sobota, 10 czerwca 2017

Znowu o seksie?

– A właściwie, dlaczego na kolejkę mówimy ogonek? – spytała najmniej doświadczona z nas, czyli Dziunia lat 59.

Zrobiła to nie bez kozery, bo właśnie stałyśmy w kolejce przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, gdyż codziennie zależało nam na świeżym pieczywie z nocnego wypieku.

– Ogonek jest bardziej plastyczny niż kolejka – odrzekła Malwina lat 92. – W latach 80. stałam w kolejce, wcześniej się do niej zapisując. To było bardzo nieelastyczne. Ogonek pod tym względem jest dużo bardziej przyjazny.
– Ja już 2 lata temu dowiedziałam się, że jestem uczulona na celiakię – odezwała się Pela lat 83. – Stoję tu właściwie dla towarzystwa, bo nie kupuję pieczywa. Wystarcza mi zielenina oraz ryż.
– Fakt, jesteś z nas najbardziej ryża – zauważyła Gertruda lat 77. – Ale to nie przeszkodzi dostąpić ci łaski boskiej, oczywiście pod warunkiem, że co tydzień będziesz szczodrze kłaść na tacę.
– Taca nie może być głośna – przytaknęła Kunia lat 90.
– Co to znaczy? – spytałam.
– Nie możesz sypać bilonu.
– W kolejce są swary, przepychanki, awantury – ciągnęła Lwinka. – Natomiast ogonek pręży się radośnie i czeka na spełnienie w postaci chleba powszedniego.
– Ty znowu o seksie – westchnęłam.
– Zielenina studzi temperament – stwierdziła Pela. – Kiedy zażerałam się hamburgerami, to zawsze mi się chciało.
– Świat jest pełen alergików – zauważyła Trudzia. – Gdyby nie słodki kler, to nigdy bym się tak gorzko nie czuła po seksie.
– Chyba ekler?
– Weźmy takiego zaskrońca – wysnuła osobistą hipotezę Lwinka. – Wije się w zieleninie, znaczy w trawie, a mimo to ogonek.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Ogonek wcale nie musi być zielony – zaoponowała Kunia. – No chyba że jest zjełczały bądź sfermentowany.
– Nasz ogonek wije się przed sklepem – udowadniała nasza nestorka – a mimo to składa się z mięsa. Spójrzcie jakie mam muły! – Lwinka zakasała rękawy i pokazała bicepsy.
– Ja jednak dziś znów kupię zieleninę. Bardzo ją lubię – uznała Pela. – Chyba nie mogę bez niej żyć.

I tak swobodnie sobie rozmawiałyśmy aż nie dojechał dostawczak z piekarni. Jutro jednak sklep będzie zamknięty o tej porze. To może napiszę coś o proboszczu?

piątek, 9 czerwca 2017

Wszystko czy tylko trochę?

– Jeśli ktoś żąda wszystkiego, za żadne skarby nie możesz mu tego ofiarować – wygłosiła sentencję Kunia lat 90.
– A ja w miłości oddałabym wszystko – westchnęłam rozmarzona.
– Nawet w miłości należy nęcić. Nie oddać wszystkiego, bo całkowite zaspokojenie nieuchronnie przynosi ze sobą nudę.
– Mówisz o jakichś niedojrzałych ludziach – oponowałam.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole i oczekiwałyśmy na przyjazd furgonu z piekarni. Jak jednak myśleć o świeżym pieczywie z nocnego wypieku, gdy na usta cisną się słowa o miłości?

– Weź półkilową torebkę truskawek i zjedz je na jednym posiedzeniu. Nazajutrz już będziesz ich mniej pożądała.
– Truskawki porównujesz do miłości? – prychnęłam. – Miłość to nie jest owoc sezonowy.
– Ja myślę, że i Kunia ma rację, i Adela – Malwina lat 92 podjęła się arbitrażu. – Miłość to nie tylko truskawki, to także inne owoce. Nawet te cytrusowe, które można nabyć w zimie.
– A jak nażresz się sałatką owocową? – spytała głupio Dziunia lat 59.
– Weź ty kup papier toaletowy – odpowiedziała obcesowo Pela lat 83.
– Banany mają skórkę, której nie wolno rzucać na ziemię – Gertruda lat 77 prewencyjnie się przeżegnała.
– Ja szukam owocu delikatnego – przyznałam się. – Chcę go niespiesznie kosztować i chcę, by mnie także powoli pożerano. Wszystko co mam najlepszego.
– Bzdura! – nie zgodziła się Kunia.
– A dlaczego niby nie?
– Bo nie wszyscy jedzą w tym samym tempie. Ktoś cię pierwszy połknie, a potem bezlitośnie wypluje.
– No, no! Tylko bez takich porównań.

Dziewczyny jeszcze coś tam trajkotały, ale powoli wszystkie bez wyjątku wpadłyśmy w zadumę. Było nad czym myśleć, tylko kochanków nam brakowało. Nawet najmłodszej Dziuni, która miała ledwie 59 wiosen.

czwartek, 8 czerwca 2017

Czas na hyćkę

Znów wybrałyśmy się do parku. Siedziałyśmy na ławeczce, zajadałyśmy się truskawkami, obserwując kwitnącą hyćkę.
– Jeżeli kobieta jest tym, co je, to chyba dobrze się odżywiamy, co nie? – zaczepiłam dziewczęta.
– Pewnie dlatego nie jemy pestek – przypuściła Kunia.
– Pestka w truskawce?
– W weekend zrobię syrop z hyćki – planowała Malwina lat 92. – Lubię jak po moim organizmie krąży witamina C.
– Miałam na myśli czereśnie. Czereśnie mają pestki.
– Coś nam niemrawo idzie ta rozmowa.
I rzeczywiście, słońce było urokliwe, my leniwe, tylko pszczoły uwijały się, zapylając kolejne kwiaty.

środa, 7 czerwca 2017

Szydełkuję

– W czasach mojej młodości prowadziłam punkt repasacji pończoch – wspomniała Malwina lat 92. – Miałam niemal same klientki, ale odwiedzał mnie też pewien starszy pan. Cerowałam mu gatki i skarpetki.

Siedziałyśmy we trzy, to jest Lwinka, Kunia i ja, na ławce w parku imienia Jana Pawła II na poznańskiej Wildzie i zajmowałyśmy się robótkami ręcznymi. Nieopodal było oczko wodne, ale nikt w nim nie spływał, tylko komary brzęczały nad uchem, a meszki nie pozostawały w tyle.

– Jeszcze trzy oczka i zacznę nowy ścieg – wymamrotała Kunia lat 90.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję – oznajmiłam. – Mam marzenia, mordę skuję, temu, kto przeszkodzi. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– Ten pan nosił modne w Hiszpanii imię – ciągnęła Lwinka. – Alfons mu było. To był bardzo zacny mężczyzna. Podpierał się laseczką z główką z kości słoniowej. Trzymał dzielnie fason. Elegant. Dziś już takich nie spotkasz.
– Dziś zrobię plecy, a może nawet lewy rękaw – poinformowała Kunia.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. To, że mam marzenia, powiedział mi jeden wujek, to ciut za mało. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– Alfons stawiał takie śmieszne, drobne kroczki. Rozśmieszał mnie. Przyznam wam, że w jego towarzystwie nie potrafiłam podciągnąć ani jednego oczka. Śmiałam się perliście, a dziurawe pończochy musiały uzbroić się w cierpliwość.
– W sumie wolę robić na drutach, ale szydełko też potrafi być wdzięczne. Spójrzcie, jakie jest wypasione! – chwaliła się Kunia.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. Kiedy jest marzenie, tylko jedno go popsuje, gdy się na nie wypniesz. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– W ciągu życia mijamy wielu ludzi. Bardzo wielu. Ale tylko garstka wywiera na nas piętno. Alfons pozostał w mojej duszy. Cokolwiek, by miało się zdarzyć, on będzie żyć razem ze mną. W myślach, wspomnieniach, marzeniach. Szkoda, że tak głupio umarł. Niepotrzebnie przebrał się w damskie ciuszki i wyszedł na ulicę. W jednej chwili stracił fason i życie.
– Nawet się nie spieszę. Owszem, plecy będą już na dziś gotowe, ale sweter potrzebny będzie co najwyżej we wrześniu. Przecież czekają nas gorące lipcowe i sierpniowe dni.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. W mym marzeniu, które snuję, jest upalnie. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– Alfons nosił królewskie imię. Zaskarbił sobie u mnie tron, berło, a jeśli idzie o jabłko, to same wiecie, jaką mam figurę. Niby prowadziłam punkt repasacji pończoch, ale to on podciągnął mnie na wyższe rezonanse.
– A może ty kupisz ode mnie sweter? Wydziergam ci Alfonsa na piersiach.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. Do swych marzeń podejdę czule, gdy się ziszczą. Szydełkuję, szydełkuję, zrealizuję, szydełkuję.

I tak jeszcze przez kilka godzin siedziałyśmy, a meszki i komary jakoś szczęsliwie nas oszczędzały.

wtorek, 6 czerwca 2017

Obczaj 360-stopniowy

– Kiedy stoimy w kolejce to mamy większy luzik – podzieliłam się spostrzeżeniem z dziewczynami.
Rzeczywiście, stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, ustawiając się wzdłuż kamienicy. Jak dotąd nie byłyśmy przeznaczone do rozstrzelania, więc twarze miałyśmy skierowane na ulicę, a nie na fasadę budynku.
– Fakt, lubię się szczerzyć i wzruszać podczas naszych rozmów – odparła Kunia lat 90.
– Tym razem chcę wprowadzić walor edukacyjny, bo idzie mi o inny luz. Mianowicie o to, że w tej chwili mamy obczaj 180-stopniowy, więc jesteśmy o połowę spokojniejsze niż na prerii, sawannie czy innym pustkowiu.
– Co to jest obczaj 180-stopniowy? – zapytała Malwina lat 92.
– Sfera naszego fizycznego postrzegania przypomina w tej chwili półkulę, a to dlatego, że wiemy, a raczej przeczuwamy, że jest za nami ściana domu i żaden drapieżnik nie dobierze się nam do tyłków.
– A pająki, pchły, pasożyty od gołębi? – wyliczała jednym tchem Gertruda lat 77.
– Ja mówię o przeżyciu. Obrzeżek nie uśmierci cię, najwyżej pogryzie. Życie wymaga od nas 360-stopniowego obyczaju. Tu, w ogonku, mamy luzik, bo nikt nam na plecy nie wskoczy i nie chapnie znienacka.
– Adela, a dlaczego do swego wywodu włączasz intuicję? Przecież wiemy, że za nami jest ściana. Widziałam ją przecież przed chwilą – dziwiła się Pela lat 83.
– Przed chwilą też widziałam ścianę, ale teraz jej nie widzę, nie dotykam plecami, nie czuję, nie słyszę, że się wali, więc tylko domyślam się, że nadal stoi. A dzieje się tak, bo mam luzik, gdyż ograniczyłam 360-stopniowy obczaj o połowę.
– To wszystko jest zbyt skomplikowane jak na moją starą łepetynę – westchnęła Lwinka.
– Rozluźnij się, kochana, bo za chwilę przyjedzie furgon ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku i wrócisz do życia, czyli 360-stopniowego obczaju.
– A co ze snem? – dociekała Kunia.
– Jak to co? Cierpisz na bezsenność?
– Nie, tylko co się dzieje z obczajem, gdy śpimy?
– To kwestia ryzyka. Usypiając obczaj jesteśmy zdane na przypadek.
– Czyli lepiej nie spać?
– Można kimać w ogonku, ale ja zbyt się cieszę, że ograniczam obczaj o połowę, by przegapić kontemplację tej cudownej chwili.
– Już wiem! – krzyknęła Kunia. – Wiem o co chodzi Adeli! Tyko samotnik skazany jest na obczaj 360-stopniowy! My się ustawiamy w kolejce, ale można też się z kimś ustawić w życiu.
– I jest trochę bezpieczniej – zgodziłam się.
– Weselej, romantyczniej, bosko – uniosła się Trudzia.
– No chyba, że ta druga osoba jest drapieżnikiem, ale to już inna bajka.

Zakończyłam, bo podjechał dostawczak z piekarni i musiałyśmy przygotować się na wejście w teren obczaju 360-stopniowego.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Vultu vivat, memoria tenar, intellectu capa

– Zrozumiałam, że ktoś wypełnia moje sny – wyznałam dziewczętom. – Chyłkiem wchodzi pod powieki i oszałamia mocnym zapachem swego grzechu lub świętości. Najgorsze, że nie wiem, czy to duchowe przestępstwo, czy może sacrum, bo raz tę osobę profanuję, oj, jak ja ją pięknie profanuję, a innym razem stawiam na ołtarze, oj, jak ślicznie ten ktoś wygląda na ołtarzu.
– Kiedy byłaś ostatni raz u spowiedzi świętej? – spytała Gertruda lat 77.
– Nie zawracaj sobie głowy spowiedzią – doradziła Kunia lat 90. – No chyba, że chcesz by sen nigdy w jawę się nie zmienił.
– Jak możesz, bezbożnico? – oburzyła się Trudzia.
– Mogę. To nie jest kres moich możliwości.
– Osoba pod powiekami nie może cię dotknąć – zauważyła Malwina lat 92.
– Ale ja chcę być dotykana. Sama też chcę dotykać.
– Adela, nie odpowiedziałaś, kiedy ostatni raz wyjawiłaś swoje grzechy.
– Trudzia, ależ ja to robię codziennie. Tu i teraz też. Z grzechów spowiadam się w ogonku, bo nie lubię na klęczkach.
– Ty też jesteś bezbożnicą!
– Jak wygląda ten ktoś pod twoimi powiekami? – zainteresowała się Pela lat 83.
– Żywe oblicze, dobra pamięć, tęgi rozum.
– Po łacinie to będzie: vultu vivat, memoria tenar, intellectu capax – przetłumaczyła Dziunia lat 59.
– Mój język nie jest martwy.
– Co ten ktoś jeszcze robi? – dociekała Pela.
– Wchodzi do uszu i wije gniazdo jak jaskółeczka. Nic i nikt nie pomaga, nawet doktor Papierowski.
– Papieroski? Od kiedy palisz? – zdziwiła się Lwinka.
– A ja z chęcią zakurzę – oznajmiła Kunia, sięgając do torebki po paczkę ćmików. – Ma ktoś ognia?
– Ten ktoś spod powiek ma dużo ognia. Znaczy daje popalić, choć z pozoru jest spokojny jak nurt Warty czy innej Odry w bezchmurny letni dzień. Lecz jeśli coś go burzy, no to jak podczas burzy, rzeka wychodzi z brzegów. Najgorzej dostać się w wir namiętności, bo potrafi zadrapać nawet duszę. Ale ja to przyjmuję z radością, bo lubię ludzi żywych.
– Kiedy mnie dopadła martwica, to się rozwiodłam – przypomniała sobie Lwinka.
– A może ja ci wydłubię tego kogoś? – zaproponowała Kunia. – Adela, otwórz szeroko oczy. Raz, dwa i będzie po sprawie.
– Wybacz, Kunia, ale takie sprawy załatwia się osobiście.

I tak zakończyłam rozmowę. Akurat w momencie kiedy nadjechał furgon z piekarni. Bo zapomniałam wspomnieć, że rozmawiałyśmy, stojąc w kolejce przed sklepem na dole w oczekiwaniu na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Teraz miałyśmy szansę go nabyć.

niedziela, 4 czerwca 2017

Dzień święty w dodatku zielony

Zielone Świątki przywitały nas niezłą pogodą, która jednak w trakcie dnia nieźle się pochrzaniła. Ale niezbyt tym się przejmowałyśmy o godzinie 10, bo niby kto może przewidzieć, jak aura zacznie się zmieniać. Było święto, zachmurzone niebo i czasem zjawiały się strugi deszczu, więc przestałam w tych warunkach grać Marlona Brando czy innego Johna Wayna i uderzyłam w prawdziwe nuty.

– Życie to służba – stwierdziłam. – Jedynym problemem jest znaleźć swego pana. Bo to nie pan znajduje niewolnika, ale ty sama oddajesz się w niewolę. Nie oczekujesz na pańskie widzimisię, ale go sama kształtujesz. Mówisz mu to i tamto, a on musi się zastosować. Oczywiście potrzebna jest pewnego rodzaju równowaga, bo jak obetniesz prącie ukochanemu, to z niego zostanie tylko szmata.
Siedziałyśmy na ławeczce przed kościołem na poznańskiej Wildzie pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego i marzyłyśmy o piękniejszych objawach nadchodzącego lata.
– Adela, a co powiesz o flircie? – spytała Kunia lat 90.
– To jest element, o którym, szybko się zapomina. Uważam, że on nigdy nie powinien umrzeć. Jest czymś wyjątkowo spajającym i po prostu uroczym.
– Myślisz, że ludzie powinni się kochać, a nie pierdolić? – spytała brutalnie Dziunia lat 59.

Obok naszej ławeczki właśnie przechodził Miłosz lat 79 i z gracją ukłonił się naszej ściśniętej na ławeczce gromadce.

– Dzień dobry paniusiom.
– Ale o co cho? – szepnęła do siebie Kunia, wkurzona na takie obcesowe traktowanie.
– Idzie o przekonanie – nie zrozumiałam wówczas kontekstu, więc odniosłam się do tego, co wcześniej. – Miłość to ogólnie zapierdal. Najpierw trzeba się starać, potem, należy się wywiązać, a na końcu trzeba ugasić obopólną złość, że niby coś poszło nie tak. To wymaga stalowych nerwów.
– Mam 92 lata – poinformowała nas Malwina – ale chyba bym na taki wysiłek już nie poszła. Zresztą chyba bym musiała skorzystać z in vitro, a proboszcz nie byłby chętny mnie pobłogosławić.
– Będę mu to sugerowała – odezwała się złośliwie Gertruda lat 77.
– Bo nie masz odpowiedniego obiektu – odpowiedziałam Lwince. – Jeżeli znajdzie się interesujący fagas, kto chciałby razem ze mną popychać wózek z lalkami, to zdecyduję się na wszystkie wyrzeczenia.
– Adela, ty byłabyś do tego zdolna? – zdziwiła się Pela lat 83.
– Jasne. Nawet marzę o tym.

I tak wyglądały nasze dzisiejsze rozmowy. A co z nich wyniknie? Wkrótce Was o tym poinformuję.