z was będą ją paczkować i sprzedawać do Chin, które przeżyją akurat kryzys na rynku nieruchomości. Tak zarobicie na dom w postaci wzorzystej jurty na stepach mongolskich. Zdobędziecie światowy rozgłos, tworząc równoległą, alternatywną drogę do Jedwabnego Szlaku, tzw. Ścieżkę Manną. Gwiazdy będą patrzeć na was przychylnie, szczególnie te z Mlecznej Drogi. W miłości Raki staną się drogie we własnych oczach i z tego powodu nie oddadzą się innym znakom. Za to w lusterko będą spozierać często.

Lwy: W tym roku to wam będzie najbardziej łyso. Dotknie to zwłaszcza hipisów, którym niesprzyjająca aura oraz brak higieny osobistej sklei włosy. Lwy nie lubią rastafarian, dlatego zgolą włosy, przyłączając się do subkultury kiboli. Tam płomiennie się zakochają, jednak nie eksponując swoich gejowskich preferencji. Na zewnątrz będą pokazywać zaciętą twarz, co szczególnie przyda się Lwom wykonującym zawód kontrolera biletów w MPK. Uwaga: Nie jedzcie zbyt dużo cebuli! – w tramwajach i tak nieładnie pachnie. Podczas przesilenia letniego pokochacie poezję Gajcego oraz przeboje Krystyny Prońko.

Panny: Będzie was pchać do Telimenowania. Niejedno mrowisko zostanie przez was zasiedziane, niejeden kopiec termitów zostanie oblegany. Panny jednak nie będą się szczypać, żądne przyjemności poprzez ból. Jak nie znajdziecie kochanka z pejczem, to same będziecie sobie wbijać szpile. Możecie wydać fortunę na magiczne kulki szczęścia. Nie wpychajcie ich jednak za głęboko, bo wstyd potem dzwonić po pogotowie. W pracy zastój, bo trudno na kasie w hipermarkecie spotkać amanta godnego waszej bogatej osobowości. Jesień obdarzy was niespodzianką, ale w Niemczech można tanio i zgodnie z prawem usunąć ciążę.
cdn.

czwartek, 29 grudnia 2011

Chciałam wygrać najbliższy Turniej Czterech Skoczni.

Najważniejsze, żeby dobrze się odbić. Sprzyjający wiatr też się przyda, ale zawsze przed skokami można się najeść grochówki. Dlatego najistotniejsze jest udane wyjście z progu. A gitara ma wiele progów, więc żeby dobrze grało trzeba wbić się w najlepszą z możliwych melodii.

Zapragnęłam jeszcze trochę poskakać w tym życiu, a że wybór był nieduży, między balami karnawałowymi a udziałem w Turnieju Czterech Skoczni, to postanowiłam wybrać obie opcje. Z tymże skoki narciarskie zaczynają się szybciej, więc machnęłam ręką na zabawę sylwestrową, wiedząc że spokojnie spędzę tę noc w Garmisch-Partenkirchen w hotelu tuż pod skocznią.
Najpierw jednak znalazłam się w Oberstdorfie. Zastała mnie tam przyjazna pogoda i młodzi, lecz wychudzeni konkurenci. Postanowiłam o tym z nimi poważnie porozmawiać, bo nie rozumiem, że młodzi ludzie aż tak bardzo chcą piórkować na wietrze.

– Gregor, warum bist Du Szkielecior? – spytałam troskliwie młodego Austriaka.
– Czoczu, ich wole…
– Masz wole, synku? – przeszłam na polski, bo nie lubię austriackiego gadania. – To nie powinieneś startować.
– Czocza, ich nicht verstehe…
Wkurzyłam się, bo nie lubię być nazywana czoczą. Podeszłam więc do równie chudego Daiki z Japonii.
– A to byś nie zjadł? – pod usta Daiki Ito podstawiłam wafelka w czekoladowej polewie.
– Ato? – zdziwił się Ito. – Ito!
– Ty mnie nie zagaduj, hultaju! Ty jedz.
Daiki zrobił głupią minę, po czym włożył do buzi dwa palce i gwałtownie odchudził się przed zawodami. Na śnieg wypadło sushi, które wyglądało podobnie jak w szwedzkim barze w moim hotelu. Nie odpowiadało mi to, więc podeszłam do Rosjanina.
– Pakuszajesz, bratok? – spytałam Korniłowa o słowiańskim imieniu Denis.
– Nie nada, diewuszka.

