sobota, 6 listopada 2010

Hę.

Władek lat 94 ma arystokratyczny korzeń. Wiem, bo kiedyś zaskoczył mnie, mówiąc „Adela, pokażę ci swego lorda”. I wyciągnął hrabiowską dumę na wierzch. Oczywiście wyśmiałam go, bo to najlepsza broń na ekshibicjonistów. Ale od tamtego czasu jestem świadoma, że Władek posiada pełnoprawny tytuł do swego barona.

Większość Polaków nie posiada jednak żadnego tytułu. Plebsiaki nazywają swoje narzędzia dosadnie, wprost i bez fantazji. To zachowanie szczeniackie, stąd psiaki z plebsu czyli plebsiaki. Bramini, czyli chłopcy stojący w bramach, wprawdzie czasem sugerują, że używają wytrychu, ale to tylko takie gadanie. Pustosłowie mające przykryć rozporkowo-słownikowy deficyt.

O tytułach porozmawiałam z Lucjanem Kutaśko, którego zaprosiłam na herbatkę. Sztabowiec przyszedł ogolony, pachnący wodą kolońską Brutal, w odprasowanej koszuli i wyglancowanych butach. Przy stoliku usiadł skromnie, złączając kolana i splatając na nich dłonie.
– To bardzo ważki problem, pani Adelu. Naszego kandydata na prezydenta 2015 musimy tytułować z należną czcią i szacunkiem.
– Trafiłeś w jądro problemu, Lucjanie.
– tomasz.ka pod wielką postacią!
– Twardy kandydat – uzupełniłam propozycję Kutaśki. – Pomazaniec 2015.
– Hę...
– Hę? Lucjanie, wróciłeś do miasta. Mówże po ludzku!
– Niech pani nie bagatelizuje hęchania. Niemal połowa elektoratu hęcha. Jeśli tomasz.ka 2015 w kampanii nie hęchnie choć kilka razy, to może zostać odrzucony przez wyborców. I to już w pierwszej turze! I przestanie być 2015.
– Turze? Jaki turze? Tury dawno wyginęły. Skąd masz te wsiowe dane? Hę?
– Mam czujne ucho, pani Adelu.
– To uważnie posłuchaj, młodzieńcze, co ci powiem!
I mu nagadałam!

Świat się zmienia? Co za pierdoły! Nie zmienia się. Zło to nadal zło, bubel to bubel, a kapusta cały czas jest udeptywana. Lord Władka lat 94 wcale nie odszedł do lamusa. To pseudo specjaliści od badania opinii społecznej wymyślają nowe hę-kategorie, by potem wszystkim wmówić, że król ma hę-szaty. Dlatego protestuję przeciw hę-ekspertom.
Ale dziś się wzburzyłam. Hę!

piątek, 5 listopada 2010

Reprezentantka.

Nie było wczoraj zimno, ale Władek lat 94 odział szalik. Namówił do tego samego Lucjana Kutaśko i razem poszli na stadion. Tam dali upust ukrywanej ma co dzień męskiej naturze, która każe cieszyć się z sukcesów młodszych samców. Smarkacze w niebieskich strojach reprezentowali poznańskie typki, a atleci w białych uniformach przyjezdnych. Włączyłam na moment telewizor i okazało się, że w angielskiej drużynie Manchester City przede wszystkim grali Murzyni, a w Lechu Poznań Jugosłowianie.

Pomyślałam, że dobrze byłoby sobie sprawić panią pełnomocnik. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Anieli lat 85, do której zawsze miałam bezgraniczne zaufanie.
– Anielciu, chciałabyś dorobić? – wykrzyczałam po krótkim acz serdecznym przywitaniu. Aniela miała słaby słuch, ja zaś silne płuca.
– Oj, niska emeryturka. Ojojoj, niziuteńka.
– Szukam poważnej osoby, która by mnie reprezentowała.
– Kochanieńka Adelka!
– Czyli zgadzasz się?
– Nie tak szybciutko, ajajaj. A co miałabym robić?
– To samo, co piłkarze Lecha Poznań. Musisz mieć, jak mówił telewizyjny komentator, „entuzjastyczne nogi, ale zmęczone”.
– O?! – kwiknęła Aniela lat 85.
– Ponadto musisz stosować pressing, rozrywać obronę, mieć stopera...
– Co?!
– Wyjmij z uszu te stopery! Aniela, już głos tracę od tego krzyku.
– Ile dostanę reprezentacyjnych kreacyjek? Sukieneczek i spódniczek?
Opadła mi szczęka. Dolna szufladka potoczyła się pod fotel, który stoi nieopodal stolika z telefonem stacjonarnym.
– Cy ty za duzo nie ządas? – obruszyłam się. – Jedyne co mogę zaofelować to 5 złotych na gozinę w towazystwie dwóch sympatycnych goryli. Spilki musis zalatwic we własnym zakresie.

Aniela lat 85 coś jeszcze stękała do słuchawki, ale straciłam już serce do tej rozmowy oraz szufladkę, którą chciałam jak najszybciej wyciągnąć spod fotela. I kiedy schyliłam się, sięgając ręką pod fotel, to poczułam na swoim ciele łakomy wzrok AK-owca. Właśnie wrócił z meczu. Szybko wcisnęłam znalezioną szufladkę na miejsce, wyprostowałam się i stanowczo zaprotestowałam przeciw obcesowemu podglądaniu. Władek zrobił kwaśną minę, ale mi było słodko. Zrozumiałam, że jeszcze nie potrzebuję żadnej reprezentantki.

czwartek, 4 listopada 2010

O wyrywaniu z nałogu.

– Adela, czuję oddech Kutaśki na swojej dupie!
– Władku, jak nie przestaniesz się wyrażać, to odłożę słuchawkę.
– Nie wytrzymam i walnę go w pysk.
– Nie waż się tknąć Lucjana! To wybitny specjalista, który z niejednego życiowego dryfu się wydostał. Nasz człowiek od głębokiej wody, główny sztabowiec, specjalista do specjalnych poruczeń. Turbo-man, którego nikt nie poturbuje. Rozumiesz?
– Ale ja z nikim nie rozmawiam swobodnie, bo Kutaśko orbituje wokół mojej dupy. Adela, ja mam 94 lata i nie mogę samemu wyjść na miasto?
– Jesteś na odwyku, Anonimowy Kobieciarzu.
– Boję się, że może mi zrobić krzywdę. Czy wiesz, że nieustannie mam spięte pośladki?
– Histeryzujesz.

Rozłączyłam się. Władek lat 94 ciskał się, bo czuł się kontrolowany. Ciągnie go do nałogu, chciałby filut poflirtować. A z Lucjanem Kutaśko u boku traci rezon. Rozbiegane oczy, nerwowy podryw, brak pewności siebie, te rzeczy. Dla sąsiadek Władek lat 94 przestanie z czasem być kobieciarzem, stając się anonimowym dryblasem. Ale tak naprawdę nie na tym mi zależy. Jego starania wobec kobiet są niegroźne. W tej operacji Władek jest jedynie instrumentem. Bo z nałogu wyrywam Lucjana Kutaśko.

Lucjan Kutaśko długie miesiące przebywał na wodzie. Wypłynął w czasie majowej powodzi, wychodząc na suchy ląd dopiero kilka dni temu. Przyzwyczaił się do bezmiaru wody, dalekiej linii brzegowej oraz braku pracy pod reżimem czasowym. Wszystko robił na zwolnionych obrotach. Przyhamował myślenie, załatwiał się raz na trzy dni, bieliznę prał tylko podczas pełni, a więc jeden raz w miesiącu. Oczywiście pod warunkiem, że wtedy niebo nie było zachmurzone. Owszem, Lucjan skumulował swój niespożyty potencjał i wszyscy mamy nadzieję, że on niedługo eksploduje, ale warto wcześniej narzucić Kutaśce inny rytm życia. Stąd pomysł, by nie spuszczał z oczu 94-letnich pośladków Władka, który ma niezłe tempo, żwawe nóżki i umiejętność gubienia ogona, czego nauczył się w okupowanej Warszawie. Konieczność nie spuszczania z oczu kości ogonowej Władka uczy Kutaśkę koncentracji, wymusza analizowanie poczynań obserwowanego obiektu i wyprzedzania jego myśli – po prostu każe mu myśleć.

Bo nałóg jest jedynie przyzwyczajeniem się do nie myślenia. A przeciw temu zawsze będę protestowała. Nałóg to automatyzm zachowań. I z człowieka robi się automat. Taki samomat. A od samomata do grata odcinek najkrótszy. Kropka.

środa, 3 listopada 2010

Lucjan Kutaśko dyszy.

Lucjan Kutaśko dostał ode mnie pierwsze zadanie. Zanim je wyjawiłam, przeprowadziłam z nim poważną rozmowę. Przyszedł rano, wprowadziłam go do kuchni, on grzecznie usiadł przy stole, skromnie złączając kolana. Podałam mu herbatę z imbirem i łyżką cukru. Lucjan szybko dostał rumieńców od gorącego napoju, więc niezwłocznie rozpoczęłam indagację.
– Wie pan, że Władek jest AK-owcem.
– Chlubna przeszłość.
– Jak to? Pan też cierpi na seksizm? Nieładnie pochwalać Anonimowych Kobieciarzy. Oj, nieładnie!
– Och! – zawstydził się Kutaśko. Zrozumiałam wtedy, że jest czysty niczym lilia wodna. Nastąpiło nieporozumienie, ale nie dałam poznać tego po sobie.
– Jakie rozróżnia pan kobiety?
– Są kobiety czyste i niepokalane. Moja mamusia miała na imię Tereska...
– Niech pan wytrze łzy, Lucjanie. – Podałam mu chusteczkę higieniczną. – Bądź mężczyzną, Kutaśko! Nie maż się! A zna pan weselsze gatunki bab?
– Są kobiety szałowe.
– Już lepiej. Czym się charakteryzują?
– Szybko wpadają w szał. Krzyczą: „Tylko kilo cukru? Chciałeś dźwigać słodycze, to musisz mnie utuczyć! Śmigaj jeszcze po dwa opakowania!”. Albo: „Znowu wróciłeś za szybko do domu! Miałeś pójść na piwo. Myślisz, że zdążę z koleżankami wszystko omówić?!”. A w niedzielę nawet tak: „Nawet ten karłowaty kościelny ma dłuższą fujarę, mikry fajfusie!”
– Stop! A inne gatunki kobiet?
– Znam jeszcze tylko jeden.
– Mów, Lucjanie, jak na spowiedzi.
– To kobiety odległe. Majaczą się w perspektywie, jedne podlewają ogródek, drugie kołyszą niemowlęta w wózkach, inne połami habitu zamiatają ulice. Są skromne i niewinne.
– Dobrze, panie Kutaśko, żeś wyszedł na brzeg. Mam dla ciebie zadanie!

Lucjan Kutaśko to szef sztabu wyborczego tomasz.ka 2015. Łebski facet od strategii i mokrej roboty, jak łowienie ryb. A teraz specjalista od AK-owców, który nauczy elektorat innego postrzegania kobiet. Zacznie trenować na Władku lat 94, nie odstępując go na krok. Będzie dyszał mu na kości ogonowej AK-owca, nie pozwalając na flirt z żadną kobietą. Tylko nasz sztabowiec jest w stanie takie polecenie wykonać.
Lucjan to prawdziwy mężczyzna. On nigdy nie podda w wątpliwość moich protestów! Ach, Kutaśko...

wtorek, 2 listopada 2010

Nareszcie!

Wrócił Lucjan Kutaśko!
Zrobił nam wszystkim wielką niespodziankę. Wszedł do mojego mieszkania osmalony słońcem i wiatrem, z krzepkim uściskiem dłoni, oraz z zapachem ryb na całym ciele. Towarzyszyli mu Władek lat 94 oraz tomasz.ka 2015, krewniak i przyszły prezydent.
Uścisnęłam naszego najważniejszego sztabowca, chciałam powiedzieć coś miłego, ale rybna woń zakręciła mi w nosie i kichnęłam.
– Panie Lucjanie, rozumiem, że ma pan ochotę na gorącą kąpiel.
– Pani Adelo, gdy człowiek przebywa nad wodą, wtedy stara się jej unikać. Każda kropla spadająca na twarz lub, nie daj Boże, pod pachę jest policzkiem dla wodniaka.
– Ciociu – wtrącił się prezydent 2015. – To jest nasz mózg. Musi śmierdzieć kwasem rybonukleinowym.
– Nie pastwmy się nad człowiekiem – Władek też wziął w obronę Lucjana Kutaśko. – Niejedna ryba spoliczkowała go płetwą, nie możemy teraz wyżywać się nad nim.
– Zresztą pan jest zahartowany? – spytał się tomasz.ka 2015, nie dając jednak odpowiedzieć Kutaśce. – Posiedzi pan na balkonie. Teren w okolicy jest czysty. Nikt z obcych sztabów nie będzie nas podsłuchiwać.
– To jest jakieś rozwiązanie – zgodziłam się.

Kutaśko rozsiadł się na taborecie, wziął w płuca spory oddech wildeckiego powietrza wypełnionego dymem z kominów, spalinami oraz kadzidłem z pobliskiego kościoła i zaczął raportować. Sprawozdanie było długie, chaotyczne, ale z przebłyskami geniuszu. Pan Lucjan zrazu mówił wolno i nieskładnie, cicho, kilka razy nawet się zająknął, ale z czasem jego głos nabrał siły i pewności siebie. W końcu musieliśmy mu przerwać, bo mieszkanie się wyziębiło, a my z Władkiem lat 94 i huncwotem 2015 siedzieliśmy już pod kocami, a i tak dreszcze nami trzęsły. Wprowadziłam do środka Kutaśko, który pachniał już nieco inaczej, bardziej swojsko. Uwędzony z wierzchu spalinami, kadzidłem z pobliskiego kościoła oraz dymem z kominów Lucjan usiadł na fotelu. Jeszcze trzymaliśmy odległość, ale cały czas był to życzliwy dystans.

– Czyli twierdzi pan, że kluczem powodzenia kampanii tomasz.ka 2015 jest elastyczność jego wędziska, haczyk na końcu wytrzymałej żyłki i spławik w postaci błyszczyka na elektorat?
– Ładnie pani to zreasumowała – wystękał uwędzony sztabowiec.
– To nie będzie kłopotów! – wyrwał się krewniak.
– No, no, no! – zaprotestowałam. – Hurra-optymiści dostają po tyłku. Marsz do kąta!

I tak skończyło się dzisiejsze spotkanie naszego sztabu. Najpierw wyszedł Anonimowy Kobieciarz lat 94, potem Kutaśko z podwędzonym kwasem rybonukleinowym, a na końcu pokątny prezydent 2015. Zostałam sama. Miałam nad czym się zastanawiać.

poniedziałek, 1 listopada 2010

O intymności wspomnień.

Władek lat 94 usiadł przede mną, nabił fajkę tytoniem, po chwili zaczął ją pykać, błądząc we wspomnieniach.
– Adela, czy wiesz, że mafia rosyjska najchętniej wykonuje wyroki śmierci w toaletach publicznych?
– Naprawdę? – pokiwałam głową z dezaprobatą. – To nieczyste.
– Szczególnie, gdy załatwiają swoje interesy w Azji Środkowej.
– Wchodzą do środka i zabijają załatwiającego się Azjatę?
– Dokładnie. Ale czy wiesz, dlaczego robią to tam?
– Nie.
– Bo miejskie wychodki nie mają ścian. W podłodze są tylko dziury. Delikwent przychodzi, spuszcza spodnie do kostek, kuca i trafia klockiem w dziesiątkę.
– Władku, nie bądź dosadny!
– Nikt nie będzie bardziej dosadny od mafii rosyjskiej.
– To wulgarność. Nie przystoi tak wyrażać się 94-latkowi.
– Nie pieprz głupot, Adela. No więc przychodzi rosyjski cyngiel do dziurawego kibla miejskiego, widzi nieboraka co się napina i strzela bez pudła w dziesiątkę. W ten sposób kakaowe oczko traci źrenicę.
– Że co?
– Totalna dupa, Adelo. Wszystko przez brak intymności. Dlatego ja nie chodzę na cmentarze. Nie mam zamiaru napinać swoich wspomnień na oczach pielgrzymów zdążających do płyt nagrobnych.
– Naciągane tłumaczenie. Po prostu żal ci wydać grosza na znicze.
– Adela, lubisz jeść?
– Nie zadawaj głupich pytań.
– Wiem, że potrafisz rozkoszować się tym, co trzymasz w ustach.
– Tylko bez głupich wycieczek!
– Rozkosz jest intymna. By podnieść jej temperaturę nie może być podana na tacy. Musi ją spowijać przejrzysta tkanina. Dlatego nigdy nie jem w Mc Donaldzie, tam nie mają firanek w oknach. Rozkosz podniebienia zamienili na jałowe żarcie. Ale mają drzwi w toaletach, dlatego mafia rosyjska ich nie rusza.

Lubię, gdy Władek lat 94 pyka fajkę. Niegłupio przy tym mówi. Bo coś w tym jest, że na cmentarzach są najpierw dziury, potem zwłoki, a na końcu wszystko jest przysypane przez cmentarną mafię, która sprzedaje wieńce, wiązanki, znicze i zapałki. Czy w miejscu, w którym hula wiatr i mafijny nekrobiznes można przypomnieć sobie bliskich? Nie! Dlatego protestuję przeciw cmentarnym wycieczkom. A sama otworzę dziś albumy rodzinne. I łezkę uronię – to pewne.

niedziela, 31 października 2010

Kazanie o licznikach.

Chrystus sporo wędrował. Wyposażony w sandałki zwane „Jezuskami” przemierzał drogi Bliskiego Wschodu, niektórzy twierdzą, że dotarł nawet do Indii. Nie wiemy jednak jak było dokładnie, bo apostołów wybierał wśród osób prostych, którzy nie mieli pojęcia o stoperach i innych licznikach. Nie wiemy, jakie miał tętno, ciśnienie krwi, czy lepiej czuł się na drogach płaskich, czy pod górkę. Na ile spadł mu poziom cukru we krwi podczas 40 dni głodówki i na ile centymetrów od powierzchni wody przechadzał się po jeziorze.

My jesteśmy w innej sytuacji. W chwili śmierci każdy z nas będzie miał wgląd w statystyki: ile zużył w ciągu życia megawatów prądu, na ilu metrach sześciennych upichcił sobie obiadki lub ugotował jaja na twardo na śniadanie, paragony fiskalne zaświadczą, ile pieniędzy zostawiliśmy w Żabce, a ile w Biedronce. Na Sądzie Ostatecznym nie będzie prezentacji w Power Point’cie, tam korzysta się z bardziej boskich prezentacji, ale Excel na pewno będzie podstawą. Billy Gates ponoć już to załatwił. Zobaczymy wykresy, twarde dane, od których nie będzie odwołania. Kryteria ostre przebiją nasze dusze.

Rano wpadł do mnie Władek lat 94. Namówiłam go, żeby poszedł ze mną na sumę, a nie na mszę dla dzieci, bo to pójście na łatwiznę. Wprawdzie trudniej wtedy usnąć, bo bachory są żywe, ale kazania nic nie wnoszą w życie AK-owca. Z ociąganiem zgodził się. Przed wyjściem do kościoła poprosiłam go o wyrzucenie śmieci.
– Nie licz dziś na mnie.
– Jak to? W dzień Pański odmawiasz spełnienia dobrego uczynku?
– Stanowczo i nieodwołalnie.
– Chcesz się zaprzeć Chrystusa? On by pomógł starej kobiecie. Jezus wyniósłby śmieci.
– Jestem ubrany elegancko. Nie wyjdę na brudne podwórze, po to by wyrzucić te śmierdzące odpady.
– Czyli ma mi śmierdzieć w domu? Pytam po raz ostatni: wyniesiesz śmieci?
– Nie!

I w taki oto sposób Władek lat 94 zaparł się Jezusa po trzykroć. Nie zrobił to po raz pierwszy. Licznik zaprzańcowi bije. I w postaci wydruku dostanie go na Sądzie Ostatecznym. Dlatego przestrzegam was. Przed obliczem Pana za późno będzie na protesty!