poniedziałek, 9 września 2013

Uśmiech odyńca.

Heinrich lat 57 mieszkał na Wildzie od 22 lat i to nas chroniło przed jego wściekłym atakiem. Bo Heinrich choć był człowiekiem dzikim, to szanował sąsiadów. Nie wadził nikomu, nie wchodził w drogę, ale też szanował swoją odrębność i nie lubił, gdy ktokolwiek wtykał nos w jego sprawy. Mieszkańców dzielnicy najbardziej dziwiło to, że nikt nigdy nie widział na jego twarzy uśmiechu. Dlatego Heinricha nazywano na Wildzie smutnym odyńcem. I trochę bano się go.

Heinrich przekroczył granicę polską późną jesienią w 1989 roku. Najpierw chciał zostawić swojego trabanta w zielonogórskich lasach, ale coś nie pozwalało mu – jak wielu Niemcom – zdjąć nogi z gazu. Samochód pyrkał, a Heinrich zanurzył się w myślach. Ocknął się dopiero, gdy skończyło mu się paliwo. Wyszedł zafrasowany z wozu, rozejrzał się naokoło, a fasady domów dopasowały się do jego wrednego samopoczucia. Było szaro, mgliście i nieprzyjemnie. Pierwszy napotkany mężczyzna wcisnął mu żywą gotówkę do ręki i po chwili odjechał jego trabantem. Heinrich stał samotny na skrzyżowaniu ulicy Hetmańskiej i Rolnej w Poznaniu, aż ulitowała się nad nim przechodząca kobiecina. Zaproponowała mu nocleg, a on po kilku miesiącach pochował ją w zmarzniętej ziemi na cmentarzu na Dębcu.

Heinrich miał kontakt ze światem tylko wtedy, gdy wyglądał przez okno mieszkania, które odziedziczył po staruszce. Pieniądze z niemieckiej renty przynosił mu listonosz Zbinio lat 37, który po godzinach pracy robił mu zakupy. Otrzymywał za to drobne w europejskiej walucie. I to Zbinio od czasu do czasu dzielił się wrażeniami o Heinrichu. W każdym razie wszyscy byliśmy przygotowani, że NRD-owski rencista może kiedyś wybuchnąć niczym gruba berta.

Nastały pierwsze jesienne dni i oblicze odyńca spozierające zza szyby pokryło deszczowymi łzami. W Kuni lat 90 powodowało to zwiększoną obawę przed wybuchem Heinricha. Ja miałam inne wrażenie. I postanowiłam je zweryfikować. Dziewczyny z ogonka, które oczekiwały codziennie na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, stanowczo mi to odradzały, ja jednak, gdy się uprę, to nie ma na mnie siły.

Po moim kołataniu w drzwi smutny odyniec otworzył mi je niemal natychmiast – jakby stał za nimi i oczekiwał mego przyjścia.
- Wie geht’s Ihnen, Heinrich? – spytałam.
- Dopsze – odpowiedział samotny dzik z NRD.

Jak wspomniałam wczoraj, Heinrich lat 57 mieszkał na Wildzie od 22 lat i trochę bano się go. Nie wadził jednak nikomu, nie wchodził w drogę, ale też nie lubił, gdy ktokolwiek wtykał nos w jego sprawy. Dlatego nikogo nie dziwiło, że ów smutny odyniec z NRD nikogo nie wpuszczał do domu. Dla mnie uczynił jednak wyjątek.

- Wie geht’s Ihnen, Heinrich? – spytałam, przekraczając próg mieszkania. Pytając się, jak mu leci wyraziłam zatroskanie, czy aby mu nie dolega prostata. Znałam w końcu wielu mężczyzn w jego wieku, którzy borykali się z tym problemem.
- Dopsze – odpowiedział samotny dzik z NRD.
- Cieszę się, Heniula. Teraz chodź się przytul – zaproponowałam. – Powiesz mi, o co chodzi...

Heinrich w tym momencie rozpłakał się. Nie lubię płaczących samców, ale w tym wypadku jakoś mnie to nie obrażało. Znów okazało się, że kobieca intuicja, którą dysponowałam od 73 lat z coraz większą gorką, doprowadziła mnie do właściwego portu.
- Był ja młody, ładny chłop – rozpoczął opowieść Heinrich z NRD. – Na lekcja WueFu wpadł ja w oko jedna nauczycielka. Zaciągnęła na zaplecze i tam... – Heniula przerwał w najciekawszym momencie. Piliło mnie, żeby dowiedzieć się, jak bardzo niecnie wykorzystała o wuefistka, lecz taktownie powstrzymałam się.

Tymczasem Heinrich szlochał.
- Uspokój się, mój smutny odyńcu – próbowałam przerwać spazm Heinricha.
- Sze jak? - spytał z niemieckiego głupia frant NRD-owski odyniec.
- Tak cię nazywamy w dzielnicy – wyjaśniłam.
- Bee...! – zabeczał jak szwabska beksa Heinirch.
- Bądź twardy!
- No dobsze... – zgodził się odyniec. – I ta WF Lehrerin zapisała mnie do żeńskiej reprezentacji w gimnastyce artystycznej...
- To ty jesteś locha?! – zdziwiłam się.
- Ja nie mieć się za co chwytać!

Heinrich znów się rozbeczał, a mnie opadły ręce. Nie wiedziałam, co począć. Zaparzyłam mu herbaty z cytryną, a potem obiecałam pomoc przy wyborze biustonosza. Potem wróciłam przed sklep. Sąsiadki dopytywały się co i jak, ale ja jedynie zapowiedziałam, że jeżeli ktoś w mojej obecności zakpi z Heniuli, to zaprotestuję tak, że popamięta mnie do końca życia.

No!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz