sobota, 8 lutego 2014

Metempsychoza osobista.

Aura zrobiła się naprawdę paskudna, więc na spacer mogłam się udać tylko w jeden sposób: wysłać samotną duszę, a ciało pozostawić pod ciepłym kocem. Tak też uczyniłam. Umościłam sobie posłanie, odziałam się jeszcze cieplej, bo ciało bez duszy szybko się wyziębia, założyłam czapkę, rękawiczki i wślizgnęłam się pod gruby pled. Trochę się powierciłam, by odszukać najwygodniejszą pozycję, potem przymknęłam oczy, skoncentrowałam się i wysłałam duszę na spacer.

Ciekawe, że dusza nigdy nie wychodzi na spacer drzwiami. Najszybciej jej jest wyjść przez okno, opaść lekko tuż nad chodnik, a potem swobodnie lewitować nad trotuarem. Gdy moje ciało znajduje się w takim stanie, to zwykle pogwizduje z radości, ale dusza nie wydaje dźwięków. Nie rechocze, nie skrzypi, nie jąka się, nie puszcza głośno wiatrów, nie mlaszcze, nie szepcze. Po prostu siedzi cicho, choć nie pod miotłą. Jeśli chodzi o ruch, to jest bardzo żwawa, wszędobylska, po prostu lubi eksplorować wszystkie zakamarki.
Gdy moja dusza spaceruje, to zapomina o ciele, dlatego, gdy doszła do parku przy ulicy Dolna Wilda w Poznaniu i zderzyła się z duszą Władka lat 98, nie odczułam żadnego bólu.

- O, Adela, ale z ciebie dusza!
- Widzę, że ty też nie jesteś bezduszny.
- Ba! – odpowiedział chełpliwie powstaniec.
- Dokąd się wybierasz? – spytałam z ciekawością.
- Na ryby.
- Gdzie masz haczyk?
- Spryt jest moim haczykiem, a niedźwiedzia zaradność oraz lwia zapobiegliwość elastycznym wędziskiem.
- Nie wierzę ci.
- A idź się utop – zareagowała niegrzecznie dusza powstańca.

Wzruszyłam ramionami i poszłam w swoją stronę. Wystarcza mi obecność Władka na jawie, duszę chciałam ocalić od wątpliwej przyjemności jego towarzystwa. Ruszyłam w stronę krzyża papieskiego i po kilkunastu metrach natknęłam się na grupę moherowych dusz.
- Adela, ty też jesteś zbawiona? – zdziwiła się dusza Bernadetty lat 69.
- Pomódl się z nami! – zaczęły skandować dusze Lukrecji lat 72 oraz Bogumiły lat 84, – Pomódl się z nami!

W tym momencie chciałam dać nogę, ale okazało się, że moja dusza nie ma nóg. Musiałam jednak jakoś zaprotestować przeciw ekstremom, jakie doznałam podczas osobistej metemspychozy. Mogłam to zrobić tylko w jeden sposób. Pociągnąć za niewidzialny sznurek i przyciągnąć duszę do ciała. Zrobiłam to w odpowiednim momencie, bo ciało miałam już dość zimne.

piątek, 7 lutego 2014

Wałęsak brazylijski.

Wleciał do mnie Władek lat 98. Zwykle to ja go zapraszam, lecz tym razem sam wykazał się inicjatywą. Wyraźnie był zaaferowany jakąś myślą, już od progu krzycząc, że ma ważną sprawę. Położyłam palec na ustach, zmuszając go do skupienia. Podkręciłam głośność i z gramofonu popłynęły czyste dźwięki jednej z sonat Domenico Scarlattiego. Zagłębiłam się w fotelu. Udawałam, że nie dostrzegam niezdrowej ekscytacji Władka lat 98. On na początku przestępował z nogi na nogę, ale potem w ślad za mną klapnął na kanapę. Wtedy mogłam przymknąć oczy i oddać duszę natchnionej muzyce.

Minął ostatni akord, otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Władek przysnął. Bałam się, że zacznie rzęzić swoim chrapakiem, więc podeszłam do terrarium, który pięknie urządziłam dla mego małego ulubieńca. Zakup pająka doradził mi Lucjan Kutaśko, który podczas swojego zadumanego rejsu spotkał przy brzegu prezydenta Wałęsę z wędką, zanętą oraz ochroniarzem w trzcinach. Pogadali o tych rybkach, co biorą, Brazylii grającej na Mundialu, a potem o czerwonej pajęczynie, która oplatała ojczyznę za czasów prezydentury pana Wałęsy. I tak Lucjan Kutaśko usłyszał o toksynie Tx2-6. Potem telefonicznie skonsultował się ze mną.

Ostrożnie położyłam pająka na ręce kanałowego bohatera. Długo nie czekałam. Lesio, bo tak ma na imię mój brazylijski wałęsak, był głodny. Nie myślałam jednak, że Władek ma bardzo delikatną skórę na nadgarstku. Zawył jakby był przeszyty serią ze schmeiserra.

- Co jest, do cholery?! - krzyknął Władek lat 98.
- Nie krzycz na Lesia. To nasze wyborcze bogactwo!
- Co?
- Patałachy 2010 kandydujące na urząd prezydenta stawiały na papizm.
- Tak, papy miały wychuchane.
- My w kampanii tomaszka 2015 zanegujemy papizm. Postawimy na priapizm!
- Priapizm? - zapytał zdziwiony powstaniec, obserwując spodnie, które zaczęły przypominać namiot cyrkowy.
- A właściwie z czym przyszedłeś, kochasiu?
- Eee... - zaczął Władek lat 98 - wydawało mi się, że zostawiłem u ciebie te niebieskie tabletki...

Taa..., pomyślałam. Nikt nie potrafi przyznać, że nie papy nas interesują. Szczególnie nieszczerzy są papiści, którzy choć wysysają każde słowo z ust rzymskiego papy, to sutanny maskują im namioty. Nawet Władek, z którego powstaniec był jak ta lala, też się certolił. Dlatego protestuję przeciw tym, którzy nie znajdują pieprzu w muzyce Scarlattiego. Albo u Beethovena, dla którego niejedna dama rozebrała się przy księżycowej sonacie.

czwartek, 6 lutego 2014

Apassionata, czyli dlaczego nie jestem z żadnym chłopem.

Józek umarł godnie. Poszedł do szpitala usunąć kurzajkę i tam umarł na raka. Oszczędził mi patrzenia na jego mękę. To był przewidujący, a przez to kochany chłop. Żyliśmy ze sobą zgodnie. Znaczy dopiero od drugiego roku małżeństwa, bo na początku chciał bym prała mu gatki i skarpetki. Wredna teściowa tak go nastawiała! Kłóciliśmy się o to bardzo często, aż wpadłam na sposób.

Odstąpił od swojego żądania dopiero wówczas, gdy na jego oczach wyżłopałam duszkiem sześć piw, dmuchnęłam mu szkwałem prosto w nos i powiedziałam: „wypiorę ci te osrane gacie, ale ty będziesz mnie brał dopiero po 3 litrach wypitego przeze mnie piwa.” Józek się przestraszył. Bał się, że spłodzę mu debili, ale na trzeźwo i tak nie zdecydowałam się na tę ryzykowną mieszankę genów. Od tego czasu trochę od niego capiło, więc zapach był najpoważniejszym powodem tego, że po śmierci małżonka z nikim się nie związałam. Potwierdziła to też teoria, z którą zapoznałam się później w ramach samokształcenia.

Był taki jeden chłop, co do prawdy doszedł. I bezkompromisowo ją wyłuszczał. W Zagadnieniach Przyrodniczych Arystoteles pisał tak: „Dlaczego ci, którzy oddają się sprawom Afrodyty i tym podobni, wydzielają woń odrażającą, dzieci natomiast nie? I zalatują, jak się powiada, kozłem. Czy spośród wyziewów, jak się rzekło, jedne, a mianowicie u dzieci, powodują strawienie soków i zarazem potu, drugie natomiast, te u mężczyzn, (pozostawiają je) niestrawione?”.

W innym miejscu sprawę jeszcze bardziej uściśla: „Pot dorosłych jest przeto bardziej słony i bardziej cuchnący niż pot dzieci, a to z powodu niedostatecznego strawienia. To zaś, że istnieje tego rodzaju substancja, która jest cuchnącym składnikiem potu, przejawia się u tych (właśnie ludzi) najbardziej w takich okolicach (ciała), jak pod pachami, gdzie jest jej najwięcej, i w innych.”

I spójrzcie teraz na politycznych patałachów Anno Domini 2014. Czy ja mogłabym z takim jednym, czy drugim być? Skoro, jak pisze Arystoteles, zalatują kozłem? A z wiekiem mężczyzna capi coraz mocniej. Czy mogłabym robić im przepierki? Kupować antyperspiranty? Czy my musimy mieć prezydenta w wieku przedemerytalnym? Dlaczego nie wybierzemy pachnącego młodzieniaszka? Dlaczego?!

Ja, jako samozwańcza przedstawicielka elektoratu 2010 protestuję przeciw śmierdzącym namiętnościom! Precz cuchnąca appasionato! A fe!

środa, 5 lutego 2014

Nowinki.

W oknie bardzo łatwo można się przeziębić. Trzeba unikać przeciągów, bo później boli krzyż i w nocy dolegają kobiece sprawy. O tym pisać nie zamierzam. Dlatego z okna wychylam się ostrożnie, będąc opatulona w ciepłe łaszki. Obserwuję życie na ulicy. Szukam uśmiechów. Oprócz bezmyślnego szczerzenia się, nie widzę ich. Naród u nas jest posępny, szczególnie na chodnikach, choć muzyka chodnikowa próbuje to zmienić. Jak się okazuje – bezskutecznie. Żałuję, bo „Mydełko Fa” zawsze potrafi rozkołysać moje biodra i ozdobić piękną twarz powabnym uśmiechem.

Zaczęłam pisać książkę, bo syn mego dalekiego kuzyna Zenka namówił mnie na to. tomasz.ka też ma talent literacki, ale prywatnie jest szmatą. Może dlatego nie dyscyplinuję go ścierą, bo i tak sam się zeszmaci. Więc niby po co miałabym go upokarzać, skoro on sam to zrobi? Przekonał mnie jednak żebym uwieczniła na kartach książki swoje przemyślenia, bo za rzadko słychać w kraju mądry głos ludu. Odrzekłam mu na to, że jeśli chce mnie ustawić na literackiej trybunie, to żeby nadal zwracał się do mnie „ciociu”, bo nie lubię napuszonych gwiazdeczek polskiej literaturki współczesnej. Potem wzięłam się za pisanie, a najważniejsze dla ludzkości sprawy zawsze dzieją się na ulicy, dlatego w książce nie mogłam pominąć mojej parapetowej pasji.

Siedzę w oknie i patrzę na te sztuczne, uliczne uśmiechy, białe i twarde zęby. Nie, nie u mężczyzn. Ci mają uzębienie spróchniałe, żółte i odrażające. Flejtuchy, co nigdy sami nie kupią szczoteczki do zębów. Myślę teraz o kobietach, które z góry obserwuję. Zastanawiam się: „masz koronkę, zołzo, czy implanty?” I nie przemawia przeze mnie zazdrość, lecz fakt, że kobiety, ulegając współczesnym modom i pogoni za nowoczesną technologią, uciekają od przeznaczenia. A ono przejawia się między innymi poprzez miłość francuską. Mam 73 lata i dopiero kiedy utraciłam swoje zęby, zrozumiałam, jak zwiększyć przyjemność w łóżku. Przecież dogadzanie mężczyźnie jest i dla mnie rozkoszne. Niestety, kobiety wolą się odchudzać i ratować zęby, a potem dziwią się, że mężowie ich opuszczają.

W tej sprawie zrobiłam nawet akcję w dzielnicy. Wyszłam z transparentem „Ojczyzna szczerbata”, paradując po kilku najbliższych ulicach, ale przyłączyła się do mnie jedynie Kunegunda lat 90 i to tylko dlatego, że niedowidzi, a ponadto chciała mnie poprosić o przepis na fiński gulasz. Dla Kunegundy życie jest jak rozmówki węgiersko-fińskie – nie do wypowiedzenia...

Do domu wróciłam zmachana, ale nie przeszkodziło mi to zaprotestować przeciw wszystkim stomatologicznym nowinkom. One mogą mieć fatalne społeczne skutki. Przynajmniej Władek lat 98 przyznał mi rację.

wtorek, 4 lutego 2014

Mucha nie siada!

Nigdy nie uważałam Władka lat 98 za zbyt lotnego, a już na pewno nie za erudytę. Tymczasem on potrafi mnie zaskoczyć. I to w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Gimnastykuje się i w trakcie przysiadu nr 85 a nr 86, zadaje pytanie o teorię nieoznaczoności Heisenberga. Albo pałaszuje pomidorową i między jedną połkniętą łyżką smakowitej zupy a drugim siorbem, patrzy mi głęboko w oczy i pyta się, o moje zdanie w sprawie in vitro. Nie żeby mnie to dotyczyło, w końcu jestem Adelą lat 73+, czyli za późno na cokolwiek, w tym in vitro, ale imponuje mi jego teoretyzowanie. Te hipotezy, drążenia, wiedzowe niezaspokojenie. Podniecają mnie ścieżki kanalarza, czyli powstańca warszawskiego, który w niejeden podziemny tunel już się zanurzył. Tunele ciemności i kanały pełne odchodów – to środowisko dla mnie obce, a w którym AK-owiec lat 98 tak łatwo się znajduje...
Dziś przyszedł na drugie śniadanie, zresztą jak zwykle, rozsiadł się nad gazetą (zwykle czyta anonse towarzyskie), skonsumował pączka, wysiorbał filiżankę kawy i w końcu mnie obdarzył uważnym spojrzeniem 98-latka.

- Adela, co przeglądasz?
- Album z plakatami. Jak ci się ten podoba?
Podsunęłam mu pod nos książkę z reprodukcjami obrazów i plakatów.
- Mucha nie siada!
- Poznałeś Alfonsa Muchę! Brawo! – zareagowałam z uznaniem.
- To musiały być piękne czasy!
- I belle époque znasz! – krzyknęłam pełna podziwu.
- A to jest bardzo świeże! – powiedział Władek, kartkując album i wskazując paluchem na kolejne dzieło.
- Poznałeś Waldemara Świerzego! Fiu fiu! – gwizdnęłam.
- Dobra, Adela. Daj mi teraz spokój z tymi komiksami. Muszę poćwiczyć na hantlach. W zdrowym ciele zdrowy duch!
- Uch! Ty jeszcze dbasz o krzepę!
- I osłodź mi herbatę, bo cukier krzepi! Te kolorowe śmiesznostki tylko oczopląs mi robią, a ja muszę uważać, by ciężarek nie spadł na nogę!
- Ważne, że mi ciężar spadł.
- Że co?
- Kamień z serca mi spadł. Bo jednak nie jesteś matołem, Władku...
- Dobra, dobra. Przynieś sprężyny: muszę poszerzyć horyzonty ekspanderami!

I znów pojawiły mi się wątpliwości. Zresztą z mężczyznami zawsze jest tak: do końca nie masz pewności, czy to niedouk, czy po prostu głupek. Oczywiście protestuję przeciw każdemu z testosteronowych debili, ale w końcu do kogoś trzeba się odezwać, a czasem przytulić. To dotyczy wszystkich kobiet, które nie mają skłonności lesbijskich.
Co za smutna konstatacja...
Przepraszam.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Upchnęłam fryzurę do rozporka.

Postanowiliśmy z Władkiem lat 98 sprawdzić słynną już tolerancję poznaniaków na wszelką inność. Poznań przed laty był centrum masońskim, dziś najwięcej jest tutaj środowisk, inicjatyw, knajp dla homoseksualistów, także kibice piłkarscy deklarują gotowość serdecznego przyjęcia fanów drużyny przeciwnej. Zawsze jednak takie opinie trzeba weryfikować. Słońce ładnie przyświecało, więc łatwo namówiłam powstańca na spacer.

AK-owiec ma inny rozmiar od mojego, ale przeszłam się po sąsiadkach i skompletowałam strój dla niego. Sama już nieraz przebierałam się za mężczyznę, ale dziś chciałam wyglądać jak rockman, więc trochę czasu zajęło mi znalezienie czarnych, skórzanych spodni. Okazało się, że przeciętny rockowy elegant ma tak mały obwód uda, że w kilka pożyczonych par spodni nie udało mi się wcisnąć. W końcu jednak znalazłam odpowiedni rozmiar. Potem spłaszczyłam bandażem biust, narzuciłam czarnego T-shirta z trupią czachą, a swoje długie włosy, czyli pióra wykorzystałam na wypchanie rozporka. Warkocz łaskotał pod pachą, ale na podbrzuszu już sprawiał mi dużą przyjemność.

Władek natomiast narzekał.
- Adela, cycki mi opadają!
- Przecież masz 95 lat! Co się dziwisz?
- Szpilki mi weszły między deski!
- Zniszczysz mi podłogę, lalunio!
- A jak mi stanie na ulicy?
- Nie zatrzymuj się na przejściu dla pieszcyh!

W końcu wyruszyliśmy na spacer. Musieliśmy szybko wyjść z naszego fyrtla, bo tu wszyscy nas rozpoznawali. Co to za rockman, który ma na imię Adela? Co to za fanka w miniówce o imieniu Władek? Ponadto mieliśmy zweryfikować tolerancyjność poznaniaków, a w dzielnicy wszyscy wiedzieli, jakie mamy układy, więc i tak nikt by nie podskoczył. Wyniki badań byłyby nierzetelne.
Doszliśmy do ulicy Kolejowej, która mieści się już w sąsiedniej dzielnicy, czyli na Łazarzu. Wystarczyło przejść kilka kroków, byśmy poczuli rozpoczęcie socjologicznego eksperymentu. Zaczepił nas mężczyzna lat około 55.

- Proponuję zabawę. Wszyscy pokażmy, co mamy w rozporku.
- Ja mam stringi – obruszył się Władek.
- Zmykaj stąd, zboczeńcu – rzuciłam falsetem do przypadkowego przechodnia.

Potem z jednej łazarskiej bramy padła propozycja trójkąta, usłużne dzieci pomagały AK-owcowi poprawić szew prawej pończochy, która okręcała się na zgrabnej nodze powstańca, kramarka z Rynku Łazarskiego wręczyła nam bukiet tulipanów, a kibice w niebieskich szalikach zaproponowali nam honorowe miejsce na głównej trybunie stadionu miejskiego, oferując mi zawiązanie warkoczyków na kosmyku włosów w rozporku. W ten oto sposób doszłam do wniosku, że porządni są tylko zboczeńcy. Tylko ich stać na tolerancję.
Nigdy przeciw nim nie zaprotestuję.

niedziela, 2 lutego 2014

Futro z kejtra.

- Dobzie smakuje zupa?
- Ja poproszę o dokładkę, panie Li Lu – odpowiedział Władek lat 98, siorbiąc resztki gorącej potrawy z przekrzywionego w niekulturalny sposób plastikowego talerza.

Śledztwo dotyczące wieszania psów doprowadziło mnie do jedynej na poznańskiej Wildzie chińskiej restauracji „Skośny przysmak”. Wzięłam ze sobą AK-owca, bo to dobry pies gończy na ludzi, którzy wieszają psy. Li Lu wprawdzie robił wrażenie sympatycznego człowieka, ale naprawdę sympatyczni są tylko ci, co mają w swoim mieszkaniu jakieś zwierzę. Li Lu nie miał żadnego czworonoga. Ja podobnie, ale w ramach rekompensaty codziennie zapraszam do siebie Władka. Nie wiedziałam tylko, kogo zaprasza do siebie właściciel „Skośnego przysmaka”. Może jakiegoś hycla? Li Lu posiadał sympatyczny uśmiech, trzy dziurki w nosie oraz chytre spojrzenie, za którym mógł ukrywać skośne sumienie.

- A pani jak smakować? – spytał usłużnie Li Lu.
- Dobra, dość tej zabawy. Chcę pogadać o psach – odpowiedziałam.
- Barzo lubić pisky – Li Lu oblizał swoje spierzchnięte wargi.
- Chyba husky? – wtrącił się powstaniec.
- Pisky? – spytałam. – Nie chcemy rozmawiać o polityce. Zresztą my w Poznaniu nie przepadamy za PiS. Nie lubimy też wieszania psów.
- Ja nie winien.
- Zdradził się pan. Ma pan trzy dziurki w nosie!
- No to cio?
- Trzy dziurki w nosie mają psy na psy.
- Pani kupić futro?
- Po co? Zima już mija.
- Zima niegługo znów tuź tuź.
- Ja bym kupił futrzaną czapkę – zastanowił się AK-owiec. – Potrzebuję czegoś poważnego na głowę. Paracetamol mi nie wystarcza. A futro z norek?
- Woli mieć łeb szorstkowłosy czy pudelkowaty?

I wszystko stało się jasne. Tropy przestępcy winnego wieszania psów w naszej dzielnicy prowadziły z Wildy do Państwa Środka. Nowy pieski szlak. Nie wiedziałam, jak zaprotestować. Na razie złożyłam zamówienie na drugie danie. I wysłałam dyskretnie SMS-a do dzielnicowego Marcina Maciusia. To prawdziwy pies, który potrafi popędzić kota.