piątek, 7 kwietnia 2017

Długie słowa ulatują na wietrze

Kiedy stoisz w ogonku przed sklepem, siąpi na ciebie deszcz, furgon z piekarni dowożący świeże pieczywo z nocnego wypieku jak zwykle się spóźnia, ciało przenika ziąb, nuda ciśnie się na usta, to masz dwa wyjścia: albo rozgrzać towarzystwo gorącym tematem, albo trzymać buzię na kłódkę. Wybrałam to pierwsze.

– Zawiesiłam wczoraj wzrok na pupie Zygmunta lat 77 – oznajmiłam, a dziewczyny nadstawiły uszu. – Miał zbyt luźne porcięta, plamę na lewym pośladku, ale jakoś tak dziarsko szedł, że tyłek wyłaził przez materiał na wierzch. Był wcale, wcale…
– Pela – Kunia lat 90 zwróciła się do stojącej na trzecim miejscu w kolejce koleżanki. – Ty chyba mieszkasz z nim drzwi w drzwi?
– Kcham – odrzekła Pela.
– Kochasz? – zdziwiła się Gertruda lat 77. – Mężczyzna musi być czysty jak koloratka proboszcza. Inaczej nie miałby u mnie najmniejszych szans.
– Pela mówi tylko, że to cham – orzekła Malwina lat 92. – Dobrze usłyszałam?
– Phi – wzruszyła ramionami Pela.
– Co ty odzywasz się półgębkiem? – zganiłam Pelę.
– Dlatego, że rozwlekłe wyrażenia ulatują z podmuchami halnego.
– A krótkie to niby nie?
– Nie.
– Możesz to wytłumaczyć?
– Autodestrukcja? Melancholia? – spytała w odpowiedzi Pela. – Metempsychoza? Okryjbida? Sekwestrowanie? Immunologia? Nikt ich nie czai. No nie?
– Co to jest sekwestrowanie? – spytała mnie ukradkiem Kunia.
Zrobiłam tylko głupią minę.
– Weźcie takie kcham – ciągnęła Pela. – Krótka piłka a ile zostawia niedopowiedzeń.
– Niedopowiedzenie jest stanowczo zbyt długim słowem – stwierdziła Lwinka.
– Yhm – zgodziła się Pela.
– Co będzie zamiennikiem niedopowiedzenia? – indagowała Dziunia lat 59.
– Istnieją wyrazy, dla których nie znajdziesz synonimu – odpowiedziała Pela. – Wówczas tę część zdania musisz zbyć milczeniem.
– To stwarza jeszcze większe pole do interpretacji – domyśliłam się.
– Yhm – hmyknęła radośnie Pela.

Dotąd ubolewałyśmy nad coraz bardziej ubogim językiem, teraz jednak dzięki Peli dostrzegłyśmy w tym drugie dno. Inspirujące. Pojęłyśmy to tym dobitniej, gdy półciężarówka z piekarni wyłoniła się zza zakrętu. Żadna półciężarówka – furgon! Przecież my na drodze do kcham byłyśmy już od dawna.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Poskrominki

Wiadomo nie od dziś, znaczy od czasów Szekspira, że najtrudniej poskromić złośnicę. Z tymże wieki doświadczeń pokazały, że ta wredna baba, złośliwa dziewka, babka nieznośna tkwi w każdym z nas. Nawet w mężczyznach, znaczy w tych belzebubach nieznośnych. Im gorszy gzub, kark niewyżyty, hultaj wyklęty, tym więcej w nim dziewczyny nieposkromionej. Chuligani są bowiem tylko marną kopią kobiecego temperamentu. Taka jest prawda, a jak jakiś bawół z tym się nie zgadza, to dajcie mi go do ringu! Bokserskiego ringu! Założę rękawice i skuję mordę patałachowi!

Był pogodny wiosenny poranek, a ja z dziewczynami obserwowałyśmy gołębie, które krążyły, latały, a potem lądowały i srały na upatrzone z góry balkony. Jak zwykle o tej porze dnia stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym w oczekiwaniu na przyjazd furgonu z piekarni, ale tym razem nasze spojrzenia kierowały się ku górze. Ku dachom, balkonom i antenom satelitarnym.

– Kunia, jaką ty właśnie piękną sznupkę zrobiłaś – zachwyciłam się, utkwiwszy przypadkiem wzrok na mordce przyjaciółki.
– Och, to tylko moje usteczka – krygowała się Kunegunda. – Tak się poskramiam. Daję się całować słońcu, by oszczędzić sobie cuchnącego oddechu równolatka.
– Poskrominka – orzekła kategorycznie Malwina lat 92, zatykając nos.
– Należy się poskramiać – oznajmiłam. – Mniej uśmiechać się, lecz być bardziej naturalną – objaśniałam. – To klucz do kosmicznej pamięci.
– Co proszę? – obudziła się z drzemki na stojąco Pela lat 83.
– Klucz do Kosmosu? – niezbyt gorliwie dowierzała Lwinka.
– Poskramiać należy siebie – wyjaśniałam. – Swe najgorsze instynkty. Należy innym oddać z siebie wszystko to, co najlepsze. Kochanej osobie w pierwszej kolejności.
– Najlepszego guza też? – spytała ni przypiął, ni wypiął Gertruda lat 77.
– Ktoś cię bije, Trudzia? – dociekała Kunia. – Mam pogadać z proboszczem?
– Patrzymy w górę – mrużyłam oczy w świetle wschodzącego słońca – lecz nasze poskrominki nie są prawdziwe. Nie są prawdziwe, dopóki nie damy najbliższym tego, co w nas najbardziej kochane, ponętne i urocze. Ja na przykład schowałam za pazuchę swoją wredotę i jestem gotowa dać swój optymizm.
– Tej, ja też bym chciała – zaskomlała Kunia.
– A możemy naraz wszystkie popatrzeć na słońce? – zaproponowała Lwinka.
– Jasne, tej – odrzekłam.

I wystawiłyśmy nasze pyszczki na promienie słoneczne. Już nie miałyśmy twarzy, lecz poskrominki. Piękne, pełne nadziei i uśmiechnięte. Naprawdę, w tej chwili, nie musiał przyjechać żaden furgon z piekarni. Ale przyjechał. No i co z tego? I tak nic nam nie zepsuł.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Nieczytelniczka

Jestem nieczytelniczką. Uwaga! To wcale nie oznacza, że nie jestem czytelniczką, lecz tylko to, że jestem nieczytelniczką. Wiem, że to trudne do zrozumienia, więc postaram się wyjaśnić na przykładzie berlińskim. Kiedy mieszkanka tej wielomiliniowej metropolii stwierdzi: „Jestem Niemką”, to nie będzie oznaczało, że miała na myśli: „nie jestem męką” Albo mąką, jeśli byłaby córką lub żoną piekarza. Kiedy wyjaśniałam to swojej przyjaciółce Kuni lat 90, to czułam, że moje paralele tylko komplikują sprawę. Dlatego postaram się rozsupłać skomplikowany problem.

Przeczytałam właśnie „Rodzeństwo Oppermann” autorstwa kiedyś bardzo poczytnego Liona Feuchtwangera. Pan Lion był z urodzenia i umiłowania monachijczykiem, ale miał to nieszczęście, że był Żydem, któremu dane było obserwować dojście Hitlera i jego prymitywnych popleczników do władzy. Jemu i jego żonie ostatecznie po wielu perypetiach udało uratować się skórę. Ale ja o czym innym... Otóż Feuchtwanger był bardzo utalentowanym prozaikiem, który potrafił zarysować panoramę ludzkich postaw lat 20. i 30 w Niemczech. Zwyczajna czytelniczka, widząc przed oczami losy Bawarczyków, Prusaków czy Saksonów pochodzenia żydowskiego przejmie się losami bohaterów, uroni łzę, wzruszy się. Nieczytelniczka pójdzie jednak dalej. Nie zatrzyma się nad historią tamtych strasznych brunatnych lat, lecz zacznie szukać odniesień do współczesności. I wtedy nieczytelniczka ogłasza alert. Trąbi na lewo i prawo, że historia nie może się powtórzyć, jednocześnie siedząc na walizach, żeby ratunkowo emigrować, jeśli jej wołania będą odebrane jako te na puszczy.

I wracam do mojego polskiego nieczytelnictwa. Kiedy czytam jakikolwiek tekst, czy to pornograficzne opowiadania o myszkach kociaków, czy sentymentalne utwory o radosnym machaniu ogonkiem przez pieska, który biega beztrosko po wiejskich bezdrożach, to usiłuję zatrzymać się na tym, co pomiędzy wierszami. Przyznam Wam, że teksty o myszkach nie mają drugiego dna. Natomiast te o pieskach... Ho, ho, one nie są powierzchowne. I wtedy jako nieczytelniczka odczuwam wielką satysfakcję. Rozwijam wyobraźnię i po śladach łapek rozszczekanego czworonoga staram się trafić do twórcy, który na ten szlak go skierował. Zbadać jego myśli, fantazje i odczucia. Frajda, powiadam Wam, być nieczytelniczką.

Puentując, chciałabym zaznaczyć, że nie jestem Niemką. I tu powstaje problem podwójnego zaprzeczenia w języku polskim. Bo jak na początku stwierdziłam, że berlinka, która JEST NIEMKĄ, zarazem NIE JEST MĘKĄ, to ja jako Polka, która obwieszcza światu, że NIE JEST NIEMKĄ, może być odebrana jako osoba, która NIE JEST NIE-MĘKĄ. To byłoby wysoce ryzykowną reperkusją, dlatego jeśli chcesz dołączyć do grona nieczytelniczek, to zapomnij o logice zdania! No chyba, że chcesz przeprowadzić się do Berlina.