sobota, 7 maja 2011

Majtki Antosia.

Nigdy w życiu nie wywiesiłabym prania na naszym podwórku – tak bardzo boję się srających gołębi. Ale Halinka lat 64 z drugiego piętra nie ma oporów, bo twierdzi, że gumno z gaci można zetrzeć, a nic nie zastąpi zapachu wysuszonej bielizny. Ja tam myślę, że nie ma co się certolić, gdy jest się w posiadaniu wysuszonej pupy. Wtedy działasz tylko na desperatów albo na zboczeńców i żadna pachnąca wiatrem halka tego stanu stanu rzeczy nie zmieni.

Antoś lat 58 z klatki obok ma tak szeroki tyłek, że jego suszące się na powietrzu gacie są obiektem niewyszukanych żartów ze strony podwórkowej dziatwy. Wielka biała flaga działa na nich pobudzająco, zachęcając do zmiany stanu rzeczy. Lusia lat 53, czyli żona Antka, nieraz ściągała ze sznura wielką jak trybuna stadionu miejskiego flagę polską, innym razem japońską, jeszcze kiedy indziej płaszcz krzyżacki. Sam Antek nie ma nic przeciwko tym psikusom, deklarując, że jego tyłek zniesie wszystko. „Adela”, powiedział mi kiedyś, „gdy ja mam z tyłu kraj kwitnącej wiśni, to Lusia nie ma prawa się skarżyć, że leci mi z ryja”. No cóż, Antek nie jest intelektualistą.

Jak zwykle wpadł do mnie na drugie śniadanie Władek lat 95. Otworzyłam mu drzwi i wróciłam do kuchni, krzątając się przy kuchence. Wtedy poczułam ostre uszczypnięcie na swoim prawym pośladku.
– Auu! Co robisz, stary i okrutny pierniku?
– Pożyczyłem od Lusi dwie klamerki. Spójrz, jakie kolorowe.
– Lusia wie o tej pożyczce?
– Nie musi, oddam zanim się zorientuje.
– Do czego były przypięte?
– Ostatnio do twojej dupy.
Zlekceważyłam prostacki język i żarty Anonimowego Kobieciarza, podchodząc do okna z widokiem na podwórze. Szukałam wzrokiem majtek Antosia. Rozpościerały się między dwoma słupkami bramki, czyli na trzepaku. Miały wyrysowaną tarczę z naniesioną punktacją. Dzieciarnia ćwiczyła strzały z karnego, próbując trafić z jedenastki w dziesiątkę.
– Lusia ma okno na podwórze? – spytałam.
– Chyba nie.
– To idź do niej, oddaj klamerki i zawiadom, że gacie Antosia długo nie wytrzymają.
– Antek o wszystkim wie.
– Jak to?
– Prosił tylko dzieciarnię, by dziesiątka była z przodu, bo gdyby było na odwrót, to mógłby znaleźć się na celowniku jakiegoś pederasty.
Wydawało mi się, że mężczyźni nie są już w stanie mnie niczym zadziwić. Ale tarczą na własnym ptaku? Nie, przeciw takim bezeceństwom to ja zawsze będę protestować.
– Niech tobie nigdy nie przyjdzie do głowy taki pomysł! – zażądałam, po czym wyrwałam Władkowi klamerkę, zaciskając ja na jego nosie.

piątek, 6 maja 2011

Porno po 70-tce.

– Kości zostały rzucone! – krzyknęłam.
Władek lat 95 wił się na poduszkach, czekając na mój tygrysi skok. Ja jednak schyliłam się, wyciągając spod łóżka pejcz.
– Złoję ci tą bezecną skórę – zapowiedziałam AK-owcowi, on jednak wcale się nie przestraszył. Więcej, zaczął charczeć w podnieceniu.
– Zaczynaj, Adela! – wydyszał zniecierpliwony powstaniec, kładąc się na brzuchu.
– Plecy muszą być ukrwione, inaczej dostaniesz odleżyn – powiedziałam między świstem dawanych batem razów. – Tylko wyjmij nochala z poduszek, bo się jeszcze udusisz! Miałam rację, bo Władek do charczenia dodał przeciągłe pociąganie nosem, a potem churchlanie.
– Nie w poduszki chciałbym wepchnąć swego ukrwionego kinola – wysmarkał życzenie powstaniec.
– Leci ci z nosa krew? – spytałam z trwogą o stan poduszek.
– Nie, to tylko przenośnia.
– Władku, coś ci jednak leży na oskrzelach! Odwróć się na plecy.
– Tylko jeszcze choć raz smagnij przez dupę – poprosił AK-owiec.
– Nie wyrażaj się, prostaku!
Lubiłam batożyć tyłki mężczyzn, a Władka lat 95 szczególnie. Nieraz zaszedł mi za skórę, więc teraz brałam krwawy odwet. On też był zadowolony, ale w społeczeństwie katolickim nikogo nie powinno to dziwić, bo im gorzej nam teraz, tym lepiej w przyszłym życiu.
– Obnaż piersi – zażądałam, gdy już usatysfakcjonowany razami na tyłek powstaniec wylądował na plecach.
– A nie pownno być odwrotnie?
– Masz coś na oskrzelach, więc nasmaruję cię kamforą.
– Jest ulotna, jak orgazm – Władek rozmarzył się swoim własnym poetyckim porównaniem.
– Masz rację, kamfora stanowi jeden z głównych składników centralnego ośrodka nerwowego u samców.
– A propos ośrodka, Adela, dasz wejść do środka?
– Zostaw ulotne marzenia, zasmarkany kochasiu – ostudziłam zapędy powstańca. – Zresztą miałeś zająć się akcją „Dźwig”!
Władek lat 95 rzucił przelotne spojrzenie na swoje przyrodzenie, po czym dźwignął się z posłania. Szybko się ubrał, a potem pognał załatwić z wielu poznańskich budów dźwigi na sobotni mecz Lecha Poznań. Poznańscy kibice umówili się, że będą oglądać sobotni mecz z płyt betonowych zawieszonych wysoko ponad trybunami. A do tego potrzebne im były dźwigi.
Ja zaś schowałam pejcz pod łóżko, protestując w duchu zbyt szybkiemu tempu budowania obiektów w Poznaniu. Bo skoro wszystko zdążymy wybudować na Euro, a premier Tusk zamknie stadiony, to z jakich betonowych płyt kibice obejrzą Mistrzostwa Europy?

czwartek, 5 maja 2011

Na salonach trudno zasnąć.

Chyba stałam się salonową lwicą. Przez kilka ostatnich dni zostałam zbombardowana wieloma reklamami zapraszającymi mnie do salonu fryzjerskiego, salonu kosmetycznego oraz salonu Mercedesa. Lubię zadbać o pazurki, staram się też trzymać elegancję na czubku głowy, ale do tego ostatniego salonu udałam się z największą ochotą. Lubię motoryzacyjne nowości, a stare graty toleruję tylko w postaci Władka lat 95.
AK-owiec poszedł ze mną, wcześniej obiecując, że jako osoba towarzysząca będzie trzymał język za zębami, a resztę ciała na uboczu.
W salonie podszedł do nas wymuskany młodzieniec lat około 30, patrząc na nas podejrzliwie, choć ciśnienie na dnie jego oka wskazywało również na nikłą nadzieję dokonania transakcji.
– Czym mogę państwu służyć?
– Mów mi ciociu, młodzieńcze. Jak masz na imię i ile masz lat?
– Jestem Patryk.
Młode ciało Patryka nie wiedziało, jak znaleźć się w sytuacji, ale młodzi nie wiedzą już, jak kiedyś grało się w salonowca.
– Ile masz lat, Patryku?
– 28.
– Jesteś świeży niczym Mercedes – uznałam z podziwem, a młodzieniec się zarumienił.
– Mamy najnowsze modele... – wystękał Patryk.
– Ech, ta nieoczytana młodzież. Mówięc o dziewczynie Dantesa, czyli późniejszego hrabiego Monte Christo.
– Eee...
– Dobra, Patryk, rozumiem. Literatury nie masz w poważaniu. W takim razie dawaj kluczyki i jedziemy na jazdę próbną.
– Pan będzie prowadził? – Patryk słowa skierował do niemego dziś AK-owca lat 95.
– Nie pozwolę, by Władek kierował sportowym modelem! Ma zbyt duży temperament! Za kierownicą siądziesz ty, Patryku!
– Jak to?
– Podwieziesz nas do Biedronki, zrobimy zakupy, a potem odwieziesz nas do domu.
– Nie rozumiem...
– No przecież nie będziemy dźwigać! Jak ładnie poprowadzisz auto, to może zapiszemy się na kurs prawa jazdy.
– To państwo nie mają prawa jazdy?
– Czy ty Patryku myślisz, że z emerytury łatwo wydać pieniądze na takie fanaberie?
Patryk rozejrzał się nerwowo po salonie, dostrzegł nową parę klientów, przeprosił nas i pognał do tamtych. No cóż, postanowiliśmy też mieć ich gdzieś. Wyszliśmy z Władkiem, kierując się do Biedronki. Może tam też będą mieli poduszki powietrzne. Podobno świetnie się na nich śpi.

środa, 4 maja 2011

Jestem leniwa o świcie.

Wczoraj wróciłam z wyjazdu. Byłam u swojej kuzynki Stefy lat 82. Mieszka ona w Kwilczu, w połowie drogi między Poznaniem a Gorzowem Wielkopolski. Myślałam, że będę mieć problem z dotarciem do niej, bo znałam tylko stary adres. Na każde ważne osobiste lub kościelne święto dostawałam od Stefy pocztówki okolicznościowe wysyłane z osiedla 35-lecia PRL. Uporczywie moja kuzynka nie uaktualniała swojego adresu.
Gdy wysiadłam z autobusu podeszłam do sklepu, w którym Jarosław Kaczyński nigdy w życiu nie robił zakupów.
– Jak obecnie nazywa się osiedle 35-lecia PRL? – spytałam grzecznie starszego pana, który właśnie wkładał do koszyka mocne piwo.
– Babciu, to katapulta! – odpowiedział, podstawiając mi puszkę piwa pod nos.
– Nie jestem babcią – żachnęłam się. – Jestem ciotką!
– Jednego sztrunga wypiję i już mam karuzelę!
– A jak nazywa się dziś osiedle 35-lecia PRL?
– Zaprowadzę cię tam, jak wypijesz ze mną browca na ławce koło śmietnika.
– Ty mi, ochleju, powiedz jak nazywa się dziś PRL! – krzyknęłam groźnie.
– PRL to PRL – wzruszył ramionami starszy jegomość – a na ławce jest przyjemnie. Wiatr dziś wieje do śmietnika, a nie od.
– To jest ta atrakcja?
– Spodoba ci się, mała.
Odwróciłam się do PRL-owskiego amanta na pięcie i poszłam spytać się kasjerki. Niestety, klient od piwa strong ustawił się za mną.
– Proszę pani, jak dziś nazywa się osiedle 35-lecia PRL?
– To już będzie 31 lat jak się tak nazywa – zamyśliła się pracownica sklepu, do którego VIP nie wpadnie na zakupy.
– Mocna nazwa – przytaknęłam.
– Nie bądź taka dzidzia – odezwał się za mną stary podrywacz. – Choć na sztrunga. Ja stawiam.
Poczułam się jakbym cofnęła się w czasie. Taka podróż jest o tyle frapująca, że kiedyś byłam młodsza. Mogłam sobie wówczas na więcej pozwolić.
– A masz może klej do protez zębowych? – spytałam kokieteryjnie.
– Ja już nie wącham. Sztrung nam musi wystarczyć.
I w ten oto sposób spędziłam długi weekend w PRL. Stefa też dołączyła, a ja zrozumiałam, że PRL bardziej ludzi jednoczył.
Dziś obudziłam się bez ochoty do energicznego rozpoczęcia dnia. Poczułam, że strong womanki wcale nie muszą rozpoczynać dnia od startu do zawodowego sprintu. Przeciw takiej postawie protestuję. Bo w życiu liczy się tylko jedno: by ustawić się tak, by nie poczuć wiatru od śmietnika.