sobota, 16 sierpnia 2014

Amerykańska wiza.

Ani Kunia lat 90, ani Malwina lat 92, ani Ania lat 56, ani ja – żadna z nas nie urodziła się 4 lipca. Jednak wszystkie czujemy się amerykankami, więc rozmowy o niepodległości i podległości zawsze bardzo nas wciągały.
- Do pewnego momentu życia to było także święto polskich kobiet – stwierdziła Kunia.
- Dla mnie ono nadal trwa – stęknęła Ania. – Mąż traktuje mnie jak amerykankę.
- Ja już się nie rozkładam – wyznała Malwina. – Czuję się przez to może nieco zmumifikowana, ale w sumie nie przeszkadza mi to.
- Ruszasz się zgrabnie i z wdziękiem jak na mumię – odezwałam się z uznaniem.
- Kiedyś mój stary też traktował mnie jak amerykankę – wspomniała Kunia. – Ledwo przychodził z pracy, to od progu krzyczał: - „Łóżko nie pościelone? Nie?! To rozłóż amerykankę! Ruchy, Kunia, ruchy!”
- Cham!
- Świntuch!
- Ba! Jeszcze bardziej chamsko zachowywał się wobec sąsiadki z dołu. To była półgłucha starowinka, którą jednak hałas posuwanej amerykanki doprowadzał do szału, a wtedy wdrapywała się na nasze piętro. Stukała laską do naszych drzwi, a on do niej: „Dymaj stąd!”.
- Sporo przeszłaś – wetschnęłam.
- Posunęłam się przez to w latach.
- Ja to przeżywam teraz – zaszlochała Ania. – Posuwam się podobnie. Traktuję to jako zmierzch dobrych obyczajów.
- Ale po nocy przychodzi świt – Malwina starała się pocieszyć Anię.
- Właśnie! – podniosłam głos. – Należy wprowadzić świt dobrych obyczajów i wprowadzić wizy dla swoich partnerów łóżkowych. Szczególnie tych od amerykanek!
- Kto powinien udzielać wiz? – Kunia konkretnie odniosła się do pomysłu. – Teściowa wnioskodawcy?
- Moja mamusia już nie żyje – zachlipała Ania.
- Ja – odparłam. – Na poznańskiej Wildzie wiz będę udzielać ja.
- To ja przyślę do Ciebie Zygmunta – ucieszyła się płaczliwa Anka.
- Niech idzie najpierw do Kuni – zarządziłam. – Ona będzie przyjmować wnioski. Ja będę jedynie rozpatrywać i wklejać znaczki skarbowe do klasera.
- Przyjmuję tylko we wtorki między 15 a 18 – poinformowała Kunia.
Ania przyjęła to ze zrozumieniem, zrobiła kilka notatek, zapisując na kartce nasze uwagi, po czym poszła przdzwonić do Zygmunta, który pracował na pierwszej zmianie u Ceglarza.

A my z Kunia poczułyśmy, że stoimy na progu świtu dobrych obyczajów. Zresztą wizja pełnego klasera znaczków skarbowych też nas radowała.

piątek, 15 sierpnia 2014

Nisko latające jaskółki.

Dziewczyny nieraz się zarzekały, że najlepszym pogodowym prognostykiem w naszym fyrtlu na poznańskiej Wildzie jest Bogumił lat 70. Nie wiedziałam, dlaczego. Boguś nie zawsze wychodził na ulicę, ale jak już, to moje przyjaciółki od razu rozpoznawały, co się święci w niżach, frontach i atmosferze w ogóle. Dziś było podobnie. Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd firgonu ze świeżym pieczywem, gdy Kunia dysponująca sokolim wzrokiem poinformowała nas, że Boguś wyturlał się z bramy kamienicy, gdzie mieszka.

- Byle tylko nie przechodził mimo nas – jęknęła moja przyjaciółka. – Nie mogę znieść jego smrodu.
- Przecież nie zawsze śmierdzi – zaoponowałam. – Gdy zastanie go burza w parku, wówczas do domu wraca obmyty. A mamy ostatnio niespokojne deszcze. Potargały sad, może i potargały Bogusia.
- Czy jaskółki latają nad Bogusiem wysoko? – Malwina lat 92 skierowała pytanie do bystrookiej Kuni..
- Niestety nie. Miałam rację, Boguś jednak dzisiaj śmierdzi. Oby nie przeszedł koło nas! Nie wytrzymam jego zapachu!
- Ależ jesteś drażliwa! Zresztą skąd wiesz, że on cuchnie? – zdziwiłam się.
- Bo jaskółki latają tuż nad głową Bogumiła.
- Nie rozumiem – odpowiedziałam.
- A ja tak – powiedziała Malwina. – Jaskółki latają nisko nad Bogusiem, a reszta to dedukcja.
- Jaskółki latają nisko, bo będzie padać!
- Oj, Adela, ale ty jesteś niedouczona! – Kunia kręciła z niedowierzaniem głową.
- Co proszę?! – żachnęłam się.
- Czym odżywiają się jaskółki? – Malwina zadała pytanie.
- Okruszkami chleba?
- Te gołębie ciebie skrzywiły! Jaskółki odżywiają się owadami!
- No i?
- Nad Bogusiem nisko latają owady, więc wygłodzone jaskółki chcą się pożywić. Po co stoimy w kolejce?
- Bo chcemy kupić chleb?
- Właśnie! I najeść się! – Kunia smacznie się oblizała.
- Ale co to ma do prognozy pogody?!
- Owady wściekle latają nad Bogusiem, gdy ten z brudu się przesilił. Natura Bogumiła pcha go na ulicę, bo wyczuwa podskórnie zbliżający się deszcz lub burzę. Owady chcą żreć, jaskółki chcą żreć, tylko Boguś chce się oczyścić.
- A jak jest pogoda?
- Wtedy Boguś nie wychodzi z domu i jaskółki wysoko latają. My wiemy, że taką aurę będziemy mieć co najmniej przez dobę.
- O Boże! – krzyknęła Malwina. – Boguś idzie w naszą stronę!

Dziewczyny czmychnęły do bramy, a ja razem z nimi. W końcu gdzieś trzeba było się skryć przed nadciągającym opadem.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Padł rekord!

- Trzeba przeć do prawdy! – powiedział ksiądz proboszcz z ambony.
Po kościele przeszło kilka fal pomruków i pochrząkiwań, które wyrażały nasze zaniepokojenie. Nie wiedziałyśmy, co się kryje za tymi słowami, a że nasz kapłan znajduje się w szpicy katolickiej sanacji, to mogłyśmy oczekiwać wszystkiego. Tymczasem wildecki pasterz zszedł po schodkach i zaczął przechadzać się po głównej nawie. Od ołtarza do kropielnicy i z powrotem. Stukot jego podbitych metalowymi blaszkami obcasów roznosiło echo odbijające się od witraży.Strach w nas się wzmagał, ksiądz proboszcz jednak milczał. W końcu zatrzymał się przed Kunią lat 90, która siedziała w trzecim rzędzie drewnianych ław.
- Córko, co widziałaś, idąc na mszę świętą?
- Grażyna lat 54 wyprowadzała psa na spacer. Spytałam, czy idzie na mszę, ale tylko się odszczeknęła, żebym nie truła jej głowy..
- Co jeszcze?
- Tramwaj linii nr 2 przejeżdżał. Motorniczy gnał na złamanie karku.
- I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – zagrzmiał proboszcz, znów wygrywając swoimi podeszwami straszną melodię.

Większość z nas zaczęła bezgłośnie odmawiać modlitwy w intencji, by ksiądz nie wybrał losowo do odpowiedzi. Niestety, dziś szczęście nie uśmiechnęło się do mnie. Przewodnik naszego dzielnicowego stada katolickich duszyczek stanął przede mną.
- Przekaż teraz ty, córko, swoją prawdę.
- Gołębie – odpowiedziałam drżącym głosem. – Widziałam gołębie. Gruchały i srały. Starałam się je policzyć.
- No i?
- Porachowałam do 73, ale było ich więcej. To tak jak mój wiek, bo ja mam lat 73+.
- I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – zapiał ksiądz proboszcz.

W sumie byłam zadowolona, bo liczyłam, że więcej mnie już nie spyta. Tymczasem znów zaczął krążyć po kościele, a odgłos jego kroków wdzierał się do naszych mózgów, dusz i przyrodzeń. Bolało jak diabli.
Teraz właściciel najpiękniejszego ornatu w parafii stanął przed Ksawerym lat 87.
- Synu, pochwal się swoją prawdą – zachęcił duchowny. – Co widziałeś w drodze do kościoła?
- Przez całe życie chodziłem z głową w chmurach – odrzekł Ksawery, który na emeryturze zaczął pisać wiersze o kaktusach. Jego ostatni zborek „Plusy kaktusy minusy” nie był jednak tak dobry jak „Kaktus ci w duszę!”. No cóż, każdy z nas się starzeje. – Patrzyłem w niebo – ciągnął Ksawery – ale dziś już nie zadzieram głowy. Kark mam zbyt sztywny.
- No i?
- Widziałem rynny. Zardzewiałe, zarośnięte mchem, syfiaste – palnął 87-letni poeta.
- I to jest twoja prawda? To jest twoje parcie? – spytał retorycznie pasterz, wracając do spaceru po nawie. Stukot obcasów proboszcza stawał się nie do zniesienia. On chyba też zdał sobie z tego sprawę, bo w końcu ponownie wdrapał się na ambonę.
- O wy bezbożnicy! Nasz Pan jest wszędzie, a wy tylko fragmenciki prawdy dopuszczacie do siebie. Nie poczujesz Boga, jeśli nie popatrzysz na świat szerzej. Otwórzcie oczy! Otwórzcie się na prawdę! Otwórzcie oczy!

No to otworzyłyśmy oczy. Rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu prawdy i wtedy zobaczyłyśmy kościelnego z tacą. Powiem jedno: dziś w naszej parafii padł rekord. Kościelny musiał trzy razy opróżniać tacę w zakrystii i wracać do kolejnych wiernych, którzy chętnie opróżniali kieszenie, portfele i sakiewki. Fajnie nabyć prawdę po tak niskiej cenie.

środa, 13 sierpnia 2014

Pranie brudów.

- Mam raka prostaty – obwieściłam dziewczynom stojącym w kolejce przed sklepem na dole. Jak co dzień oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa, by palcami poczuć chrupkość chleba i jego ciepłą skórkę. Ja postanowiłam jednak zadbać o podwyższoną temperaturę już wcześniej – stąd moje słowa.
- Czy to jest bolesne? – zainteresowała się jedyna dewotka w naszym gronie, czyli Elwira lat 77.
- Kobiety też mają prostatę? – zdziwiła się Malwina lat 92.
- Pracuję nad popularnością – przyznałam się.
- Jak to? – spytała Getruda lat 59.
- Gdy chcesz zyskać sławę powinnaś być zagrożona śmiercią. Prawdopodobnie dlatego, że fani stali się rozkapryszeni i lubią często zmieniać swoich idoli. Wśród gwiazd umieralność jest najwyższa. Zresztą podobnie jak cudowne uzdrowienia.
- Obraź kogoś przed zejściem – doradziła Kunia lat 90. – Oczywiście kogoś ze świecznika. My się na twoje bluzgi nie damy nabrać. Nawet więcej, dorobimy do nich drugie dno.
- Masz kanclerski łeb – powiedziałam z podziwem. – Czy chciałabyś dołączyć do sztabu gwiazdy?
- Mogę was wspierać swoimi opiniami – zaoferowała się Malwina lat 92. – Na panieńskie mam Profesorska.
- Tylko nie atakujcie Jezusa! – ostrzegła Elwira. – W stajence na sianku się urodził i niewinny został aż do wniebowstąpienia.
- To nie jest zła myśl... – zastanowiłam się.
- Warto też prać brudy – doradziła Kunia. – Opowiedz, jak ci podbito oko, wysypano na głowę śmieci z kubła, opluto na manifestacji. To działa.
- Czy jako kobieta śmiertelenie chora na złośliwego raka prostaty mogłabym zarzucić Chrystusowi, że zbyt rzadko zmieniał gacie?
- Ludzie cię znienawidzą – oświadczyła Elwira. – Ja już nawet teraz czuję do ciebie niechęć.
- Każdy człowiek jest małym zasrańcem – filozofowała Kunia – który potrzebuje autorytetu. Gdy ktoś mu powie, że Bóg, który czasowo został człowiekiem, też mógł pozostawiać w gatkach czekoladową ścieżkę, to wyjdzie z siebie, wykonując osobisty exodus. A zrobi to po to, by zdzielić cię w pysk. Tak zyskuje się sławę.
- I popularność? – dociekałam.
- Popularność zyska ten, który cię zdzieli. Ty będziesz tylko sławna.
- Aha. To ja się jeszcze zastanowię.

Jako kobieta z rakiem prostaty chyba nie muszę atakować Jezusa. W końcu dobrze byłoby, gdyby KTOŚ wysoko postawiony trzymał ze mną sztamę. Tak, trzeba to jeszcze przekalkulować...

wtorek, 12 sierpnia 2014

Komu pachną ręce od szprotek?

Tym razem do ogonka stojącego przed sklepem, w którym codziennie czekamy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, Kunia lat 90 przyniosła składany stolik i dwa wędkarskie krzesła. Rozłożyła je na trotuarze, wyjaśniając nam przy okazji:
- Czekanie na przyjazd furgonu z chlebem bywa czasami bardzo nużące.
- Chcesz usiąść po amerykańsku? – zdziwiła się Malwina lat 92. – Z nogami na stole? To chyba nie wypada...
- Mogłabym przycupnąć na drugim krzesełku? – spytała interesownie Elwira lat 77.
- Stół będzie potrzebny do czegoś innego.
- Ustawisz tarota? – zainteresowałam się. – Osobiście interesuje mnie As buław. Na taką kartę chętnie w swoim życiu postawię.
- Będziemy siłować się na ręce! – zarządziła Kunia.
- Po co? – zareagowała rozsądnie Elwira.
- Mocarny pomysł! – ucieszyła się Malwina.
- Ale o co chodzi? – dopytywałam się.
- Idzie o uchwyt. Kobiecy uchwyt – niezbyt jasno wyjaśniła Kunia.
- Damskie imadło – poparła ją Lwinka.
- Wystarczająco cierpię, wciskając się w za ciasne spódniczki, żeby mi ktoś jeszcze rękę zgniatał w imadle! – wzburzyła się Elwira.
- W domu zrobiłam losowanie. Zaczyna Adela z tobą, Elwira.
- Nie mam wyjścia? A mogę przegrać?
- Elwira, to nie jest sportowe podejście! – zaprotestowałam – Mnie ten pomysł też niezbyt się podoba, ale uszanujmy starania Kuni. Biedaczka się nadźwigała, a przecież wracając do domu będzie niosła jeszcze zakupy.
- Nie wierzę w to! Ona zrobiła sobie trening! Rozgrzewkę!

Kunia nie odpowiedziała, lecz zaczęła brać się do bitki. Wkroczyłam do akcji, Malwina mi pomogła i odciągnęłyśmy je od siebie. Chwilę patrzyły na siebie bykiem, ale ja już siadłam do pierwszej potyczki, w której uległam Elwirze. Potem udało mi się pokonać Malwinę. Wszystkich wyników innych pojedynków nie pamiętam, bo sporo dziewczyn przyłączyło się do mistrzostw. Niestety, nikt nie zapisywał rezultatów i przez to nie wyłoniłyśmy zwyciężczyni. Najgorsze było to, że w pewnym momencie poczułam się przegrana.

- Dziewczyny! – krzyknęłam. – Śmierdzą mi ręce! Szprotkami! Która jadła?
- Moje też śmierdzą! – Kunia także powąchała swoje dłonie.
- Fuj! – zawołała Malwina.
- Fuj! Fuj! Fuj! – wołały dziewczyny jedna przez drugą.

Później zaczęłyśmy miotać przekleństwa. Na winowajczynię, która była wśród nas. Niestety, nikt się nie przyznał, kto maczał palce w szprotkach. Tym samym znów zniechęciłam się do profesjonalnego sportu, za którym ciągnie się nieprzyjemny smrodek.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Noś garnitur w niedzielę.

Dziś jest poniedziałek, ale ja cofnę się jeszcze do wczorajszego popołudnia. Wyszłyśmy z Kunią lat 90 oraz Malwiną lat 92 na Stary Rynek. Chciałyśmy pospacerować wśród kibiców, poczuć atmosferę w Poznaniu, podłapać wzrokiem zalotne spojrzenia obcokrajowców. Jednemu z turystów szczególnie błyskały się oczy, więc gdy gestem zaprosił nas do stolika, to nie miałyśmy siły odmówić amantowi.

Mężczyzna musiał mieć świetne geny. Amant miał przenikliwe, brązowe oczy, lekko zarysowującą się łysinę, co świadczyło o wysokim poziomie testosteronu, dysponował chwytliwymi łapkami, miał słuszną postawę. Wszystko wskazywało, że poglądy też ma słuszne. Ponadto ubrany był na zielono, co wskazywało na to, że jest Irlandczykiem, gdzieniegdzie tylko miał czerwone i biały akcenty. Miło było usiąść w jego towarzystwie.

- Jestem Kunia – przedstawiła się Kunia, uśmiechając się do młodego boga.
- Jestem Malwina – zaprezentowała się Malwina, oblizując lubieżnie górną wargę.
- Jestem Adela – powiedziałam, po czym zaśmiałam się perliście.
Mężczyzna tylko zamrugał uroczo, po czym odpowiedział łamaną polszczyzną ze szczyptą wchodniego akcentu:
- Nie pamiętam od kiedy tak mnie nagle pokochał świat.
- Fiu, fiu – gwizdnęła Kunia. – Słodki jesteś.
- Trudno ciebie nie pokochać – zgodziła się Malwina.
- Nie rwij jabłek z nie swoich drzew – wystękał po polsku zielony piękniś.
- Znam biblijną przypowieść o drzewie wiadomości złego i dobrego – pochwaliłam się. Nie byłam tak ładna jak Kunia i Malwina, więc chciałam zabłysnąć wiedzą.
- Może zrobimy sobie słodką focię? – zaproponowała Malwina.
- Zęby myj, zbieraj złom – ni w pięć ni w dziewięć zareagował mężczyzna, po czym pokazał palcami kelnerowi, by przyniósł 4 piwa.
- Masz rację – odrzekłam – u nas na Wildzie dużo ludzi zbiera puszki po piwie. Może potem też myją zęby, ale z tym chyba jest trochę trudniej.
- Ja tam lubię wprost – zniecierpliwiła się Kunia. – Jak lubisz się kochać?
- Bądź pokorny jak cielę. Wygrasz więcej, gdy myślisz mniej.

Popatrzyłyśmy na siebie skonsternowane.
- Dobra – przerwałam kłopotliwe milczenie – zróbmy sobie to zdjęcie.
- Nie! – żachnął się mężczyzna. Potem sięgnął ręką do męskiej torebki zwanej potocznie pedałówką, wyciągnął 3 jednakowe fotografie i machnął podpis. Przeczytałyśmy. Stało jak byk: Łukaszenko.
- Nie żartuj! – zaoponowała Kunia – Prezydent Łukaszenko jest starszy.
- Jestem jego synkiem.

Potem z grzeczności wysłuchałyśmy jego opowieści, że chcą stworzyć podobną atmosferę na najbliższych mistrzostwach świata w hokeju na lodzie na Białorusi. I że on tu wszystko notuje. I że woli w niedzielę nosić garnitur, ale dziś wyjątkowo ubrał się jak białoruski kibic: na zielono z akcentami czerwonymi i białymi.

W końcu dopiłam piwo i dałam znak dziewczyno, że czas na nas.
- Już idziecie? – zdziwił się Łukaszenko junior.
- Szanuj czas i pieniądz – odpowiedziałam.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Jesteśmy najlepsze!

Dobrze ustawić się w kolejce przed sklepem na dole w letni poranek. Wszystko wówczas rośnie: serce, agrest na krzakach, dusza spragniona pochwał, ceny na półkach, ale też i wiara w siebie.
- Jestem wspaniała – rozpoczęła rozmowę Kunia lat 90. – Wyjątkowo dobrze piekę sernik, umiem cerować i haftować, a i wódkę wypiję jednym haustem. Moja wysoka jakość mija się jednak z oczekiwaniami mężczyzn, ale zaczęłam sobie z tym radzić. Przemyślnie i radośnie.
- Nieraz słyszałyście jak cudownie śpiewam – pochwaliła się Elwira lat 77. – Żadna nie przekrzyczy mego anielskiego głosu. Odkąd zaczęłam śpiewać w chórze, moje życie stało się melodyjne. Żadnego fałszu.
- Bardzo was kocham – zarzekła się Malwina lat 92. – Ja się jednak trochę od was różnię. Jestem wariatką. Szaloną, romantyczną dziewczyną, którą zawsze porwie taniec w nieprzewidywalny pląs. Zresztą żadna z was nie wypije dwóch butelek szampana za jednym zamachem.
- Tak, Kunia, masz rację. Jesteś wariatką, która zawsze ma szampański humor – przytaknęłam. – Każda z nas jest wyjątkowa. Mnie na przykład nikt nie zagnie z polskiego zamku w ruinie. Znam je wszystkie i to w każdym rejonie w kraju. Tak samo zwiedziłam wszystkie forty w Poznaniu, a jest ich aż 21! Wprawdzie Władek lat 96 czasami narzeka, że jestem jak poznańska XIX-wieczna twierdza, ale kobieta musi postawić zasieki, a nie wabić szeroką aleją swej dostępności.
- Jestem świetna w łóżku – krótko zakomunikowała Balbina lat 68.
- No i? – Kunia zachęcała Balbinę do dalszych wynurzeń.
- Nikt tak jak ja nie wygotuje pościeli, nie wymagluje jej, nie zaścieli łóżka. W mojej sypialni pachnie polnymi kwiatami i ziołami.
- Rzeczywiście, ty też jesteś wyjątkowa – uznała Malwina.
- Przyłapałam wczoraj na swoim balkonie gołębia – powiedziałam. – Czytał książkę. Oczywiście zdążył się już zesrać, ale widok był niecodzienny. W Polsce tak mało się czyta, że postanowiłam dać mu nasycić się lekturą.
- Co czytał? – zainteresowała się Elwira. – Lema? Biblię? Podręcznik nauki gry w brydża?
- Tytuł zauważyłam później. To był poradnik. „Jak celnie srać na ludzi”. Przegnałam go, ale było już za późno. Zdążył zapoznać się ze wskazówkami.
- Myślę sobie, że w trakcie kiedy my jesteśmy wyjątkowe, to mężczyźni czytają poradniki typu „Jak mieć kobietę gdzieś głęboko” – stwierdziła Elwira.
- Właśnie to miałam na myśli – zgodziłam się.

I tak prysła cudowna atmosfera letniego poranka. Nawet nie pocieszało nas to, że jesteśmy najlepsze.