sobota, 26 maja 2012

Prasówka.

Jesteśmy tak łase na świeże pieczywo, że wstajemy o świcie. Koniec maja to piękny czas w roku, gdy słońce wstaje najszybciej, a my – kobiety z Wildy – budzimy się razem z ptakami: srokami, jaskółkami, wilgami, ale nie gołębicami. Ciotki utożsamiające się z gołębicami może stoją w innych ogonkach, w naszej kolejce na pewno nie! Gołębice niech se gruchają w innych dzielnicach, niech brudzą balkony na Jeżycach, poznańskim Starym Mieście i Ratajach, niech zakładają gniazda na Piątkowie. Od Wildy wara!

Wielu chłopaków z naszego fyrtla nazywa nas skowronkami. Niesłusznie. Jesteśmy sowami, które chodzą później spać. Tak jak było w pradziejach, tak my jesteśmy pra-sówkami. I zaczynamy świt od prasówki, potem zakup świeżego pieczywa, szybkie śniadanie, a następnie idziemy nyny, czyli spać.

Pierwsza dostawa do mojego sklepu spożywczego na dole to nie elegancki Heniula, który prowadzi furgon ze świeżym pieczywem z mosińskiej piekarni, lecz Gustaw lat 48 w starym citroenie, który podjeżdża do żółtej skrzynki obok drzwi do sklepu, wybiera z niej gazety z poprzedniego dnia i kładzie na nią świeżą dostawę makulatury. Mamy układ z właścicielem sklepu, więc bez skrępowania każda z nas bierze egzemplarz gazety i zagłębia się w lekturze.

– O ja cię! – krzyknęła zaczytana Kunia lat 90. – Prezydent Poznania wczoraj był na działce i udanie grillował bakłażany! Zuch! Światowiec, a przy tym działkowiec. Uwielbiam takich facetów!
– Kocham śledzić statystyki – przyznałam się. – Wczoraj 99,7% pieszych w Poznaniu bezpiecznie przeszło na drugą stronę ulicy! To był dobry dzień. Oby dziś szczęście nadal nie opuszczało piechurów.
– Zaczynam lekturę od działu kultury – obwieściła Malwina lat 92. – Wczoraj na żadnym z koncertów nie zerwała się struna w instrumentach smyczkowych. To był jeden z lepszych dni w roku!
– Choć jestem dewotką, to lubię sport – zarzekła się Elwira lat 77. – Szczególnie podniecam się przy sukcesach wioślarzy. Wyobrażam sobie jak z nimi wiosłuję, krople wody spadają mi na biust, czuję głębię jeziora na poznańskiej Malcie i pęd wiatru we włosach. Najbardziej chciałabym wystartować we dwójce mieszanej.
– Jest taka? – spytałam.
– Na tym świecie nic nie jest niemożliwe.
– Ja śledzę ogłoszenia towarzyskie – wyznała Gertruda lat 59. – Imaginuję sobie, że raz jestem cycata, a innym razem też osiągam przyjemność. I nie podaję przy tym swojego numeru telefonu!

I tak zaczynamy dzień. Od pra-sówki. A sówka to mądre ptaszysko, choć o tej porze już nieco niewyspane i ziewające. Ale trzeba jeszcze poczekać na Heniulę. Potem śniadanko i nyny. Ale o tym już pisałam.

Dobradzień.

piątek, 25 maja 2012

Wykolejkowicze.

Usłyszałam o nich 3 tygodnie temu. Plotki nadeszły z sąsiedniego Łazarza, miejsca trochę mniej porządnego niż poznańska Wilda, ale zamieszkanego przez pyrlandczyków równie ceniących sobie ład i spokojny żywot. Wykolejeńcy kolejkowi pojawili się znienacka, po kolei dezorganizując wszystkie ogonki przed sklepami na Łazarzu. U nas stoi się tylko przed spożywczymi, ale na Łazarzu wykolejowicze rozwalili kolejki także przed sklepami z obuwiem, metalowym z gwoździami oraz kilkoma perfumeriami. Gdy 2 dni temu usłyszałam, że grasowali na ulicy Kolejowej, to przeczuwałam, że zaraza może pojawić się i w naszej dzielnicy.

– Słyszałam, że wykolejkowicze zrobili wczoraj grandę na ulicy Fabrycznej! – Kunia przyniosła groźną nowinę.
Zasępiłyśmy się.
– Ale co oni robią, że udało im się rozwalić wszystkie koljeki? – zastanowiłam się.
– Rozmawiałam ze szwagierką, która mieszka przy Parku Wilsona – powiedziała Gertruda lat 59. – Ona twierdzi, że nie są zbyt monstrualni, ale za to bardzo hałaśliwi i plują na chodnik.
– Nie z takimi łobuzami sobie poradziłyśmy! – wyraziła się chełpliwie Malwina lat 92. – Zafundujemy im reedukację!
– Nie wiemy, jak w istocie wygląda zagrożenie – powątpiewałam. – Plucie i nie największe gabaryty wskazują, że mogą używać innych sił rażenia, a nie jesteśmy na to przygotowane. Co jeszcze mówiła jeszcze twoja szwagierka? – zwróciłam się do Gertrudy.
– Zawsze pojawiają się w grupie. Jest ich siedmiu.
– Siedmiu krasnoludków – zakpiła Malwina. – Cha cha cha.
– Siedmiu wspaniałych – szepnęła zatrwożona Elwira lat 77.
– Szwagierka też tak ich nazwała: siedmiu mało wspaniałych.
– Mało wspaniałych? – zdziwiła się Kunia. – Jak można być mało wspaniałym? Jest się albo mało, albo wspaniałym.
– Dawno nie czułam takiego niepokoju – przyznałam się.
– Podobno są gotowi do gwałtu – Gertruda ciągnęła zasłyszane plotki od szwagierki.
– Kto by się bał gwałtu! W naszym wieku? – odrzekła frywolnie Malwina.
To właśnie ona pierwsza ich spostrzegła. Po wyrazie jej twarzy, tym przerażeniu i dzikiej trwodze malującej się na 92-letnim obliczu, rozpoznałyśmy, że zagrożenie nadciąga. Malwina pierwsza dała nogę. My podążyłyśmy najpierw za jej wzrokiem, a potem umknęłyśmy do najbliższych bram, przeczekać kataklizm. A siedmiu mało wspaniałych podreptało do naszego spożywczaka, kupili siedem czteropaków piwa i po chwili oddalili się nad Wartę.

Miałyśmy nadzieję, że upiją się na tyle, że pokonają wpław rzekę i straszyć zaczną na Ratajach. Marzyłyśmy, by spokój znów wrócił na Wildę.

czwartek, 24 maja 2012

Komisja.

Mieszkanie Malwiny lat 92 nadawało się do naszej inicjatywy najlepiej. Długi korytarz, jeden mały pokój z boku, który przeznaczyłyśmy na szatnię, a na końcu salon, w którym ustawiłyśmy stół prezydialny przykryty zielonym płótnem. Zagrałyśmy w marynarza i wypadło na Kunię lat 90, że będzie przewodniczącą komisji. Z Malwiną usiadłyśmy po bokach pani przewodniczącej. Rolę portierki odgrywała Elwira lat 77. Wprowadzała kolejnych delikwentów do szatni, odbierała od nich ubranie i kierowała do salonu, przekazując ich w ręce ubranej w biały kitel Gertrudy lat 59. Ją mianowałyśmy felczerem. Miała za zadanie sprawdzić ilość woskowiny w uszach, wielkość bicepsa i uda oraz stan żylaków odbytu. Potem bezrobotny stawał przed nami. Bo nasza akcja miała na celu wydanie zaświadczenia, że bezrobotny z poznańskiej Wildy jeszcze może. Pracować może.

– Imię? – spytała Kunia.
– Szczęsny.
– Niech pan nie zasłania ptaszka – pouczyłam aplikanta. – Oka nam pan nie wykole, a może znajdzie się miejsce u jubilera Kruka.
– Nazwisko?
– Szczęsny.
– Proszę się nie powtarzać. Imię?
– Szczęsny.
– Nazwisko?
– Szczęsny. Szczęsny Szczęsny. Nazywam się Szczęsny, a mamusia na chrzcie dała mi imię Szczęsny. Jestem Szczęsny Szczęsny.
– Musimy temu nieszczęśnikowi pomóc – szepnęłam do reszty komisji. – Z takim nazwiskiem nadawałby się kolektury Lotto.
– Długo jest pan na bezrobociu? – tym razem Malwina zadała pytanie.
– Dotknęła mnie kumulacja nieszczęścia. Ostatni raz pracowałem w 1983 roku w punkcie repasacji pończoch. Potem pracowałem tylko dorywczo jako szatniarz w bibliotece osiedlowej.
– Pan Szczęsny ma hemoroidy – wtrąciła się felczerka Gertruda. – Odradzam pracę fizyczną.
– Niedobrze, nadawałby się pan radnego miejskiego, ale oni dużo siedzą – zafrasowała się Kunia.
– Wnioskuję o przyznanie kategorii K – wnioskowałam. – Patrzę na pana ptaszka i myślę, że spełniłby się pan jako kanar.
– Pasi mi to! – ucieszył się Szczęsny Szczęsny.

Wystawiłyśmy zaświadczenie i skierowanie na wyjazd na Kanary, a potem przyjęlyśmy kolejnych biedaków. Bezrobotnych na Wildzie jest niemało, ale my zmienimy ten stan. Wyprzedzimy inne dzielnice i będzie szczęście.

Szczęście szczęście.

środa, 23 maja 2012

Jezus używałby prezerwatyw!

– Kto jak kto, ale ON, by to robił! – Kunia była święcie przekonana do swojej racji. – On by używał! Tak!

Stałyśmy jak co dzień rano w kolejce do sklepu spożywczego, oczekując na dostawę świeżego pieczywa. Ostatnie dni były bardzo ciepłe i nie za bardzo mi się podobało, że Kunia już o świcie podgrzewa atmosferę.

– W żadnym wypadku! – oburzyła się bogobojna Elwira lat 77. – Grzeszysz, Kunia! Świętokradzisz!
– Świętokradzisz? Ze wsi jesteś? – Kunia próbowała ośmieszyć swoję ideową przeciwniczkę.
– Jezus też był ze wsi! W żłóbku się urodził! Ludzie ze wsi nie używają gumek! – zgrabnie odcięła się Elwira.
– Z teologicznego punktu widzenia – wtrąciłam się – nie byłoby dobrze, gdyby Jezus się rozmnożył.
– Niby dlaczego? – zainteresowała się Malwina lat 92.
– Masa boska by się rozdzieliła na zbyt wiele jednostek kultu.
– Nie rozumim.
– Rozumim? – powtórzyła Kunia. – Elwira, ty naprawdę jesteś ze wsi!
– Nie ma się o co kłócić – starałam się pogodzić dwie dyskutantki – wieś to mniejsze miasto, a nasz prezydent to trochę ładniej ubrany sołtys.
– Ja też nie pojmuję – rzekła Malwina.
– Teraz mamy Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Gdyby Jezus nie używał gumek miałybyśmy Boga Wnuka, Prawnuka i Praprawnuka. Ponadto władza świecka starałaby się ich wykorzystać, umieszczając Boga Praprawnuka na sztandarach swojej partii.
– Ale Jezus nie bzykał! – oponowała Elwira.
– Chrystus na Ziemi był człowiekiem – cierpliwie wyjaśniałam. – Musiał czuć pożądanie i przynajmniej kilka razy obudził się rano z przyjemnym wzwodem. Uważam, że to musiało dać mu do myślenia.
– To prawda, Jezus nie mógł być głupi – poparła mnie Kunia.
– Pismo nic o tym nie mówi! – nie zgodziła się Elwira.
– O takich rzeczach się nie pisze – odpowiedziałam.
– To prawda – przytaknęła Malwina. – Adela, chyba tego nie opiszesz na blogu?
– Nie wiem, moje pisma nie są natchnione.
I w duchu zaprotestowałam. Bo jak zdobywa się natchnienie? Gdzie można je kupić? Ile kosztuje? Z chęcią bym nabyła, odkładając pieniądze z kilku emerytur.

Czy ktoś mi pomoże?

wtorek, 22 maja 2012

Smykałka smyka.

– Szkoda, że Palikot nie ma postury kulturysty – odezwała się Kunia lat 90.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym na poznańskiej Wildzie, oczekując na przyjazd kierowcy Henia lat 33, który zawsze śpieszył się, dociskając pedał gazu w swoim dostawczaku, by przywieźć nam jeszcze ciepło pieczywo z nocnego wypieku. Heniula. Kochany chłopak.

– Gdyby przy swoim umyśle był fizycznie Pudzianem – ciągnęła moja przyjaciółka – to mógłby zostać najważniejszym kibolem w kraju. A tak to go inni wygwiżdżą. Szkoda, że akurat teraz zbliża się Euro. Janusz nie zdąży popracować nad masą.
– Niby kto jest najważniejszym zadymiarzem? – prychnęła Malwina lat 92. – Nie ma lepszego kibola w kraju nad Palikota!
– Ole, ole, ole, ole! Ja pinkolę! Palikocie! Cię pinkolę! – zanuciła Elwira lat 77.
– To nowa „Ballada o Januszku”? – zaciekawiła się Gertruda lat 59.
– Zaraz, my się nie zajmujmy polityką! – zaoponowałam. – Porozmawiajmy o Heniu, który za chwilę przywiezie ciepłe bułeczki.
– Heniu czytał kiedyś „Ozon”, a teraz jak tlenu szuka partnera na bal pomaturalny. Na Wildzie ciężko znaleźć geja – obwieściła dobrze poinformowana Malwina.
– To w końcu Heniu skończył liceum dla dorosłych? – ucieszyła się Elwira.
– Palikot ma smykałkę – powiedziała Kunia. – Jest tak utalentowany, że będzie wkrótce w stanie pożenić kiboli z gejami. Gej też kibol, a kibol też gej.
– Palikot to specjalista od wykluczeń – orzekłam. – Przez to, że dokonał apostazji, skonfrontował się z Kościołem i tym samym wykluczył księży z gejowskiego światka. Jak się okazuje ze słów Kuni, to usunął ich także ze świata kibolskiego.
– Też się czuję wykluczona – poskarżyła się Elwira. – Jestem w końcu dewotką.
– Ten smyk wykluczając różne grupy, w końcu zniechęci do siebie grupy, które są przeciw wykluczeniom – kończyłam swój wywód. – Słyszałam, że feministki już kręcą nosem, a posłanka Anna Grodzka boczy się na Januszka.
– Widzisz, Kunia – wtrąciła się Malwina. – Palikot ma smykałkę do samobója. Kto specjalistę od trafień do własnej bramki chciałby w polityce? No kto?
– Smyk ma 180 milionów złotych, to chyba musi mieć smykałkę?
– Ale pieniądze trzyma w rajach podatkowych! – odpowiedziała Elwira. – Palikot ma parcie na raj, ale nie raj dla wszystkich tylko dla niego.
– Rajski ptaszek – szepnęła Lwinka.
– A tu piekiełko – stwierdziłam. – Żaden smyk sobie z tym nie poradzi. Szczególnie taki mało wiarygodny.

W tym momencie podjechał furgon z piekarni. Heniu wysiadł z samochodu, otworzył pakę i zaczął zanosić kosze z pieczywem do sklepu. My podeszłyśmy do szoferki. Tuż przy kierownicy miał przyklejone nowe zdjęcie. Fotografia przedstawiała zdjęcie przystojnego bruneta. Z twarzy nawet podobny był do Palikota, ale miał bujnego wąsa. Zrozumiałyśmy, dlaczego Heniu tak wesoło pogwizdywał pod nosem.

poniedziałek, 21 maja 2012

Powstrzymywanie wypadania włosów.

Ireneusz lat 58 poprosił nas z Kunią lat 90 byśmy pomogły zastopować mu wypadanie włosów. Miało to miejsce na ławeczce w skwerze przed kościołem. Zawsze staramy się pomóc potrzebującym, więc teraz też nie odmówiłyśmy. Trzymałyśmy na zmianę głowę Irka, ale to było męczące i nieprzyjemne.

– Irek, ty masz tłuste włosy! – rzekłam z wyrzutem.
– Najwięcej kłaków wypada mi podczas mycia głowy. Staram się tego unikać. Podobnie jest przy czesaniu, ale jak masz tłuste włosy, to ułożysz sobie fryzurę samą dłonią. Nie chcę mieć łysej glacy, więc też nie używam grzebienia.
– Ja lubię łysoli – przyznała się Kunia. – Są tacy seksowni. Dałabym się pokroić za Fantomasa.
– Długo jeszcze muszę trzymać? Kunia, zamień mnie, bo mi ręce opadają!
– W biedzie poznajesz wartość kumpli – pożalił się Ireneusz. – Żaden nie potrzymał dłużej niż 5 minut.
– Twoim kompanom ręce się trzęsą. Mogliby poczynić więcej szkód niż pożytku.
– Eee, to nie to. Trzmając w rękach mój łeb nie mogli strzepać ćmika. Gryźli papierocha w zębach, a żar lądował na moich włosach.
– Gdyby włosy były suche, to łatwiej mogłoby się zająć. Jak chrust w lesie – stwierdziła Kunia. – Dobrze, że nie myłeś czupryny, bo mógłbyś ją mieć ognistą. Spalił byś się.
– Wstyd by mi było bez włosów.
– Ty go chwalisz, że ma tłuste kłaki? – zdziwiłam się.
– Adela, teraz ty mnie zmień! – zażądała Kunia.
– Irek, a sam nie możesz się trzymać?
– Ściskam głowę, gdy doświadczam chwil w samotności. A że jest ich coraz więcej, wspominałem przecież, że kumple mnie omijają, to zaniedbuję inne części ciała. A one też się czują samotne.
– Irku, wyciągnij ręce z kieszeni!
– Chcecie mnie opuścić?
– Cholera, Kunia, nie masz jakiejś chusteczki. Ręce mi się lepią.
– Chodźmy do kropielnicy.
– Zaraz, kochana, wpadłaś na wspaniałą myśl! – cieszyłam się. – Irek, ty musisz zacząć myć głowę, ale w wodzie święconej. Będziesz czysty i kudłaty. I dłonie odzyskają wolność. Będziesz znów mógł się dotykać bez granic.
– Bez granic czasowych?
– Terytorialnych też. To jak, idziesz z nami do kościoła?

Ireneusz wahał się tylko przez moment. Potem podjął męską decyzję, a my pomogłyśmy zmyć mu łój w wodzie w kropielnicy. Radowałyśmy się, że problem powstrzymywania wypadania włosów oddałyśmy w ręce Pana. To mogła być najskuteczniejsza kuracja. Czas pokaże.

niedziela, 20 maja 2012

Wiara, nadzieja, szlompa.

Niedzielę, czyli dzień święty spędziłam jak zwykle. Prawie cały dzień przeleżałam na krzyżu. Leżenie na krzyżu może jednak po jakimś czasie wyjść bokiem, więc obracałam się na brzuch. Wtedy bolał mnie kark, bo głowę musiałam wykręcać to w lewo, to w prawo (jak chciałam ułożyć się prosto z nosem na poduszce, to brakowało powietrza). Leżysz z głową wykręconą w bok i patrzysz na listwy przypodłogowe. Dostrzegasz wtedy kurz, koty niemalże, ale dziś przecież niedziela, dzień święty, to przecież nie weźmiesz się za sprzątanie. Zatem znowu się odwracałam i leżałam na krzyżu. Bezmyślnie patrzyłam się w sufit, bo myśli o stygmatach spiesznie od siebie odsuwałam. Potem zaczęłam bać się o odleżyny, bo nie mam nikogo, kto by mnie wyklepał, nacierając wcześniej plecy spirytusem. I ten strach spowodował, że wstałam.

Najpierw myślałam, by ułożyć się na parapecie, ale wyprałam czerwoną powłoczkę od mojej poduszki, więc sobie darowałam. Pomyślałam, by znów się położyć, ale przemogłam się, bojąc się, że myśli o stygmatach powrócą. Która kobieta chciałaby mieć rany na dłoniach i stopach?! Wystarczą blizny na sercu, które mężczyźni nam zafundowali. Mężczyźni. Same Jezuski! Świętoszki. Na początku pojawia się taki oryginalny Budda, ale za chwilę, dosłownie po kilku dniach już słyszysz ryk: "Allah akbar" i ów uroczy wcześniej pan chce ci nałożyć burkę. Wzbudzają wiarę, dają nadzieję, pozostawiają szlompę, czyli po poznańsku brudną wodę. Nagle spostrzegasz, że nie wiedzą, co to ablucja, bo wannę przyjmują incydentalnie. Przeważnie wtedy, gdy proponujesz poważną rozmowę. Wtedy uciekają. Te parszywe, jałowe, bezmyślne i na dłuższą metę mało przydatne monstra.

Tchórze!

Karykatury, kreatury, zarosłe kamieniem części armatury. Ćpuny, kołtuny, synusie mamuni. Ochleje, cicisbeje, metroseksualni i geje. Głupole, kibole, chlejący jabole. Ordynusy, sługusy, memeje, świrusy. Futboliści, pianiści, wtrętni onaniści. Dzicy ogrodnicy z natręctwem szpicy. Kolesie, obwiesie, ciągle ich niesie. Nawiedzeni, odurzeni, nie mają grzebieni. Kłamczuchy, świntuchy, nudziarze i juchy. Uff!

Laurem dureń nie zakwitnie!

Podeszłam do telefonu. Wykręciłam numer. Zabrzmiał sygnał w słuchawce, po chwili usłyszałam tubalne "halo".
- Władek, właśnie zrobiłam drinka. Wpadniesz?

No i zaczęła się niedziela. Władek wpadł. AK-owiec lat 96 w każdą niedzielę wpada, ale ja wolę, gdy czyni to z drinkiem w ręku. Wolę zalkoholizowanego powstańca niż trzeźwego patriotę. Tak mam. Nic nie poradzę.