niedziela, 4 marca 2018

Missa nr 2/2018, czyli stąpanie po cienkim lodzie


Podchodziłyśmy z dostatecznie niewierzącą Kunią, ale lubiącą śpiewać Bogurodzicę, Te Deum oraz kilka barokowych kolęd, do kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie, gdy zaczepił nas wikary. Odciągnął na bok, by w pewnym oddaleniu od sznura ludzi zdążającego na niedzielną mszę przekazać nam instrukcje.

– Ksiądz proboszcz dostał sygnał, że zamierzacie grandzić – zaczął bez ogródek. – Nie będzie z wami się cackać. Może nawet rzucić anatemę.
– Twoja w tym głowa, kochasiu, żeby do tego nie doszło – ostrzegła Kunia.
– Jak to?
– Dobrze uprasowana sutanna, czysta koloratka, niedawno zrobiony manicure – oceniałam, okrążając wolnym krokiem wikarego.
– Tylko ta koronkowa różowa bielizna nie pasuje – wypaliła Kunia.
– Co?! Skąd wiecie?
– Leć do proboszcza, smyku – poleciłam. – Powiedz, że trzymasz naszą stronę.
– Wolę nadstawić drugi policzek.
– Te kulki przeznaczone są dla kobiet – orzekła dostatecznie dobra Kunia, zimnym spojrzeniem wdzierając się bezpardonowo w oczy kapłana.
– Dobra, zobaczę, co da się zrobić.
– Po prostu to zrób – zażądałam. – Proboszcz może podskakiwać tylko na nasz sygnał.
– O Boże – wikary wezwał nadaremno imię Naczelnego Zwierzchnika.

Weszłyśmy do świątyni, zajmując miejsca w ławie przy ambonie. Organista naduszał bogobojnie klawisze swego instrumentu, ktoś wtykał nos w książeczkę do nabożeństwa, reszta ruszała palcami stóp, zwiększając temperaturę w swoich butach. Kadziło blokowało wejście smogu do środka, kropielnica lodowato witała nowo wchodzących, wota bez nadziei czekały na nowych znajomych. Większość oczekiwała na coś spodziewanego, mniejszość była przygotowana na niespodzianki. W końcu rozpoczęła się msza. Prowadził ją ksiądz proboszcz. Wstałyśmy, siadłyśmy, klęknęłyśmy, wymruczałyśmy kilka modlitewnych formułek i w końcu nadszedł czas wspinania się księdza proboszcza na ambonę. W końcu osiągnął swój szczyt, z góry spojrzał surowo na swoją trzódkę, by w końcu zacząć kazanie.

– Jezus Chrystus, chodząc po wodzie, dał nam przykład, że możemy osiągnąć wszystko. Musimy tylko uwierzyć – rozpoczął przemowę proboszcz.
– To propaganda stąpania po cienkim lodzie – duchownemu przerwała wywód Kunia.
– Chcesz, grzenico, powiedzieć, że Jezus się ślizgał?
– Śliskie są interpretacje, a przede wszystkim didaskalia – poparłam przyjaciółkę. – Ja tu jestem dla miłości. Moczenie nóg jest dobre dla osób lubiących osiągać cielesne korzyści poprzez pedicure czy inny manicure.

Wikary się zarumienił, proboszcz zapowietrzył, a biskup, nie wiedząc o tym incydencie ani myślał o anatemie. Prawo kanoniczne nadal funkcjonowało, Jezus konsekwentnie nie dawał znaku życia, ale problem miłości zawisł w powietrzu, o czym sumiennie postanowiłam wspomnieć na swoim blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz