sobota, 13 sierpnia 2011

G. henna.

Uważam, że jest rzeczą naturalną farbować sobie włosy pod pachą. Łatwiej wtedy zauważyć, ile ich jest i czy warto zacząć je golić. Ja używam zawsze henny, bo w jej składzie znajduje się woda utleniona i tym samym dezynfekuję sobie to miejsce. Woda jest wprawdzie bezwonna, ale ja wychodzę z założenia, że niepotrzebne mi są fiołki czy inne piwonie pod pachą. Ma być czysto i bezwonnie. To wszystko.

W podobny sposób podchodzę do włosów na pupie Władka lat 95. Oczywiście ja sama mu nie farbuję. Przygotowuję tylko odpowiedni roztwór, nalewam do miednicy i nakazuję mu robić półgodzinną nasiadówkę. Władek w przycupie moczy pośladkowe włosy, ja podsuwam mu lustro, a on sam w odbiciu zwierciadła dowiaduje się, jaką perspektywę mają kobiety. Przez to powstaniec ma świadomość, że jedyne co ofiarowuje kobiecie mężczyzna to czarna d., ale w odróżnieniu od kolegów jest on przynajmniej zdezynfekowany.

Dziś postanowiłam przygotować się należycie do zbliżającego się długiego weekendu, dlatego od samego rana postanowiłam pofarbować sobie rzęsy.

Kobieta musi być jak rzęsa wodna. Albo lilia. Powinna wabić zalotnym spojrzeniem spod długich rzęs. Każdego byka, który się napatoczy.

Mnie napatoczył się Władek lat 95, który jak zwykle przyszedł na drugie śniadanie. Nie poczęstowałam go niczym, tylko od razu zaangażowałam do pomocy. Sama bałam się, że z pomocą jedynie lustra to mogę jedynie zachlapać oko wodą utlenioną, co jest nie tylko niebezpieczne, ale przede wszystkim bolesne.

– To co mam robić? – spytał Władek, podczas gdy ja przeglądałam się w zwierciadle.
– Najpierw musisz rozrobić proszek w wodzie utlenionej.
– Lubię rozrabiać.

Robiłam miny przed lustrem, a AK-owiec bawił się w młodego chemika. Każdy jest młodym chemikiem, o ile nie wykonuje tego zawodu profesjonalnie. W każdym razie Władek lat 95 też młodym chemikiem.

– Co teraz, bejb?
– Nie mów do mnie bejb! – wycedziłam chłodno przez usta. – Zaczniesz od bejb, a skończysz na śwince i to będzie już zupełnie bez klasy.
– Dobra, dobra. Co mam robić?
– Teraz nałóż mi miksturę na rzęsy pędzelkiem.
– Pędzelkiem? To jest wycior!
– Tylko zrób to delikatnie.
– Zawsze jestem delikatny.
– Auuuuuu!!! W jakich proporcjach przygotowałeś, auuu!, tę hennę? Jezu, parzy!
– Zaraz, to wody miało być więcej niż proszku?

Powinnam w tym momencie zaprotestować, ale nie mogłam zdecydować się na otwarcie oczu. Płakałam do środka. Z bólu i bezsilności. Jedynie usłyszałam, że Władek poszedł zaparzyć sobie kawę.

piątek, 12 sierpnia 2011

Egzorcyzmy.

Zygmunt niedawno owdowiał. Szlajał się po pustym mieszkaniu z kąta w kąt. W końcu postanowił wynająć większą część swego mieszkania. Chciał mieć nieco wolnej i niepoodatkowanej gotówki. Ponadto w brzydkie lato dobrze jest, gdy ktoś także pochucha w mieszkaniu, podwyższając temperaturę. Zyga był zmarzluchem, a do kobiet nie chciał się już przytulać, wiedząc jak wysokie koszty trzeba przy tym ogrzewaniu ponosić.

Zygmunt wynajął swoje lokum ludziom spoza dzielnicy. Nawet spoza kraju, bo to byli Chińczycy. Zygmuntowi to jednak nie przeszkadzało, bo nie był rasistą. „To co że małe, skośne i żółte, ale nie plątają się pod nogami i schodzą mi z drogi”, zwykł mawiać. I jak postanowił, tak się stało, znaczy zamieszkał z Chińczykami.
Chińczyków wprowadziło się siedmiu. „To są moje krasnoludy”, żartował przed budką z piwem Zygmunt. Kompani rechotali, ale za plecami Zygmunta kpili z niego: „Takiego kajtka to Zyga nawet dobrze nie wyrucha!”, „Zygmunt żółtaczkę do dzielnicy przywlókł”, „Psinę żrą! Tylko patrzeć, jak Zyga będzie szczekać!”.

Rzeczywiście, Chińczycy byli bardzo życzliwi i często zapraszali Zygmunta do kosztowania posiłku, który przygotowywali. On z kolei nie odmawiał, odliczając w myślach zaoszczędzone pieniądze na jedzenie.

– Ti bić dobzi ludzia – komplemetowali przy jedzeniu gospodarza. – Ty chcieć, ty mozieś na noc wibrać z naś do łóżka.
– Wibrać? – powtórzył zdziwiony Zygmunt.
– Wibrator dla mienścizny też dobzie, ale nudnie. A my się uwijać. Chcieć, to mozieś wziąć i dwóch.

Skrępowany Zygmunt uśmiechnął się zażenowanie i udał, że przyjmuje propozycję do wiadomości. Wewnątrz jednak oburzyła się w nim katolicka moralność, więc po obiedzie cichaczem wymknął się z mieszkania, postanawiając pójść na zakrystię, by zadenuncjować proboszczowi Chińczyków.

Ksiądz proboszcz z powagą wysłuchał relacji Zygmunta. Następnie wstał od biurka, przechadzając się w zadumie przed oczyma 64-latka z bagażem amoralnych Chińczyków. W pewnej chwili przystanął, komunikując Zygmuntowi decyzję, jaką podjął.
– Idziemy! Z nich trzeba wypędzić szatana!

Poszli. Przodem podążał ksiądz proboszcz, za nim dreptał Zygmunt, który został obarczony kropidłem i zbiornikiem z wodą święconą. Gdy dotarli na miejsce, duchowny kazał Zygmuntowi zostać na klatce schodowej, a sam dzielnie wkroczył do mieszkania, niczym rycerz zdążający na walkę z chińskim smokiem.

Zygmunt usłyszał dzikie wrzaski i jęki. Przestraszony jatką zaczął walić w drzwi trzonkiem kropidła, z którego wypadła bateria. Podniósł ją, umiejscawiając ją ponownie w rękojeści. Kropidło zaczęło wibrować.

Zygmunt podrapał się po głowie. Tymczasem jeden z Chińczyków otworzył drzwi i wywiesił czerwoną latarnię. W tym momencie dotarło do Zygmunta, że choć nadal mieszka tam gdzie mieszka, to jednak jakby gdzie indziej.

czwartek, 11 sierpnia 2011

W gabinecie stomatologicznym.

Dawno nie widziałam Grażynki lat 46, dlatego zadzwoniłam do niej i umówiłam się na spotkanie. Przyjęła mnie serdecznie, jak zwykle uśmiechnięta, z błyskiem w oku i nowinami wychylającymy się z kieszeni lekarskiego kitla.
– Pani Adelo, jak pani zęby? – spytała, kiedy już wygodnie usadowiłam się na fotelu.

Grażynka zaświeciła mi lampą w oczy, nacisnęła guzik, a fotel na podobieństwo windy wydźwignął mnie na wyższe piętro naszej konserwacji.
– Chyba nie najgorzej – odpowiedziałam, po czym wysnęłam górną szufladkę, potem dolną i trzymając je w obu dłoniach pochwaliłam się ich stanem.
– Są śliczne jak wiersze, które pisałam w młodości do szuflady – pochwaliła mnie Grażynka.
– Dbam o nie, Grażynko. Szoruję rano i wieczorem. Moczę w nocy w szklance z wodą. Staram się.
– To bardzo dobrze. Bardzo dobrze.
– No dobrze. My tu pitu, pitu, a trzeba przejść do meritum co tam dobrego w dzielnicy?

Współcześnie gabinet stomatologiczny jest odmianą dawego magla. Schodzą się tu różni pacjenci, każdy ze swoim problemem życiowym. I świeżymi wiadomościami ze swojej klatki schodowej, domu, czy kwartału. Grażynka ma w ręku dłuta i inne wiertarki, więc każdą nowinę jest w stanie wydobyć. Tylko dziewczę potem tak jest obciążone nową wiedzą, że ktoś musi jej ulżyć i przyjąć na swoje barki bagaż niusów. To właśnie ja postanowiłam wziąć na siebie ten obowiązek.

– Pani Adelo, Lucjan lat 54 podobno kazał sobie przeciąć nasieniowody. A wszystko przez to, że Bogusia lat 38 chciała się z nim kochać bez zabezpieczeń.
– A co na to jego żona?
– Władzia lat 63 mówi, że przez ścianę nie słychać pracy sprężyn w materacu już od dobrych 4 lat.
– Bogusia dowiedziała się o tej operacji?
– Podobno płakała przez 3 dni, a potem jej mąż zaprosił na wódkę kolegę z pracy, szybko się upił, a ona jakoś dogadała się z kompanem męża. Chłopak ma na imię Konrad i jest podobno w wieku 36 lat.
– Co jeszcze?
– Wikary nadal nie wyleczył rzeżączki, a Krysia lat 59 nie może sobie poradzić z wnukiem, który wyjechał na początku wakacji na autostop i nie chce wrócić. To chyba wszystko...
– Spisałaś się, Grażynko – pochwaliłam dentystkę. – To oddaj mi zęby.

Pożegnałam się z Grażynką i poszłam przeciw niektórym łajdakom ostro zaprotestować. Bo Grażynka leczy zęby, ale ja dusze.

środa, 10 sierpnia 2011

Karczycho.

Władek lat 95 zapisał się na siłownię. Nic o tym początkowo nie wiedziałam. Najpierw pojawił się u mnie na drugim śniadaniu. Do kawy postawiłam pączka, a on wówczas zaprotestował przeciw pustym kaloriom.

– Adela, ja wyciskam – wystękał poważnie, a ja jeszcze nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
– Chcesz cytryny? Słyszałam, że ludzie używają cytryny do kawy, ale ja na sam pomysł się krzywię. W ogóle krzywię się. Na sam widok cytryny się krzywię.
– Cytryna też może być, choć wolałbym piłeczkę kauczukową. Podczas picia kawy mogę drugą ręką podusić kauczuk.
– Co proszę? – spytałam zdziwiona. Władek zawsze się podmawiał o pomiętoszenie moich piersi, czasem wspominał coś o silikonie, ale o innych materiałach nigdy nie nadmieniał. – Jaki kauczuk?
– Właściwie chciałbym rozpocząć od ukształtowania tricepsa. Muszę spytać się trenera, jakie ćwiczenia pomogą mi go uwydatnić.
– Trenera? Nie pomyliło ci się z geriatrą?
– Mój trener też jest zapisany do geriatry, bo ma już 66 lat, ale w gabinecie lekarskim był tylko raz. Źle dźwignął sztangę, wylazły mu hemoroidy i chciał, by geriatra wepchnął mu je z powrotem do środka. Ale geriatra okazała się kobietą, która zapisała mu tylko jakieś maści. Odmówił, twierdząc, że używa tylko talku. Inaczej sztanga by mu się ślizgała w rękach..
– Zaraz, ty chcesz być kulturystą?
– Adela, nie bój się. Od razu na wstępie trener poucza każdego nowego adepta dźwigania, jak podnosić sztangę, by nie wylazły hemoroidy. Trafiłem w ręce prawdziwego specjalisty!
– Odbiło ci!
– Mówisz tak, bo jeszcze nie widzisz efektów! Trener mówi, że raptem 20 lat starczy, by wyrzeźbić sylwetkę.
– Znaczy chcesz mieć karczycho?
– To nie chciejstwo, to plan! Ja będę mieć karczycho! I udo! I kaloryfer na brzuchu!

Odsunęłam od Władka talerzyk z pączkiem. Łakomie zaczęłam pożerać smakołyk. Potem z lodówki wyjęłam deser lodowy. Ze smakiem oblizywałam usta, mlaskałam i ciumkałam. Bakalie! Cymes! Ambrozja! Na koniec sięgnęłam do barku i nalałam sobie wiśniowej nalewki. Władek się męczył, śledząc oczami moje poczynania, usta mu drgały w niemym apetycie, ale trwał w swym postanowieniu.

No cóż, ciekawe jak będzie śpiewał, gdy wyjdą mu hemoroidy.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Naturalnie, znaczy goło.

Kunia lat 88 zaklepała dziś dla mnie miejsce w kolejce, dlatego gdy zeszłam na dół od razu ustawiłam się w czołówce ogonka. Czekałyśmy na przyjazd furgonu z dostawą świeżego pieczywa. Zauważyłam, że Kunia odmieniła swój wygląd.

– Kochana, jaka jesteś opalona!
– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
– Doradzić ci, jakich filtrów należy używać? Ostatnio znalazłam bardzo dobry krem. Nasmaruję się i żadne promienie słoneczne nie przechodzą. Wprawdzie ostatnich kilka dni było pochmurnych, ale...
– Nie – przerwała mi Kunia. – Chcę cię namówić, byś wstąpiła do naszego kółka naturystycznego.
– Naszego?
– Wildeckiego. Założycielką jest Bogna lat 79 z ulicy Fabrycznej. Funkcję skarbnika piastuje natomiast Dziunia lat 68 z ulicy Powstańczej. Jej wybór był naturalny, bo jeszcze 3 lata temu była główną księgową w Zakładach Produkcji Nawozów Sztucznych.
– Na co wam fundusze?
– Na napoje, kremy z filtrem i reklamę.
– Reklamę?
– Właśnie dlatego z tobą rozmawiam. Chcemy byś zajęła się gołą reklamą. Wiadomo, że król marketingu jest nagi, a ty masz inklinacje na królową.
– Ja? – zdziwiłam się.
– Uznałyśmy, że posiadasz najładniejszą dupkę. Uważamy, że powinnaś wykorzystać ją w promocji naturyzmu w dzielnicy.
– Gdzie się obnażacie? – spytałam rzeczowo.
– Gdzie popadnie, ale najczęściej w chaszczach nad Wartą.
– Do kogo ma być skierowana reklama?
– Uderzamy w target emerytek.
– Nie boicie się podpatrywaczy?
– Nie wiemy jeszcze, czy mamy się ich bać, bo dotąd nikt nas nie podpatrywał. Wprawdzie słyszałyśmy, jak Binio lat 85 przechwałał się, że nas podglądał, ale on jest niewiarygodny.
– On w końcu zoperował jaskrę?
– No właśnie, że nie. To jak, Adela, opracujesz jakieś ulotki?

Pokiwałam z zadumą głową. Moja kreatywność została jednak szybko przerwana. Przyjechał dostawczak z chlebem. Kupiłam kilka bułek i wróciłam do domu. Dopiero po śniadaniu wróciłam myślami do nagiego króla marketingu.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Władek lat 95 przypomniał o swoich urodzinach.

– Adelo, ja niedługo mam urodziny!
– Chyba coś ci się pomyliło, sklerotyku.
– Niby dlaczego?
– Urodziłeś się 1 stycznia. Przynajmniej tak ci wpisali w dowód. Z tego co pamiętam, nigdy nie miałeś wątpliwości, co do tej daty.
– Nie pomyliłem się. Po prostu informuję cię z pewnym wyprzedzeniem.

Popatrzyłam z zainteresowaniem w twarz powstańca. Zwykle przychodzi do mnie z bieżącymi wiadomościami: „pies Walerki znowu zsikał się na klatce”, „Zwieracze Czesława znowu nie trzymają, nie wiem na pewno, ale mocno od niego leci gównem”, „Balbina znów opalała się toples na balkonie”. Takimi nowościami mnie zwykle raczy, więc dzisiejsze przypomnienie o urodzinach, które będzie obchodzić dopiero za kilka miesięcy mocno mnie zaskoczyło.

– O co ci chodzi?
– Pamiętasz, jak obchodziliśmy 69 urodziny?
– Władku, to było ponad ćwierć wieku temu.
– No i?
– Co i? Nie pamiętam. Mówże wprost, bo tracę cierpliwość! Gadasz pierdoły, tymczasem kawa z cynamonem, którą ci zaparzyłam już stygnie. Ty nie masz do mnie szacunku! Ty pij!
– Od moich 69 urodzin mam do ciebie nie tylko szacunek, ale też myśli koślawe...

Władek wyznał to z rumieńcem na jego skórze dinozaura. Cichy ton wskazywał na wydarzenie, które mocno wpłynęło na psychikę AK-owca. Żołnierza Armii Krajowej i Anonimowego Kobieciarza w jednej osobie.

– Mów wprost! – zażądałam.
– Znasz symbol jing i jang?
– No...
– Uczciliśmy w taki sposób moje święto. Najpiękniejsze urodziny można przeżyć tylko w wieku 69 lat! – Parlez vous francais?
– Nareszcie do ciebie dotarło. Wtedy ty byłaś na górze!
– Co?!
– Przy moich 96 urodzinach powinniśmy sytuację odwrócić.

Spojrzałam zimno w oczy mego towarzysza. Postanowiłam zdjąć z głowy chustę. Gdy zaczęłam ją moczyć pod strugą zimnej wody puszczonej z kranu, Władek zrozumiał, że zaraz zacznie się lanie.
Czmychnął, nie chcąc doczekać do kulminacji mojego protestu.

niedziela, 7 sierpnia 2011

MAKABRESKI LETNIE: cz. 20 „Ostatnia makabra”.

Umarłam. Potem przez chwilę patrzyłam na odebrane mi ciało lat 73+. W sumie nie było czego żałować. Wysłużone szufladki wypadały z buzi, z piersi dawno wykwaterował się duch, rozluźnione zwieracze wypuściły resztki stolca.

Podfrunęłam do regału z książkami. „Kodeks Ruchu Drogowego”, „Kuchnia włoska”, „Komedia prawie boska” – wszystko to makulatura. Nie było po co chomikować. Chyba, że na ryzyko kryzysu energetycznego. Podpałka zawsze ludzkości będzie potrzebna.

Potem krzywo popatrzyłam na kosmetyki, szmatki, ciuszki, fifuszki i inne duperele.
Byłam wolna, ale obawiałam się, co dalej.
Wydostałam się z mieszkania przez uchylone okno i po chwili poczułam, że ktoś się obok mnie przemieszcza.

– Cześć. Adela jestem. Którędy na Sąd Ostateczny?
– Hi, my name is Michael.
– To tu też jest Wieża Babel? W jakim języku będę przesłuchiwana?
– Nie bądź głupią dziunią. Nie ma żadnego sądu.
– To co jest?
– Rozrywka. Ja właśnie lecę na onanizm 14-latki. Wybierzesz się ze mną?
– Może poszukam czegoś innego.
– Dużo wiary wybrało się na bójkę. Cezary lat 27 będzie się za chwilę tłukł na poznańskim deptaku z Bazylim lat 25.
– Nie ma propozycji bardziej kulturalnych? Mogę się wybrać do opery?
– Nie po to umarłaś, by trzymać chuja przez serwetkę. Życie to jest teatr, ale po śmierci możesz dotykać tylko prawdy.
– Co mam zatem robić?
– Tylko obserwuj. Nic więcej nie możesz, ale to i tak wiele. Wycofanie to nasz przywilej i wieczna radość.
– A nie mogę przemieścić się na przykład do Londynu? Wolałabym się bardziej zaangażować. Nie lubiłam kiedyś podróżować, ale dziś nic mnie już nie wiąże.
– Wykluczone. Wiesz ilu zmarłych krąży po Londynie? Zresztą na rogatkach miasta odbijesz się od niewidzialnej zasłony.
– Jak od bębna?
– Życie po życiu to nic innego jak bębnienie i bimbanie.
– To umarłam po to, by się nudzić?
– Nudzisz! Wybierz się wyrwanie zęba. Alojzy lat 56 właśnie rozdziawia gębę.
– Przybliż się, bratku! Nie widzę cię.
– Ja ciebie też. Po śmierci działa się na czuja. Dlatego żeby coś zobaczyć, trzeba uczestniczyć w życiu ludzi. To co? Może skoczysz na orgazm arcybiskupa?
– Na Ostrów Tumski?
– No! Nareszcie zaskoczyłaś! Na ra!

Nara? Teraz nara? Opadła mnie wiara. We wszystko. I nie było jak się wydostać. Makabra...