sobota, 30 marca 2013

Nie chce mu się!

Mężczyźni to takie ptaszki, które twierdzą, że wszystko mogą. Rozkładają pawi ogon i dumnie przechadzają się przed gołębicami o łabędziej szyi. Są jak afisz teatralny, który sporo obiecuje, ale gdy już kupisz bilet, to dramat ciągle ma te same akty i kończy się chóralnym jękiem wieszczącym rychłe pif paf w osobistą głowę. Kiedy już dopuścimy ptaka bliżej siebie, to okazuje się, że z brzydkiego kaczątka wyrośnie tylko kaczor o krzywym dziobie i dwóch lewych skrzydłach do latania. Latania po zakupy, łatania dziur w budżecie i bycia na wyciągnięcie ręki w chwilach alarmowych poruczeń. I tak dzieje się latami.

Władek lat 97 przyszedł na drugie śniadanie, oczekując, że jak zwykle podstawię mu wszystko pod nos. W Wielki Tydzień to żądanie absurdalne – kiedy trzeba przygotować wszystko na Wielkanoc, od porządków po gotowanie?

– Gagatku, musisz ugnieść ciasto!
– Nie chce mi się!
– Ja to ci się nie chce?! – krzyknęłam surowo.
– Zwyczajnie.
– Nie chcesz zmartwychwstania?
– Po prostu jestem leniwy.
– Gdyby Jezus podobnie był rozleniwiony to nie mielibyśmy co rok Wielkanocy!
– Nie rozumiem, dlaczego Jezus musiał zmartwychwstać akurat w czasie przesilenia wiosennego.
– Przecież zmartwychwstanie też jest pewnego rodzaju przesileniem.
– A przesilenie – skontrował AK-owiec – nosi w sobie lenie. Nie możesz mi zarzucać, że mi się nie chce.
– Naprawdę tak uważasz?!

Powstańca przeraził mój krzyk, ale postanowiłam podejść go podstępnie.
– Umyję teraz podłogi. Idź na balkon, tam ci podam kawę.

Władek wytaszczył wiklinowy fotel na balkon i rozsiadł się wygodnie, wystawiając twarz do słońca. Podałam mu kawę i zamknęłam drzwi od balkonu. Wiedziałam, że gołębie muszą wkrótce nadlecieć.

Przeciw lenistwu trzeba protestować. A jak delikwent się upiera, to trzeba wystawić go na działanie Ducha Świętego. W każdym razie Władek długo dobijał się do balkonowych drzwi, ale nie otworzyłam mu póki podłogi nie wyschły. W końcu wyszedł naznaczony gołębimi śladami.

– Nie miałem racji, Adela. Człowiek, który przed świętami się wyleguje ma przesrane!

piątek, 29 marca 2013

Bojler męski

Spoglądałam ukradkiem na Władka lat 97, który krzątał się po mieszkaniu. Otrzymał ode mnie kategoryczne polecenie, więc biegał ze ścierą, walcząc z kurzem i pajęczynami. Rozgrzał się tak bardzo, że zrzucił z siebie najpierw koszulę flanelową, potem podkoszulek i biegał obnażony do pasa. Zwykle zawieszam wzrok na jego pośladkach, ale dziś miałam okazję popatrzeć na brzuszysko.

– Władek, gdzie się podział kaloryfer?
– Najpierw odkurzę regał z książkami.
– Ja mówię o twoim kaloryferze.
– Jakim kaloryferze?
– Fuj! Ty masz bojler!
– Jaki bojler?
– Musisz ubierać luźne i ciemne koszule.
– Że co?
– Najlepiej wyglądałbyś w sutannie.
– O nie! Na to się nie zgodzę! Nie wpędzisz mnie w celibat!
– Nie martw się: masz zbyt duże jabłko Adama, bardzo brzydko sterczałoby nad koloratką.
– Adela, ty się odczep od mojego wyglądu.
– Powinieneś zmienić kreację. Wiem! Bądź jak Neo z Matrixa. Taki Neo-Władek. Zrobiłbyś w dzielnicy furorę.
– Nie zaprogramujesz mnie pod swoje widzimisię!
– Dobra, dobra, nie wkurzaj się.
– No właśnie, mam przecież odkurzyć kaloryfer.
– To by się przydało – powiedziałam, patrząc z dezaprobatą na korbol powstańca.

I pomyśleć, że już niedługo znów zacznie się obżerać. I nie pójdzie mu w kościste pośladki, ale wypełni mazurkami, jajkami i innymi szynkami swoje obleśne brzuszysko. A może zaprotestować przeciw temu? Może przedłużyć mu post?

Znów rzuciłam krytyczne spojrzenie na AK-owca...

czwartek, 28 marca 2013

Wiecie co?

Mam dość wszystkiego. Alfy, omegi i szajsu pośrodku. Całego alfabetu. Używam świetnych perfumów z kolekcji takiej i owakiej, ale nikt mnie nie wącha. Ćwiczę pośladki, jędrność biustu, czyszczę zęby, a wzroku nie zawiesi na mnie nawet schlany notorycznie dozorca lat 64 spod trójki. Czuję się jakbym naokrągło chodziła w cieniu. Czytam świętego Bernarda z Clairvaux oraz Augustyna z uwzględnieniem grzesznych fragmentów przed jego nawróceniem i również kicha. Kicha, kicha, wątrobianka.
Kaszanka.

Dziś jest Wielki Czwartek, więc pomyślałam, że to najlepsza pora na odmianę. Stylu życia, diety oraz tipsów. Mieszkanie było wysprzątane, ciasta upieczone, zakupy zrobione, a na drugie śniadanie z Władkiem lat 97 nie miałam ochoty. Wyciągnęłam składany leżak ze schowka i zniosłam go na dół. Usadowiłam się przy skrzyżowaniu, wystawiając twarz do słońca.

Już po chwili pojawił się dozorca lat 64, który pozamiatał wokół mnie chodnik, usuwając pety i psie odchody. Zniknął jednak szybko, bo przestraszył się postawnej postury AK-owca, który właśnie nadchodził na drugie śniadanie.
– Adela, a ty co? – zaskoczenie odjęło powstańcowi zasady savoir-vivre.
– A gdzie jest dzień dobry? – odpowiedziałam, przymykając oczy pod wpływem ostrych promieni słonecznych.
– Co tu robisz?
– Skocz po setkę wiśniówki.
– Że co?
– Właściwie kup pół litra. I kubeczek plastikowy.
– A drugie śniadanie?

Wzruszyłam tylko ramionami, nie otwierając oczu, po czym podciągnęłam wyżej spódniczkę, by opalić także uda. Usłyszałam niepewne szuranie butów mego druha, który skierował swoje podeszwy w stronę sklepu. Potem dobiegły mnie ściszone rozmowy na przemian to z lewa, to z prawa, ale nie otwierałam oczu. W końcu przyszedł AK-owiec, nalał trunku do kubka i podał. Musiałam otworzyć oczy. Wokół mnie stali w grupkach sąsiedzi. Witek z parteru zdjął koszulę i zaczął mnie wachlować. Pozostali uśmiechali się do mnie, tylko Władek stał z minorową miną, bo burczało mu w brzuchu.

– Adela, jesteś najfajniejszą babą w dzielnicy – wyrwało się Genkowi lat 63.
– Inne przez święconkę nas prześwięcają – dołączył się z pochlebstwem Maniek lat 49 – a z tobą to można poświętować najpiękniej.
– To ja skoczę po jeszcze dwie flaszki – wpadł na pomysł Witek z parteru.
– Wszyscy cię kochamy, Adelo – wyznał Skarabeusz lat 71.
– Ba! – dołączył się Władek, a inni spontanicznie potaknęli głowami.

I wiecie co? Właśnie czekałam na takie słowa. Od razu wpadłam w świąteczny nastrój.

wtorek, 26 marca 2013

Pajęczyna.

Władek lat 97 zajadał się wiosenną kanapką z sałatą, pomidorem i szczypiorkiem. Dokładał sobie jeszcze różne rodzaje sera i mlaskał z ukontentowania. Wzbudzał we mnie obrzydzenie, więc żeby nie przyglądać się jego brakowi obycia postanowiłam zająć myśli czymś przyjemniejszym. Niestety, spojrzałam w lusterko.

– O bocianie krzywodzioby, jaka pajęczyna!
Schowałam twarz w dłoniach.
– Jesteś młódką, Adela, to nie pamiętasz, że królem poznańskich pajęczarzy był Leon Michałowski z ulicy Strzeleckiej. W 1934 roku pisała o nim nawet prasa stołeczna.
– Też miał pooraną twarz? – spytałam zaciekawiona, odsłaniając zapłakane oblicze.
– Tego nie wiem. Bardziej znany był z tego, że bez niczyjej pomocy obrabował ponad 30 poddaszy. Wzbogacił się przez to w bieliznę wielu zacnych mieszkańców Poznania.
– Czyje gacie ukradł?
– Sędziego Kruszyńskiego, profesora Kurkiewicza, czy urzędnika województwa Jana Holza. Miał tak wiele trofeów, że policja urządziła wystawę, gdzie poszkodowani mogli odebrać swoją własność.
– Ale co to ma do moich zmarszczek?
– Chciałem ci opowiedzieć, kiedy poznański pajęczarz czuł się naprawdę szczęśliwy. Mianowicie radość zyskiwał tylko przy rzewnych melodiach.
– Jak to?
– Szajka złodziei składała się z orkiestry, tancerki, kilku bab w białych fartuchach z koszami do bielizny oraz tak zwanych czujek.
– No i?
– Podwórkowa orkiestra, grając sentymentalne piosenki, przyciągała uwagę mieszkańców, służby, lokajów, praczek, a w tym czasie kobiety z jednym zaopatrzonym w łom muzykiem pędzlowała z bielizny strych. Kradli tylko wtedy, gdy śpiewali rzewne piosenki. Gdy stojący na czujce uprzedzał o niebezpieczeństwie, wtedy grali skoczną muzykę. Tak ostrzegali wspólników.
– Ale ja lubię skoczną muzykę!
– Typowy gust osoby nie dbającej o gacie. Właśnie tak zdobywa się zmarszczki. Słuchając skocznych hitów stracisz majty i na starość zostaniesz jedynie ze zmarszczkami. To znana mądrość pajęczarzy.
– Władek, jakie pierdoły mi czasem sprzedajesz. Słyszysz, właśnie grają „Sialala, zabawa trwa”! Zrób głośniej radio.
– To zdejm chociaż majty – poprosił AK-owiec lat 97.

Władek nie zdążył mnie ubłagać, bo zdzieliłam go ścierą. Kobieta musi zaprotestować, kiedy mężczyzna chce ją zdobyć w tak prymitywny sposób, łącząc kilka faktów z prostacką legendą. Faceci to pająki, które przez całe życie tkają pajęczynę, śliniąc się na samą myśl o ofierze.

To dla kobiety musi się skończyć zmarszczkami.

poniedziałek, 25 marca 2013

Obieżyświat.

Dopiero gdy Władek lat 97 przechylił kubek gorącej kawy do ust zobaczyłam jego paluchy. Opuszki miały różne kolory: zielony, niebieski, żółty, czerwony.

– Malowałeś jaja wielkanocne, gagatku?
– Tylko podrapałem się po kroczu. A co?
– Przez spodnie?
– Byłem wtedy w piżamie.
– Myślałam, że śpisz w samych gatkach.
– Kiedy podróżuję, ubieram się wytwornie. Nawet do snu.
– Gdzie dziś spałeś? W wagonie sypialnym na bocznicy kolejowej?
– U siebie w łóżku.

Zdezorientowana spojrzałam z ukosa na powstańca. Zajadał ze smakiem drożdżówkę, trzymając przysmak w kolorowych paluchach. Spodziewałam się najgorszego. Kiedyś przyszedł z paznokciami pomalowanymi na różne kolory. Ktoś mu powiedział, że dzięki tęczy trzymanej jak serce na dłoni będzie mieć większe powodzenie. Powiedziałam mu wówczas, że to działa jedynie na gejów. Wpadł w furię, a potem zużył całe opakowanie zmywacza do paznokci. AK-owiec lat 97 przez swoje dziwactwa jest drogi w utrzymaniu.

– Nie kręć! Mów natychmiast, co jest grane? – przeszłam do decydującego ataku.
– Niby z czym?
– Znów masz tęczowe paluchy!

Władek zmarszczył brwi, odstawił kubek i spojrzał na swoje paznokcie. Wzruszył ramionami, bo nic nie dostrzegł. Podeszłam do niego i obróciłam mu dłonie, podtykając opuszki pod oczy.

