sobota, 5 października 2013

Energetyczny wampir.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na dostawę pieczywa z nocnego wypieku. Słońce mile się uśmiechało, głaszcząc nasze zgłodniałe energii lica. Tylko Malwina lat 92 skrywała się pod białym parasolem, bo nie lubiła opalenizny. Twierdziła, że ją postarza. Owszem, ciemna karnacja nie odejmuje lat, ale daje wrażenie zdrowia. Malwina nie wyglądała krzepko.

- Lubię czerpać energię ze słońca – powiedziała Kunia lat 90, wystawiając dzióbek w stronę promieni słonecznych.
- Teraz też to lubię, ale jeszcze niedawno wolałam chodzić na cmentarze – wyznała Elwira lat 77. – Najczęściej bywałam na Junikowie, choć cmentarzem na Miłostowie też nie pogardzałam.
Na Junikowie znajduje się największy poznański cmentarz. Tyle tam alejek, że można się zgubić.
- Po co? – zdziwiła się Gertruda lat 59.
- Lubię słuchać ludzkich skarg, więc w złą pogodę, zamiast na cmentarze, chodziłam do szpitali i przychodni lekarskich.
- Przecież jesteś zdrowa jak jałówka cielna – wtrąciła swoje trzy grosze Kunia.
- Kręciło mnie cierpienie.
- Jak to?
- Każdy człowiek jest źródłem energii. Ja lubiłam blokować pozytywne fluidy, sama się nimi karmiąc.
- A konkretnie? – spytałam.
- Udawałam szlachetność i wspaniałomyślność, ale to droga donikąd. Tylko energetyczna samodzielność daje prawdziwe szczęście. Dlatego 3 lata temu przestałam być wampirem.
- Elwira, może już nie powinnaś wystawiać twarzy do słońca? – zatroskała się Gertruda. – Głowa tak szybko się nagrzewa...
- Spotykani przeze mnie na cmentarzu ludzie – ciągnęła Elwira – wspominali swoich bliskich, opowiadając o wspólnych miłych chwilach.
Słuchałam ich przez krótką chwilę. Karmiłam się pozytywną energią, zamieniając ją w negatywną. Zawsze rozmowę kończyłam pytaniem w stylu: „Ale dużo pił? Nie? To musiał bić!” Odchodziłam szczęśliwa, bo nakarmiona.
- Co się stało, że się zmieniłaś? – zaciekawiła się Malwina.
- Wsadzili mnie na 48 h. Posterunkowy Marcin Maciuś przyłapał mnie na malowaniu sprayem ściany sąsiedniej kamienicy. W odosobnieniu miałam dużo czasu na przemyślenia.
- No tak – zgodziłam się.

Po czym chwyciłam za portmonetkę, odliczając drobne. Właśnie zahamował z piskiem opon dostawczak z piekarni i kierowca zaczął wnosić do sklepu świeże pieczywo. Chciałam kupić chleb, dwie bułki, kilka pomidorów, a przede wszystkim maślankę. Chciałam sobie z niej zrobić maseczkę. Takie zabiegi bardzo mnie energetyzują.

piątek, 4 października 2013

Patologia smaku.

- Nieprawda, proszę księdza proboszcza – nie zgodził się z duchownym powstaniec lat 97 – sranie może przynieść dużo radości i satysfakcji również owieczce ze stada Pana. Spójrz, wielebny, na mnie.
- No?
- Siedziałem na kiblu z godzinę temu. Podtarłem się w momencie, gdy mnie zaczęło swędzieć.
- Eee..., chyba nie chcę o tym słyszeć – skrzywił się proboszcz.
Stałam obok, więc natychmiast zainterweniowałam.
- Władku, ty nas nie zniesmaczaj! Ponadto ksiądz proboszcz mówił o praniu dusz, jakiego dokonują media. O praniu, nie o sraniu!
- Nazbyt często pierze się brudy – odparł filozoficznie ksiądz.

Wyszliśmy z podwójnym AK-owcem (byłym żołnierzem Armii Krajowej oraz Anonimowym Kobieciarzem w jednym) na spacer i w parku przed kościołem pw. Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie natknęliśmy się na proboszcza. Poczęstowałam duchownego gumą do żucia i rozmowa jakoś sama zeszła na sranie. Tfu, na pranie.

- Idzie o to – prawił nasz dzielnicowy pasterz – że ludzie stracili smak. Zmysły się rozjaśniają jedynie od światła odbitego od cekina.
- Wstałem – wtrącił się Władek – spłukałem, ale klapy nie spuściłem. Potem umyłem ręce, wytarłem je, poszedłem do pokoju, włączyłem telewizor i poczułem, że jestem na swoim miejscu. Wypróżnienie daje poczucia szczęścia.
- Bardzo dobra guma – stwierdził proboszcz. – Czuję smak limonki.
- To kompozycja mięty, cytryny i aceroli – odpowiedziałam.
- Aceroli?
- Kiedy jestem wypróżniony, wtedy wiem, że nikt mnie nie wyroluje – mówił swoje Władek. – Mniej wierzę reklamom oraz orędziom do narodu.
- Acerola to inaczej malpigia granatolistna – wyjaśniłam. – Rośnie przede wszystkim w Ameryce Środkowej.
- Patologia bierze się ze środka, więc trzeba często się wypróżniać – oznajmił kategorycznym tonem powstaniec.
- Bardzo dobra, naprawdę wyśmienita guma do żucia. Szkoda, że nie balonowa – zmartwił się wielebny.
- Czyli ludzie karmią się światłem odbitym od cekina? – upewniałam się.
- Taka patologia.

Ksiądz proboszcz ze smakiem żuł gumę, gimnastykując szczęki, a potem dmuchnął z całych sił. Udało mu się! Balon był tak duży, że kiedy pękł, to przykrył mu nie tylko usta, ale nawet i czoło.

czwartek, 3 października 2013

Mam coraz mniejszy dystans do kurzu.

Dziś furgon ze świeżym pieczywem utknął w korku, więc stojąc w ogonku w oczekiwaniu na dostawę chleba i bułek z nocnego wypieku miałyśmy z dziewczynami czas, by poruszyć jakiś ważki temat, zgłębić go należycie i spojrzeć na niego z różnych stron. Problem był tylko z tematem.

- Porozmawiajmy o Grecji – zachęcała Kunia lat 90. – Czy ze fetę znów będziemy płacić w drachmach?
- Nie lubię południowców – powiedziała Elwira lat 77. – Zbyt często kurzy im się z głów.
- Mam dość takiej fety! – zarzekła się Malwina lat 92. – Wolę kupić polską bryndzę albo gzik!
- Oj, kurzy im się z głów – zgodziła się Gertruda lat 58. – Ja bym z takim Grekiem czy Włochem nie wytrzymała. Skarpetki rozrzucone po kątach, gazety w łazience, po prostu syf w mieszkaniu! I ten kurz! Już na samą myśl kicham!

I rzeczywiście, Getruda zdrowo kichnęła jakby zażyła tabakę.
- A mnie kurz coraz mniej przeszkadza – wyznałam. – Nie zwalczyłam go przez trzy czwarte stulecia, więc teraz staram się go oswoić.
- Dobrze to przemyślałaś? – spytała poważnie Kunia.
- Mniej haruję, ścierki wolniej się zużywają, no i mam koty – wyliczałam korzyści. – Zawsze chciałam mieć koty.
- Oj, Adela, ty chyba rzeczywiście masz kota – wyszeptała z troską stojąca nieco dalej w kolejce Honorata lat 66.
- Tylko bez insynuacji! – zareagowałam ostro. – Ludzie lubią jak im się świeci, a ja dostrzegłam piękno w odcieniach matowych. Kurz świetnie zabija błysk lakieru na deskach podłogowych.
- A roztocza? – Elwira nie była przekonana do moich słów. – A inne zarazy? A brud, który jest blisko ubóstwa?
- Przecież ja sprzątam – wyjaśniłam. – Tylko dużo rzadziej. Daję brudowi nadzieję. Syf już podnosi głowę, ale ja jestem czujna i ścinam zakurzony łeb tuż przed chwilą, gdy mógłby stać się niebezpieczny. Sprzątanie nie może być rutyną. Gdy staje się grą, walką, wówczas sama rwiesz się do sprzątania.
- Ale gdybyśmy wszystkie tak działały, to nie byłoby pracy dla sprzątaczek – zaoponowała Malwina.
- Nie przesadzaj. A biura? Sklepy? Magazyny?
- Czyli udajesz Greka? – przeszła do sedna Kunia.

Na szczęście nie musiałam odpowiedzieć na pytanie, bo nadjechał dostawczak ze świeżym pieczywem i już po chwili wracałyśmy do domów, niosąc w siatkach chrupiące chleby i bułki z nocnego wypieku.

środa, 2 października 2013

Wszystko opadło.

Kunia lat 90 przytupywała, rozgrzewając się w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa. W pewnym momencie zastygła jednak w bezruchu. Był to dla nas sygnał, że nawiedziła ją odkrywcza myśl.

- Wszystko mi opadło.
- Znowu wpadłaś w depresję? – zatroskała się Malwina lat 92.
- Nie, to nie to. Ja po prostu zbyt dużo chodzę. Gdybym większość życia przeleżała, wówczas byłoby chyba wszystko w porządku. Musiałabym jedynie przewracać się boku na bok, by nie stracić na symetryczności.
- O co ci chodzi? – spytałam.
- Każdy krok wprowadza nasz organizm w wibracje – wyjaśniała Kunia. – Już od dziecka wszystko się ubija. Najpierw jesteś taka mocno w sobie, mięsista i esencjonalna, tyłkiem orzechy łupiesz, a cycki masz tak sprężyste, że nie potrzebujesz poduszek powietrznych w samochodzie, a potem niezauważenie wszystko zmienia się na niekorzyść i na starość już wiesz, że organy opadły.
- Organy? – zastanowiła się Krycha lat 63. – Byłam w Trójmieście. Piękna Oliwa...
- Masz, rację , Kryśka. – przyznała Kunia. – Oliwa i wszelkie inne tłuszcze sprzyjają poślizgowi organów.
- To dlatego nie robią mi prześwietleń! – zrozumiała Lwinka lat 92. – Nie miałam robionego Roentgena od 27 lat!
- A złamałaś coś w tym czasie? – zainteresowała się Halina lat 84.
- Trzy razy serce – smutnie obwieściła nasza kolejkowa nestorka. – Statystycznie zakochuję się nieszczęśliwie raz na 9 lat.
- Czyli żylaki mogą w istocie być kanalikami płucnymi? – zatrwożyła się Genowefa lat 79. – Pracowałam na kasie w Społemie! Jak to się stało? Do chaty też miałam dwa kroki!
- Przecież opowiadałaś jak z Ryśkiem chodziłaś 13 lat zanim ci się oświadczył – wytknęła Genowefie Kunia.
- Nie, to jakieś bzdury – zaprotestowałam. – Przecież głowy miałybyśmy puste.
- No właśnie – poparła mnie Lonia lat 59. – Ja codziennie rano czyszczę uszy i nie zdarzyło mi się, bym nie wygrzebała choć odrobiny miodu.
- Nie wszystko ci opadło, bo jesteś jeszcze bardzo młoda – zauważyła Kunia, po czym zwróciła się do mnie. – A głowa nie jest pusta. Wypełniona jest oparami. Stąd się bierze nasz poranny chuch. To ubite organy nasiąkają smrodem od stóp.
- Czuję, że ze strachu głowa mi pęka – przestraszyła się Genowefa.

Z niepokojem spojrzałyśmy na wydmuszkę Genowefy. Na szczęście dojechał furgon ze świeżym pieczywem, więc natychmiast kupiłyśmy bułki i chleb, by jak najszybciej wepchnąć do buzi choć mały kęs i dodać do oparów coś bardziej materialnego.

wtorek, 1 października 2013

Obojętnie jakie słowo.

Nic się wczoraj nie stało. Są takie dni, kiedy kobieta marzy, by wszyscy wynieśli się z jej życia, by książki zamknęły swoje rozwarte paszcze, piosenkarze przestali się ciskać w kadrze MTV, a filmy wygasły, jak stare gwiazdy na nieboskłonie. Bo chce się pójść do łóżka samej, zakopać się w kołdrze, przykryć ucho poduszką i odlecieć. Od świata, od życia, od mężczyzn, od wrzeszczących sąsiadów za ścianą. Idzie tylko o spanie. Bez snów. Nawet tych pokrzepiających.

Obudziłam się dziś rano. Byłam wyspana, ale nie miałam nic, czym mogłabym się na blogu podzielić. Nawet w ogonku oczekującym przed sklepem na dostawę świeżego pieczywa panowała cisza, bo było chłodno i każda z sąsiadek dbała o swoje migdałki. Lepiej pomilczeć niż potem wydawać fortunę na tabletki do ssania, które dają przyjemność tylko z samej czynności przypominającej najwspanialszy okres naszego życia. Znaczy ciumkania cycka.

Byłam zatem w kropce, więc postanowiłam ruszyć w miasto. Doszłam na Stary Rynek w Poznaniu. Nie chciałam na zimnym powietrzu czekać na trykanie się poznańskich koziołków, więc weszłam do pobliskiej knajpy. Zdjęłam płaszcz, jesienną czapkę, szal i rękawiczki. Potem zzułam buty, by odparowały mi stopki. Poczułam się jak u siebie w domu.

Podeszła do mnie kelnerka.
- Co podać?
- Menu?
Dziewczyna się zapłoniła, lecz po chwili przyszła z kartą dań. Wtedy zadałam jej decydujące pytanie:

- Niech pani powie jakieś słowo.
- ... – odpowiedziała grymasem zdziwienia
- Potrzebne mi na tytuł opowiadania.
- ...? – tym razem kelnerka zadała bezgłośne pytanie.
- Obojętnie jakie słowo.

Wysiłek wypełzł na czoło ślicznej, młodej dziewczyny, ale nadal ani jedno słowo nie wymknęło się z jej ust.
- Znaczy pani proponuje: „Obojętnie jakie słowo?”
- Tak – wyrwało się z pięknego gardła dziewczynie, która jeszcze posiadała jakieś atuty.
- Dziękuję – odpowiedziałam grzecznie.

A potem napisałam to, co już przeczytaliście.

poniedziałek, 30 września 2013

Gmyracze.

Ogólnie, ludzie lubią gmyrać. Najchętniej w przeszłości. Nie dają możliwości do zabliźnienia się ran, bo gmyrają, gmyrają, a rany nie chcą pokryć się strupem.

W społecznym stereotypie istnieje przekonanie, że to kobiety są największymi gmyraczkami, ale to kolejne zafałszowywanie rzeczywistości przez samczą propagandę. Że niby to my wypominamy grzechy z młodości, skupiając się na flirtach i mniej lub bardziej wyimaginowanych skokach w bok. Tymczasem to mężczyźni, chcąc przykryć swoje grzeszki i zarazem obawy, nam zarzucają to samo, do czego oni są zdolni. Takie psiajuchy. Takie kociekitki. Takie szczurzekiełki.

Ale największymi gmyraczami są spowiednicy. Spowiednicy zawsze są płci męskiej., Dziwne to, prawda? Różnej maści hochsztaplerzy prezentują się w różnych sutannach. Czasem jest to brunatny habit benedyktyna, innym razem biały kitel psychiatry, jeszcze innym razem zwykła czarna sukienka niby przystojnego wikariusza, który szeptem docieka, kiedy masz menstruację.

Ja już przekwitłam, dlatego bez skrępowania wchodzę do konfesjonału. Spowiadam się zwykle podczas mszy świętej, najczęściej jest to niedzielna suma, podczas której jest dość głośno, więc muszę się przebijać przez kakofoniczną ścianę. A że nie mam najlepszego słuchu, to podnoszę głos trochę ponad przeciętną. Kunia lat 90, moja najbliższa znajoma w dzielnicy, relacjonuje mi potem, że gdy ja wchodzę do konfesjonału, to mija skupienie modlitwą i ludzie nadstawiają uszu, co tam w konfesjonale. A ja klękam przed kratką ciągle z tym samym tekstem: „Ojcze (zwykle jest to chłop, który mógłby być moim synem lub wnukiem), ojcze, ja już nie miesiączkuję!”. „Ciociu, Adelo, ale o co chodzi?”, zwykle z taką odpowiedzią mam do czynienia. No to pomijam wątek, w którym ojca, czyli duchownego, łączy relacja z ciotką czyli córką, bo to zbyt skomplikowane. Trudno się w tym połapać. I mnie, która nazywana jest ciotką, choć zawsze na początku spowiedzi zarzekam się, że ciotki już nie miewam, też mąci się w głowie. Czasami nawet mam wrażenie jakiejś gnosis, która nawiedza mnie w konfesjonale, zacinam się, przestaję wyliczać nieliczne grzechy, tylko czekam aż buchnę, znowu stając się płodną. Dlatego nigdy nie będę atakować samej spowiedzi, jak robią to niektórzy chrześcijańscy (tfu!) reformatorzy.

Ale ja piszę o gmyraniu, więc muszę odkryć powtarzające się co spowiedź szczegóły moich wyznań i reakcje na nie. Spowiednicy gmyrają wszędzie gdzie mogą. No to przyznaję się. Do przekleństw, pieprznych myśli, popijania tego i owego, do myślenia, do zbijania bąków, do tego, owego i zboczonego, do nagości, do wściekłości, do naiwności, do zrzędzeń i ględzeń, do palenia, do walenia, do golenia, do chcenia, niechcenia i zobojętnienia. Do wszystkiego. A spowiednik? Gmyra! Gmyra i ciągle mu mało. Zagmyrał by się na śmierć, ale zawsze w pewnym momencie kończę spowiedź, by zdążyć na przyjęcie komunii świętej.

Gmyranie to wstrętna rzecz. Protestuję przeciw niej i gmyraczom. A wy?

niedziela, 29 września 2013

Atak na Kościół katolicki.

Siedziałyśmy w ławkach kościelnych, przygotowując się do wysłuchania kazania podczas niedzielnej sumy. Ksiądz proboszcz wdrapywał się na ambonę z wyjątkowo poważną miną, co zapowiadało, że w swym wystąpieniu poruszy bardzo istotny temat. I tak się stało. Swoje kazanie rozpoczął tak:

- Bracia i siostry! Wczoraj po południu grzmiało w Poznaniu, błyskawice przecinały niebo, a pioruny zwiastowały gniew Boży. Ludzie to jednak bagatelizowali w oczekiwaniu na święto piłkarskie. Śmiali się, pili napoje wyskokowe, malowali twarze i przebierali się za błaznów. Stracili czujność człowieka wierzącego. My jednak, wasi pasterze z parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, wiedzieliśmy, że trzeba uklęknąć, paść na kolana i zacząć się modlić.

Takie dictum mocno nas zatrwożyło. Kunia siedząca po mojej prawej stronie podała dłoń, ja zaś drugą ręką chwyciłam się ramienia Władka lat 97, który przycupnął z mojej lewej strony.

- I wreszcie z nieba lunęło – kontynuował ksiądz proboszcz. – Jakby rzewne łzy miały oczyścić polski lud albo zmyć popełnione grzechy. Sami rozsądźcie, jaki to był znak. My tutaj modliliśmy się przez cały trwania ulewy. Gdy w końcu niebo zaczęło się przejaśniać, a asfalt szybko wysuszał się pod wpływem nieśmiało wyglądającego zza chmur słońca, wówczas posłałem wikarego do internetu. Jak wiecie, wikary to młody pasterz, który lubi poszperać w komputerze, wie którym klawiszem zapukać, by mu otworzono. Ja cały czas klęczałem. Wiedziałem, że wikary musi wkrótce znów przybiec przed ołtarz.

Ksiądz proboszcz zrobił stosowną pauzę, popijając wodę czy inny krzepiący płyn z kielicha, a ja poczułam jak napięcie Kuni wzrasta. Ścisnęła mi dłoń tak mocno, że aż zdrętwiała. Nie miałam świadomości, że ja mam podobnie, ale gdy Władek z bólu wrzasnął, wtedy nieco rozluźniłam lewą rękę.

- I spadł na nas GROM! Generał Petelicki nie żyje od dawna! To fakt! Ale że Franciszek nie chce bym brał pieniądze za posługę?! To wstyd! – zapiał proboszcz.
- Ojojoj! – rozeszło się po kościele. – Ojojoj! – powtórzyli ci, którzy wysłuchiwali mszy świętej na zewnątrz kościoła.
- To atak na Kościół katolicki! – grzmiał ksiądz proboszcz. – Wszyscy wiemy, że samobójców nie chowa się w poświęconej ziemi! Oby papież został pochowany w poświęconej ziemi! Nie damy się zmarginalizować! Nie damy się ośmieszyć!

I proboszcz ciągnął dalej swój wywód, a my byłyśmy zatrwożone. Ktoś, jakiś hultaj, a najpewniej grupka łobuzów, którym dynda wszystko, dyndał Lepper, powiewał generał i wisi Franciszek, dokonali zamachu nie tylko na naszą wiarę, ale i trzeźwy umysł. Dlatego połączyłyśmy się z proboszczem w modlitwie, by śledczych oświeciło.

Mamy nadzieję, że nasze modły o morderstwo zostaną wysłuchane.