Gorzej, gdy zważyłyśmy się wieczorem. Przez cały dzień żarłyśmy. Smacznie, obficie, bez kontroli. Konfitury, przysmaki, frykasy. Etiopka by się zrzygała. Eskimoska by zwymiotowała. Nepalka by wyśmiała. A my wcinamy, wpychamy, słodzimy, upychamy i trawimy. Bez końca. Nieustannie. Permanentnie.
Zadzwoniła Kunia lat 90.
– O ja cię!
– Co?
– Znów przytyłam.
– Chrzanisz!
– Nie, 2 kilogramy więcej. Ale to nie chrzan, nie lubię chrzanu, raczej wina pizzy, którą wczoraj zamówiłam.
Kunia jest niepoprawna. Narzeka na nadwagę, ale żre najgorsze świństwa: pizzę, hamburgery, hot-dogi i inne tortille. Musi być tłusta! A gruba kobieta jest jak komin na dachu: musi się kiedyś wypalić.
Ja chcę być fit. Zdrową babą o zniewalającym uśmiechu, To niestety nie wyklucza faktu, że nie interesuję się swoim ciężarem. Też odczuwam mały stres, gdy obudzę się, uspokoję palcem swoje żądze, następnie pędzi mnie do toalety. Siadam na misce ustępowej, spłukuję, a potem wiem, że nic mnie nie powstrzyma, by nie stanąć na wadze łazienkowej. Tak było do wczoraj.

Dziś też się obudziłam. To była dobra wiadomość. Znów odczułam mały stres, ale to z przyzwyczajenia. Wiedziałam, że waga leży nie w łazience, lecz pod moim łózkiem. Zadbałam o to wczoraj wieczorem. Dlatego spokojnie odrzuciłam kołdrę i jak co dzień uspokoiłam palcem swoją pożądliwość. Potem poszłam do ubikacji, zrobiła to i owo, a potem postanowiłam się zważyć. Położyłam się na łóżku, sięgnęłam po wagę, a potem oniemiałam!
Cholerka! Jak wiele można schudnąć przez jedną noc! Muszę jak najszybciej pójść na Stary Rynek w Poznaniu i zamówić sobie deser. Kaloryczny! Nie dietetyczny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz