poniedziałek, 9 stycznia 2012

Wildecka krucjata.

Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53 postanowili urządzić przyjęcie urodzinowe w parku im. Jana Pawła II w Poznaniu. Tym samym dali znać, że od niedzieli do naszych bezdomnych należy zwracać się per Zdzisław lat 49 oraz per Marian lat 54. Dojrzeli chłopcy.

Dziwne było życzenie wildeckich solenizantów. Nie prosili o prezenty, alkohol, ubrania czy żywność. Chcieli by każdy z gości przyniósł ze sobą własny krzyż.

Władek lat 96, który wstąpił do mnie przed parkową imprezą przytargał sporych rozmiarów krucyfiks.
– Adela, mam go jeszcze z I komunii świętej. Przedwojenny ci on jest.

– Ci on jest? Kochasiu, ty mnie nie częstuj idiomami!
– Idiom? Czy to ma coś wspólnego z idiotą?
Spojrzałam zdziwiona na powstańca.
– Najwyraźniej – odrzekłam.
– A ty jaki krzyż weźmiesz? Chyba nie pójdziesz z pustymi rękoma?
– Ty się nie martw o mój krzyż!

Wyszliśmy na ulicę. Zwykle pary chodziły obok siebie, podobnie liczniejsze rodziny, teraz jednak zauważyłam, że do parku kierowano się gęsiego, a familijny sznurek prowadziła głowa rodziny dumnie dzierżąca w ręku rodzinny krzyż. Twarze ludzie mieli poważne i wcale nie zakryte dziwnymi maskami jak choćby ci goście z Ku-Klux-Klan. Władek poszedł za przykładem innych przechodniów i wysforował się o pół kroku przede mnie, unosząc nad głową swój pierwszokomunijny krucyfiks. Szliśmy w milczeniu. Nawet bachory nie gardłowały. Mieszkania w dzielnicy powoli pustoszały, a w parku z każdą chwilą było coraz więcej krzyży. Więcej niż drzew.

Zdziś i Maryś czekali na nas pod pomnikiem poznańskiej pyry. Z grzecznością przyjmowali życzenia od wildeckich krzyżowców, kiwając uprzejmie głowami. Lica ich były uroczyste. W końcu przybyły tłum stanął milcząco. Marian dał znak ręką Zdzichowi i ten chwycił za szpadel i zaczął kopać dół. Po kwadransie się zmienili. My nadal milcząco obserwowaliśmy tę scenę pełną wysiłku, co najwyżej przestępując z nogi na nogę. W końcu zasapani solenizanci skończyli robotę. Przemówił Zdziś.

– Chcieliśmy w to święto sprawić, by wszyscy na Wildzie pozbyli się swego krzyża. Zrzucajcie je do dołu. Potem przywalimy krzyże pyrą, by już nigdy nas nie dosięgły.
– Przecież my są katoliki – cicho odezwał się ktoś z tyłu.
– Ja ci na głowie złamię krzyż! – wydarł się Gustaw lat 81. – Ty penerze, ty!
Goście trochę poklęli na pomysł Mariana i Zdzicha, by szybko i chyłkiem wrócić do domów.

Już nie dzierżyli demonstracyjnie krzyży, chowając je po kieszeniach czy za pazuchę.
Natomiast ja bezdomnym podziękowałam. Oni zaś zakopali to, co ja zrzuciłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz