sobota, 26 stycznia 2013

Czy ja trzymam przez serwetkę?

Dzisiaj to mnie zachciało się zakląć siarczyście, po tym jak Władek lat 97 znowu zapaskudził smarkiem obrus w salonie. Że on ma gdzieś moje bieżniki, a Zapolskiej nigdy nie czytał, to wiem – niejednokrotnie obwieszczał to bez wstydu i zażenowania. Chciałam potraktować siwego drania zasłużonym „cha”, ale dość mam chamstwa narodu polskiego, więc werbalnie wysmagałam go tak: „Ciebie wstyd byłoby trzymać w odosobnieniu, a co dopiero wśród ludzi!”. A on na to tylko roześmiał się bezczelnie.

- Dość tego, Benku! – wrzasnęłam.
- Adela, czy ty masz sklerozę? Zapomniałaś, jak mam na imię?
- Powinnam zbiczować cię pospolitym „cha”, ale jestem kulturalną kobietą i żadnego „cha” z moich ust nie usłyszysz!
- Benek, co za głupie imię – prychnął AK-owiec, czując cały czas skutki ciosu Benkiem.
- Znałam dwóch Benków i każdy z nich był wielkim „cha”. Od dziś jesteś dla mnie trzecim Benkiem!
- Ta twoja kultura osobista zaprowadziła cię na manowce – pieklił się AK-owiec.
- Mów do mnie jeszcze – odśpiewałam mu Asnykiem i Niemenem w jednej osobie. Mojej osobie.
- Nawet Benka trzymasz przez serwetkę!
- Niby co? – żachnęłam się. – To żeś, Benku, przesadził! – wykrzyknęłam.

Wzięłam szmatę, pod kranem zmoczyłam ją, by bardziej bolało i zdążyłam kilka razy zdzielić Benka-Władka po jego odpychającej dziś facjacie. On jednak szybko pierzchnął. Wiedział, że ze mną nie ma żartów.

Potem siedziałam samotnie, zadręczając się myślami. Spokoju nie dawało mi oskarżenie Władka. W duchu wydawało mi się, że ma on trochę racji. Że ja jednak trzymam Benka przez serwetkę i nie nazywam rzeczy po imieniu. Bałam się takiej prawdy. Miałam przecież dobre rozeznanie, zawsze wiedząc, w którym żołądku trawka z żubrówki piszczy. Zatem dobrze diagnozowałam, ale na recepcie pisałam łaciną? Kulturalną, ale niezrozumiałą dla innych? Postanowiłam skonsultować się.

tomasz.ka to mój krewniak, huncwot i łapserdak, ale jednak kandydat na Prezydenta RP w 2015 roku. Taka persona powinna znać prawdę. Wystukałam na klawiaturze telefonu jego numer i po krótkiej chwili usłyszałam głos najwyższego dostojnika in spe w państwie. Nawet nie przywitałam się, tylko od razu przeszłam do sedna.

- Kochasiu, czy ja trzymam Benka przez serwetkę?
- Ciociu, to nie był mój pomysł, lecz twój, a ja w końcu zgodziłem się być prezydentem. Od tamtej chwili oboje robimy w polityce.
- No tak.

Huncwot 2015 wyjaśnił mi wszystko. Krótko, dobitnie i jasno. Ja dzierżę Benka przez serwetkę, bo muszę trzymać dygnitarski fason. I niech to nikogo nie oburza, bo wtedy to ja zaprotestuję. Czy jednak protestować też mam przez serwetkę? Ładny gips. Chyba muszę jeszcze raz zadzwonić do prezydenta...

piątek, 25 stycznia 2013

Sprawunki.

Mam lat 73+, ale jestem bardzo wysportowana. To wszystko przez zarządców sklepów, którzy dbają o moją kondycję fizyczną i stan ducha. Dziękuję handlowcom za rozciągnięte ścięgna, kręgosłup obudowany mięśniami, stalowe bicepsy i uda mocarne. Dziękuję.

Do sklepu lubię chodzić z Władkiem lat 97. To drągal, który potrafi z daleka zobaczyć każdą okazję. Jest moim okazyjno-promocyjnym AK-owcem. Jego głowa wystaje ponad regały i zawsze dostrzeże jakiś zakurzony towar, który udaje nam się kupić potem po przecenie.

Dziś poszliśmy do pobliskiego Piotra i Pawła.
- Widzisz coś?
- Nie.
- To wyjątkowo czysty sklep. Mówiłam ci, żebyśmy poszli do Biedronki – powiedziałam z wyrzutem.
- Adela, nie marudź, przecież nie przyszliśmy nie po zakupy, lecz dla gimnastyki. Dobrze grzeją, mamy wózek, gdzie można rzucić palto, światło jest mocne, więc chce się żyć, muzyczka leci miła, pozostaje tylko brać się do ćwiczeń.

Wyjęłam z kieszeni kartkę i zarządziłam.
- Dziś zaczniemy od ćwiczeń sypanych. Uwaga, kto pierwszy znajdzie najtańszy ryż?! Raz, dwa, trzy!

Wózek zawsze ustawiamy w kącie sklepu i to jest nasze miejsce startu. Potem idziemy krokiem Korzeniowskiego do wybranej alei i szukamy najtańszego produktu. Po towar nie schylamy się, lecz przysiadamy, jak ciężarowiec. Podobnie wstajemy i wygrywa ten, kto pierwszy ułoży towar w wózku.

- Wygrałam – pisnęłam z radością, gdy Władek podbiegł ze swoim ryżem. Podniosłam ręce w triumfalnym geście, ale już po chwili znów byłam skoncentrowana przed następną konkurencją. – Teraz czas na najtańszy proszek do prania rzeczy kolorowych. Szukamy trzech opakowań 1-kilogramowych. Uwaga! Raz, dwa, trzy, start!

Władek lat 97 na proszkach nigdy nie przegrał, tym razem również poległam. Potem biegaliśmy po groch, dwa kokosy, musli i komplet garnków emaliowanych. Wózek się wypełniał, a stan rywalizacji był remisowy – 3:3. Nadszedł czas dogrywki. Byliśmy już zmęczeni, zadyszani i spoceni. Od przysiadów bolały mnie uda, a ramiona i bicepsy od noszenia towarów na wyciągniętych rękach.

- Władek, o zwycięstwie zadecyduje paragon fiskalny powyżej 150 złotych. Start!

Podbiegliśmy do kas, każde z nas obstawiało inne stanowiska, i z wywieszonymi jęzorami czekaliśmy na zasobnych klientów. Sklep był na Wildzie, dlatego czekaliśmy aż 28 minut. Wygrał Władek, ale ja się nie martwiłam, bo już wysapałam zmęczenie i czułam się wspaniale. Pozostało tylko rozciąganie po wyczerpującej gimnastyce.
Podjechaliśmy z wózkiem do regału ze zdrową żywnością i na najwyższą półkę upychaliśmy nasze proszki, groch i inne musli. Staliśmy na paluszkach, rozciągając mięśnie nóg. Wspaniałe ćwiczenie. I wtedy podszedł ktoś z obsługi sklepu.

- Co państwo robią?
- Odstawiamy towar – odpowiedziałam. – Ja protestuję przeciw tak wysokim cenom! I to gdzie?! Tu na Wildzie! Nieprędko się tu pokażemy ponownie.

Wzruszyliśmy ramionami, odzialiśmy palta i wyszliśmy ze sklepu. Przed naszymi oczami ukazał się Lidl – miejsce naszej kolejnej gimnastyki.

czwartek, 24 stycznia 2013

Kto stęka?

- Jak sądzisz, Władku? – spytałam powstańca lat 95. – Czy Elvis Presley stękał? A Leonid Breżniew?

AK-owiec zakrztusił się pączkiem zaserwowanym przeze mnie na drugie śniadanie, ale zareagował szybko, plując nerwowo dookoła drobnymi cząstkami świeżego wypieku z nadzieniem ajerkoniakowym.

- Pierwszy sekretarz na pewno miał zaparcia, a Elvis dziwnie kręcił nogą... Obaj chyba stękali przed mikrofonem, tylko, że ja nie mam słuchu...
- To w ogóle było pokolenie stękaczy. Taka epoka czy co? – zastanowiłam się.
- Ech, Adela... Czy ty nic nie pamiętasz? Człowiek wówczas mało chciał widzieć i podobnie niewiele słyszeć. To w prostej linii prowadzi do stękania. Gdyby taki Elvis usłyszał poprzez decybele swego śpiewu i przytupu, że stęka, to by przestał kręcić nogą.
- Czyli Presley nie miał słuchu?
- Na pewno był ślepy. W końcu kręciła się wokół niego niejedna biała laska.
- A ta Metyska?
- Chyba go mylisz z Ray Charlesem... – wystękał Władek.
- Tak w ogóle, to najbardziej nie lubię łyżwiarzy figurowych. Te ich stękające potrójne rittbergery, salchowy, toeloopy... Swoje pokazy muszą zagłuszać muzyką.
- Przyznam się tobie, że też stękam, gdy sąsiad wyprowadza na spacer swojego rottweilera.
- Wydaje się, że stękanie przechodzi z pokolenia na pokolenie. Stękał Adam, stękała Ewa, Noe i Matuzalem chyba też, a już na pewno stękał Mieszko I, gdy musiał wybijać zęby wyznawcom Światowida, by przeszli na najlepszą wiarę. I okazuje się, że ty też stękasz.
- To wszystko przez migrację literki „s”.
- Jak to?
- Gdy ktoś stęka, to oznacza, że w imadle jego egzystencji trzyma go tęska.
- Znaczy tęsknota?
- Dokładnie. Ludzie tęsknią za smakiem budyniu z dzieciństwa, widokiem czołgów na ulicach, wczasami pod gruszą, zegarkami marki Ruhla, „Karuzelą”, „Trybuną Ludu” oraz „Szpilkami” i zaczynają stękać.
- Ja tęsknię za miłością czystą.
- Skoczyć po pół litra?
- Nie trywializuj moich tęsknot! A za czym ty tęsknisz?

Władek głęboko się zastanowił, po czym szczerze wyznał:

- Najbardziej tęsknię za regularnym i nie kłopotliwym wypróżnianiem się...

Na takie dictum musiałam zareagować. Zaprotestowałam. I dobrze, bo dawno już tego nie robiłam.

środa, 23 stycznia 2013

Listonosz Czesiek narzędziem Losu.

O dziewiątej rano rozległ się dzwonek u drzwi. W progu stał Czesiek listonosz. Z poważną miną podał mi list, żądając potwierdzenia odbioru. Czesław lat 37 do tej pory zawsze się do mnie uśmiechał, ale może dlatego, że dotychczas przynosił mi jedynie emeryturę, a ja dawałam mu „górkę” w ramach pocztowego napiwku. Dziś natomiast dostarczył pismo polecone i zachował się adekwatnie do wydarzenia. Pożegnałam skinieniem głowy tragarza ludzkich trosk i radości ukrytych w kopertach, wzięłam list i przeszłam do kuchni.

Słońce dziś pięknie świeci i chciałam Władka lat 97 zaskoczyć czymś oryginalnym i wiosennie kolorowym. Kupiłam w cukierni 4 tarteletki przyozdobione wielobarwnymi owocami, wróciłam do domu, potem trochę pokrzątałam się po mieszkaniu, zaparzyłam kawę z cynamonem i czekałam na przyjście mego druha. Pojawił się po chwili, kierując się marszem kiszek i uregulowanym metabolizmem. Postawiłam przed nim kawę, a jemu oczy się uśmiechnęły do kolorowych ciasteczek.

- Adela, co to za koperta?

AK-owiec jest czujnym mężczyzną, bacznie obserwującym otoczenie. Od wojny boi się zdradzieckiego ataku, dlatego oczy ma z tyłu głowy, ale po konsumpcji drugiego śniadania zwykle się rozluźnia.

- Ach, zapomniałam otworzyć.

Podeszłam do kredensu i rozdarłam kopertę. Wyjęłam przesyłkę, szybko zapoznając się z jej treścią. Oczy rozszerzyły mi się ze zdziwienia.

- Zmobilizowali mnie!
- Urząd skarbowy przysłał ci upomnienie?
- Dostałam powołanie.
- Do wojska? – zaśmiał się AK-owiec. – A może do Armii Zbawienia?
- Na świadka.
- Adela, unikaj sądów! Kto cię wrobił?
- Mam być świadkiem na ślubie Tekli lat 78.
- Och, Tekla – rozmarzył się powstaniec. – Co za pierś!
- Wychodzi za Bogumiła lat 84. Pamiętasz tego Łemka, co tu się osiedlił w 57 roku?
- Oczywiście. Nie zapomina się wariata szukającego dziewicy na żonę.
- Będę namawiała Teklę, by ubrała białą suknię ślubną.
- Ten listonosz potrafi zaskoczyć.
- To prawda. Czesław śpiewa, jak mu Los zagra.
- Władku, pójdziesz ze mną na wesele?
- Ale w tańcu to ty będziesz prowadzić.
W
tym miejscu zaprotestowałam. Cóż to za partner, który nie potrafi zatańczyć, gdy Los przygrywa weselną melodię? Kapeć, nie mężczyzna. Ot co.

wtorek, 22 stycznia 2013

Kulti Wuj.

Dietmar lat 75 dopiero przed kilku laty przyznał się, jakie jest jego prawdziwe imię. Dotąd znany był nam pod imieniem Wacław. Jego rodzice byli Bambrami, którzy postanowili zostać w Poznaniu, ukrywając się jedynie na czas przejścia Armii Czerwonej. W ten sposób Dietmar pozbył się rodziców, a sam został zmuszony do zmiany imienia na bardziej słowiańskie. Wspomnienia miał jednak mgliste, czemu nie można się dziwić, bo Dietmar lubił sznapsy, zwane u nas kielonkami czystej.

Od momentu przyznania się do pochodzenia germańskiego Dietmar wprowadził do języka potocznego akcent niemiecki, co budziło podziw i zazdrość wśród polskich kompanów od picia wódki. Biesiadowali z nim młodsi o pokolenie pijacy, więc zasłużył sobie na miano Kulti Wuja. Początkowo burzył się, pragnąc wymusić na kompanach Kulti Onkela, ale pijacki upór kolegów od kieliszka był nieugięty. Nas z Kunią lat 90 dziwił jednak ten przydomek. Dlatego gdy ujrzałyśmy Dietmara na ulicy, to szybkim krokiem podążyłyśmy jego zygzakowatym, lekko nietrzeźwym śladem, by sprawę rzetelnie i do końca wyjaśnić.

- Gdy ciebie widzę – wydyszała zmęczona tempem biegu Kunia – to na usta ciągle ciśnie mi się Wacek.
- Ich bin Dietmar.
- Jawohl – odrzekłam, chcą przychylnie usposobić do nas Dietmara.
- Z takich pierdół ród Ulricha von Jungingen wyginął. Też mu Wacek nie cisnął się na usta – szczęśliwie te sarkastyczne słowa Kunia wypowiedziała na tyle cicho, że jedynie moje sprawne ucho to wyłowiło.
- Dietmarze – przeszłam do sedna, widząc, że nasz interlokutor woli usta zanurzyć w butelce niż przeznaczyć je do rozmowy – dlaczego nazywają ciebie Kulti Wujem?
- O Heimat idzie – wyjaśnił mętnie, po czym spojrzał pożądliwie na butelczynę. – Ich muss trinken.
- Musu się nie pije. Mus jabłkowy musi popracować, by sfermentował ostatecznie i nadał się do picia – udzieliła rady Kunia.
- O ojczyznę? – zdziwiłam się.
- Ja kultywuję. No nie, muszę walnąć sznapsa!
- Ale co kultywujesz? – zatrzymałam rękę Dietmara, którą kierował w stronę wewnętrznej kieszeni, gdzie trzymał płaską setkę
Dietmar spojrzał przez chwilę na mnie trzeźwym wzrokiem.
- Kultywuję pochodzenie, Mädchen.
- Germańskie, Wacku? – spytała nieopatrznie Kunia.
- Scheiße! – bardzo brzydko zaklął Dietmar, a następnie wygulgotał całą butelkę za jednym zamachem.
- Masz fantazję, Niemcu – uznałam.
- Danke schön – odpowiedział Bamber z Wildy.

Dietmar poszedł ku swemu przeznaczeniu, wobec którego my miałyśmy stracha. Bo najgorzej, gdy karty rozdaje Teufel.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

W żywe oczy.

Trudno powiedzieć komuś prawdę w oczy, jeszcze trudniej otrzymać prawdziwą ocenę samej siebie. Wszyscy coś od ciebie chcą, prawiąc ci albo komplementy, albo podając czopek z wazeliny. Jeżeli zaś zajdziesz komuś za skórę, to wykrzyczane inwektywy też będą przejaskrawione, więc nie ma co się nimi przejmować.

Wczoraj powiedziałam Władkowi lat 97, że chcę być przez chwilę nieżywa, a on odparł, że dwie godziny powinny wystarczyć. Umówiliśmy się, że dziś to on ustawi się w ogonku oczekującym na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem. Tak się stało. Ukryta za przepierzeniem podglądałam go z balkonu, więc zauważyłam, że wśród sąsiadek czuł się jak w siódmym niebie. I to mimo wieści, którą przekazał!

Wrócił po półgodzinie do mnie i zaczęliśmy robić przygotowania do przyjęcia gości. Właściwie nie było dużej roboty, bo tylko ja zrobiłam sobie pośmiertny makijaż, przebrałam się w czarną suknię, nałożyłam buciki na niewysokim obcasie i położyłam się na stole, na którym leżał wykrochmalony biały obrus. AK-owiec zasłonił story, pozapalał gromnice, wystawił krzyż, a na koniec oplótł moje dłonie różańcem. Potem świntuszył, ale ja odpowiadałam jedynie grobową ciszą, więc mu się znudziło.
W końcu usłyszeliśmy pierwsze kołatanie do drzwi. Przymknęłam oczy, a powstaniec poczłapał do drzwi. Po głosie poznałam, że była to Elwira lat 77.

- Jezu Chryste, Jezu Chryste – biadoliła. – Nie mogę uwierzyć, że Adela nie będzie ci już robiła drugich śniadań. Pewnie jesteś głodny, Władku?
- Nie chcesz spojrzeć na Adelę? – spytał mój druh po stronie żywych.
- Ugotuję ci jajeczka, mój ty głodomorku…

Usłyszałam kolejne kołatanie i coraz więcej kobiecych głosów.
- Moja bidulka – szlochała Kunia lat 90.
- Władek, czy potrzebna ci będzie kiecka w kwiaty? Ta do kolan? – zainteresowała się
Wiesia lat 63.
- Dobry Jezu, a nasz Panie – zaczęła modlić się Malwina lat 92.
- Mam jajeczka na miękko dla ciebie, Władku – oznajmiła Tekla, która wróciła z przygotowanymi kanapkami z kuchni.
- Ty to masz tempo – pochwaliła powstańca Klotylda lat 58. – Czuję, że i mnie zawróciłbyś w głowie.

Władek pęczniał z dumy, samozadowolenie kapało mu z brody, a ślina wydzielała się jak u psa wyczuwającego ruję u suki. Płomienie świec migotały, Elwira się modliła, a mi ręce zsiniały. Zbyt mocno je zacisnęłam, ale musiałam jakoś powstrzymać się, by nie wstać natychmiast. Plan był jednak taki, żeby protest odłożyć na jutro.

niedziela, 20 stycznia 2013

Klątwa Prącisława.

Prącisław na okrągło chodził po prasłowiańskiej osadzie z interesem na wierzchu, więc nie jest dziwne, że jego skołowany syn Piast został kołodziejem. Gall Anonim łaskawie zgodził się przekupić i za 120 srebrników (inflacja) nie uwzględnił Prącisława w historii najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jak wyglądałoby to językowo, gdyby urząd się nie piastowało, lecz prątkowało? Kim byśmy mieli się chwalić przed światem? Prącim Wałęsą? Tragicznie zmarłym Prącidentem? Dlatego dobrze się stało, że po Popielu ostała się gumka myszka i Gall Anonim wymazał Prącisława z kart polskiej historii. Ktoś jednak zataił przed kronikarzem klątwę ojca Piasta – który przeczuwał swoje wymazanie z historii, patrząc z zazdrością na zakręconego syna Pomazańca – a on sam nie dotarł do źródeł historycznych i dopiero teraz sprawa ujrzała światło dzienne.

Mieliśmy poważne miny, a głowy były wtulone w ramiona. Najbardziej strapiony był Prezydent 2015, dlatego staraliśmy się go z Władkiem lat 97 pocieszyć.

- Może klątwa Prącisława dotyczy tylko władców dynastycznych?
- A ten fragment? – żachnął się huncwot, cytując przepowiednię Prącisława. – „Po prąciu poznacie króla, bo z niego musi być Ce Cha, a cecha ta przytłumi mu rozsądek, żądze wszelakie przedkładać będzie nad dobro swego plemienia, a trwać to będzie póty władcom nie wykastruje się libido”. I ja mam w tym uczestniczyć?
- Nie musisz się zgodzić na kastrację – zauważył rozsądnie Władek.
- Na to żaden prezydent się nie pójdzie, ja też nie jestem szaleńcem. Mnie przed oczami staje inny problem: mam być kolejnym ce cha na szczycie władzy?
- Czy można jakoś zdjąć klątwę Prącisława? – spytałam.
- „Jeżeli gabaryt prącia władcy nie będzie satysfakcjonujący – kontynuował czytanie tomasz.ka 2015 – to może zrzec się tronu, ze swym malutkim prątkiem oddając się sztuce.” Czyli moją jedyną alternatywą jest gruźlica! Miałbym pluć krwią i sczeznąć w przytułku?
- To może uczyń słabość siłą? – zaproponowałam.
- Niby jak?
- Przyznaj przed społeczeństwem, że jesteś ce cha, ale nie byle jaki ce cha.
- Elektorat tego nie kupi – huncwot zareagował sceptycznie.
- Kupi – przekonywałam Prezydenta 2015. – Ludzie zwykle wiedzą, że ce cha to ce cha, oddając głos na podobnego sobie. Powiem więcej: Polacy są gotowi wielbić ce cha, ale muszą poczuć jego szczerość.
- „A lud brać będzie przykład ze swego władcy, bo to jego cecha.” – tomasz.ka zakończył czytanie przepowiedni Prącisława.

Pokiwaliśmy zgodnie głowami, wcale jednak nie będąc usatysfakcjonowani wynikiem rozmowy. Klątwa Prącisława nas przybiła. Mnie osobiście tak mocno, że w akcie sprzeciwu nigdy bym nie przyznała Prącisławowi obywatelstwa polskiego. Mam nadzieję, że żaden ce cha z parlamentu nigdy nie wystąpi o jego rehabilitację.