sobota, 18 stycznia 2014

Zdechł mi szczur.

Jak sądzicie, dlaczego nie było u mnie trzech króli? Właściwie problem mogłabym wyjaśnić prosto w jednym zdaniu: bo nie było w tym roku rzadkiej i przez to niezwykłej koniunkcji Jowisza, Saturna i Marsa. Zdarza się to raz na 800 lat i ostatni raz zaszło za życia Keplera, który lubił mieć oko na planety. Może i dobrze, bo zwiastowałoby to przyjście na świat kolejnego proroka, a ja dość mam Mesjaszy. Ich pojawienie się w przededniu kryzysu światowego tylko by skomplikowało sytuację. Ja chcę spokojnie umrzeć na Wildzie, a nie pielgrzymować po dnie morza Czerwonego, czy przybijać tezy do bramy kościoła świętego Marcina (nie Lutra) w centrum Poznania.

Nie pochwaliłam się jeszcze, jakie prezenty dostałam na gwiazdkę. Szczególną radość sprawił mi Władek lat 98, który pod choinkę położył mi szczura. Znaczy było to zawiniątko, jednak nie przewiązane czerwoną tasiemką, lecz oślizgłym ogonem. Pętelka musiała sprawiać dużo bólu pociesznemu gryzoniowi, więc rozplątałam zwierzątko i udzieliłam mu chrztu, nadając imię Nabuchodonozor.

Nabuchodonozor szybko odnalazł się w moim mieszkaniu, usuwając resztki, jakie spadały AK-owcowi z talerza na podłogę. Tymczasem ja rozpakowywałam drugi prezent, który także żył. Powstaniec zaskoczył mnie po raz wtóry, prezentując gwiazdę betlejemską. Od razu ją podlałam, potraktowałam odżywką i postawiłam na parapet. Potem pośpiewaliśmy kolędy, a liście oklapły podczas naszego śpiewu. Nazajutrz gwiazda doszła jednak do siebie.

I dziś rano zdarzyła się tragedia. Nabuchodonozor zżarł gwiazdę, po czy po pół godzinie sam padł. Początkowo myślałam, że zasnął, ale gdy bawiłam się jego ogonkiem, to już nie piszczał z uciechy. Mój Nabuchodonozorek... Chlip...
Zadzwoniłam do Władka, zanosząc się płaczem.
- Zgasła dla mnie gwiazda Nabuchodonozora – obwieściłam spazmatycznie powstańcowi.
- Psia krew! – zaklął AK-owiec.
- Szczurza jucha! – zawtórowałam Władkowi, mimo że na co dzień nie przeklinam. Ale śmierć Nabuchodonozorka wymagała kilku mocnych słówek.
- Co mu się stało?
- Zaświeciła mu gwiazda. Betlejemska. Niestety, dopiero w jego żołądeczku.
- Żołądeczku? Adela, ty zdrabniasz?

Kiwnęłam głową, obcierając na przemian oczęta i nosek chusteczką. A potem zrozumiałam, jak silną moc ma gwiazda i jak musieli być skołowani trzej królowie, że pozbyli się takich bogactw...

piątek, 17 stycznia 2014

Codziennice.

Polska jest krajem piwem i winem płynącym, dlatego rano zdjęłam z głowy moją twarzową chustę, zwilżyłam ją zimną wodą i próbowałam ocucić Władka lat 98. Specjalnie nie niepokoiłam się o niego, bo smacznie chrapał. Na głowie nie miał wielu siniaków, więc lodowatym okładem potraktowałam jego przyrodzenie. Nie mogłam sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki. Znaczy z wczorajszego wieczora.

W końcu mój druh otworzył oczy.
- Kim ja jestem?
Zrozumiałam, że okład zadziałał efektywnie. Mężczyzna traci swoją tożsamość dopiero wtedy, kiedy nic nie wyczuwa w kroku.
- Dzień dobry, Władku.
- Mam na imię Władek? A ile mam lat?
- Jesteś Władkiem lat 98, a ja Adelą lat 73+.
- Dziękuję, siostro – Władek powoli rozejrzał się po sypialni. – Ładny szpital. Cenię siostry solidarną pomoc.
- Wstawaj, głupku!
- Ja jestem głupkiem? Głupkiem?! A siostra ma krzywy nos!
- Bezczelny cham.

Rozległ się dzwonek u drzwi. Pewnie krewniak. Podniosłam się z kolan, ściągnęłam z łóżka prześcieradło i okryłam nim upadłego powstańca warszawskiego, a zarazem Anonimowego Kobieciarza, którego od dłuższego czasu poddaję terapii.
Otworzyłam drzwi. Wszedł huncwot 2015. tomasz.ka – hultaj, obibok i zarazem najpoważniejszy kandydat na urząd prezydenta w 2015 roku. Od razu zauważył Władka lat 98.

- Dlaczego on leży w całunie? Nie żyje?
- Ocieplam jego wizerunek.
- Żeby był bardziej całuśny?
- Uwielbiam całować – wtrącił się Władek.
- I dlatego jesteś pijany? A dziś ważna jest rocznica, o której jak zwykle zapomniałeś! – wyrzuciłam Władkowi. – 30 lat temu wstaliśmy z klęczek i po raz pierwszy kochaliśmy się na stojąco. A ty masz kaca. I nic nie pamiętasz! Wstyd!

W tym momencie Prezydent 2015 rozpoczął tyradę. Że jest przeciwny rocznicom. Że krwawe wydarzenia z historii należy obchodzić w tygodnicach, a dobre w codziennicach, czcząc je piwem i winem. Że ludzie przyzwyczają się do codziennic, a złych nie będą obchodzić ze względu na zawartość alkoholu we krwi. Tak gadał i gadał aż w końcu zmącił mi myślenie...
No, nie wiem...

czwartek, 16 stycznia 2014

Kiedy spierasz się sama ze sobą.

Są takie chwile w życiu, gdy dostrzegasz, że masz dwie ręce czy nogi, a każda kończyna ciągnie w swoją stronę. I choć byś chciała pogodzić jedną z drugą, to twój arbitralny wybór zawsze którąś ze stron skrzywdzi. Jedną rękę honorujesz, pozwalając jej głaskać twoją wytapirowaną czuprynkę, chwilę potem drugą dłoń używasz do podcierania pupy, czym poniżasz ją okrutnie. I przyrzekasz sobie, że już jutro wprowadzisz rotację, to działasz jednak tak automatycznie, że z postanowienia wychodzą nici. I lewej pozostaje rola obsługującej pupcię, a prawa lgnie do pisi. Albo na odwrót.

Nogi są mniej nieprzyjazne sobie, w każdym razie nie są tak pokopane jak dłonie. Najwyraźniej to widać, kiedy bierzesz się za obcinanie paznokci. Zwykle silniejsza prawa ręka, pewna swoje przewagi, jest łagodniejsza. Rach ciach i gładko oraz równo obcina paznokcie z lewej strony. Ale potem przychodzi czas na lewą. Jak ona obcina! Najpierw wzrokiem, a potem bierze nożyczki, celowo niezgrabnie pakuje paluchy w oczka nożyc i i traktuje paznokcie z prawej na szagę. Bezlitośnie i nadal ostro.

Próbuję w takich momentach reagować, godzić zwaśnione strony, ale to walka z wiatrakami. Nogi podkładają sobie nogi, ręka ręce nie idzie na rękę, a jedno płuco filtruje dostęp do informacji drugiemu. Ciężko to powstrzymać. Nawet pośladki biorą udział w tych zatargach, gdy jeden półdupek wystawia się na kopniaki, a drugi na głaski.

Ale najgorzej jest z myślami. Bo ja mam myśli zarówno w lewej półkuli jak i drugiej. I jak półkule mózgowe wezmą się za bary, to wszystko idzie w pięty. Znaczy piętę lewą albo prawą – wszystko zależy która półkula zwycięży. Oczywiście mózgowa, nie pośladkowa.
Usiadłam dziś przed lustrem do rozmowy ze samą sobą. Miałam najpierw przymknięte oczy, ale postanowiłam się przełamać. Dzielnie spojrzałam sobie w oczy. Tfu, to nieprawda – nie w oczy. Najpierw zerknęłam w jedno oko, a potem w drugie. Nie ujawnię w które najpierw, bo od razu wytkniecie mi, że jedną preferuję i w związku z tym mam lewą duszę bądź prawą. Przecież wiadomo, że oko jest odzwierciedleniem jednej duszy, a drugie drugiej. Nie mogę nobilitować jednej duszy, bo od razu rozlegną się krzyki jednookich lewaków bądź jednookich prawicowców, którzy słyszą zwykle na jedno ucho. Znaczy docierają do nich tylko takie informacje, jakie mają dotrzeć. A przecież od filtrowania są przede wszystkim nerki. Nie uszy. Choć może włosy w uszach coś tam zatrzymują? Ale to już temat na inną rozprawę filozoficzną…

środa, 15 stycznia 2014

Psiochoterapia.

Życie nie zaczyna się o świcie, przyzna to każdy rozwoziciel gazet, który haruje w środku nocy, by urzędnik, polityk i intelektualista miał co poplamić nad poranną kawą i bułką z masłem. Dziewczyny z poznańskiej Wildy egzystują podobnie, znaczy zapyrdalają już przed wschodem słońca. Zwykle ustawiamy się przed składem spożywczym i czekamy na przyjazd z piekarni dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Poprzez wczesną porę wstawania zyskujemy nową perspektywę, która obca jest dla osób duszących się do południa w barłogu wraz z osobistymi roztoczami.

– Zimno – stwierdziła stojąca w kolejce Kunia lat 88, trzęsąc się i szczękając zębami.
– Rozluźnij się – zaproponowałam. – Jeśli nie zlikwidujesz napięcia mięśni, to nadal będziesz drżeć.
– Dotknij się, gdzie popadnie – doradziła nasza nestorka Malwina lat 92. – To zawsze pomaga. Osobiście wyłączam mózg i wówczas ręka trafia zawsze w dziesiątkę. Rozgrzewa mnie to i uspokaja. Usuwa zmarszczki. Leczy zajady. Relaksuje.
– Hę? – zahęchała Kunia.
– Nie hęchajcie w moim towarzystwie – oburzyłam się. – Hęchanie to ciężki grzech słowa ględzonego! Hęchania nikt poważny wam nie wybaczy: ani notariusz, ani papież, ani Ania z Zielo... – zmitygowałam się w porę, bo to nie był najlepszy przykład. – Ani profesor Miodek. On też na pewno przyznałby mi rację.
– Ojciec święty na pewno wybaczy – Gertruda lat 77 nie zgodziła się ze mną. Kręciła się blisko duchownych naszej lokalnej parafii, więc uważała, że posiada mandat do przemawiania w imieniu kleru, zarówno tego lokalnego, jak i światowego. – A jeśli uzna hęchanie za grzech, to i tak nam go odpuści.
– Taa – odrzekła niby potakująco Kunia, ale czułam w tym podstęp ateistki, którą Kunegunda była od momentu, gdy pół wieku temu jeden przystojny kleryk odrzucił jej uczucie. – A jużci, odpuści. Jak walkę z HIV, jak kramy podczas odpustów, do których nie posyła egzorcystów, jak zabawy w kolekcjonowanie stygmatów przez Filipinach.
– Subtelne i niewinne dotykanie się kieruje nasze myśli ku filantropii, ku indiańskiej profetycznej Krainie Wiecznych Łowów, ku specyficznemu aromatowi, jaki wywąchasz tylko w bibliotece. Poszerza nam horyzonty. Daje pole do popisu. Relaksuje – reklamowała swoją metodę Lwinka.
– Ty, Kunia, w piekle się usmażysz! – odgrażała się Trudzia. – Kościół nic wspólnego nie ma z tymi misteriami. Watykan zganił poranionych na własne życzenie Filipińczyków!
– Pierdu, pierdu – zapierdziała w odpowiedzi Kunia. – Chyba poronionych.
– Cudowne dotykanie się likwiduje końskie kopyto, świąd powstały ze stresu, a także nałóg alkoholowy i nikotynowy – ciągnęła niezrażona didaskaliami Lwinka. – Psiochoterapia daje nadzieję na lepsze jutro. Rozwesela i zmusza nogi do spontanicznego tańca. Relaksuje.
– Że co? – zdziwiłam się. – Co to jest psiochoterapia?
– PSI to zjawiska paranormalne, a OCH, to wyraz aprobaty. Po polsku to PSIOCH-a, czyli termin rodzaju żeńskiego, bo mężczyźni nie interesują się parapsychologią.
– To może od razu poddajmy się psiochoterapii? – zaproponowałam.
– Wstydzę się – przyznała się Gertruda.
– Pomogę ci – zaoferowała się Kunia. – Nie mam blokad światopoglądowych, ale ty je posiadasz, więc po ludzku liczę na rewanż.
Serce rosło, gdy naród w swej piękniejszej części zaczął się bratać. Tfu, siostrzyć. Ale w naszej ojczyźnie nie brakuje zaciężnych żołdaków antynarodowej V kolumny. Z okna na 3 piętrze kamienicy nad sklepem wychyliła się głowa Ludwika lat 63.
– Czy wy możecie nie drzeć ryja?! Jest kwadrans przed szóstą!
I jak tu nie być seksistką? Już chciałam wydrzeć się na chama, ale ubiegła mnie Malwina. Uczyniła to w sposób wyjątkowo dyplomatyczny, wygłaszając swoje credo:
– Psiochoterapia uwalnia kobiety od obecności w łóżku samca, którego wraz z jego chrapaniem należy wyrzucić za próg mieszkania.

Już sama taka wizja nas relaksuje. Psiochoterapia ustawia w alercie synowe, które zrażone twoją asertywnością przestają podrzucać w sobotnie popołudnie bachory. To odpręża. Psiochoterapia pomaga odnaleźć zagubioną indywidualność, co uniemożliwia nałożenie ci burki. Ludwiku – dodała na końcu – dziś mi nie pokazuj się na oczy, bo w ryja dostaniesz!
Okazało się, że w oknie tkwił nie tylko Ludwik, ale też wiele sąsiadek. Na dictum Lwinki jedne odpowiedziały chóralnym amen, inne klaskały. A potem każda z nas wróciła do metody Malwiny. Czułyśmy się jak neofitki.

Wielka przyszłość rysuje się przed psiochoterapią.

wtorek, 14 stycznia 2014

Kochasiu, popieść mój dżender!

Jak zwykle ustawiłyśmy się o świcie w ogonku przed jednym ze sklepów na poznańskiej Wildzie. Oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, umilając czas do przyjazdu furgonu z piekarni plotkami na tematy wszelakie.
W ostatnim czasie wszyscy mówią tylko o jednym. Dyskutują osoby duchowne, ateiści i agnostycy, fryzjerki, kosmetyczki i węglarze, sztangistki, ornitolodzy i filateliści, wyznawczynie pleonazmów i czciciele oksymoronów. Szepczą, gardłują, tokują. Gestykulują, robią miny, a nierzadko wykonują nieprzyzwoite gesty. Kobiety z naszego fyrtla starają się nie pozostawać w tyle za trendami mody. Też podnosimy głos, szturchamy się łokciami, wygrażamy laskami. Jesteśmy na czasie. Nie wypadamy z obiegu. Ludzie liczą się z nami.

– Wikary przygotowuje się do niedzielnego kazania o dżender – obwieściła Gertruda lat 77, która często orbitowała wokół plebani kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego. – Po ostatnim spotkaniu stwierdził, że jestem normalna – dodała z dumą.
– Nie ma normalności – zaoponowała Malwina lat 92. – Normalnie bilety na tramwaj i autobus były na moją kieszeń, ale dziś nie, wędlin już nie kupuję: taka drożyzna, a mój śp. Bogumił choć w dzień był nudny, to w nocy dostawał fioła. – Lwinka otarła łezkę kręcącą się w oku. – Nienormalny był... Żal mi pyrojada...
– Co ci ten klecha kazał zrobić? – Kunia lat 88 zwróciła się bezpośrednio do Trudzi.
– Boguś za dnia też bywał szalony... – przypomniała sobie Elwira lat 69.
– Że jak?! – zapiała Lwinka.
– Najpierw miałam wyrecytować z pamięci wybrany wiersz Charlesa Bukowskiego, ale żadnego nie znałam – relacjonowała Trudzia. – Kim niby był jakiś Henry Chinaski? O dziwo, wikary za tę niewiedzę nie zganił mnie!
– Dziwak – prychnęłam. – Nie mógłby w wolnym czasie pooglądać filmów akcji?
– Potem miałam zaśpiewać coś z repertuaru Sznura i zespołu Leningrad. Zdziwiłam się: „Jaki sznur? Od snopowiązałki?” – relacjonowała Gertruda.
– Kościół poszedł w kombajny? Dotąd sądziłam, że sukienkowi z Poznania wolą przejmować szkoły – zdziwiła się Kunia. – Widocznie mają w planach wszystko zaorać – orzekła nasza kolejkowa ateistka.
– Elwira, czy ty wiesz coś o Bogusiu, o czym ja nie wiem? – dociekała Lwinka.
– Odpowiedziałam, że jakiś czas temu włodarze miasta Leningrad przywrócili dawną nazwę Petersburg i wikary znów się uśmiechnął. Dodał mi tym na tyle odwagi, że na żądanie, które trafnie odczytałam w jego spojrzeniu, rozebrałam się do połowy.
– Ja! – krzyknęła Elwira. – Ja też bywałam goła, ale nie przed wikarym się obnażałam.
– Ksiądz ucieszył się, że nie mam sylikonów. Szepnął, że „natura nie lubi dżender”, a potem poświęcił srebrny krzyżyk, który dyndał mi między piersiami. Wierzę wikaremu. W końcu komuś trzeba wierzyć.
– Przed kim zrzucałaś łachy, El Zdziro? – Lwinka zaczęła podwijać rękawy w swym palcie i groźnie spozierać na Elwirę.
– Kiedy wreszcie przyjedzie dostawczak z piekarni?! – zmieniłam temat, starając się skierować myśli sąsiadek na sprawy bardziej pokojowe, a równie istotne. – Czy nie wydaje wam się, że chłopcy z piekarni są gorący? – A potem zanuciłam – Yhm, yhm, gorący!”

Byłam podniecona opowiadaniem Gertrudy. Czułam, że po jej relacji ogień upojnego dżender wypełnia moje ciało. A może to ciepło myliłam z płomieniem natury? Nie, to chyba nie było możliwe, bo nie po to wieści wyciekły z plebani, bym musiała potem wyspowiadać się z nich. Na szczęście te rozważania przerwał widok furgonu, który wyłonił się zza zakrętu.
Samochodem kierował Eugeniusz lat 54. Chłopiec przystojny i grzeczny. Dlatego, gdy zahamował z piskiem, a następnie wyszedł z kabiny i znalazł się przed drzwiami od paki, to zaczepiłam go.

– Kochasiu, popieść mój dżender – poprosiłam.
Dziewczyny głupio zachichotały, Geniu zaś spojrzał na mnie, zapłonił się, a następnie utopił dłonie w gorących bułkach tkwiących w kaście i zaczął nierozumnie je miętosić.

Kiedy odjechał, rzuciłyśmy się do sklepu. Wszystkie sąsiadki chciały nabyć bułki ugniecione przez Eugeniusza. Nadawały się świetnie do mielonych. A przecież żadna z nas jeszcze czegoś takiego nie smażyła.
Klops z dżender musiał być smakowity.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Ceremonia rozstania.

Zgodziłam się na zastępstwo. Baltazar lat 48 przeziębił się, a to syn mojej dalekiej kuzynki, więc nie zdziwiłam się, gdy poprosił mnie, bym go w ten weekend wyręczyła w pracy. Obgadał to wcześniej ze swoim szefostwem, wyjaśniając że przyśle na swoje miejsce kogoś zorientowanego i doświadczonego. To prawda, prawo jazdy miałam od kilkudziesięciu lat, ale nigdy dotąd nie prowadziłam karawanu. Pomyślałam jednak, że o wiele łatwiej spowodować wypadek, mając żywych pasażerów.

Baltazar uprzedził mnie bym nie ubrała się wyzywająco, lecz dobrała odzienie w barwach bardziej stonowanych. Lubię kolory tęczy, ale dziś odłożyłam jaskrawozielone koszulki, żółte spódniczki i czerwone korale. Makijaż miał być szaro-brunatny. Tym razem sama przygotowałam roztwór z henny i co mogłam to pomalowałam na czarno i popielato.

O godzinie 8 rano pojawiłam się przed domem pogrzebowym.
- Ja do karawanu – obieściłam pierwszemu napotkanemu mężczyźnie.
- Nie przyjmujemy żywych – odpowiedział smutnie.
- Co pan gadasz! – oburzyłam się. – Ja za Baltazara!
- Myślałem, że inną gąbkę przyśle.
- Gąbkę?
- Gębkę.
- Dawno pan nie oberwałeś?
- Nasz dom oferuje atmosferę podniosłą, lecz spokojną. Jesteśmy poważni i flegmatyczni, szacowni i wyrozumiali, wycofani i dogłębni.
- Dobra, daj pan kluczyki do wozika – przerwałam pierdoły żałobnego mistrza ceremonii.
- Tylko prowadzić musi pani bez zrywów.
- Będę startowała z dwójki – obiecałam pojednawczo. – Chciałabym jedynie hamować na ręcznym.
- Czy to sprawia pani radość?
- Oczywiście – przytaknęłam.
- No to wykluczone. W naszej firmie nie uśmiechamy się, a szczęście i radość prędzej czy później prowadzą do uśmiechu.
- To co mam robić?
- Najlepiej niech pani w ogóle nie hamuje.

W tym momencie to mi przestało być do śmiechu. Już z pełną powagą wymalowaną na twarzy spytałam:
- A jak będzie z górki?

Mistrz ceremonii beznamiętnie i lekceważąco wzruszył ramionami.

niedziela, 12 stycznia 2014

Niedzielne rady dla kobiet żyjących w związkach.

Przede wszystkim musicie spać osobno. W ten sposób unikniecie przykrych sytuacji, jak chrapania, puszczania wiatrów pod kołdrą, gwałtownego przewracania się z boku na bok, co nie śpiącego samca doprowadza do szału. Po prostu w czasie snu tracicie nad sobą kontrolę i wasz małżonek nawet po ciemku może dostrzec waszą szpetotę. Wy natomiast zaoszczędzicie sobie leżenia w zapachu przetrawianego właśnie alkoholu, smrodów fizjologicznych osobistego rogacza, z którym nieopatrznie się związałyście oraz dźwięków, które powstawaniu strasznych majaków mogą sprzyjać.

Spytałam Władka lat 98, jak wyobrażałby zamieszkanie ze samym sobą albo – co wprawiło go w niemałe zdumienie – pobranie się ze sobą.
- Adela, ale ja przecież mieszkam samotnie.
- Rozumiem, za to ty nie rozumiesz. Wyobraź sobie, że oprócz ciebie w salonie siedzi drugi Władek.
- Hmm – westchnął ciężko AK-owiec.
- Kto rano miałby jako pierwszy dostęp do toalety?
- Oczywiście, że ja!
- A który z was gotowałby obiady?
- Oczywiście, że on!
- Kto pierwszy czytałby gazetę codzienną?
- Oczywiście, że ja!
- Czy za sprzątanie mieszkania odpowiadałby ten drugi Władek?
- Oczywiście, że tak!
- A który z was pierwszy dochodziłby do orgazmu?
- Że co proszę?
- Czy kochałbyś Władka swego jak siebie samego?
- No nie! – Władek nie wyjaśnił, czy dał odpowiedź na pytanie, czy też zwyczajnie żachnął się.
- Jak to?
- Z Władkiem pobrałbym się z rozsądku.

Wiadomo zatem, że po ckliwych konkurach następuje faza rozsądkowego podziału ról. Dlatego musicie zadbać o jakość waszych argumentów w gorącej dyskusji. Każdy pomysł samca możecie oprotestować, blokując zamek do drzwi. Bowiem klucz od waszej sypialni jest kluczem do pomyślności waszego związku.

Prawda, że szyfr do samczego umysłu nie jest skomplikowany? Będę rada, gdy weźmiecie moją radę do serca.