sobota, 4 grudnia 2010

Parskanie samochodów.

Nie jestem przekonana, czy pies pochodzi od wilka. Bardziej prawdopodobne jest to, że człowiek zminiaturyzował konia, po to, by móc kochane zwierzę wprowadzać do domu. Z czasem psy straciły na lśniącym włosiu i żrą byle co, o smakowitym owsie zapominając bezpowrotnie. Podjęte pod ciepłym dachem przez człowieka odwdzięczyły się jednak szczerze, zostawiając kopyta za progiem. Ludzie za to ich nie dosiadają (oczywiście nie piszę o patologiach).

Współczesnym rumakiem, który grzecznie czeka na pana pod saloonem, jest samochód. Mechaniczny koń jest dobrze wychowany, cierpliwie wygląda powrotu pana, a gdy wreszcie ten przyjdzie, podgrzewa mu siodło, dmucha zefirkiem prosto w twarz, a czasem włącza ulubione przeboje. A gdy jeździec zrobi jakąś głupotę, to podtyka mu poduszkę pod nos.

Władek lat 94 rozpoczął wczoraj rozmowę na temat koni z Lucjanem Kutaśko. Zrazu przysłuchiwałam się im bez większego zainteresowania, ale potem aktywnie włączyłam się do dyskusji.
– Lucjanie, naprawdę uważasz, że samochód jest przedłużeniem penisa?
– Pani Adelo, zna przecież pani potoczne powiedzenia jak na przykład „walić konia”.
– Nie bądź obsceniczny, panie Kutaśko! – Muszę być nieustannie czujna, bo chłop to chłop i zawsze zacznie świntuszyć. – Nie mieszaj waleni do koni.
– Adela, nie mieszaj chłopakowi w głowie – wtrącił się Władek. – Mężczyzna ma konia i przedłuża go koniem. I choć przedłużka jest mechaniczna, to sama operacja jest naturalna. Koń mężczyzny na mrozie musi mieć przedłużkę, by być zauważonym.
– To dlatego samochody parskają na mrozie! – zauważyłam. – Wy chcecie odpalić, a on prycha, puszcza smród z rury wydechowej i kpi z was w żywe oczy.
– Dobrą przedłużkę ze świecą trzeba szukać – sentencjonalnie podsumował Kutaśko.
– Tak, świece za często się zalewają – zgodził się AK-owiec.

I w tym momencie zrozumiałam, co się stało przed milionami lat. To kobiety wprowadziły konia pod ciepły dach. Zrobiły z mężczyzny psa, który się łasi, choć w towarzystwie innych kundelków wypada mu szczekać. Natomiast w zaciszu sypialni to my dosiadamy konia, a oni swój deficyt szalonego jeźdźca uzupełniają już na dworze. Potrzebują do tego mechanicznych zabawek.

Nie protestujmy przeciw naszym pieskom. Poparskajmy na dworze z ich zabawkami. Dodajmy im otuchy na dworze, by w domu potraktować nową ostrogą. Bo na konia trzeba bata.

piątek, 3 grudnia 2010

Nie ma już mężczyzn, z którymi chciałabym się wykąpać.

Dziś śnił mi się Kmicic. Wzrok miał płomienny, a bok podpieczony przez pułkownika Kuklinowskiego. Przystojny Andrzej stał przed leśną chatą, należącą do Kiemliczów.
– Wasza miłość – do Kmicica podbiegł ojciec dwóch nierozgarniętych bliźniaków, którzy ułomność umysłu rekompensowali siłą niezwykłą i wytrzymałością, jaką miał chyba tylko tur w puszczy. – Lód skuł drogi, a skrzypiący śnieg wypełnił wykroty. Nasze szkapy nie mają antypoślizgowych podków. Co robić?
– Niech twoje mało rozgarnięte chłopaki odgarną śnieg. Łapy mają jak szufle, a ty ich tylko do prania zmuszasz! Tarka już jest płaska, jak ziemia nasza ojczysta. Twoje bachory graby mają przez to a jużci, ale Szwedzi w tym czasie zagrabili Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. Jakie są prognozy pogody?
– Ciśnienie wzrasta, niedługo powinno wyjść słońce. Niestety, temperatura znów spadnie. Podają, że przy gruncie spadnie do minus 38 stopni Celsjusza.
– To dobrze, bo wysokie temperatury już mi bokiem wychodzą.
– Rumaki mają inaczej. Zakopały się w sianie i nie chcą wyjść na mróz. Uszyłem im kalesony, a one nic. Na smaganie batem tylko prychają.
– Wypij z nimi strzemiennego. To je rozgrzeje.
– Gore! Wyżłopią mi cały zapas gorzałki!
– Odwróć się, bo chcę się umyć – Andrzej Kmicic rozdział się, ukazał sosnom, jodłom i modrzewiom swoje muskularne ciało, po czym zanurzył się w zaspie śniegu.

W tym momencie z popołudniowej drzemki wyrwał mnie Władek lat 94, gwałtownie szarpiąc za moje ramię.
– Adela, ale ty jesteś rozgrzana!
– Co? Co się stało?
– Krzyczałaś przeraźliwie. Szufle? Jakie szufle cię dotykały?
– Nie zrozumiesz. Tobie ciągle jest zimno.
– Masz rację, mróz trzaska.
– Wiedziałam – powiedziałam z wyrzutem, po czym obróciłam się na drugi bok. Starałam się, by Kmicic znowu przybył, ale przed oczami pojawiały mi się tylko odmrożone szufle młodych Kiemliczów. Przeciw takim fantazjom zawsze protestuję, więc wstałam i zaparzyłam kawę dla siebie oraz Władka lat 94.

Popijaliśmy kawę drobnymi łykami, a ja patrzyłam na pooraną zmarszczkami twarz AK-owca. Mógłby się wykąpać w jakiejś zaspie.

czwartek, 2 grudnia 2010

Dlaczego jestem wiarygodna.

Lubię narzekać na upały. Są okropne: pot ścieka z twarzy, piersi, pupy, słońce oślepia, parzy skórę, wdziera się za koszulę i unicestwia cień. Rozleniwia i skłania do picia wina. Upał to atak w Zatoce Świń, ofiary utonięć podczas kąpieli w jeziorze oraz zatruć żołądkowych po konsumpcji lodów włoskich. Skwar to ataki meszek, pokrzywy na leśnych ścieżkach, mokre plamy pod pachami. Nie zapominajmy o tym, bo lato potrafi być wyjątkowo okropne. Nie tęsknijmy, szczególnie dziś, gdy za oknem pada śnieg, a na złodzieju czapka przestała goreć.

Było mi wczoraj wstyd za Lecha Poznań. Zremisowali z kiepską włoską drużyną z Turynu. Jak można cieszyć się z nierostrzygniętego wyniku? I to z takimi frajerkami z południa Europy! W Poznaniu wszyscy na moment zapomnieli, jak mocnych mamy kajakarzy i wioślarzy. Zamiast biadolić nad skutymi lodem jeziorami, to my radowaliśmy się z bramki strzelonej przez Łotysza i udanych interwencji Kolumbijczyka. Gdzie są pyry? Gdzie jest gzik?

Najbardziej lubię przedwiośnie. Zaczytuję się w wolnych chwilach dziennikami Żeromskiego, a w weekend wyciągam za uszy Władka lat 94. Dbam o jego kondycję fizyczną i siłą obnażam go do kąpielówek. Marznie, ale posłusznie wchodzi do wody i wykonuje kilka ruchów w rozpaczliwym stylu motylkowym.
– Władku, dlaczego płyniesz z prądem? – to pytanie powtarzam niemal co roku.
– Tak mi jest wygodniej.
– Ty rozleniwiony wałkoniu! – krzyczę. – Ty nie pływasz, lecz spławiasz się.
– Adela, gdzie są moje jaja?! – przerażenie Władka lat 94 odbija się echem od kilkusetletniego lasu wyrosłego nad naszym ulubionym akwenem wodnym.

Zawsze pływanie z nurtem skończy się utratą męskości. To nieuchronne. Władka mam na oku, więc go ćwiczę, ale nie każdy ma odpowiednią kontrolę. Wielu kogucików nie spotyka się z protestami kobiet i wtedy zaczynają tracić swoją wiarygodność. Mnie to nie nurtuje, ja ich spławiam.

środa, 1 grudnia 2010

Samce Alfa i teflonowi ambasadorzy.

Obecnie najpopularniejszym na świecie samcem Alfa jest Władimir Putin. A to wszystko dlatego, że nikt nie znał Władka lat 94 pół wieku temu. Standardy przez to się zmieniły i rosyjski premier – nieco mniej owłosiony niż serialowy Alf, choć podobnie kosmiczny – śmiało może zaczesywać sobie kosmykami łysinkę, a pierwszy minister Italii robić kolejną operację plastyczną. Dziś macho Sarkozy może mobbingować współpracowników, czego Władek nigdy w życiu by się nie dopuścił. Jaka tempora, taki mores.

Dzisiejsze myśli poświęcam teflonowym ambasadorom USA, których można przypalać na wolnym ogniu, a oni i tak nie zejdą z patelni. Leżą plackiem, przypominając winylową płytę gramofonową puszczaną na 33 obroty. Z ich płaskiej perspektywy każdy samiec jest Alfa. To tak, jakby amerykański ambasador leżał na chodniku na ulicy Święty Marcin w Poznaniu i patrzył w górę na Alfę (to taki brzydki wieżowiec biurowy z lat 70.). Amerykańskiego teflonowca widok przeraża, zaburzając trzeźwość oglądu rzeczywistości. Mali ludzie, płascy politycy.

– Adela, co ty się czepiasz tych biednych dyplomatów? – spytał się Władek, gdy zwierzyłam się z moich głębokich rozważań.
– Jak byś określił Walka lat 57 z klaki C?
– Walenty to byczek.
– A gdy kłóci się z Walerią lat 52, to jak ją nazywa?
– Przecież wiesz, co mnie głupio egzaminujesz?!
– Otóż to, wyzywa ja od krowy. Jest byczkiem i jego widzenie świata nie wychodzi poza krowi placek. Podobnie jest z teflonowymi ambasadorami. Przejęci dyplomatyczną misją, wszystkich traktują swoimi kategoriami. I nie idzie mi o żałosnych samców Alfa, ale o Angelę. To wcale nie jest teflonowa kanclerz. To samica Omega!
– Ford też był omega.
– Mówisz o amerykańskim prezydencie? – spojrzałam czujnie na Anonimowego Kobieciarza lat 94. AK-owiec często zaskakiwał mnie swymi nieliniowymi skojarzeniami.
– Eee...
– Kiedyś były inne czasy. Samce też bywały Omega, mając nieco oleju w głowie. Teraz niestety cofnęły się na początek alfabetu, zaczynając edukację od nowa.

No cóż, muszę znów zaprotestować przeciw współczesnej wersji mężczyzny. Metroseksualne teflony dotarły już do dyplomacji. Co za wstyd!

wtorek, 30 listopada 2010

Sprostytuowane roszady.

Przyznam, że miałam marzenie, którego nie spełniłam. Chciałam zagrać w scrabble z Mao Tse Tungiem albo Saddamem Husajnem. Niestety, wtedy kiedy żył Mao nie znałam chińskiego. Podobnie było z Saddamem i językiem perskim. Kiedy pożegnali się z życiem ja wyrzuciłam rozmówki polsko-chińskie oraz polsko-arabskie i wróciłam do lektury „Pism semantycznych” doktora Gotloba Frege.

Dostałam kiedyś zaproszenie od prezydenta Jelcyna na partyjkę Chińczyka, ale gdy w odpowiedzi zasugerowałam grę w „Człowieku nie irytuj się”, to nie wiedzieć czemu on się uniósł. Może i dobrze, że nie doszło do spotkania, bo ja preferuję drinki, a na Stolicznej słabo ponoć udawały się. Najczęściej wychodził Wściekły Rusek, którego pija się tylko na Kremlu oraz na Łubiance.

Zaproponowałam Władkowi lat 94 partyjkę szachów. Mój AK-owiec nie ma talentu do języków obcych, więc rozmaite krzyżówki odpadały. Warcaby z kolei mnie nie rajcują, więc musieliśmy zasiąść do gry królewskiej.
– Adelo, szachy to burdel.
– Że jak?
– Ku...ska gra. Jak życie i dom publiczny.
– Jesteś nienormalny – żachnęłam się. – I nie wprowadzaj mi rynsztokowego języka do mojego mieszkania!
– Szachy mają co najmniej dwie warstwy metaforyczne. Ja zinterpretuję tę bliższą mojej skóry.
– Grasz Obronę Francuską! Schowaj język, świntuchu!
– To jedyna gra, przy której mogę i chcę się ślinić.
– Szach!
– Bicie pionków to pobieranie kasy od frajerów. A dama to burdelmama. Ona dba, by klient, choć frajer, czuł się jak król.
– Władek, nie znasz reguł? Przy szachu nie możesz wykonywać roszady!
– Boisz się mojego konia?
– Skoczka. To jest skoczek, a nie koń. Tylko Małysz skacze przed siebie, a skoczki zawsze w bok, dlatego ja stawiam na wieże.
– Stawiasz wieże?
– Na wieże! Władek, ty nawet szachy potrafisz sprostutuować. Podaj herbatniki.
– Co ja goniec?

I to był koniec gry. Zawsze będę protestować przeciw chamskim zachowaniom przy szachownicy. Niech politycy bawią się w roszady, ale u mnie na szacha trzeba reagować według reguł.
Władek mnie rozczarował. Może jednak sięgnę po rozmówki polsko-arabskie i zagram w scrabble z jakimś szachem?

poniedziałek, 29 listopada 2010

Ponownie o przeprowadzkach.

Zaczynam w kościach wyczuwać wiosnę. Bociany już zaczynają sejmikować na afrykańskiej ziemi, oceniając siły przed lotem do Polski. Wprawdzie u nas dzieci myślą teraz o lepieniu bałwanów, ale ja już wiem, że wiosna tuż, tuż. Jedyne 100 dni – tyle co przeprowadzka Napoleona z Elby na Świętą Helenę.

Cesarz miał dużo gratów, dlatego tak długo to trwało. To był mały chłopak i ubranka nosił w rozmiarze S, ale często zmieniał kreacje. Oprócz trzynastu bagażowych karoc wypełnionych tylko ciuchami miał jeszcze różne machiny, co najlepiej najlepiej opisał pan Łysiak. Przez całe życie zdążył uzbierać sporo klonkrów.
Do przeprowadzki szykował się także Adolf Hitler. On z kolei narzekał na mały metraż, szukając przestrzeni życiowej. Ale to był nieudacznik i na koniec zabunkrował się w klitce. No i Adolf miał jedynie małą walizeczkę, a w niej kilka porcji amfetaminy i kokainy – z takim bagażem mógł się czuć dobrze nawet w bunkrze.

Inaczej jest z Władkiem lat 94, który siedzi od jakiegoś czasu na walizkach. Ma nadzieję, że w końcu wyrażę zgodę i on zamelduje się u mnie.
– Adeluś, będę spać od strony okna. Wemę przeciągi na siebie.
– Adeluś?
– Nie tęsknisz do czułości? Przeprowadzę się i będziesz ją miała na okrągło.
– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi! Jeśli zechcę czułości, to włączę „Modę na sukces”. Tam mam czułość w odcinkach. Pstryk w pilocie – czułość, pstryk – koniec czułości. A ty chciałbyś mnie zemdlić.
– A dotyk? Nie marzysz o dotyku?
– Niejeden raz mnie dotknąłeś. Choćby tym, że nie chcesz uszczelnić okien. A już kupiłam pakuły.
– Masz naturalną cyrkulację powietrza! Jeśli zdarzy mi się zepsuć powietrze, to dzięki nieszczelnościom niczego nie poczujesz.
– Chcesz mi psuć powietrze?
– Nie muszę codziennie jeść grochówki. Jestem gotów do poświęceń.
– Pogrążyłeś się, Władku. Lepiej się rozpakuj, bo spanie na walizkach przypłacisz skoliozą i będziesz musiał chodzić na gimnastykę korekcyjną.

I tak w kółko rozmawiamy o niczym. Protestuję przeciw rozmowom o niczym. Nie pozwolę też Władkowi lat 94 na przeprowadzkę, bo cenię sobie swoją przestrzeń życiową. Zresztą przeprowadzka to kataklizm. O czym, AK-owiec zdaje się nie wiedzieć.

niedziela, 28 listopada 2010

Spałam z Marią Siczyną.

Na szezlongu ułożyłam się z Maryśką. Siczyna była dżentelmenką w miniówce. Miała szwy na łydkach, w ogóle na całych pończochach. Jeszcze od Schindlera. Gdy jechałyśmy windą, zwróciła mi uwagę na listę Schindlera. Taki ciąg był w tej windzie. Kutobieciąg. Dla innych siebieciąg.

– Władek, nie marudź!
– Chuliera, to ty masz się tłumaczyć!
– Z czego?
– Z Marii w łóżku!
– Siczyny?
– Chrapała przy tobie.
– Wdzięczniej niż przy tobie!
– Kuźwa mać!

Władek lat 94 potrafi być brutalny i obcesowy. Jest czasem prymitywny, czasem wulgarny. Bywa ordynarny, ale wybaczam mu, bo spędził sporo czasu w kanałach. Człowiek z kanałów jest brudny intelektualnie. Słyszałam kiedyś, gdy śpiewał pod nosem: „miłość to bzdura, a w dupie czarna dziura”. Cały on. Skopiował to z jakiejś kapeli, ale do dziś wydaje mu się, że to on jest autorem. Władek czasami jest pierdzielem niekontrolowalnym.

– Kochany, o co ci chodzi?
– Spałaś z Marią?
– Odpieprz się, AK-owcu!

Protestuję przeciw wulgaryzmom! Co za wiocha!