– Co to niby jest? – spytałam kategorycznym tonem.
– Aaa – powstaniec uśmiechnął się na tajemnicze dla mnie wspomnienie. – To pamiątka po wspinaczce. Zdobyłem Elbrus.
– Nie gadaj bzdur. Wczoraj też byłeś na drugim śniadaniu, a paluchy miałeś czyste!
– To nie są głupoty! – oburzył się AK-owiec. – Co mi sprezentowałaś na gwiazdkę?
– Atlas geograficzny.
– Prezenty od ciebie, Adela, nie kurzą się na półce. Właściwie mogłabyś mi sprawić jeszcze jeden egzemplarz na zajączka, bo starłem kolory z Apallachów i niemal całej Australii.

Spojrzałam na niego bez wyrazu, bo jego dziwactwa robią na mnie coraz mniejsze wrażenie. Jedno jednak trzeba zaznaczyć: Władek lat 97 jest bardzo drogi w utrzymaniu. Drożdżówki, atlasy, zajączki, no i nie można zapomnieć, że kawę słodzi dwoma łyżeczkami coraz droższego cukru. Jedyna pociecha jest ta, że podróże kształcą. Z tymże również brudzą. Jak powstaniec zacznie szorować paluchy – znów zużyje połowę mydła!

niedziela, 24 marca 2013

Papiak.

– Wbij wreszcie ten gwóźdź, zgrzybiały nieudaczniku!
– Tylko nie zgrzybiały! – oburzył się Władek lat 97.
– Wyleczyłeś już stopy? – zainteresowałam się.
– Korzystałem z twojego prysznica.
– Kiedy? Przecież mogłam się od ciebie zarazić!
– Nie kłóćmy się – zaproponował pojednawczo powstaniec. – Ja mogłem to złapać od ciebie.
– Co to za insynuacje! I ty nie chcesz się kłócić?
– Daj mi jakiś porządny gwóźdź. Te to się nadają jedynie do akupunktury. Właściwie co chcesz tu powiesić?
– Franciszka I.
– Będziesz grała w darta? Założę się, że to ja pierwszy trafię w dziesiątkę. Znaczy w jabłko Bergoglia.
– Jakiego Bergoglia? Dość mam twoich nędznych wygłupów! Jaki chcesz mieć gwóźdź?
– Znajdź papiaka.
– Znowu się naśmiewasz z papieża?
– Papiak to taki gwóźdź. Ma duży łeb.
Spojrzałam czujnie na AK-owca.
– Kto ma duży łeb?
– Gwóźdź! – Władek zamyślił się na moment. – Choć przyznam, że z Franciszka, tak jak Benedykta to łebski gość. Benio nie wystawił od razu po śmierci członków Jana Pawła II w żadnym domu aukcyjnym. Czeka z handlem relikwiami na ogłoszenie Polaka świętym - ale to już robota Franka.
– Bluźnisz, nie znajdziesz nawet najmniejszego palca Karola Wojtyły w jakimkolwiek z największych, światowych domów aukcyjnych. Wykupiłby to jakiś bogacz i schował w sejfie.
– Raczej w lodówce. Pecunia non olet, zatem żaden bogacz nie dopuści, by rodzinne precjoza oraz oszczędności prześmierdły mu od gnijącego, choć świętego palucha.
– Wbij wreszcie ten gwóźdź! – wrzasnęłam. Miałam dość bluźnierstw Władka lat 97, który co prawda chodzi co tydzień do kościoła, ale ekumeniczne strzały z ambony nigdy w niego nie trafiają.

Powstaniec wzdrygnął się od mego krzyku, karnie zamachnął się młotkiem i uderzył. To była nadprzyrodzona interwencja. Boski palec, który karze w pierwszej i jedynej Instancji – szybko i boleśnie. AK-owiec wił się z bólu, chłodząc palec pod strumieniem lodowatej wody. Ja byłam zmuszona zastąpić nieudacznika. Wbiłam papiaka, powiesiłam papieża i spojrzałam na obraz. Wisiał krzywo. Poprawiłam raz i drugi, ale Franciszek odchylał się od pionu. Coś mi nie grało. To pewnie przez te bluźnierstwa Władka. Czułam, że muszę przeciw antyklerykalnym bluzgom zaprotestować. Padłam krzyżem. Zrobiłam to jednak sprytnie, bo przed palcami miałam klawiaturę komputera. Musiałam w końcu opisać to wydarzenie.

Ku przestrodze.