sobota, 12 lutego 2011

Zobaczyłam smarkającego kominiarza.

Wyszłam rano po zakupy i minęłam się z kominiarzem. Przytykał palec do nozdrzy, dmuchając raz lewą, raz prawą dziurką. Kiedy oczyścił swoje przewdoy kominowe, uśmiechnął się.
Wzięłam to za dobry omen. Dlatego teraz trzymam się guzik i trudno mi jednym palcem wystukiwać tekst.
Proszę o wyrozumiałość. Jutro poinformuję, czy to ja zgarnęłam kumulację w Lotto.

piątek, 11 lutego 2011

O tym, jak literatura potrafi przywrócić człowieka do życia.

Zadzwoniła do mnie Sonia lat 47 i pochwaliła się, że zaczyna konsekwentnie realizować postanowienia nowowroczne. Spytałam, jakie. Odpowiedziała, że od miesiąca maluje paznokcie na jaskrawo-czerwony kolor, pije więcej niż dotychczas i szuka okazji do nieskrępowanego seksu. No cóż, już Nienacki pisał, że kobiecej pupy, choć przypomina skarbonkę, nie należy oszczędzać.

Myślałam, że Sonia chce się wprosić na drinka, bo pracuje w szpitalu i nie śmierdzi groszem, a u mnie barek zawsze pełny, ale pomyliłam się. Chciała jedynie przekazać podziękowania dla krewniaka, który opisał ją w książce pt. „Z czego składa się poznaniak”. tomasz.ka 2015 w rozdziale traktującym o rozporku mieszkańca stolicy Wielkopolski barwnie przedstawił jej łóżkowe sensacje. Jak jej kochanek kneblował ją, bo w chwili rozkoszy tak głośno krzyczała, że sąsiedzi się buntowali; jak teoretycznie, a potem praktycznie szkoliła młodego żołnierza, żeby potrafił przygotować żonę do seksu analnego; jak po dłuższej abstynencji osiągała orgazm poza łóżkiem, gdyż mając silny wytrysk obawiała się poplamienia pościeli. Krewniak zapewnił mnie, że zastosował autocenzurę, by nie epatować czytelnika zbytnim rozpasaniem.

Sonia lat 47 ma ciężką pracę. Obserwowanie pacjentów zmagających się z różnymi chorobami bywa przygnębiające. Ale Sonia wie, jak pomóc. Ostatnio zlitowała się nad mężczyzną światowym, poważnym i opanowanym. Dała mu książkę do poczytania, zaznaczając fragment, z którym powinien się zapoznać w pierwszej kolejności. Od tego momentu na twarzy pacjenta zagościł uśmiech. Więcej, zaplanował życie na czas po wyjściu ze szpitala! Hania już wie, że przyjedzie po nią kierowca i limuzyną zostanie odwieziona wprsot do wanny z jacuzi.

Coś mi w tej historii nie pasowało. Postanowiłam zatelefonować do huncwota.
– Czy wiesz, że twoja książka wykorzystywana jest do nierządu?
– Co?
Wyłuszczyłam sprawę ze wszystkimi szczegółami.
– Ależ, ciociu! Mylisz nierząd z terapią – wyjaśnił Prezydent 2015.

Chyba nie doceniłam wpływu literatury na życie przeciętnego człowieka. Ale w tym miejscu muszę zaprotestować. Dlaczego ona tak silnie działa tylko na ludzi chorych?

czwartek, 10 lutego 2011

Sceny balkonowe.

Słońce, temperaturta powyżej zera i odkryta posadzka na balkonie. A tam wszystko zasrane przez gołębie. Czarno od sadzy z kominów i placki ptasiego gumna. Najchętniej bym nie otwierała drzwi balkonowych, ale nie mogę pozwolić, by zagnieździły się ptaki, wydały na świat pisklęta – w końcu mój balkon to nie woliera. Ja chcę tam kwiatki posadzić! Pelargonie podlewać! Na Władka pokrzyczeć!

A propos, na II śniadanie wpadł jak co dzień powstaniec lat 95, dostał na dzień dobry szpachtułkę, by zeskrobał ślady ptasiej (od)bytności, a ja w międzyczasie dostarczyłam mu szczotkę, środek do szorowania i wiadro wody. AK-owiec podwinął rękawy i wziął się do roboty. Zdenerwowany fukał coś pod nosem, ale karnie wykonywał zlecone zadanie. I jak co roku w tym momencie przyszła Ziutka z I pierwszego piętra.

– Adela, do jasnej ciasnej! Okna mam ledwo umyte, a tu kapie mi szlompa i paskudzi okno!
– Ziutka, masz już 53 lata i powinnaś wiedzieć, że to normalne, że woda leci z góry do dołu, a nie odwrotnie. Spójrz na deszcz, jest dokładnie tak samo. Poczekaj, pokażę ci fotografię wodospadu Niagara.
– Guzik obchodzi mnie Niagara! Ja mam zacieki!
W tym momencie pojawił się Władek. Otarł pot z czoła, obleśnie uśmiechnął się do Ziutki i wtrącił swoje trzy grosze.
– Masz okres, Ziutka?
– Ty stary rozpustniku – zareagowałam błyskawicznie. – Zacieki to nie miesiączka!
– Chlapnąłeś, Władku – powiedziała zagniewana Ziutka.
– Że niby głupotę powiedziałem?
– Nie, okna mi zafajdałeś!
– To jak skończę balkon, to wlecę do ciebie. Wymuskam wszystko o co mnie poprosisz – obiecał dwuznacznie Władek.

Udobruchana Ziutka wróciła do siebie, a ja w milczeniu patrzyłam na rozgorączkowanego AK-owca, który w pośpiechu kończył szorować balkon. Nigdy wcześniej nie podejrzewałam go o takie zaangażowanie w prace porządkowe. Władek zamknął drzwi balkonowe i pędem ruszył do Ziutki. Nawet kawy nie tknął.

No cóż, przecież nie będę protestować przeciw pomocy dobrosąsiedzkiej. Postanowiłam jednak, że te słowa nie mogą być czcze, trzeba wypełniać je treścią. Dlatego poszłam na balkon wymienić ziemię w doniczkach.

środa, 9 lutego 2011

Tarmosić wałkonia.

Dziś na schodach przed sklepem rozsiadł się Wacek lat 36, popijając coś mocnego dla rozgrzania organizmu z butelki ukrytej w papierowej torebce. Wacek junior został tak nazwany przez Wacława seniora lat 59 dla uczczenia dziadka, który jeszcze przed własnym zejściem też nosił to imię. Dziadek Wacka był eleganckim mężczyzną, który swego czasu i do mnie smalił cholewki, a ja nawet byłam gotowa się mu oddać, ale akurat wtedy dostał powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Po latach, gdy wrócił, już mi ochota przeszła, tym bardziej, gdy zobaczyłam, jak pokazuje chłopakom zachowane na pamiątkę onuce.

– Wacku, co ty tu się wałkonisz? – zaczepiłam młodziaka. – Dziadek dał ci przecież inne wzorce, przykładnie wykonując zawód ślusarza.
– Nie lubię mieć upaparnych rąk, pani Adelo.
– Ale kobiety tak nie znajdziesz.
– A co mi tam! – Wacek wzruszył ramionami. – Miłość sama mnie poszuka, a jak nie to dam sobie radę.
– Byłam wczoraj na zebraniu nieformalnej jeszcze grupy „Kobieta nowych czasów”. Wacku, nowoczesna dziewczyna prędzej cię za kratki pośle, niż zgodzi się na twoje wałkonienie. Choćby taka Brydzia lat około 30. Brygida poznała już polskie i hiszpańskie sale sądowe, a teraz chce wypełnić luki na tym odcinku.
– Sądzi pani, że teraz będzie procesować się we Francji? A może w Szwajcarii?
– To wszystko zależy od tego, jakiego obcokrajowca spotka w swoim miejscu pracy. Jeśli będzie to Anglik udający Greka to może poznać kodeksy karne w całej Europie.
– Dobrze, że mnie pani ostrzegła. To ja już będę tu siedzieć, nigdzie się nie ruszając. Wolę tarmosić wałkonia na wolności niż w pierdlu.
– Że co, Wacku? Co będziesz tarmosić?
– Wałkonia, pani Adelu.
– Nie rozumiem.
– Bóg widzi i nie grzmi! Dziwne, bo pani już mi truje. A w życiu przecież o to chodzi, by łyknąć gorzałki, potarmosić wałkonia i mieć kilka groszy na tacę dla księdza.

Fuknęłam na Wacka, bo gadał głupoty. Trunek z rana, nie dla barana. Dlatego nie chciałam tłumaczyć bęcwałowi, że są różne nowowczesne kobiety. Miłe dla oka, balsamiczne dla duszy i inspirujące dla każdego działkowca, który gotów byłby odłożyć grabki, oderwać się od przedwiosennej grządki i udać się za smugą kosmetyku rozsiewanego przez kobietę nowoczesną.
A wałkonia to trzeba tarmosić! I owszem, ale za uszy!

wtorek, 8 lutego 2011

Jak zwiększyć u mężczyzny moralnego kaca.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Myślałam, że to listonosz, ale on raczej nie przynosi naręcza kwiatów. Spojrzałam w dół, przebiłam się wzrokiem przez gąszcz herbacianych róż i po butach poznałam Władka lat 95.
– To pomyłka – powiedziałam. – Nie zamawiałam żadnego bukietu.
– A propos bukietu – zza kwiatów dobiegł do mnie głos powstańca. – Mam jeszcze koniak gruziński.
– Nie czuj się rozgrzeszony – ostrzegłam, wpuszczając AK-owca do mieszkania.

Nalałam wody i wsadziłam do wazonu naprawdę piękną wiązankę róż. Potem wzięłam do rąk butelkę koniaku, nalałam odrobinę do kieliszka, złapałam nosem aromat, po czym podałam kieliszek Władkowi.
– A ty? – spytał AK-owiec.
– Ja naleję sobie odrobinkę do kawy. A ty pij duszkiem.
Władek nie oponował i szybko przechylił kieliszek. Trochę żałowałam trunku, który należało wprzód ogrzać dłonią, by wydobyć pełnię smaku, ale ważniejszy był zamysł, na jaki przed chwilą wpadłam. Szybko ponownie napełniłam Władkowi pękaty kieliszek.
– Pij!
– Nie za szybko?
– Pij!
– No dobrze.
Władkowy organizm dzielnie przyjął kolejną porcję alkoholu. Ja natomiast konsekwentnie nalałam trunku do podajnika.
– Adela, nie masz czegoś do przekąszenia?
– Koniec z drugimi śniadaniami! Pij!
– Powoli. Za chwilę łyknę.
– W jakim celu przyniosłeś koniak?
– Żeby przeprosić.
– Właśnie. Pij!
Nie trwało pół godziny, jak Władek opróżnił butelkę. Pomogłam wstać mu z krzesła, po czym odprowadziłam do drzwi.
– To między nami zgoda? – wybełkotał powstaniec.
– Do widzenia.

Założyłam łańcuch na drzwi i udałam się na balkon. Musiałam dobrą chwilę poczekać zanim Władek wytoczył się z klatki. Akurat trafem stukała obcasami o wildecki trotuar Balbina lat 66. Na widok AK-owca szeroko się uśmiechnęła. Uśmiech znikł jej nagle, gdy Władek puścił pawia. Tym razem Balbina miała szczęście. Dosięgły ją tylko drobne odpryski, które kilka kroków dalej wytarła chusteczką higieniczną.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Moje serce jest jak ogień.

Dziś Władek lat 95 nie przyszedł na kawę! Wprawdzie już od miesiąca go nie zapraszałam, ale on i tak wpadał. Codzienne dzwonienie wydawało mi się zbyteczne, skoro AK-owiec i tak się zjawiał. A tu masz, Adelo, placek. Początkowo przestraszyłam się. Może ostatnio za mocno go związałam, krew mu nie dopłynęła do kończyn i dziś kuleje? Albo jakieś świństwo się przyplątało i biedak leży w barłogu? Chciałam chwycić za telefon, ale przedtem podeszłam do okna. I wtedy go ujrzałam.

Władek radośnie podskakiwał w towarzystwie Balbiny lat 66. Ta wywłoka mieszkała ulicę dalej i znana była z niewyparzonego języka, noszenia siatkowych pończoch oraz dawania wysokich napiwków listonoszowi. Było wdową od ponad roku. Do dziś nosiła żałobę za paznokciami, lecz mimo to na brak zainteresowania chłopów nie narzekała. Tym bardziej było dziwne, że aż tyle odpalała listonoszowi z emerytury, skoro mogła mieć byle łajzę na pstryknięcie brudnymi palcami.

Wyszłam na balkon. W prawej ręce trzymałam kubek z kawą. Jakoś nie chciało mi się jej pić, nagle straciła dla mnie smak.
– Władek, co ty robisz w towarzystwie tej mdłej pindy? – wrzasnęłam.
AK-owiec zadarł głowę do góry i zrobił grymas wyrostka przyłapanego na samogwałcie.
– Jaka pinda? – odkrzyknęła Balbina. – Weź ty się Adela przenieś na gratowisko! Cha cha cha!
– Że niby mam się przeprowadzić do ciebie? – zapiałam niczym kogut o świcie. – Niedoczekanie twoje!
– Zejdź na dół, to ci powiem prosto w twarz, co o tobie myślę, kaprawa koślawico!
– Władek, a ty nie chcesz kawy?
– Eee – powstaniec lat 95 wydobył wreszcie z siebie głos.
– No to masz!
I wylałam kawę z kubka, celując w rozdziawioną gębę Władka. Ale on jest w czepku urodzony i nieszczęścia go omijają. Czarny szatan ubarwił za to kreację Balbiny lat 66. Rdzawo-żółtawe palto okraszone zostało brunatnym jęzorem.
– Ożesz, zołzo! – przeraźliwie jęknęła Balbina, po czym wybuchnęła płaczem. Władek zaś stał jak słup soli, nie wiedząc co czynić.

Mnie już to nie obchodziło. Weszłam z powrotem do mieszkania, starannie zamykając za sobą drzwi balkonowe. Niepotrzebnie tak gwałtownie zaprotestowałam przeciw braku lojalności Anonimowego Kobieciarza. No cóż, przynajmniej okazałam, że serce mam jak ogień.

niedziela, 6 lutego 2011

Pogoda dla samobójców.

Kto wymyślił, by zatrudnić do telewizyjnej prognozy pogody Kreta? Nie dość, że taki ślepy jest w dzień, to jeszcze wietrznie zadowolony z przechodzących frontów atmosferycznych. Przy tym wszystkim przesłodzony, jakby z nieba spadał esktrakt z buraków cukrowych, a przypominam, że kampania cukrowa skończyła wraz z rokiem kalendarzowym. Krecia robota, mówię wam.

Dziś po mszy wróciliśmy z AK-owcem na naszą rytualną kawę. Mój druh usiadł nad filiżanką, mnie natomiast nosiło. Chciałam działać.
– Władek, rozwieś sznur na podwórku. Przy silnym wietrze szybko wysuszymy pranie.
– Nie boisz się srających gołębi?
– Nie wymyślaj przeszkód! Ptaki nie są głupie, nikt przy takim wietrze nie chce wyściubiać nosa na dwór. Gołębie robią dziś pod siebie.
– A mnie na dwór wyganiasz!
– Znowu się lenisz i to w dzień Pański!
– Nieprawda, boję się tylko tego sznura w mojej ręce.
– Znowu uwiążesz lasso, na które będziesz łapać dzierlatki? Nie obawiaj się, przy takiej pogodzie żadna gołąbeczka nie wyjdzie na dwór prowokować Anonimowego Kobieciarza.
– To nie to. Od kilku dni jest pogoda dla samobójców. Nie mogę ryzykować, biorąc śmiertelne narzędzie do ręki.
Spojrzałam na wychudzonego AK-owca, na jego podkrążone oczy, błędny wzrok i ciuchy, które nosił od kilku dni, bo inne czekały na przepierkę. Ważyłam w duchu jego racje, po czym szybko podjęłam decyzję.
– Masz rację, Władku, twoje życie cenniejsze jest od prania.
– Cieszę się, że zrozumiałaś powagę sytuacji – mój 95-letni towarzysz uśmiechnął się z ulgą.
– Zrozumiałam – przytaknęłam. – Nawet więcej, bo nie tylko sznur jest zagrożeniem. Niebezpieczeństwo sprawiają noże, cążki do paznokci, wysokość ostatniego piętra, na którym mieszkam, zabójcy za kółkiem...
– Tak – Władek spojrzał na mnie czujnie.
Nie zdążył jednak zareagować. Zarzuciłam błyskawicznie pętlę na jego tułów, szybko okręciłam sznur wokół jego ciała, unieruchamiając go na amen. Na koniec wetknęłam knebel w usta niedoszłego nieszczęśnika, bo marudzący samobójca to największa kara za grzechy.

Kiedy już usiadłam, patrząc na związanego Władka lat 95 i namyślając się jak ja poradzę sobie z jego potrzebami fizjologicznymi, to zaczęłam w duchu protestować przeciw kreciej robocie pogodynek i ich męskich odpowiedników. Czy oni nie wiedzą, jaki to kłopot trzymać AK-owca do pierwszych promieni słonecznych?
A przecież robię to po to, by było nas więcej. Nas Polaków. Więcej Polaków to większa siła w Narodzie, to Duch, który przepędza chmury agresorów, to Energia i pompowanie teizmu w obywatela. To patriotyzm i tradycja.
Tymczasem Władek po gwałtownej antypatriotycznej szamotaninie uspokoił się. Powoli docierała do niego racja stanu.