sobota, 8 maja 2010

Stara dupa zwykle jest zasiedziała

          Wczoraj mój krewniak tomaszka obchodził 32 rocznicę przystąpienia do Pierwszej Komunii Świętej. Zadzwoniłam do niego i mówię, żeby zrobił imprezę, a ja może ściągnę na nią nawet Władka lat 94. Że powspominamy, pośpiewamy, a nawet potańczymy. Że przyniosę dobrą "muzę", Połomskiego, Koterbską, no i pana Mieczysława. A on zaczął kręcić. Że serce mu zadrgało. Że zaczyna pałać uczuciem. I że na razie nie myśli wprowadzać w drgania kończyn. Że dziękuje za pamięć. Że musi kończyć, by lecieć pod balkon swojej Julii.

          No cóż, w sumie dobrze, że pobiegł pośpiewać serenady, niż gdyby miał leżeć w łóżku, zawieszając swój błędny wzrok na kopii obrazu Riepina Iwan Groźny i jego syn Iwan. Ja tymczasem podeszłam do swojego gramofonu, nastawiłam płytę z przebojami pana Mietka, po czy wprowadziłam swój stary tył w taneczny rytm. Po czterech przebojach zziajałam się i resztę płyty wysłuchałam w towarzystwie brandy, której kieliszek w międzyczasie sobie nalałam. Potem się położyłam.

         Leżąc myślałam o tym, że ludzie najbardziej lubią siedzieć. Nie biegać, nie chodzić, nie leżeć, tylko siedzieć. A ta niewinna z pozoru pozycja spłaszcza nam zadeczki. Spłaszczenie pupy prawie zawsze doprowadza do spłaszczenia perspektywy życiowej. Przecież w pozycji stojącej widzimy o wiele więcej, bo dalej. Przecież nikt nie będzie z tym polemizować. Tylko, że mało kto wyciąga z tej kwestii dalsze konsekwencje!

         Tymczasem pomyślcie o wyborach parlamentarnych. Wybierając posła na drugą, trzecią, a nawet czwartą kadencję doprowadzamy do spłaszczenia poselskich pup i ograniczenia parlamentarnej perspektywy. Jest to o tyle groźne, że płaskie tyłeczki narzucają swoje zdanie jędrnym nowicjuszkom i nowicjuszom. Przez to nasze izby kostnieją, a polska polityka grzęźnie w parlamentarnych fotelach. Bo czy poseł Iksiński pobiegnie pod czyjkolwiek balkon, by zaśpiewać serenadę? Nie, on woli fałszować naszego Mazurka Dąbrowskiego!

         Dlatego ja protestuję przeciw wielokadencyjności!! Tylko kto to przegłosuje? Płaskie tyłeczki? Jędrni nowicjusze?

         Ech, dzisiejszy protest chyba padnie w próżnię... Chlip...

piątek, 7 maja 2010

ten wstrętny samogwałt

Na współczesne czasy patrzę z troską. Zastanawiają mnie, starą kobietę wychowaną według innych reguł, nowe ścieżki dochodzenia do szczęścia osobistego. Te samorealizacje, ambicje i obyczajowe nakazy. Weźmy panią Zdzisławę, która mieszka na II piętrze. Około dziewiątej rano wyrusza do pobliskiego oddziału banku, gdzie pracuje. Ładna 50-latka ze zgrabnymi nogami. Wracałam ze sklepu i zaczepiłam ją kiedyś na schodach.
- Pani Zdzisławo, ma pani takie piękne uda. Dlaczego ich pani nie odkryje?
- Cha cha cha!
- No mówię, piękne uda! I skóra jeszcze gładka! - pozwoliłam sobie musnąć jej pończochy.
- Cha cha cha!
- Sąsiadko, czemu pani nie narzuci na siebie coś zwiewnego, zamiast tych ciężkich żakietów?
- Nie mogę, pani Adelo, w banku wymagają bym tak się ubierała.
- Niech pani rzuci tę cholerną robotę!
- No wie pani! - oburzyła się. - Jestem bardzo szczęśliwa, że mam tak dobrą pracę.

Albo przychodzi do mnie mój krewniak tomaszka i opowiada, że pomógł koleżance kupić "dildo".
- Co to jest dildo? - zapytałam.
- To wibrator, ciociu - odpowiedział.
- Ona jest długo twoją koleżanką?
- 13 lat.
- I nie możecie się dogadać, tylko narażasz ją na wydatki?
- Ależ ciociu - oburzył się tomaszka. - Czy ja zmieszczę się do szuflady nocnego stolika? A ponadto ona ma niewygodne łóżko.
- Wiesz, smarkaczu. Jesteś egoistą!
tomaszka zrobił głupią minę i zaproponował, że zrobi mi sprawunki. W sumie to dobry chłopak.

Albo ci współcześni politycy. Każdy ma swoja rację i to mogę zrozumieć, tylko na ekranie telewizora wygląda to trochę inaczej. Każdy z nich deklaruje, że ma prawdę. A racja od prawdy się różni. Racja dopuszcza politykę, a prawda trzyma się od niej z daleka. Niestety, ja swoją emeryturę definiuję jako głodową rację i z ubolewaniem twierdzę, że jest to prawda. Dlatego jestem nieufna wobec politycznych onanistów i żadne ich perory mnie nie doprowadzą na szczyty. Zresztą to tylko polskie pagórki, żadne tam Himalaje.

Dlatego stanowczo i wyraźnie protestuję przeciw wszelkim przejawom masturbacji. ONANIZMOWI NIE!

czwartek, 6 maja 2010

Pożyteczne bluzgi

          Zdarzyło się kiedyś, że mój krewniak tomaszka przyprowadził ze sobą młodziutkiego poznańskiego łowcę bon motów, niejakiego Macieja Siczyńskiego. Jest on autorem złotej myśli: Jeśli Bóg byłby przeciwny przekleństwom umieściłby je wszystkie w XI przykazaniu. Ale nawet ten młodzieniec zachowywał się w moim towarzystwie kulturalnie i nie używał wyrazów uznanych powszechnie za wulgarne. Jego szczęście - młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, do czego mogą być zdolne staruszki.

          Dziś chcę zaprotestować wobec wszystkim uogólnieniom i sprzeciwić się piętnowaniu używania słów nieobyczajnych. Wbrew pozorom mogą one spełniać pożyteczną rolę. Dam przykład: wracam ze sprawunków i dwóch dzieciaków stoi przed sklepem. Popijają piwo i klną niemiłosiernie. Ja podeszłam i powiedziałam mniej więcej tak: "synku, jeśli "k...a" jest znakiem przestankowym, to powinieneś użyć ją dwa wyrazy wcześniej oraz dodać na samym końcu. Powtórz!"
Chłopiec zakrztusił się piwem, więc pomogłam i poklepałam go po plecach. Potem dałam im radę:"używaj "k...y" przemyślanie, bo z tego mogą być różne choroby. Nawet teraz mogłeś się udusić!"

          Edukacyjna rola używania przekleństw wyszła też przy głośnej historii pewnej światowej sławy gwiazdy piłki nożnej. Brazyllijski napastnik przyprowadził do swego pokoju 3 prostytutki, czyniąc to ze sznytem i swobodą młodego boga stadionów. Miał pecha, bo wszystkie wybrane panie nie były paniami, lecz gustownymi transwestytami. Kopacz światowego formatu mógł przy tej okazji poszerzyć repertuar przekleństw, przez co miał okazję rozszerzyć horyzonty.

          Bo wbrew pozorom wszystkie bluzgi znajdują się w przeróżnej maści słownikach. Czy Kopaliński stawał przed budką z piwem, nie wiem. Profesor Miodek mógł natomiast kurzyć głowę przy mało popularnych miodach pitnych i tam szukać archaicznych wulgaryzmów, jak choćby "kuciapa". 

          Czym jest zatem przekleństwo? Ja uważam, że jedynie zbyt często powtarzanym słowem, któremu dodatkowo przypisuje się wartość emocjonalną. Dlatego dla prawicowego kandydata na prezydenta RP bluzgiem będzie "naród". Dla endeka "ojczyzna", feministek "parytet", a lewicowy aplikant będzie klął "równością społeczną".
- Przede mną stoi, "naród". Stoi, "naród"! I za mną też stoi, "naród"!
- Razem, kobieta pierś w pierś z kobietą, "parytet"! Tylko takie pary, "parytet"!
- Najważniejsze dla mnie jest , "pieniądze", wasze powodzenie - powie liberał. - Wasze dobre samopoczucie i moje, "pieniądze"!

         A ja jestem tradycjonalistką. I dlatego protestuję, "K...A BABĆ"!

środa, 5 maja 2010

Coś mi tu śmierdzi, czyli kapka protestu wobec eschatologii.

         Jestem już nie najmłodsza, choć uśmiecham się do siebie, gdy czuję, że nóżki chcą jeszcze pofikać. Mam je zgrabne, roztańczone, kolana nie są zmęczone klękaniem, ale czasem przychodzi refleksja, gdy słyszę prorocze stwierdzenie "nogami do przodu". Wtedy otrząsam się i możliwie najwnikliwiej analizuję ów nieuchronny fakt.

         Umysł ludzki tak naprawdę nie pojmuje pojęcia nieskończoności. Najśmieszniejsze jednak jest to, że gdy zbliża się nasz koniec, wówczas tą nieskończonością, życiem po życiu, większość się łudzi. Marzymy o życiu w raju. I wg Biblii garstka z nas zamieszka ponownie na Ziemi, która stanie się rajem. Ale będą najlepsi z najlepszych, których Bóg Ojciec powoła do samego Nieba, by spędzali wieczny czas u Jego boku. Zatem Niebo jest czymś jeszcze wspanialszym, niż raj. To ja już nic nie rozumiem, choć przychodzi mi na myśl słynna sentencja Goethego zapodana na łożu śmierci. Miał on ponoć widzieć więcej światła, szepcząc "mehr Licht", ale jako poeta konający nie mógł tego deklamować. Istnieją podejrzenia, że powiedział "mir riechts", co znaczy, że coś mu śmierdzi...

         Wysocki napisał kiedyś "Piosenkę o wędrówce dusz".
W tłumaczeniu Andrzeja Jareckiego wygląda to tak:

Ten w Mahometa wierzy, ten w Allacha, ów w Jezusa,
a inny ktoś nie wierzy w nic i w diabła ani rusz!
Wymyślić niezłą wiarę zaś udało się Hindusom:
nie umrzesz cały, nawet gdyś w kalendarz kopnął już!


W nagrodę więc po śmierci wierz,
gdy żyłeś dobrze czyniąc.
Lecz gdyś jak świnia żył lub wieprz
- zostaniesz wieczną świnią.


Gdy docinkami dręczą cię, zechciej
przyjąć to w pokorze.
W riposty mistrza wcielisz się, od
starych wolny zwłok.


A ten, co widział wroga śmierć,
na drugie życie może
otrzymać rzadki, cenny dar
- bezbłędny, bystry wzrok


Żyj powolutku, stresom wbrew,
wiem, szczęście aż zatyka!
A może będzie z ciebie szef?
Wcielisz się w naczelnika?

Kto był dozorcą, będzie kier. lub dyr. albo vice,
tak do ministerialnych rang dorasta nocny cieć.
Lecz kto jak pień był tępy, ten baobabem w Afryce
będzie co najmniej tysiąc lat, nim go powali śmierć.


Życie papugi lepsze jest,
bo gad ma końskie zdrowie.
A może kogoś stać na gest,
by pożyć tak jak człowiek?


Kto wie, kim był? I kto jest kto?
I kto miał życie jakie?
Dziś niczym, jutro wszystkim my
- to jedno tylko wiem.


Myślę, że ten parszywy kot
poprzednio był łajdakiem,
Ten zaś przemiły, mądry człek był
dawniej dobrym psem.


Z zachwytu podskakuję aż!
Przykładów znam nie mało.
Czy lepszą gdzieś religię masz?
Hindusom się udało!