I już chciałam zaprotestować, ale przecież trudno oburzyć się, gdy młodzieniec z Rosji nazywa cię dziewuszką. No to uśmiechnęłam się do Deniska i poszłam sama do restauracji coś przekąsić. Kiełbacha spod skoczni była pyszna, piwo wyborne, tylko czas był skąpy. W ten sposób spóźniłam się na kwalifikacje, a trener usunął mnie z kadry. Co za Kruczek! Oko potrafi wykolić.

środa, 28 grudnia 2011

Rżeć czy żreć, oto jest pytanie.

– Cha, cha, cha! – zaśmiałam się perliście, siedząc w salonie i oglądając w towarzystwie powstańca starą komedię z udziałem Luisa de Funesa.
– Mlask, mlask, mlask – odpowiedział Władek lat 95, zajadając się ostatkami po wigilii.
– Myślisz, że będziesz piękny?
– Jak nie żresz, Adela, to nie będziesz szczęśliwa. A szczęście przydaje piękna. To znana reguła zakonna – obwieścił mój druh i dodał: – mlask, mlask, mlask.
– Widziałam pięknych zakonników – rozmarzyłam się przez chwilę, ale szybko przywołałam siebie do porządku. – Ale to byli nowicjusze!
– Znaczy w nowicjacie?
– Tak.
– A potem?
– Potem ich nie widziałam.
– Potem byli brzydcy. Wiesz dlaczego? – Powstaniec zawiesił na chwilę głos, by po chwili oznajmić: – Bo się odchudzają! Posty, srosty, głód na amen! Głupoty biegają im po ogolonej głowie, a potem stają się brzydcy.
– Znowu prymitywnie chcesz uzasadnić swoje obżarstwo – oskarżyłam AK-owca. – Tymczasem nie pełny żołądek jest podstawą szczęścia.
– A co?
– Śmiech!
– Rżenie? Koń by się uśmiał.
– Słyszałeś o rżeńcach?
– Tylko o żeńcach, ale im nigdy nie było do śmiechu. Oni w pocie czoła musieli rżnąć, a nie rżeć!
– Rżeniec to najwyższe stadium rozwojowe człowieka.
– Zaś żreniec to największe stadium ludzika – wtrącił się AK-owiec. – Brzuchate i czasem czkające.
– Ludzika? – prychnęłam kpiąco. – Twoje spojrzenie na gatunek ludzki jest wyjątkowo dziecinne. Mówię o rżeńcach jako ideale. Rżeniec jest tak wyjątkowy, że nie musi być poważny. I to jest tajemnica śmiechu. I to jest sekret mądrości. I to jest zaprzeczenie twojej filozofii żarcia.
– Gdy widzę żarcie, wtedy oczy mi się śmieją, rechoczą kiszki i kwili jelito cienkie. Raduje się przełyk i jelito grube. Uśmiecha się wątroba i śledziona. Serce zaczyna mocniej bić!

Machnęłam ręką. Jak tu udowodnić łakomczuchowi, co było najpierw: kura czy jajo? W każdym razie nie mogłam dopuścić do rżenia powstańca. Zaplułby mi ściany, rechocząc z pełną gębą. Przeciw temu musiałabym mocno zaprotestować…

wtorek, 27 grudnia 2011

Biłgoraje.

Jest jeden diabelski zakątek w Polsce – to miejsce przyjścia na świat mego ś.p. męża Józwy. Gdybym wiedziała, jakie piętno noszą ludzie tam urodzeni, nigdy bym się takiemu męzczyźnie nie oddała.

Miejscowość założył antenat Józka, czyli Metody lat naówczas 37. Metody to nie ten znany Metody, lecz inny Metody. Tamtem Metody był święty, zaś ten Metody bezczelnie śmierdział grzechem. Nie znalazł on w swoim czasie metody na Boga, więc skumał się z szatanem, krzewicielem zła, pychy i wszystkiego, co najgorsze. I od tego diabelskiego nasienia pochodziła moja gorsza połowa…

Metodego w oczy bił raj, właściwie wszystko, co święte, wzniosłe i niewinne. Była z niego wyjątkowa szuja, bo gdyby nie był pozbawiony choć krzty przyzwoitości, to zamieszkałby w pustelni, a nie zakładał nową osadę, która szybko się rozrosła, bijąc grzechem w oczy ludzi pobożnych.
Z Józwy też był biłgoraj, ale osobistych śmieci nie będę pokazywała. Niech pozostanie to, co pod kołdrą lub nawet pod prześcieradłem na wieki wieków. Albo do zmiany pościeli. Ale o innych biłgorajach, których spotykam tu i teraz mogę pisać. Nawet więcej, mam obowiązek się nimi zająć.

Weźmy takiego parszywka Witalisa lat 79. Właśnie nadchodził z naprzeciwka i za chwilę miał mnie minąć. Nigdy nie robił tego neutralnie, obojętnie przechodząc mimo.
– Adela, potrzebuję kogoś do pomocy na włam do kiosku.
– Co chcesz zrobić? – Nie wierzyłam własnym uszom, dlatego poprosiłam o powtórzenie nietypowej prośby.
– Potem wspólnie pooglądamy Playboya – zachęcał Witalis.
– A idź stąd, diabelskie nasienie! – krzyknęłam. – Tfu, tfu, ty wstrętny biłgoraju! – plunęłam z godnością pod nogi Witalisa i wróciłam do mieszkania.

Potem wyszłam na balkon. Z góry spojrzałam na kręcących się na ulicy mężczyzn. Widok z IV piętra nadaje zupełnie inną perspektywę. Świat wydaje się być nakreślonym bardziej ostrymi barwami.

Manuel lat 45, biłgoraj drugiej klasy. Nieuk i abnegat. Wszystkiemu zaprzecza, nie dowierza, poddaje w wątpliwość. Ale robi to wyłacznie destrukcyjnie, niczego zamiast krytyki, nie proponując.
Lolek lat 83, biłgoraj także drugiej klasy. Leń i obibok. Nie lubi poranków, bo musi się zwlec z łóżka. Robi to zresztą tylko po to, by się wysikać. Potem szybko wraca na miejsce.
Gabryś lat 66, biłgoraj pierwszej klasy. Obłapiacz kobiecych tyłków i obśliniak własnej gęby. Tylko by się gził. W chwilach wolnych sam się pieści. Nie widzi nic, co dalej niż czubek jego prącia w fazie wzwodu. Odrażający typ.

I przeciw tym wstrętnym osobnikom, biłgorajom z Wildy i nie tylko, gwałtownie protestuję! A niech was, wy biłgoraje paskudne!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Połknęłam igłę z choinki!

– Zrób AAA! – zażądał Władek lat 95.
– Aaa… - stęknęłam.
– No rozszerz gębę.
– Aaa…
– Widzę coś zielonego.
– Aaa…
– Żeby ość była taka zielona?
– Aaa…
– W ogóle to masz ładne migdałki. Bardzo proporcjonalne. Czerwone. I ładnie się ruszają.
– Aaa…
Czułam, że zbiera mi się na wymioty.
– Mam za grube paluchy, nie dosięgam.
– Aaa…
– Może zadzwonię po Zygmunta? On był pianistą, ma długie palce. I to już od 64 lat! Zadzwonić?
– Eee…
– Dobra, spróbuję jeszcze raz sam.
– Aaa…
– Obcęgi są za duże, kombinerki też…Co by tu wykombinować?
– Aaa…
– Co tak nerwowo gestykulujesz?
– Aaa… – wskazałam ręką na leżącą na stole białą kartkę.
– Długopisem tego nie wyciągnę.
– Aaa! – wycharczałam ze złością.
– Sama chcesz sobie wyjąć długopisem?
– Aaa!! – zezłościłam się.
– Już dobrze, podaję. Kartkę też?
– Aaa – odetchnęłam z ulgą.
– Ma to przeciąć długimi nożyczkami? A jak nie trafię? I wytnę migdałki?
– Aaa – zajęczałam boleściwie.
– Zamknę oczy. Zbyt dużo nerwów mnie to kosztuje!
– Ooo!
– Uff.
– Aaa – odetchnęłam z ulgą. – Aaa niech cię szlag! Żeby tak długo męczyć się z taka pierdołą! – krzyknęłam z wyrzutem, a potem z wdzięcznością popatrzyłam na powstańca.

niedziela, 25 grudnia 2011

I po świętach.

To kościelny aromat na pasterce wskazuje, że święta dobiegają końca. Ów zapach sianka, bydlątek, zakurzonych i spoconych trzech króli zmieszany z jeszcze nie strawionym przez wiernych kieliszkiem wódki wypitej po wręczonych i otrzymanych, zwykle nietrafionych, prezentach pcha wszystkich do leniwej wegetacji, czyli zabijania wolnego, świątecznego czasu. Do oglądania „Kevina samego w domu” i „Szklanej pułapki”. Do zapychania żołądka kolejnym piernikiem i następnym kawałkiem czekoladowej bombki. Do dłubania w nosie i toczenia leniwych rozmów o niczym.

Gdy msza skończyła się radosną kolędą „Do szopy, hej pasterze”, a ja kilka chwil wcześniej przekazałam znak pokoju, to święta były już dla mnie zakończone. Właściwie pozostalo mi tylko zeżreć to, co przygotowałam na wieczerzę i wziąć się za tworzenie kreacji na bale karnawałowe.
Pierwszy bal przebierańców miał się odbyć u Zbycha lat 68 w Sylwestra. Miałam przygotowany strój skoczka narciarskiego, ale nie byłam jeszcze zdecydowana, czy wystąpić w kasku ochronnym. Bałam się, że przepocę swoje loki, wypracowane przez nawijanie lokówek na moje długie włosy przez kilka poświątecznych nocy, że kłaki oklapną, a ja wyjdę na przylizaną ciotkę, a nie liderkę Pucharu Świata. Dlatego przychylałam się do założenia gogli, za którymi również mogłam ukryć swoje badawcze spojrzenia, oceniające tancerzy proszących mnie do tańca. Ale to jeszcze jest melodia przyszłości. Niedalekiej, ale jednak przyszłości.

Wyszłam z kościoła, wciągnęłam powigilijne powietrze i ze świstem wypuściłam poświąteczny dwutlenek węgla. W tym momencie podszedł do mnie Gromosław lat 51.
– I po świętach – powiedziałam do Gromka.
– Jak to? Dopiero teraz można się napić wódeczki! Ciocia odwiedzi mnie jutro, to polejemy szczodrze.
– Wódki to mam od groma na co dzień. Wyjdę na klatkę schodową i widzę puste butelki, na podwórzu to samo, tylko ulice czasem są oczyszczane ze szkła, bo dozorczynie nie odwalają swojej roboty.
– Święta są po to, by nie mówić o cieciach!
– O cięciach?
– O cieciach. Zresztą o cięciach też. Jestem cięty na wszelakie zaciskanie pasa, tym bardziej w święta.
– No ale już po świętach, to co się czepiasz, Gromku?
– Adela, przyjdź jutro na wódeczkę!

No cóż, było po pasterce, więc właściwie już nastało jutro. Poprosiłam, by Gromek podał mi ramię i odwiedziłam go na kilka toastów.