Nie wypowiem się o sile mrozu, bo zamarznięte usta
niemal wcale się nie otwierały. Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole,
oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Przytupywałyśmy, aż w
końcu dostatecznie dobra Kunia odważyła się zsunąć z buzi szal i wydusić z
siebie kilka słów, wydychając kłęby pary:
– Nauczę was mrugania Morse’em.
Jak obiecała, tak zrobiła. Najpierw nauczyła nas
spółgłosek, potem samogłosek, ale z wyjątkiem tych nosowych. Morse nie
przewidział polskich liter. Byłyśmy zdolnymi dzieczynami, więc już po
kwadransie rozmawiałyśmy ze sobą w najlepsze. I na ten moment pojawił się na
ulicy podwójny AK-owiec, czyli Władek z osobistą oceną wahającą się między trzy
na szynach a trzy minus.
– Och, Adela, puściłaś do mnie oczko – ucieszył
się.
Odwróciłam głowę w stronę Dziuni lat 59 i
wymrugałam prośbę: zrób coś z tym kabotynem”. Dziunia zgodziła się.
– Dziunia, ty ślicznotko – powstaniec uśmiechnął
się w stronę purpurowej od mrozu 59-latki. – Jakie słodkie robisz minki.
Tymczasem mruganie najmłodszej z ogonkowiczek
przeszło w bluzg. „Ty stary dziadu” było najdelikatniejszym wymruganym wyrażeniem.
Wydaje się, że podwójny AK-owiec dostrzegł niepokojące błyski w jej oczach, bo
stanął przed obliczem Lwinki.
– A co u ciebie, myszko?
Lwinka nie znosiła, by zwracano się do niej per
myszko, więc odmrugała mu niemniej brutalnie niż Dziunia. A niezrażony Władek
podchodził do kolejnych dziewczyn. Tak oto skomplementował Genowefę, Kazimierę,
Kunię, Trudzię, Wacię, Stasię, a na końcu Balbinę. Uradowany był, że ho ho, bo
żadna z kobietek nie przechodziła obojętnie obok jego niewyszukanych amorów.
A my, szczelnie opatulone, z szalami na buziach, rękawicami
na dłoniach i czapkach na czołach, nie nałykawszy się smogu, uradowane tym, że mocno
nagadałyśmy Władkowi, może nie do słuchu, ale na pewno dosadnie, dostrzegłyśmy plusy
mrozu.
Tylko sklepowa była zdziwiona, bo pogadać mogła tylko
z powstańcem, gdyż my jedynie ciskałyśmy z oczu gromy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz