To było niebywałe i naraziło nas na bezwzględny
atak anginy. Stałyśmy jak zwykle w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na
przyjazd furgonu z piekarni, który dowoził świeże pieczywo z nocnego wypieku. Od
czasu do czasu mrugałyśmy do siebie przyjaźnie, kiedy naszym oczom ukazał się
Walery lat 61, który niósł 6 metrową drabinę. Przystawił ją do jednego z okien
na wysokości pierwszego piętra, wdrapał się po szczeblach i zaczął podglądać
to, co działo się w środku za oknem. To właśnie skłoniło nas do rozdziawienia gardeł
i narażenia migdałków na okrucieństwo zimowej aury.
– Kto tam mieszka? – spytała Lwinka.
– Elżunia lat 55 – wyjaśniła Dziunia lat 59. – To
moja koleżanka. Pracuje na nocną zmianę w Amazonie. O tej porze kładzie się do
łóżka. Nieraz chwaliła się, że lubi spać nago.
– Ty łobuzie! – wrzasnęłam. – Ale już, złaź na dół!
Walery tylko wzruszył ramionami i przytknął nos do
oszronionej szyby. Nasza kolejka załamała się, tracąc swój liniowy kształt.
Podbiegłyśmy rączo do drabiny i zaczęłyśmy nią potrząsać. Walery spadł jak
przejrzała gruszka z drzewa owocowego.
– Auu! Co wam odbiło? – jęczał Walery, masując
obolały tyłek. – Przecież ja nic złego nie zrobiłem.
– Zachciało ci się podglądać, łysy frajerze? –
wydyszała oburzona Wacława 72.
– Musimy dać mu w skórę! – zachęcała Kazia lat 69.
– Wyłupmy mu oczy – zaproponowała dostatecznie
dobra Kunia.
– Żadnej litości! – wtórowała Lwinka.
– Nic nie rozumiecie – bronił się Walery. – Ja nie
podglądałem, ja podziwiałem.
– To ma cię tłumaczyć?! – zapiała Kazia.
– Mnie nie chodzi o kształty. Choć one są bardzo
ważne, ponętne i apetyczne, to ja obserwuję gesty, mimikę, wdechy i wydechy
Elżuni. Zresztą inni też to robią.
– Kto jeszcze podgląda Elżunię? – dociekałam.
– Oj, na Elżunię spoglądam tylko ja. Idzie mi o to,
że co drugi wildzianin ma drabinę. Władek też się wspina, ale on ma szczęście, bo
ty Adela, nie chodzisz na nocną zmianę.
– Co proszę?
– Najgorzej ma prezydent 2020, bo nie dość, że ma daleko
do wypatrzonego okna, to jeszcze musi wspinać się aż na 5 piętro pewnego wieżowca.
– Dziady powiarowały – orzekła Lwinka.
Może oni zidiocieli, ale to w naszych przełykach zagnieździła
się angina. Pokasłując, odprawiłyśmy Walerego, a potem – w oczekiwaniu na przyjazd
dostawczaka – z osobna zastanawiałyśmy się, jak zinterpretować ten dziwny rodzaj
hołdu dla naszej wyjątkowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz