sobota, 14 kwietnia 2012

Każdy mierzy się z czymś.

Władek lat 96, który codziennie przychodzi do mnie na drugie śniadanie, ustawił się w korytarzu pod ścianą.
– Adela, masz ołówek? Chcę się zmierzyć! Trzeba zrobić nową krechę! Znów mam wrażenie, że urosłem. Ostatnio wyskakuję zza małych ciuchów. Mam ciągle za krótkie nogawki! Rosnę jak na drożdżach! – krzyknął z przedpokoju AK-owiec.
Stałam przy blacie w kuchni, zaparzając kawę, więc nagły wrzask powstańca wstrząsnął mną. Omal sobie rąk nie poparzyłam wrzątkiem.
– Musisz tak gardłować, bikiniarzu?
– Znalazłem ołówek! – powstaniec tubalnie dał znać o sobie tym razem z salonu. – No chodźże szybciej! Czekam przy futrynie!
Cóż miałam zrobić? Wytarłam ręce w fartuch i poczłapałam do megalomańskiego AK-owca.
– Przecież mierzyłam cię w zeszłym tygodniu – kiwnęłam z dezaprobatą głową. – Co się tak wyprężasz?
– Wynik musi precyzyjny.

Stanęłam na ryczce, znaczy na takim małym taboreciku i przyłożyłam ołówek do nierozsądnego czubka głowy Władka.

– A wiesz, że chyba urosłeś o milimetr? Jeżeli będziesz rósł w takim tempie to na koniec roku będziesz wyższy o 4 centymetry!
– A nie mówiłem? – ucieszył się powstaniec. – Muszę zacząć ćwiczyć, by obudować rozciągający się kręgosłup zwojem silnych, stalowych mięśni.
– Każdy z czymś się mierzy.
– Hę?
– Nie hęchaj w moim towarzystwie, hęchaczu!
– Że co?
– Rośniesz, ale nie bierzesz pod uwagę, że staję się przy tobie taka malutka...
– Każdy z czymś się mierzy.
– Że jak?
– Musisz se poradzić z tym, Adela. Myślisz, że dlaczego zacząłem rosnąć? Niby wzięło się to z gruszki czy z pietruszki? Zdominowałaś mnie!
– Ja? Ciebie?

Popatrzyłam na wyprężonego Anonimowego Kobieciarza lat 96, poznając nową odsłonę niby nieskomplikowanej męskiej natury. Miałam zagwozdkę. Czy mam się zmienić, temperując swój silny charakter, czy nie przejmować się rosnącym mężczyzną?
No cóż, nie podjęłam decyzji. Na razie podałam do stołu kawę z cynamonem.

piątek, 13 kwietnia 2012

Zniewolone krocze.

– Mam spętaną cipkę – rzuciła jak grom z jasnego nieba Violetta lat 48, która rzadko stoi w ogonku, gdzie oczekujemy na poranną dostawę świeżego pieczywa, ale jak już stoi, to stoi tak, że hej!
– O ja cię! – podsumowała Malwina lat 92.
– Ho ho ho! – rzucił jegomość, który przechodził mimo i udawał się do pracy w pobliskim urzędzie skarbowym.
– Bidulo, a jak ty chodzisz? – ulitowałam się.
– Gdzie masz sznury? – zainteresowała się Kunia lat 90. – A może łańcuchy? Kajdany? Nie widzę żadnego żelastwa!
Kunia od lat uwielbia wszystko, co chrzęści lub skrzypi zardzewiałym zawiasem.
– Spętałam się psychologicznie – wyznała Violetta. – Niby chcę, ale coś mnie dławi, dusi i dupki nie wystawiam.
– Dupki nie wystawiasz? – zdziwiłam się karczemnym językiem. – Tak się chyba damy nie wysławiają?
– O targi pewnie idzie – Violetcie przyszła w sukurs Kunia, która poznanianką była od urodzenia i często używała argumentu Międzynarodowych Targów Poznańskich jako lekarstwo na wszystko: od rzeżączki po sprawy komornicze.
– Słońce już jest wysoko – zauważyła Lwinka. – Wystaw pupkę, to ją opalisz. Ja już od tygodnia wychodzę na balkon.
– Dość tych wyuzdanych scen balkonowych – oburzyła się Elwira lat 77, która po uszy miała rzygania Witolda lat 82, który niebezpiecznie wychylał się poza barierkę loggi na trzecim piętrze. Dużo nerwów ją to kosztowało.
Rozumiałyśmy to.
– Co cię pęta? – spytałam wprost Violettę.
– Wyrzuty sumienia. Chciałabym się puścić z co drugim, bo co drugi jest śliczny, ale konwenanse mnie usztywniają. Czuję, że mam sumienie w gipsie.
– Ładny gips! – przytaknęła Kunia.
– Co drugi jest ładny? – zdziwiła się Malwina. – To chyba niemożliwe.
– Widziałam dziś Lucjana, Marycha i Gwidona – odezwała się Elwira – wszyscy byli jak zwykle brzydcy. Do cholery z tą swastyką!
– Chyba statystyką! – żachnęła się Violetta.

I z tym żachnięciem oraz problemem sumienia w gipsie zostawiłyśmy Violettę. Trudno się wkradać do cudzej świadomości – nawet w dobrej wierze. Można tylko biedy sobie napytać.
Żadna z nas nie miała na to ochoty.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Emocje większe niż obwód biustu.

Waleria lat niespełna 90 często przepychała się w ogonku. Niby stała z nami po świeży chleb, który mieli lada moment przywieźć – zresztą w naszym kraju wszystko dzieje się lada moment. Sieć autostrad powstanie lada moment, książkę w bibliotece ktoś odda lada moment, napastnik piłkarskiej drużyny narodowej lada moment strzeli bramkę – ale Walerka, mimo że wyczuwała chwilę dostawy wypieczonych bułek, to z powodu wrodzonej niecierpliwości oraz zespołu ADHD rwała kolejkę, pchając babki stojące przed nią. Najbardziej bolało to Ziutę, która wnerwiona wrzeszczała: „Walera, odwal się, cholera, z tymi sutkami! Czy ja jestem fakirką?!” Ale Walerka nie zważała na krzyki, tylko szturchała Ziutkę oraz inne Ziutki. Pchała zawsze mocno, choć w kolejce szły słuchy, że z wiekiem spadnie jej jędrność biustu i przestanie być kolejkowym brutalem.

Niestety, Walerka lat niespełna 90 założyła sobie internet. Z różnych dziwnych stron zrozumiała, że nawet z jej metryką może mieć solidny zderzak, który w odpowiednio skonstruowanych biustonoszach będzie się hartować jak stal lub ogórki konserwowe.

Dziś Walerka wzięła mnie na widelec. Znaczy na dwa sutki.
– Kochana – rozpoczęłam z wyrzutem. – Rozumiem, że sprężyny w materacu cały czas trzymają fason, ale przyznam, że nieco obawiam się twoich Schwarzeneggerów.
– Całe życie byłam ekspansywna...
– Może pora odpocząć? – spytałam.
– Nie chce mi się.
– Czyli chce ci się chcieć?
– Wiesz, Adela, ja jestem ślepa po ciemku. Wczoraj wieczorem weszłam przypadkiem na znak drogowy.
– Stop?
– Nie, to było tylko podporządkowanie. I kiedy poczułam ten zimny drąg między piersiami...
– Ale ja jestem ciepła!
– Jesteś lesbijką?
– Nie. Po prostu nie stoję przy drodze, dlatego nie wpadaj na mnie!
– Zatem kiedy poczułam ten zimny drąg, to moje piersi się rozrzewniły.
– Uczuciowa jesteś.
– Emocje mam większe niż obwód biustu – wyznała Walerka.
– To niewyobrażalne!
– A jednak.

I wtedy zrozumiałam, że żadna z nas nie jest cycborgiem. Nawet Walerka, która przecież tak lubi się rozpychać. Niestety, w życiu zwykle trafiamy nie na te znaki drogowe, co trzeba.

No cóż, jakie prawo taka jazda.

środa, 11 kwietnia 2012

Po zapachu do pedofila.

Mój śp. Józek umarł godnie. Poszedł do szpitala usunąć kurzajkę i tam umarł na raka. Oszczędził mi patrzenia na jego mękę. To był przewidujący, a przez to kochany chłop. Żyliśmy ze sobą zgodnie. Znaczy dopiero od drugiego roku małżeństwa, bo na początku chciał bym prała mu gatki i skarpetki. Wredna teściowa tak go nastawiała! Kłóciliśmy się o to bardzo często, aż wpadłam na sposób.

Odstąpił od swojego żądania dopiero wówczas, gdy na jego oczach wyżłopałam duszkiem sześć piw, dmuchnęłam mu szkwałem prosto w nos i powiedziałam: "wypiorę ci te osrane gacie, ale ty będziesz mnie brał dopiero po 3 litrach wypitego przeze mnie piwa." Józek się przestraszył. Bał się, że spłodzę mu debili, ale na trzeźwo i tak nie zdecydowałam się na tę ryzykowną mieszankę genów. Od tego czasu trochę od niego capiło, więc zapach był najpoważniejszym powodem, że po śmierci małżonka z nikim się nie związałam. Potwierdziła to też teoria, z którą zapoznałam się później w ramach samokształcenia.

Był taki jeden chłop, co do prawdy doszedł. I bezkompromisowo ją wyłuszczał. W Zagadnieniach Przyrodniczych Arystoteles pisał tak: "Dlaczego ci, którzy oddają się sprawom Afrodyty i tym podobni, wydzielają woń odrażającą, dzieci natomiast nie? I zalatują, jak się powiada, kozłem. Czy spośród wyziewów, jak się rzekło, jedne, a mianowicie u dzieci, powodują strawienie soków i zarazem potu, drugie natomiast, te u mężczyzn, (pozostawiają je) niestrawione?".

W innym miejscu sprawę jeszcze bardziej uściśla: "Pot dorosłych jest przeto bardziej słony i bardziej cuchnący niż pot dzieci, a to z powodu niedostatecznego strawienia. To zaś, że istnieje tego rodzaju substancja, która jest cuchnącym składnikiem potu, przejawia się u tych (właśnie ludzi) najbardziej w takich okolicach (ciała), jak pod pachami, gdzie jest jej najwięcej, i w innych."

I spójrzcie teraz na wszystkich patałachów dookoła siebie. Czy ja mogłabym z takim jednym, czy drugim być? Skoro, jak pisze Arystoteles, zalatują kozłem? A z wiekiem mężczyzna capi coraz mocniej. Czy mogłabym robić im przepierki? Kupować antyperspiranty?

Tu pojawia się inna myśl. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach prawie nikt nie sięga po dzieła Arystotelesa. Albo są to dziwacy, albo studenci filozofii, albo klerycy w seminarium. Tylko oni wiedzą, że pot dziecka nie zalatuje kozłem. Tylko oni.

Podążcie tym tropem, a niejednego pedofila zdemaskujecie! Niech zapach was prowadzi!

wtorek, 10 kwietnia 2012

Zawsze miałam zgrabne nogi.

W pewnym okresie życia ogromnie fascynowali mnie dżokeje. Ich krótkie i pałąkowate nogi pobudzały moją wyobraźnię. Kończyny jeźdzców mocno kontrastowały z końskimi. Silnie obejmowały krągły korpus zwierzęcia, przyjmując siłą rzeczy jego kształt, a mnie z podeskcytowania gnało z Poznania na warszawski Służewiec, a rzadziej na gonitwę Wielka Pardubicka, bo przed 1989 rokiem bardzo ciężko się załatwiało wyjazd lub wczasy do Czeskiej Republiki Ludowej.

Mój świętej pamięci mąż Józwa miał odnogi żółwie, dlatego dopiero po jego śmierci mogłam poszukać mężczyzny o krzywych nogach. Tak trafiłam na Władka lat 96, który w pierwszym okresie był tak dla mnie miły, że przeskakiwał przeszkody. Nawet rów z wodą, ale na to decydował się tylko w lany poniedziałek. Sam też lubił być podczas tej próby wlany, ale to było dawno, bo dziś powstaniec nie chce pokazywać swoich nóg. „Adela, a dajże spokój”, mawia od kilku wiosen. „Ja już tyle nie piję”. A szkoda – znaczy nie szkoda, że nie pije – że nie skacze. Bo potrafił nie strącić żadnej poprzeczki. Taki był skoczny.

AK-owiec lat 96, czyli żołnierz Armii Krajowej oraz Anonimowy Kobieciarz lat 96 w jednym był dziś u mnie na drugim śniadaniu, pił kawę z cynamonem, zajadał się pączkiem, czytał dzisiejsze wydanie gazety lokalnej, a mnie naszły wspomnienia. Postanowiłam zadać ważkie pytanie dotyczące przyszłości.

– Kochasiu, czy latem będziesz chodzić w szortach?
– Nie – odpowiedział Władek nawet nie upuszczając gazety, by spojrzeć mi prosto w oczy..
– Co cię skłania do tej perwersji?
Teraz odłożył gazetę. Oczy miał okrągłe, buzię otwartą, płuca zapowietrzone.
– To, że nie pokazuję nóg jest perwersją?!
– Nie podnoś głosu! – krzyknęłam.
– Uważasz, że wikary się mylił, gdy w czerwcu zeszłego roku mówił o bezwstydności na polskich ulicach?! Adela, ty znowu chcesz prowokować?
– Jesteś zboczony!
– Nie! Jak mam ci to udowodnić?
– Pokazując nogi! Pójdziemy do fotografa. Umówiłam nam sesję. Artysta obiecał potem użyć Photoshopa, więc nie masz co się martwić.
– Hę?
Najpierw natarłam uszu powstańcowi za hęchanie w moich domu, potem borykałam się z barykadami, które ustawił przed planem pójścia do fotografa, ale w końcu skruszyłam mury. Ustwaliśmy się przed artystą obioektywu, on potem użył Photoshopa, ale moich nóg ponoć nie korygował.
Napisałam to wszystko, by nimi się pochwalić. Przecież jest czym!

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Mokry odwet.

Zaczęło się od tego, że przed kościołem pw. Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie Elwira lat 77 została przez jakiegoś szczuna zmoczona z opakowania po płynie do naczyń znanej marki. Obwieś był niepełnoletni, więc mogłyśmy wziąć na nim i jego dwóch szkolnych kompanach tylko w jeden sposób. Malwina lat 92 skoczyła do kropielnicy, zaczerpnęła poświęconej wody w dwa trzewiki i przybiegła na boso z powrotem do nas. My w tym samym czasie chwyciłyśmy z Kunią lat 90 podrostka pod ramiona, unieruchamiając grzeszne dziecię. Darł się podczas wyświęcania go z przechodzonych papci Malwiny, ale grzech liczony w decybelach ma siłę przeogromną. Potem nastąpiło przekazanie pałeczki w sztafecie i do kropielnicy sunęła Kunia. My z Malwiną trzymałyśmy drugiego łobuza. Też krzyczał. Ten, którego ja na końcu wyświęcałam darł się chyba najgłośniej. Wytargałyśmy potem smyków za uszy i puściłyśmy wolno.

– Odpuśćmy mszę – zaproponowała stojąca z boku zmoczona Elwira. – Czas na wyprawę święconą.
– Musimy zrobić odwet – zgodziła się z nią Gertruda lat 59. – Wy macie poświęcone buty, więc nas poprowadzicie do boju.
– Jestem gotowa – Malwina zawsze była gotowa.
– Ale smarkaczy zostawimy w spokoju – zarządziłam. – Nie możemy wykorzystać całej kościelnej wody święconej, bo nas proboszcz obrzuci anatemą.
– Sklnie? – dopytała się Kunia.
– Wyklnie – wyjaśniłam – dlatego weźmiemy się za ojców szczunów. To pokolenie musi oberwać za niedopilnowanie pociech w procesie socjalizacji.
– To dzieci socjalistów? – głupio spytała Getruda.
– Elwira, ty już jesteś mokra – spostrzegłam. – Będziesz obsługiwać hydrant.
– To dobrze, bo nie lubię wilgotnej przemocy – odpowiedziała.
– Z czego będziemy lać? – dociekała Kunia.
– Z umysłów? – dopytywała się niezbyt rozgarnięta Malwina.
– Dziś nie lejemy wody werbalnie. Dziś popycha nas do działania CZYN!
– Czyn społeczny? – spytała zdezorientowana Gertruda.
– Kunia, leć po szlauch! Ty, Malwina, przynieś dwie miednice. Elwira, mówiłaś, że masz kilknaście pustych doniczek! A mają dziury w dnie?

Dziewczyny się spisały i już po kwadransie zaczęłyśmy działać. Pierwszego przydybałyśmy Waldka lat 42. W bramie obalał wiśniówkę, nie zajmując się swoim pryszczatym Genkiem lat 14. Następnie kolej przyszła na Robercika, Zygę, Walerego, Dominika i kilkunastu innych. Wszyscy byli w przedziale 35 – 45 lat. Uporałyśmy się z nimi w półtorej godziny. Fama poszła po dzielnicy i ulice opustoszały. Śmigus Dyngus dobiegał końca, a my zaczęłyśmy zastanawiać się, jak brzmi żeńska wersja rzeczownika „szeryf”.

I komu przyznać gwiazdę.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Przed wildeckim Grobem Pańskim.

W kościele było jeszcze mało osób. Świąteczna msza święta miała zacząć się dopiero za 20 minut, dlatego stercząc na klęczniku przed Grobem Pańskim mogłyśmy spokojnie z Kunią lat 90 i Malwiną lat 92 wymieniać poglądy na temat wspólnego świątecznego dzieła proboszcza i wikarego.

– Bardzo ładnie im Goering wyszedł – uznała z podziwem Malwina. – Tylko po co na Wielkanoc w kościele Luftwaffe?
– To nie Goering – szepnęła po chwili zastanowienia Kunia. – Bardziej przypomina Gosiewskiego, ale masz rację: świętej pamięci Przemysław podobny był z buźki do Hermanna.
– Hermanna Wilhelma – sprostowała Malwina, po czym się rozmarzyła. – Ach, och, to był piękny, postawny mężczyzna, choć nazista.
– To nie Messerchmitt – zaprzeczyłam stanowczo tezie Malwiny. – To powietrzny statek prezydenta. Widzicie brzózkę?
– Smoleńsk? – zdziwiła się Kunia. – A co robią tam wózki dziecięce?
– Uważam, że to może być metafora kołysania ofiar do snu wiecznego – zaryzykowała odważną hipotezę Malwina.
– Ale wózek dziecięcy? – wątpiłam. – Przecież nie zmieściłby się w środku ani Goering, ani Gosiewski.
– Wydaje mi się, że proboszczowi mogło chodzić, by parafianie przestali w niedzielę wybierać wózki z hipermarketów, zamieniając je na dziecięce transportery. To protest przeciw konsumpcjonizmowi ze Smoleńskiem w tle – przypuściła Kunia.
– Kochana, jeśli masz rację, to to jest piękna idea! – zapaliłam się. – Odważne i rewolucyjne postawienie problemu: od śmierci do życia, od kazania z ambony do prokreacji po niedzielnym obiedzie, operacja od-do.
– Oddo? Nie było takiego kabaretu? – przypomniała sobie Malwina.
– Otto – odpowiedziałam. – Wkurzali mnie ci lalusie.
– A co robi tam tylu aniołów? Wyrośnięci jacyś, więc to nie noworodkowie – zauważyła Kunia.
– Do polityków też słabo pasują. Adela, może ty masz jakiś pomysł?
– To chór anielski. Przytyk proboszcza dla naszego organisty, któremu zawsze coś się pomyli. Dobrze , że nie kończy mszy jak w zeszłym roku. Pamiętacie „Dziwny jest ten świat”? Ja nigdy nie potrafiłam wyciągać jak Niemen.
– Mnie zniesmaczyło „Nie mogę ci wiele dać” – wyszeptała zgorszona Malwina. – Niby Perfect, ale coś tam nie pasowało.

W tym momencie się obejrzałam, bo tłum zaczął walić do kościoła, więc po cichu wycofałyśmy się na góry ustalone pozycje. To znaczy do zajętych miejsc, których pilnował Władek lat 96.

I zaczęły się święta.