niedziela, 11 czerwca 2017

Drgania

– Spierniczaj – szepnęłam, a mój głos odbił się od lewej nawy, potem od prawej aż zatonął w kropielnicy. – Dostaniesz wilka, kretynko.

Stropiona Gertruda lat 77 podniosła się z posadzki kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie, spojrzała na mnie wilkiem, a potem godnym, choć zarazem nieco pysznym krokiem udała się do zakrystii, by poskarżyć się proboszczowi. Zniknęła z oczu nielicznych jeszcze wiernych, którzy w drewnianych ławach czekali na rozpoczęcie pierwszej mszy świętej w niedzielę. Miała się rozpocząć za jakieś 20 minut, więc było trochę czasu na konsultację z Bogiem.

Ledwo Trudzia się wyniosła sprzed ołtarza, to rozłożyłam karimatę i sama ległam krzyżem przed ołtarzem Pana. Miałam na sobie bluzę polarową, rękawiczki wełniane, bo od posadzki kościelnej biło zimno, na tyłek ubrałam spodnie dresowe, by nikt nie zaglądał mi pod kieckę. Dawno nie radziłam się Siły Wyższej, dlatego znalazłam się w tym miejscu. Dziś była niedziela, więc kościół był otwarty, ale musiałam brać pod uwagę, że jak zacznie się msza, to ksiądz będzie się wtrącać do mojej rozmowy z Absolutem.

Zaczęłam od prośby. Żeby pogoda podczas mojej podróży na północ była dobra. Przecież żadna z nas nie wiedziała – ani Kunia, ani Lwinka, ani Pela – na jaki biegun trafimy. Mnie najbardziej interesował ten magnetyczny. Niestety, Adresat milczał. To postanowiłam podejść Go z drugiej flanki.

Teraz przeszłam do wyrzutów. Co Ty mi robisz, że mam ciągle pod górkę?, wytknęłam. Kupuję świeże pieczywo z nocnego wypieku i muszę z nim zapieprzać aż na czwarte piętro! Czy nie masz sumienia? Co mnie tak doświadczasz? Chcesz żebym wyzionęła ducha czy z kimś wyjątkowo wiernym dostarczyła potomstwo, zwiększając armię chroniącą Twój lud? Świadek mojego losu jednak ciągle się nie odzywał. Zaczęłam w duchu narzekać, że ubrałam wełniane rękawiczki, a nie bokserskie.

Nadszedł czas bym przeszła do meritum. Wiesz doskonale, że nie jesteś Kierownikiem, lecz Wspólnikiem, perorowałam. Musi Ci zależeć, by było dobrze. A będzie mi dobrze, kiedy na północy będzie dobrze. Kiedy w dobrym stylu pożegnam ten kościół. Rozumiesz?, wydyszałam w posadzkę.
W tym momencie z zakrystii wyszedł proboszcz w ornacie, ministrant w komży oraz Trudzia w żakiecie. A ja poczułam drgania. Posadzka zaczęła dostarczać mi nieoczekiwanych wibracji. Wszystko się we mnie zagęszczało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz