środa, 15 stycznia 2014

Psiochoterapia.

Życie nie zaczyna się o świcie, przyzna to każdy rozwoziciel gazet, który haruje w środku nocy, by urzędnik, polityk i intelektualista miał co poplamić nad poranną kawą i bułką z masłem. Dziewczyny z poznańskiej Wildy egzystują podobnie, znaczy zapyrdalają już przed wschodem słońca. Zwykle ustawiamy się przed składem spożywczym i czekamy na przyjazd z piekarni dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Poprzez wczesną porę wstawania zyskujemy nową perspektywę, która obca jest dla osób duszących się do południa w barłogu wraz z osobistymi roztoczami.

– Zimno – stwierdziła stojąca w kolejce Kunia lat 88, trzęsąc się i szczękając zębami.
– Rozluźnij się – zaproponowałam. – Jeśli nie zlikwidujesz napięcia mięśni, to nadal będziesz drżeć.
– Dotknij się, gdzie popadnie – doradziła nasza nestorka Malwina lat 92. – To zawsze pomaga. Osobiście wyłączam mózg i wówczas ręka trafia zawsze w dziesiątkę. Rozgrzewa mnie to i uspokaja. Usuwa zmarszczki. Leczy zajady. Relaksuje.
– Hę? – zahęchała Kunia.
– Nie hęchajcie w moim towarzystwie – oburzyłam się. – Hęchanie to ciężki grzech słowa ględzonego! Hęchania nikt poważny wam nie wybaczy: ani notariusz, ani papież, ani Ania z Zielo... – zmitygowałam się w porę, bo to nie był najlepszy przykład. – Ani profesor Miodek. On też na pewno przyznałby mi rację.
– Ojciec święty na pewno wybaczy – Gertruda lat 77 nie zgodziła się ze mną. Kręciła się blisko duchownych naszej lokalnej parafii, więc uważała, że posiada mandat do przemawiania w imieniu kleru, zarówno tego lokalnego, jak i światowego. – A jeśli uzna hęchanie za grzech, to i tak nam go odpuści.
– Taa – odrzekła niby potakująco Kunia, ale czułam w tym podstęp ateistki, którą Kunegunda była od momentu, gdy pół wieku temu jeden przystojny kleryk odrzucił jej uczucie. – A jużci, odpuści. Jak walkę z HIV, jak kramy podczas odpustów, do których nie posyła egzorcystów, jak zabawy w kolekcjonowanie stygmatów przez Filipinach.
– Subtelne i niewinne dotykanie się kieruje nasze myśli ku filantropii, ku indiańskiej profetycznej Krainie Wiecznych Łowów, ku specyficznemu aromatowi, jaki wywąchasz tylko w bibliotece. Poszerza nam horyzonty. Daje pole do popisu. Relaksuje – reklamowała swoją metodę Lwinka.
– Ty, Kunia, w piekle się usmażysz! – odgrażała się Trudzia. – Kościół nic wspólnego nie ma z tymi misteriami. Watykan zganił poranionych na własne życzenie Filipińczyków!
– Pierdu, pierdu – zapierdziała w odpowiedzi Kunia. – Chyba poronionych.
– Cudowne dotykanie się likwiduje końskie kopyto, świąd powstały ze stresu, a także nałóg alkoholowy i nikotynowy – ciągnęła niezrażona didaskaliami Lwinka. – Psiochoterapia daje nadzieję na lepsze jutro. Rozwesela i zmusza nogi do spontanicznego tańca. Relaksuje.
– Że co? – zdziwiłam się. – Co to jest psiochoterapia?
– PSI to zjawiska paranormalne, a OCH, to wyraz aprobaty. Po polsku to PSIOCH-a, czyli termin rodzaju żeńskiego, bo mężczyźni nie interesują się parapsychologią.
– To może od razu poddajmy się psiochoterapii? – zaproponowałam.
– Wstydzę się – przyznała się Gertruda.
– Pomogę ci – zaoferowała się Kunia. – Nie mam blokad światopoglądowych, ale ty je posiadasz, więc po ludzku liczę na rewanż.
Serce rosło, gdy naród w swej piękniejszej części zaczął się bratać. Tfu, siostrzyć. Ale w naszej ojczyźnie nie brakuje zaciężnych żołdaków antynarodowej V kolumny. Z okna na 3 piętrze kamienicy nad sklepem wychyliła się głowa Ludwika lat 63.
– Czy wy możecie nie drzeć ryja?! Jest kwadrans przed szóstą!
I jak tu nie być seksistką? Już chciałam wydrzeć się na chama, ale ubiegła mnie Malwina. Uczyniła to w sposób wyjątkowo dyplomatyczny, wygłaszając swoje credo:
– Psiochoterapia uwalnia kobiety od obecności w łóżku samca, którego wraz z jego chrapaniem należy wyrzucić za próg mieszkania.

Już sama taka wizja nas relaksuje. Psiochoterapia ustawia w alercie synowe, które zrażone twoją asertywnością przestają podrzucać w sobotnie popołudnie bachory. To odpręża. Psiochoterapia pomaga odnaleźć zagubioną indywidualność, co uniemożliwia nałożenie ci burki. Ludwiku – dodała na końcu – dziś mi nie pokazuj się na oczy, bo w ryja dostaniesz!
Okazało się, że w oknie tkwił nie tylko Ludwik, ale też wiele sąsiadek. Na dictum Lwinki jedne odpowiedziały chóralnym amen, inne klaskały. A potem każda z nas wróciła do metody Malwiny. Czułyśmy się jak neofitki.

Wielka przyszłość rysuje się przed psiochoterapią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz