sobota, 30 czerwca 2012

Czy ja trzymam Benka przez serwetkę?

Dzisiaj to mnie zachciało się zakląć siarczyście, po tym jak Władek lat 96 znowu zapaskudził smarkiem obrus w salonie. Że on ma gdzieś moje bieżniki, a Zapolskiej nigdy nie czytał, to wiem – niejednokrotnie obwieszczał to bez wstydu czy zażenowania. Chciałam potraktować siwego drania zasłużonym „cha”, ale dość mam chamstwa narodu polskiego, więc werbalnie wysmagałam go tak: „Ciebie wstyd byłoby trzymać w odosobnienu, a co dopiero wśród ludzi!”. A on na to tylko roześmiał się bezczelnie.

– Dość tego, Benku! – wrzasnęłam.
– Adela, czy ty masz sklerozę? Zapomniałaś mojego imienia?
– Powinnam zbiczować cię pospolitym „cha”, ale jestem kulturalną kobietą i żadnego „cha” z moich ust nie usłyszysz!
– Benek, co za głupie imię – prychnął AK-owiec, czując skutki ciosu Benkiem.
– Znałam dwóch Benków i każdy był wielkim „cha”. Od dziś jesteś trzecim Benkiem!
– Ta twoja kultura osobista sprowadziła cię na manowce – pieklił się AK-owiec.
– Mów do mnie jeszcze – odśpiewałam mu Asnykiem i Niemenem w jednej osobie.
– Nawet Benka trzymasz przez serwetkę!
– Niby co? – żachnęłam się. – To żeś, Benku, przesadził! – wykrzyknęłam.
Wzięłam szmatę, pod kranem zmoczyłam ją, by bardziej bolało i zdążyłam kilka razy zdzielić Benka-Władka po jego odpychającej dziś facjacie. On jednak szybko pierzchnął. Wiedział z doświadczenia, że ze mną nie ma żartów.

Siedziałam samotnie, zadręczając się myślami. Spokoju nie dawało mi oskarżenie Władka. W duchu wydawało mi się, że ma on trochę racji. Że ja jednak trzymam Benka przez serwetkę i nie nazywam rzeczy po imieniu. Bałam się takiej prawdy. Miałam przecież dobre rozeznanie, zawsze wiedząc, w którym żołądku trawka z żubrówki piszczy. Zatem dobrze diagnozowałam, ale na recepcie pisałam łaciną? Kulturalną, ale niezrozumiałą dla innych? Postanowiłam skonsultować się.

tomasz.ka to mój krewniak, huncwot i łapserdak oraz kandydat na Prezydenta RP w 2015 roku. Taka persona powinna znać prawdę. Wystukałam na klawiaturze telefonu jego numer i po krótkiej chwili usłyszałam głos najwyższego dostojnika in spe w państwie. Nawet nie przywitałam się, tylko od razu przeszłam do sedna.
– Kochasiu, czy ja trzymam Benka przez serwetkę?
– Ciociu, to nie był mój pomysł, lecz twój, a ja w końcu zgodziłem się być prezydentem. Od tamtej chwili oboje robimy w polityce.
– No tak.

Huncwot 2015 wyjaśnił mi wszystko. Krótko, dobitnie i jasno. Ja dzierżę Benka przez serwetkę, bo muszę trzymać dygnitarski fason. I niech to nikogo nie oburza, bo wtedy to ja zaprotestuję. Czy jednak protestować też mam przez serwetkę? Ładny gips. Chyba muszę jeszcze raz zadzwonić do prezydenta...

piątek, 29 czerwca 2012

Sprostytuowane roszady.

Przyznam, że miałam marzenie, którego nie spełniłam. Chciałam zagrać w scrabble z Mao Tse Tungiem albo Saddamem Husajnem. Niestety, wtedy kiedy żył Mao nie znałam chińskiego. Podobnie było z Saddamem i językiem perskim. Kiedy pożegnali się z życiem ja wyrzuciłam rozmówki polsko-chińskie oraz polsko-arabskie i wróciłam do lektury „Pism semantycznych” doktora Gotloba Frege.

Dostałam kiedyś zaproszenie od prezydenta Jelcyna na partyjkę Chińczyka, ale gdy w odpowiedzi zasugerowałam grę w „Człowieku nie irytuj się”, to nie wiedzieć czemu on się uniósł. Może i dobrze, że nie doszło do spotkania, bo ja preferuję drinki, a na bazie Stolicznej ponoć są niesmaczne. Najczęściej pija się tam Wściekłego Ruska, znaczy na Kremlu oraz na Łubiance. Bo w Moskwie stawia się na czystą.

Zaproponowałam Władkowi lat 96 partyjkę szachów. Mój AK-owiec nie ma talentu do języków obcych, więc rozmaite krzyżówki odpadały. Warcaby z kolei mnie nie ekscytują, więc musieliśmy zasiąść do gry królewskiej.

– Adelo, szachy to burdel.
– Że jak?
– Ku...ska gra. Jak życie i dom publiczny.
– Jesteś nienormalny – żachnęłam się. – I nie wprowadzaj rynsztokowego języka do mojego mieszkania!
– Szachy mają co najmniej dwie warstwy metaforyczne. Ja zinterpretuję tę bliższą mojej skóry.
– Grasz Obronę Francuską! Schowaj język, stary świntuchu!
– To jedyna gra, przy której mogę i chcę się ślinić.
– Szach!
– Bicie pionków to pobieranie kasy od frajerów. A dama to burdelmama. Ona dba, by klient, choć frajer, czuł się jak król.
– Władku, nie znasz reguł? Przy szachu nie możesz wykonywać roszady!
– Boisz się mojego konia?
– Skoczka. To jest skoczek, a nie koń. Tylko na skoczni narciarskiej skacze się przed siebie, natomiast na szachownicy zawsze w bok, dlatego ja stawiam na wieże.
– Stawiasz wieże?
– Nie wierzę, że to mówisz! Na wieże! Ty, gagatku, nawet szachy potrafisz sprostytuować. Podaj herbatniki.
– Co ja goniec?

I to był koniec gry. Zawsze będę protestować przeciw chamskim zachowaniom przy szachownicy. Niech politycy bawią się w roszady, ale u mnie na szacha trzeba reagować według reguł.

Władek mnie rozczarował. Może jednak sięgnę po rozmówki polsko-arabskie i zagram w scrabble z jakimś szachem?

czwartek, 28 czerwca 2012

Pranie brudów.

– Mam raka prostaty – obwieściłam dziewczynom stojącym w kolejce przed sklepem na dole. Jak co dzień oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa, by palcami poczuć chrupkość chleba i jego ciepłą skórkę. Ja postanowiłam jednak zadbać o podwyższoną temperaturę już wcześniej – stąd moje słowa.
– Czy to jest bolesne? – zainteresowała się jedyna dewotka w naszym gronie, czyli Elwira lat 77.
– Kobiety też mają prostatę? – zdziwiła się Malwina lat 92.
– Pracuję nad popularnością – przyznałam się.
– Jak to? – spytała Getruda lat 59.
– Gdy chcesz zyskać sławę powinnaś być zagrożona śmiercią. Prawdopodobnie dlatego, że fani stali się rozkapryszeni i lubią często zmieniać swoich idoli. Wśród gwiazd umieralność jest najwyższa. Zresztą podobnie jak cudowne uzdrowienia.
– Obraź kogoś przed zejściem – doradziła Kunia lat 90. – Oczywiście kogoś ze świecznika. My się na twoje bluzgi nie damy nabrać. Nawet więcej, dorobimy do nich drugie dno.
– Masz kanclerski łeb – powiedziałam z podziwem. – Czy chciałabyś dołączyć do sztabu gwiazdy?
– Mogę was wspierać swoimi opiniami – zaoferowała się Malwina lat 92. – Na panieńskie mam Profesorska.
– Tylko nie atakujcie Jezusa! – ostrzegła Elwira. – W stajence na sianku się urodził i niewinny został aż do wniebowstąpienia.
– To nie jest zła myśl... – zastanowiłam się.
– Warto też prać brudy – doradziła Kunia. – Opowiedz, jak ci podbito oko, wysypano na głowę śmieci z kubła, opluto na manifestacji. To działa.
– Czy jako kobieta śmiertelenie chora na złośliwego raka prostaty mogłabym zarzucić Chrystusowi, że zbyt rzadko zmieniał gacie?
– Ludzie cię znienawidzą – oświadczyła Elwira. – Ja już nawet teraz czuję do ciebie niechęć.
– Każdy człowiek jest małym zasrańcem – filozofowała Kunia – który potrzebuje autorytetu. Gdy ktoś mu powie, że Bóg, który czasowo został człowiekiem, też mógł pozostawiać w gatkach czekoladową ścieżkę, to wyjdzie z siebie, wykonując osobisty exodus. A zrobi to po to, by zdzielić cię w pysk. Tak zyskuje się sławę.
– I popularność? – dociekałam.
– Popularność zyska ten, który cię zdzieli. Ty będziesz tylko sławna.
– Aha. To ja się jeszcze zastanowię.

Jako kobieta z rakiem prostaty chyba nie muszę atakować Jezusa. W końcu dobrze byłoby, gdyby KTOŚ wysoko postawiony trzymał ze mną sztamę. Tak, trzeba to jeszcze przekalkulować...

środa, 27 czerwca 2012

Komu pachną ręce od szprotek?

Tym razem do ogonka stojącego przed sklepem, w którym codziennie czekamy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, Kunia lat 90 przyniosła składany stolik i dwa wędkarskie krzesła. Rozłożyła je na trotuarze, wyjaśniając nam przy okazji:

– Czekanie na przyjazd furgonu z chlebem bywa czasami bardzo nużące.
– Chcesz usiąść po amerykańsku? – zdziwiła się Malwina lat 92. – Z nogami na stole? To chyba nie wypada...
– Mogłabym przycupnąć na drugim krzesełku? – spytała interesownie Elwira lat 77.
– Stół będzie potrzebny do czegoś innego.
– Ustawisz tarota? – zainteresowałam się. – Osobiście interesuje mnie As buław. Na taką kartę chętnie w swoim życiu postawię.
– Będziemy siłować się na ręce! – zarządziła Kunia.
– Po co? – zareagowała rozsądnie Elwira.
– Mocarny pomysł! – ucieszyła się Malwina.
– Ale o co chodzi? – dopytywałam się.
– Idzie o uchwyt. Kobiecy uchwyt – niezbyt jasno wyjaśniła Kunia.
– Damskie imadło – poparła ją Lwinka.
– Wystarczająco cierpię, wciskając się w za ciasne spódniczki, żeby mi ktoś jeszcze rękę zgniatał w imadle! – wzburzyła się Elwira.
– W domu zrobiłam losowanie. Zaczyna Adela z tobą, Elwira.
– Nie mam wyjścia? A mogę przegrać?
– Elwira, to nie jest sportowe podejście! – zaprotestowałam – Mnie ten pomysł też niezbyt się podoba, ale uszanujmy starania Kuni. Biedaczka się nadźwigała, a przecież wracając do domu będzie niosła jeszcze zakupy.
– Nie wierzę w to! Ona zrobiła sobie trening! Rozgrzewkę!

Kunia nie odpowiedziała, lecz zaczęła brać się do bitki. Wkroczyłam do akcji, Malwina mi pomogła i odciągnęłyśmy je od siebie. Chwilę patrzyły na siebie bykiem, ale ja już siadłam do pierwszej potyczki, w której uległam Elwirze. Potem udało mi się pokonać Malwinę. Wszystkich wyników innych pojedynków nie pamiętam, bo sporo dziewczyn przyłączyło się do mistrzostw. Niestety, nikt nie zapisywał rezultatów i przez to nie wyłoniłyśmy zwyciężczyni. Najgorsze było to, że w pewnym momencie poczułam się przegrana.

– Dziewczyny! – krzyknęłam. – Śmierdzą mi ręce! Szprotkami! Która jadła?
– Moje też śmierdzą! – Kunia także powąchała swoje dłonie.
– Fuj! – zawołała Malwina.
– Fuj! Fuj! Fuj! – wołały dziewczyny jedna przez drugą.

Później zaczęłyśmy miotać przekleństwa. Na winowajczynię, która była wśród nas. Niestety, nikt się nie przyznał, kto maczał palce w szprotkach. Tym samym znów zniechęciłam się do profesjonalnego sportu, za którym ciągnie się nieprzyjemny smrodek.

wtorek, 26 czerwca 2012

O kierunku rozwoju feminizmu.

Oczywiście, powinnyśmy przejąć władzę. My kobiety. To nie podlega dyskusji. Stanie się to nawet prędzej, niż później. Najpierw wprowadzimy parytet, a opornych AK-owców wyślemy do sklepów monopolowych. Niech w bramach zapijają smutki. Potem pijakom wstrzykniemy Esperal, kobieciarzom przetniemy nasieniowody, pozostałych utuczymy. Przystojnych wykorzystamy cieleśnie i oddamy transplantologom do doświadczeń. Ponoć ładni dawcy mają dobre nerki.

Niestety, większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że to za mało. Władza w demokracji się zmienia, wątroby się uodparniają, mężczyznom nieustannie tryska uszami sperma, a my pozostajemy bezradne, bo brutale wyżywają się w nocy na zwierzętach domowych. Biedne foksterierki, zagonione w kąt kotki Pusie...

Dlaczego do tej pory nie zmieniłyśmy strategii? Bo nie opanowujemy kluczowych pozycji w społeczeństwie! Po co zawładnąć traktorem, skoro za chwilę wprowadza się kombajn, na który gospodarz żony nie wpuści? Na co nam kobieta-górnik, skoro dziś samochody jeżdżą na biopaliwie, a niedługo będą jeździć na wodzie? Albo na tlenie? Po co nam śliczne spikerki, jeśli ludzie ściągają filmy z Internetu, unikając życzliwego uśmiechu osoby wprowadzającej w klimat filmu?

Wleciał do mnie Władek lat 96. Kiedyś w AK, dziś Anonimowy Kobieciarz. Obecnie neofita, ale nadal dobry chłopak. Od kilku dni na kursie dobrych manier.
– Adela, wynieść ci śmieci?
– Broń Boże! Sama to zrobię!
Te kursy uczące żądnych wiedzy praktycznej adeptów kultury osobistej są jednak do bani. Pomijają tyle czynników – społeczne konteksty, obiektywne imponderabilia, ważkie przesłania – że boję się o finalne produkty obywatelskiej socjalizacji.

Męski świat nastawił się na produkcję. Sukienek, wózków dziecięcych, pralinek, żelazek, suszarek do włosów, wody butelkowanej, szpilek, fartuszków, tipsów, sylikonu, botoksu, depilatorów i innych bajerów. Początkowo dałyśmy się na to nabrać, stając się żarłocznymi konsumentkami. Na całe szczęście pojawiły się feministki. One też zaczęły produkować, ale bardziej finezyjnie. Na przykład wylansowały modę na babo-chłopa. Potem poszły za ciosem, kreując model mężczyzny metroseksualnego. Słusznie, bo osłabiły męską dominację. Ale nie mają pomysłu na dalsze kroki. I przeciw temu protestuję.

Nie wyplenimy męskiego pierwiastka, bazując jedynie na produkcyjnej rywalizacji z samczym światem. Zapomniałyśmy bowiem o utylizacji i recyklingu, nie opanowując kluczowych dla świata profesji. Dlatego apeluję do kobiet, którym bliski jest ruch feministyczny: zajmijmy się śmieciami! Rywalizujmy z grabarzami przy kopaniu grobów! Przegońmy mężczyzn ze złomowisk!

Naprzód, kochane! Do dzieła!

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Jesteśmy najlepsze!

Dobrze ustawić się w kolejce przed sklepem na dole w letni poranek. Wszystko wówczas rośnie: serce, agrest na krzakach, dusza spragniona pochwał, ceny na półkach, ale też i wiara w siebie.

– Jestem wspaniała – rozpoczęła rozmowę Kunia lat 90. – Wyjątkowo dobrze piekę sernik, umiem cerować i haftować, a i wódkę wypiję jednym haustem. Moja wysoka jakość mija się jednak z oczekiwaniami mężczyzn, ale zaczęłam sobie z tym radzić. Przemyślnie i radośnie.
– Nieraz słyszałyście jak cudownie śpiewam – pochwaliła się Elwira lat 77. – Żadna nie przekrzyczy mego anielskiego głosu. Odkąd zaczęłam śpiewać w chórze, moje życie stało się melodyjne. Żadnego fałszu.
– Bardzo was kocham – zarzekła się Malwina lat 92. – Ja się jednak trochę od was różnię. Jestem wariatką. Szaloną, romantyczną dziewczyną, którą zawsze porwie taniec w nieprzewidywalny pląs. Zresztą żadna z was nie wypije dwóch butelek szampana za jednym zamachem.
– Tak, Kunia, masz rację. Jesteś wariatką, która zawsze ma szampański humor – przytaknęłam. – Każda z nas jest wyjątkowa. Mnie na przykład nikt nie zagnie z polskiego zamku w ruinie. Znam je wszystkie i to w każdym rejonie w kraju. Tak samo zwiedziłam wszystkie forty w Poznaniu, a jest ich aż 21! Wprawdzie Władek lat 96 czasami narzeka, że jestem jak poznańska XIX-wieczna twierdza, ale kobieta musi postawić zasieki, a nie wabić szeroką aleją swej dostępności.
– Jestem świetna w łóżku – krótko zakomunikowała Balbina lat 68.
– No i? – Kunia zachęcała Balbinę do dalszych wynurzeń.
– Nikt tak jak ja nie wygotuje pościeli, nie wymagluje jej, nie zaścieli łóżka. W mojej sypialni pachnie polnymi kwiatami i ziołami.
– Rzeczywiście, ty też jesteś wyjątkowa – uznała Malwina.
– Przyłapałam wczoraj na swoim balkonie gołębia – powiedziałam. – Czytał książkę. Oczywiście zdążył się już zesrać, ale widok był niecodzienny. W Polsce tak mało się czyta, że postanowiłam dać mu nasycić się lekturą.
– Co czytał? – zainteresowała się Elwira. – Lema? Biblię? Podręcznik nauki gry w brydża?
– Tytuł zauważyłam później. To był poradnik. „Jak celnie srać na ludzi”. Przegnałam go, ale było już za późno. Zdążył zapoznać się ze wskazówkami.
– Myślę sobie, że w trakcie kiedy my jesteśmy wyjątkowe, to mężczyźni czytają poradniki typu „Jak mieć kobietę gdzieś głęboko” – stwierdziła Elwira.
– Właśnie to miałam na myśli – zgodziłam się.

I tak prysła cudowna atmosfera letniego poranka. Nawet nie pocieszało nas to, że jesteśmy najlepsze.

niedziela, 24 czerwca 2012

Goryle z Poznania.

To nie jest tak, że w Poznaniu zawsze było porządnie. Już w 1929 roku mieszkaniec ulicy Zamkowej, niejaki Ludwik O., w liście do redakcji „Nowego Kuriera” zauważył, że „w społeczeństwie jest zawsze pewien procent ludzi o kulturze Murzynów i goryli”. Wtedy nie znano pojęcia rasizmu, a porządny obywatel stolicy Wielkopolski był jedynie zafrapowany spektaklem, jaki odbył się przed seansem filmowym w jednym z tutejszych kin. Występował tam pewien czarnoskóry mężczyzna, który wyuzdanie tańczył w towarzystwie przyodzianej w kilka piór dziewicy. Dziś o Murzynach już nie wspomnę, ale o obecności goryli w mieście nadal trudno zapomnieć.

Wczoraj poszłam grzecznie spać już o godzinie 21. Umościłam się w łóżku na podobieństwo gołębi, które upierają się, by założyć gniazdo na moim balkonie. Jednak nawet te złe skojarzenia nie przeszkodziły mi w rychłym zaśnięciu. Lubię spać i nie czuć, jak mi rosną paznokcie i włosy. Parszywe uczucie: czytasz Rilkego, a tu włos powoli zanurza się w brwi, by potem zaatakować powiekę. Albo słuchasz Brahmsa, a na palcu podstępnie rozpycha się paznokieć. To bardzo rozprasza. Wolę się rozrastać podczas snu. I tej nocy wszystko byłoby w porządku, gdyby nie goryle. Poznańskie goryle.

0 23 rozbudziły mnie odgłosy z zabawy, którą zorganizowała Wiesia lat 63. Wiesia już drugi semester zalicza na uniwersytecie trzeciego wieku i wraz z żakami w wieku od 62 do 84 lat prowadzi studenckie życie. Znaczy pije, pali jakieś świństwa oraz nie szanuje aktualnej jeszcze rok temu osobistej przyzwoitości. Dzisiejszej nocy studenci przerabiali jakąś lekturę, komentując za pomocą 50 słów w różnych odmianach treść książki.

Nie wytrzymałam, po dwóch godzinach przekrzykiwań wyszłam na balkon.
– Wiesia! – wrzasnęłam. – Do jasnej ciasnej, ja chcę spać!
Wiesia tanecznym krokiem podeszła do okna, rozpościerając bujne kształty na parapecie.
– Adela, znasz książkę Aretino Pietro?
– Jest pierwsza w nocy – krzyknęłam zbulwersowana. – Ja nie czytam po ciemku!
– Nie czytałaś „Jak Nana swoją córkę Pipę na kurtyzanę uczyła”? – zdziwiła się Wiesia.
– A powinnam?
– Wpadnij do nas! Zygmunt zaraz zacznie czytać nowy rodział. Tylko przynieś ze sobą wino!
– Przyjdź, skarbie – zawtórował Wiesi Zygmunt lat 77. – Mamy tu też inne przedwojenne perełki literatury lekkiej.

Pozostało mi zatrzasnąć drzwi balkonowe, zamknąć wszystkie okna, włożyć do uszu stoppery i spocić się pod kołdrą. Tak oto przez poznańskich goryli trzeciego wieku całą noc słyszałam chrobotanie rosnących w szalonym tempie paznokci.
Jestem niewyspana, wściekła i gotowa do gigant-protestu. Proszę dziś do mnie nie podchodzić! Nawet na paluszkach!