sobota, 2 czerwca 2012

Najpiękniejsza miłosna historia świata.

– W 1940 roku wywieźli mnie na roboty do Niemiec – snuła swoją opowieść Malwina lat 92. – Miałam niespełna 20 lat, kiedy pierwszy raz wyjechałam za granicę. Niestety, to nie były wczasy.
Siedziałyśmy na ławeczce przed kościołem, wystawiając twarze do słońca i zarazem tupiąc nogami, by odstraszyć gołębie, które miały nadzieje, że kolejny ktoś zacznie ich tuczyć okruchami ze stołu.
– W fabryce amunicji oglądali się za mną Francuzi, Holendrzy i Flamandowie. Miłość wyznawali Czesi, Serbowie i Węgrzy. Mnie najbardziej podobał się Pierre, ale dziewictwo straciłam z Güntherem lat 43.
– Z faszystą? – zapiała falsetem Kunia lat 90.
– Do bomb sypałam mniej prochu niż przewidywały niemieckie normy. Pochodzę z Poznania, więc oszczędzam. Żadna konspiracja nie była mi w głowie. Niemcy chcieli mnie przykładnie ukarać, ale Günther wybronił.
– Zakochał się w tobie? – spytałam.
– Podobałam mu się. Gdy potem brał od tyłu, to ślinił mi pupę. Masz apetyt, masz ślinotok. Najpierw myślałam, że muszę zapłacić haracz za ratunek, ale potem też się zakochałam.
– Nie zrobił ci dziecka?
– Pracowaliśmy w fabryce amunicji, tam było bezpiecznie. On zakładał tulejkę, a ja stosowałam kalendarzyk. Günther też był katolikiem, więc rozumiał.
– A co po wojnie? – zainteresowała się Kunia.
– Günther uciekł na Zachód i osiadł w Stutgarcie. Został listonoszem. Ja zaś wróciłam do Poznania. Cały czas myślałam o tulejkach, więc zaczęłam pracować w Zakładach Cegielskiego. Potem on mnie znalazł przez Czerwony Krzyż. Zaczęliśmy korespondować.
– Jak Sobieski z Marysieńką?
– Piękniej. Coś jednak zaczęło mi nie pasować na pocżątku lat 70. Günther od dłuższego w listach wtrącał słowa z młodzieżowego slangu. Zaczepiłam się do kibicowskiej wycieczki i wyjechałam na Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 1974 roku, które odbywały się w RFN-ie. Günther powinien mieć wtedy 77 lat. Gdy zapukałam do jego mieszkania, to otworzył mi inny Günther. To nie był listonosz, lecz jego syn. Günther junior. Fryzjer.
– A co z Güntherem seniorem?
– Umarł 15 lat wcześniej, ale w testamencie wymógł na potomkach, by kolejne 3 pokolenia korespondowały ze mną. Nie wiem, jak wyczuł, że będę tak długo żyć.
– Przespałaś się z Güntherem juniorem? – nie powstrzymałam się od tego brutalnego pytania, ale jestem kobietą, co mnie usprawiedliwia, oraz przyjaciółką Malwiny.
– Wziął mnie od tyłu i znów poczułam ślinotok. Ale Güntherowi juniorowi juniorowi już odmówiłam. Przyjechał do mnie w 1991 roku, gdy granice już były bardziej otwarte. Pokazałam mu podkreślone na czerwono błędy ortograficzne, jakie popełnił w listach.
– Ci młodzi to coraz większe matoły! – poskarżyła się Kunia.
– On się starał. Poprawił się językowo, to oddałam mu się w 2001 roku, gdy odwiedził mnie ponownie. Za tydzień przyjedzie do mnie Günther junior junior junior. Nie wiem, co robić. On pisze najpiękniej.
– Oddaj mu się! – wyraziłam swoje życzenie.
– Nie wiem, mam już tak grubą skórę, że mogę nie poczuć jego ślinotoku...

Zapadła cisza. Siedziałyśmy na ławeczce przed kościołem, myśląc jak twarda skóra może być nieczuła na oznaki miłości. Czy to dobrze, że papieżami zostają starcy? Czy poczujesz od starego sędziego z Trybunału Konstytucyjnego ślinotok? Czy warto zasklepiać kanaliki łojowe przed oznakami miłości? Nie wiem, ale chyba chciałabym, żeby zainteresował się mną jakiś junior junior junior. Chyba muszę to jeszcze przemyśleć.

piątek, 1 czerwca 2012

Aerobic.

Zaczęło się od narzekań. Ludmiła lat 66 przyznała się, że zapina spódnicę na agrafkę, bo nie może wbić się guzikiem w dziurkę, choćby nie wiem jak mocno wciągnęła powietrze. Na te słowa Kunia lat 90 obnażyła brzuch, zsunęła o kilka centymetrów spódnicę, a potem majtki i pokazała krwawosiny ślad po gumce od gatek wpijającej się w jej ciało. Na to Malwina lat 92 wcisnęła dłoń do dekoltu, pogmerała pod piersiami, a potem podsunęła nam rękę pod oczy: „Widzicie, jak jestem tam spocona? Przytyłam i cyce też mi się powiększyły! A pod nimi? Sauna!”.

Miało to miejsce w ogonku przed sklepem spożywczym. Oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Była 6 rano, deszcz lał się z nieba, a stopni było najwyżej kilkanaście. A my mimo to się pociłyśmy. Byłyśmy zbyt tłuste. Woda, tkanka tłuszczowa, kilkaset kości i kosteczek oraz kilka szarych komórek – oto my, kwiat kobiet z poznańskiej Wildy.

– Idziemy stąd! – zarządziłam.
– A chleb? Bułeczki? Drożdżówki? Z kruszonką i serem? – zaoponowała Elwira lat 77.
– Chromolić to!
– Co proponujesz, Adela? – spytała Gertruda lat 59.
– Musimy kupić po 2 wina na głowę.
– Białe czy czerwone? – rzuciła w biegu pytanie Kunia.
– Kunia, nie kupuj słodkiego! Wytrawne!
– A nie może być wódeczka? – odezwała się Malwina, pociągając przy okazji rozweselający płyn z piersiówki.
– Odłóż to wysokoprocentowe świństwo! – rozkazałam. – Do sklepu marsz! Ale już!

Dziewczyny już po kilku minutach stukały butelkami umieszczonymi w siatkach. Ja poprowadziłam je do siebie. W salonie zaczęłam przesuwać krzesła i fotele pod ściany, a kobiety dostowały się do mojego polecenia, zrzucając ciuchy na podłogę. Zostały tylko w majtkach i stanikach. Włączyłam silną lampę, rzuciłam światło na białą ścianę, zarazem podsuwając pod żarówkę korkociąg.
– Wasza nadwaga to korek – tłumaczyłam. – Musicie go wyciągnąć raz na zawsze. Elwira, nie obijaj się!
Dziewczyny machały rękoma w ślad za moimi próbami wyciągnięcia korka z butelki. Szło mi opornie, bo wino piję zwykle w towarzystwie Władka lat 96, a on butelki otwiera szpadą, którą odziedziczył po ojcu.
– Czujecie jak wbijacie się w tłuszcz! Spalacie się! Wasza wytrawność jest tuż tuż!
– Adela, polej, ja muszę się napić – wysapała zmęczona energicznymi ruchami Kunia.
– Jeszcze wszystkiego nie wypociłyście!
– Zlituj się, dręczycielko! – zastękała Malwina.

Nie zlitowałam się. Kiedy wypociły się do cna, wtedy polałam pierwsze dwa wina. Potem wróciłyśmy do ćwiczeń. Następnie znów do wina. Później wróciłyśmy do gimnastyki i ponownie do wina. A potem do wina i kiedy wypiłyśmy, to ponownie wzięłyśmy się do wina. A potem poszłyśmy spać. Znaczy Elwira przedtem wymiotowała. A może nie tylko ona? Nie pamiętam.

czwartek, 31 maja 2012

U NAS TV.

„A teraz łączymy się z Marzanną Wszebycką, naszą zarobioną po łokcie reporterką U NAS TV!
Tu Marzanna Wszebycka, U NAS TV. Dzień dobry. Dziś nie będę zajmowała się inseminacją bydła mlecznego, które pasło się nad rzeką, ale nad Wartą zostałam. Spotkałam tu grupę dzielnych kobiet z Wildy, które postanowiły wyłapać komary i meszki...”

– Jesteśmy – krzyknęła radośnie Kunia lat 90, po czym dodała z podziwem: – Elwira, ale ty masz telewizyjną pupę! Modelka! Prawdziwa modelka.
– Widzę! – ucieszyła się Malwina lat 92 – Widzę siebie!

Siedziałyśmy w moim salonie już od godziny, czekając na emisję reportażu wykonanego wczoraj. Podałam dziewczynom kawę z cynamonem, słodkie co nieco i rozmawiając o niczym niecierpliwie wyglądałyśmy materiału zrobionego przez Marzannę Wszebycką i jej kolegów z poznańskiego studia U NAS TV.

„Co panie skłoniło do tej akcji?”, spytała dziennikarka z wildeckiej telewizji.
„Niech pani spojrzy na drugi brzeg rzeki. To dziewczyny z Rataj”.

– Adela, po co o nich mówiłaś? – spytała skrzywiona Kunia. – I tak ich nie widać w nieostrym obrazie.
„Komary rypią równo po obu stronach Warty. Postanowiłyśmy wspólnie wyłapać uciążliwe owady, bo mamy dość dzikiego bzykania w tych okolicach”, ciągnęłam, robiąc mądrą minę w telewizyjnym okienku.
– Trzeba było powiedzieć, że wcześniej wyłapałyśmy wszystkie muchy krążące wokół śmietników na Wildzie – pouczyła mnie Gertruda lat 59.
„A meszki?” , spytała Marzanna.
„To może na pytanie odpowie koleżanka...”

– Czy ja byłam dobrze umalowana? – spytała niepewnie Kunia, która w pełnej krasie ukazała się na ekranie telewizora.
– Świetny makijaż – uspokoiłam przyjaciółkę.
– Mogłaś wyrwać włoski z brody – odezwała się kąśliwie Elwira lat 77 – ale ogólnie wyglądasz fajowo.

„Tak jak komary rypią”, udzielała wywiadu Kunia, „tak meszki dają. Idzie o to, by wykurzyć to bzykające tałatajstwo z krzaków i chaszczy. I my to robimy!”
„Mamy lepsze wyniki niż dziewczyny z Rataj!”, wypaliła Elwira, podsuwając głowę do mikrofonu.
– Życie współczesne to zawody – objaśniła swoje zachowanie dewotka lat 77.
„Zatem Warta dzięki tym dzielnym kobietom już dziś stanie się strefą wolną od bzykania.”, zawyrokowała Marzanna. „Dla U NAS TV mówiła wasza Wszebycka reporterka.”

– To koniec? – rozczarowała się Malwinka.
– A widziałyście jak Marzanna była pokąsana? – zaśmiała się Gertruda.
– Wszebycka jest młoda i nie wie, że ma przerypane. My wiemy i miałyśmy OFF-a – zasądziła Elwira.
– To prawda – zgodziłam się. – W OFF-ie jest bezpieczniej.

Potem spytałam dziewczyn, czy jeszcze się czegoś napiją. Chciały. Następnie wyciągnęłam zdjęcia. Z ciekawością oglądałyśmy wszystkie parki, które przyłapałyśmy in flagrianti w nadrzecznych chaszczach. Niektóre fotografie były naprawdę niegrzeczne. Likier, który postawiłam, szybko się skończył.

środa, 30 maja 2012

Franek!

– Franek, ty mnie słyszysz?!
– Oczywiście, ciociu – Franciszek lat 64 odpowiedział zrezygnowanym głosem. – Słucham cię uważnie, Adelo.
– Każdy człowiek odczuwa presję, dlatego najlepiej przerzucić ją na przeciwnika. Masz wtedy spokój.
– Luz...
– Nie lubię twojego młodzieżowego języka – rzuciłam z dezaprobatą do słuchawki telefonu. – Nie było cię wczoraj na otwarciu nowego dworca w Poznaniu. Żałuj, była fajna orkiestra kolejarska.
– Grali „Glory, glory, allelujah”?
– A jak! Prezydent też był. Przytupywał radośnie nogą, a unoszące się w powietrzu pył i kurz gryzły w oczy.
– Jak ja lubię glorię! Alellujah też!
– H na końcu jest bezdźwięczne – wyjaśniłam. – Z tymże słabo to słychać w wykonaniu orkiestry dętej.
– Już ja tym cha pokażę!
– Ty cały czas wracasz do swoich problemów – zmartwiłam się. – Nie pokazuj im niczego, bo przymkną cię za ekshibicjonizm. Niepotrzebna nam żadna afera. Bądź chłodny. Zdystansowany i opanowany. Zrozumiałeś, Franciszku?
– Chyba tak...
– Mam przed sobą kolorowy magazyn. Co tam masz na składzie?
– Przeważnie wyroby krajowe, wśród nich kilka docenianych za granicą. Do tego odpady z Francji i Niemiec.
– Franku, nie martw się, będzie tobie świecić. Mimo niemieckiego szajsu i francuskiego merde! Dobrze główkuję, więc czuję to. Musisz dbać tylko, by korki nie wyleciały. Pamiętaj, to twoje bezpieczniki! Bez korków będzie poślizg! W razie czego, trzymaj w zanadrzu zapasowy drucik.
– Cały czas myślę o spinaczu.
– Dobrze kombinujesz, synku. Musisz spiąć ten cały galimatias, jaki masz na składzie.
– Boję się – wyznał Franek. – Bo jak mi nie wyjdzie...
– Najwyżej pójdziesz tropem Dolasa.
– Mam ukryć się w lesie?
– Przecież partyzantka nie jest ci obca.
– No tak, no tak – odpowiedział Fraciszek.

Pożegnaliśmy się i Franek Smuda znów poszedł na trawę. Dobrze się czuł na trawie. Jego skład podobnie.

wtorek, 29 maja 2012

Farbowane liski.

To prawda, niejeden raz zdarzyło mi się spać w lokówkach. Najpierw wydaje się to niewygodne, ciągle coś uwiera w głowę, ale szybko można się przyzwyczaić i zasnąć bez kłopotu. Zresztą kobiety są bardziej zmęczone dniem pracy od mężczyzn, dlatego objęcia Morfeusza szybciej chwytają nas w swoje stalowe kleszcze. Sen mamy przez to zdrowszy, a pobudki są przyjemniejsze, bo zaczynają się od masażu głowy. Lokówki miło szorują łepetynkę, krew napływa do mózgu i jesteśmy przygotowane do dnia od razu na sto procent.

Niemal na sto procent, bo falistą czuprynę musimy przecież rozczesać. Zdjąć lokówki, ułożyć je na miejsce, by w gotowości czekały na wieczór, a potem uważnie się sobie przypatrujemy. I gdy tak stoimy przed lustrem z fantazyjną grzywą to dostrzegamy pierwszy siwy włos, potem drugi, a na końcu ze złością lub z przygnębieniem odwracamy wzrok od zwierciadła. Najpierw radziłam sobie, zmieniając często fryzurę. Zaczesywałam siwiznę raz na lewo, raz na prawo, ale efektu większego nie osiągnęłam. Przystąpiłam zatem do farbowania włosów. Byłam blondyną, byłam kasztanką, byłam czarnulką. Byłam też rudzielcem. Niezależnie od koloru fryzury słyszałam w biurach, na ulicach i w tramwajach przyciszone komentarze rzucane nieprzyjaznym jazgotem: „farbowana lala”, „lisica”, „kolorowe jarmarki”, albo „wytapirowane pudło”.

Mieszkałam wówczas nie na poznańskiej Wildzie i miałam jeszcze poprawne stosunki z Kościołem, więc poszłam z prośbą o otuchę do księdza Bolesława Tacownego. Prałat miał wówczas lat 29, pękaty brzuch, zęby pożółkłe podobnie jak palec wskazujący i środkowy od prawej ręki, stopy stawiał do środka, na kazaniach cytował najczęściej świętego Augustyna, w telewizji najbardziej lubił oglądać „Wielką grę”, kręcił nosem na namaszczanie chorych, którzy zwykle już nie żyli.

– Proszę księdza Bolka – zagadnęłam po wejściu do zakrystii. – Dlaczego ludzie są tacy zazdrośni? Przecież na fioletowo farbuję włosy jedynie podczas Adwentu i Wielkiego Postu.
– Moje dziecko – byłam wtedy w wieku lat 31 – pamiętam, że na Wielkanoc byłaś blondyną. Żałuję, że święta są tak rzadko, bo cały kościół był tobą rozjaśniony. Napijesz się wina mszalnego?
– Nie, dziękuję. Ale co ja ludziom zrobiłam, że mnie obgadują?
– Kolor razi tylko te liski, co mają przefarbowaną duszę. Ach, gdybym mógł cię wziąć do konfesjonału, to byś zrozumiała, córko.
– To może ksiądz weźmie mnie gdzie indziej? Żebym zrozumiała?

Niestety, prałat Bolesław wówczas lat 29 opacznie zrozumiał moje słowa (a przecież nie był opatem) i musiałam szybko wybiec z zakrystii. Ale słowa duchownego wzięłam sobie do serca i od tamtej pory stale protestuję przeciw farbowanym liskom. Niesutannie, lecz nieustannie protestuję.

Aha, ksiądz Bolesław Tacowny umarł w 1994 roku na raka wątroby. Nieoficjalnie wiadomo, że to była marskość.

poniedziałek, 28 maja 2012

Żulio Menelio.

Wczoraj były Zielone Świątki i sporo się działo na grillu u Pana. Nie tylko przy naszej parafii urządzono festyn, a tam były kiełbaski, śpiewy i zabawy. I choć u nas prowadzący imprezę zarzynali przebój Sośnickiej „Aleją gwiazd”, to impreza cieszyła się popularnością, choć nie aż tak wielką, jak zasługiwała. Wszystko przez to, że nasi bezdomni Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53 urządzili konkurencyjne wydarzenie. Wiedzieli, że o tej porze roku zielono jest i w świątek, i w piątek, a mistrzostwa Euro 2012 to tak wielkie święto, że trzeba je uczcić.

Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53 swoje happeningi urządzają w Parku Jana Pawła II tuż przy ogrókach działkowych przy ulicy Dolna Wilda w Poznaniu. To na tyle blisko kościoła, że wczoraj słychać było refren „Alei gwiazd”. To był dobry podkład muzyczny, bo nasi bezdomni przeprowadzili konkurs strzałów na bramkę.

Słupki były zgrabnie sklecone z pustych plastikowych skrzynek po piwie, zaś poprzeczkę stanowił sznurek, na którym suszyły się podarte różnobarwne koszule Marysia i Zdzicha.

– Każda koszula ma inną ilość punktów – tłumaczył Marian. – Trafisz w czerwoną masz 7 punktów, żółte kalesony to 2 oczka, za to każda ze skarpetek ma po 10 punktów. Gdy w nic nie trafisz masz nula.
– Mogę zacząć pierwsza? – wyrwała się Kunia lat 90.
– Zdzicho będzie podawać nam piłkę.
Zdzisław posłusznie stanął w dużym oddaleniu za bramką.
– Jakie są nagrody? – spytała rzeczowo malwina lat92.
– To turniej. Każdy z uczestników walczy ze mną. Strzelamy po trzy razy na przemian. Przegrany wrzuca złotówę do świnki skarbonki.
– O? – zdziwiłam się. – Poprzednio mieliście różową. Ta niebieska nawet mi się bardziej podoba.
– Dość głupiego gadania! – ponaglała Kunia. – Zaczynamy!
Kunia wzięła długi rozbieg, dobiegła do piłki, zamachnęła się, a piłka wylądowała w żółtych kalesonach.
– Nie dotknę się ich! – zarzekła się. – Wiem od czego są takie żółte!
– Zdziś pierze je w kwasku cytrynowym – odrzekł Maryś. – Spokojnie. Zdzichu poda piłkę , a potem strzelam ja.
Marian sięgnął do kieszeni, wyciągnął butelkę z wiśniowym płynem, przechylił ją do ust, po czym odebrał piłkę od Zdzicha. Położył ją na wyznaczonym punkcie i spokojnie trafił w skarpetkę.
– Brawo! – zaklaskałam. – Klamerka się nie zachwiała! Masz brazylijską technikę!
– Mój boiskowy przydomek to Żulio Menelio – odpowiedział skromnie Maryś

I turniej trwał. Zdzicho podawał piłkę, Maryś pomiędzy strzałami popijał, a świnka skarbonka pęczniała z dumy. Zabawa skończyła się o zmierzchu, kiedy nikt już nie dostrzegał w kieszeniach złotówek. Bezdomni grzecznie nas pożegnali, a my wracałyśmy do domów z przekonaniem, że i na Euro musi się nam powieść. W końcu w tak wielkim polskim narodzie musi znaleźć się choć jedenastu Żuliów Meneliów, którzy doprowadzi każdą świnkę do stanu, w którym aż pęka z dumy.

niedziela, 27 maja 2012

Niedzielka się.

Elwira lat 77 jest nie tylko dewotką, ale też usłużną kobietą pochodzącą ze wsi, która nigdy nie odmawia potrzebującym. Wikary lat 39 nazywa ją przez to „pierwszą przyboczną”. Dlatego i dziś nie odmówiła, gdy duchowny poprosił ją o dostarczenie kilku prywatnych puf do kościoła. Nasz lokalny duszpasterz chciał w jednej z salek przeprowadzić w mniej formalnym wystroju dyskusję na temat zmian wizualnych w dzielnicy Wilda.
Elwira założyła swoje szybkobieżne obuwie, obróciła kilka razy tam i z powrotem i nagle w jednej z byłych salek katechetycznych stało się przytulnie, bo Elwirowo. Bardzo nam się to spodobało. Wyciągnęłyśmy nogi, zdejmując uprzednio czółenka i w pozycji bizantyjskiej oczekiwałyśmy na to, co ma do powiedzenia wikary.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – zaintonował dzieciak w sutannie lat 39.
– Niech będzie – odpowiedziałam, przeciągając się na Elwirowym kocu.
– Niech będzie. Nie będzie – mówiły jedna przez drugą wierne naszej parafii.
– Wilda nam się totemizuje – ksiądz przeszedł od razu do rzeczy.
– Hę? – wtrącił się jedyny uczestniczący w debacie męski rodzynek, czyli Władek lat 96. Podwójny AK-owiec: były żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz cały czas w trakcie terapii odwykowej.
– To tem? – spytała słabo słysząca Stasia lat 87. – To nie tu? To dobrze, że to tem? Czy dobrze, że nie to tu?
– W dzielnicy pojawili się bezbożni artyści – wyjaśnił wikary. – Nie stawiają krzyży, lecz totemy. Właśnie rozmawiają z proboszczem! – dodał z trwogą w głosie.
– Módlmy się! – wyrwał się powstaniec. Po chwili jednak zastanowił się: – Ale o co?
– Namawiają księdza proboszcza, by pomalować nasz kościółek muralami! Nie możemy na to pozwolić! – wydarł się duszpasterz lat 39.
– Morale? – zdziwiła się Malwina lat 92. – To coś niedobrego? Kościół walczy z moralami?
– Komiksy chcą umieścić na ścianach naszej świątyni!
– Nigdy nie lubiłem Batmana – wyznał AK-owiec – ale Bolek i Lolek to bardzo sympatyczni chłopcy.
– Postacie z bajek na kościele nikogo by nie raziły – wypowiedziałam się. – Osobiście bym optowała za sierotką Marysią.
– To kościół! – grzmiał wikary. – Nie można go brukać żadnymi bajkami!
– A ja tam lubię czuć się bajecznie – rzekła Kunia lat 90, po czym spłonęła rumieńcem.
– Niedzielka! – krzyknęła głupkowato Elwira. – Nie dzielka się bajkami!

W tym momencie zobaczyłyśmy, jak ksiądz proboszcz żegna się z dwoma młodymi dziewczynami od murali, morali czy innych morałów. Za przykładem wikarego też się przeżegnałyśmy. A potem duchowny zaintonował „Boże coś Polskę”.

Przy tej pieśni wypadało zmienić pozycję i wzuć czółenka.