niedziela, 20 marca 2016

Kukułcze jajo

Kiedy ktoś awizował swój wyjazd, przenosiny, rozstanie, wówczas zawsze rodziły się demony. Oczywiście dla osoby usuwającej się z grona lokalesek. One natomiast zaczynały dziobać jak zwariowany drób. Nagle nie taki miałaś dziób, nie gdakałaś w ten sposób, jak było to oczekiwane, pazury zaś pomalowane były w innych barwach niż pożądane kolory w danym konkretnym kurniku.

– Nigdy nie będę miała niebieskich paznokci – upierałam się. – To co, że lechici mają takie stroje sportowe?! Nie obchodzą mnie ich mecze z warszawiakami, szczecinianami czy krakusami. To armie zaciężne, pełne Murzynów, Azjatów i Bałkanów niższego sortu. a dla takich nie mam szacunku. Mam niby kibicować bramkostrzelnemu Żydowi i przez to podpaść panu Kaczyńskiemu? Albo któremuś z jego pretorianów? – argumentowałam. – Za żadne skarby! – okopałam się w swojej niezłomnej postawie.
– Bo ty wolisz mieć kolory portowe – wypomniała mi Pela lat 83.
– A jakie one są? – zdziwiłam się.
– Nie wiem.
– Ja też nie wiem.

Napięcie między nami, które zaiskrzyło na skwerze przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie było dla mnie totalnie nieoczekiwane. Widziałam zacięte miny sąsiadek, z którymi dotąd żyłam w zgodzie przez kilka dziesiątek lat. Rozumiałam, że walczyły o moje pozostanie, o codzienną obecność w ogonku przed sklepem spożywczym o świcie, ale decyzja już zapadła i nie było odwrotu. Nie rozumiałam, dlaczego tak zachowywały się. To było irracjonalne i przykre.
Podszedł do nas wikary. Witalny, pucułowaty, dwujajeczny.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Niech będzie, Niech będzie, Niech będzie – odpowiadałyśmy spontanicznie.
– Adelo, słyszałem, że jedziesz na misję na grzeszny Zachód. To godne pohwały. Pozwól, że pobłogosławię cię przed wyprawą. Bądź jak Wojciech – zachęcał, jednocześnie kropiąc mnie mętną wodą..
Ksiądz uczynił znak krzyża i tym samym skończył robotę, bo w miał dziś w grafiku tylko poranne msze i teraz spokojnie mógł się byczyć do następnego świtu.
– Co zamierzasz przekazać potomkom starożytnych Prusów? – indagowała przychylna mi Malwina lat 92.
– To już nie Prusy. To Pyrrusy. Pyrrusy potrzebują miłości.

Wikary lekceważąco wzruszył ramionami, Kunia lat 90 zdeptała peta, a potem my wszystkie udałyśmy się do świątyni, by wziąć udział we mszy świętej dla dzieci, która była najkrótsza ze wszystkich odprawianych w niedzielę.