          Natomiast ja prostestuję przeciw eschatologii w ogóle! Myśląc o śmierci zaniedbujemy jakość życia tu i teraz. Dlatego zachęcam do wzięcia udziału w sondzie oraz roztańczenia swoich nóżek.
Amen.

wtorek, 4 maja 2010

List Otwarty do Ojca Dyrektora

Szanowny Ojcze Dyrektorze,
CSsR Tadeuszu Rydzyku!

          Pogrążeni we wspólnej modlitwie oraz skupieni w eucharystycznym mianowniku cieszymy się, że Pan Jarosław Kaczyński chce zostać Prezydentem RP i kontynuować linię swego Czcigodnego Brata oraz Jego Małżonki, którzy to oboje odeszli od nas tragicznie. To byli wyjątkowi ludzie, forpoczta świętych i elita elit.

          Ojcze Dyrektorze, Ty, któryś nazwał naszych zmarłych boleśnie Bohaterów "oszustem" i "czarownicą", pomyliłeś się. A jak mawiał wieszcz: "świętości nie można szargać, to boli!" Dlatego dziś, odmawiamy Tobie, Ojcze Dyrektorze, któryś święty jest na innych odcinkach swej posługi kapłańskiej, aleś który tutaj się nie spisał, oj nie!, możliwości poparcia kandydatury Jarosława Kaczyńskiego. Bo pohańbić ją Ojciec Dyrektor może.

          A to słowem "oszust" dla Prezydenta Jarosława Kaczyńskiego, a to "czarownicą", kimkolwiek będzie Człowiek, który Pierwszą Damą zostanie. W tej kwestii Ojciec Dyrektor niegodny jest, by udzielić błogosławieństwa Kandydatowi Jarosławowi Kaczyńskiemu.

          Odstąp zatem od zamiaru popierania Ostatniego Żyjącego Bohatera Polski, Ojcze Dyrektorze, CSsR Tadeuszu Rydzyku, a nie pohańbisz się i modlitwy za Twoją duszę nadal będziemy szczerze kierować ku Górze, która pokieruje naszego Kandydata ku honorowi pełnienia historycznej misji.

Z Bogiem,
"Adela lat 73" oraz wszyscy, którzy w podpisach, albo choćby dobrym słowie i żarliwej modlitwie, wsparli moją szlachetną inicjatywę.

poniedziałek, 3 maja 2010

Amen

          Pod koniec lat 90. w okolicy kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego w Poznaniu oraz w rejonie komisariatu Policji przy ulicy Chłapowskiego kręciło się dość kolorowe małżeństwo. On lubił przesiadywać pod okolicznymi sklepami, ona wolała napawać się świeżym wildeckim powietrzem. Siedziała zwykle na ławce w kameralnym parku znajdującym się przed kościołem. On, w zależności od nastroju, raz śpiewał, innym razem pokrzykiwał. Czasami w towarzystwie kompanów prowadził typowo „inteligenckie” dysputy. Zwykle dotyczyły odpowiedzi na pytania padające w jednym z popularnych teleturniejów emitowanych w polskiej telewizji. Dylematy w stylu „Czy stolicą stanu USA Hawaje jest ukulele?”, „czy Gutenberg to dzień dobry po austriacku?”, albo „czy kukuruźnik to rosyjski gatunek kukurydzy, potocznie zwany chruszczowydzą?” rozlegały się po okolicznych ulicach. Gromkie głosy podczas ożywionej dyskusji podnosiły się coraz wyżej, odbijając się od stojących blisko siebie ścian kamienic, znajdujących się przy wąskich ulicach starej dzielnicy. Aż docierały do mojego parapetu. O wiele spokojniej bywało w tym czasie w parku, gdzie pojedyncze słowa padały w rzadkich częstotliwościach, a leniwe gesty polegały jedynie na unoszeniu butelki do ust. Zmęczeni wildeccy bohaterowie przypominali kamienne sfinksy. Do czasu, gdy zmęczona dyskusją dołączała do nich grupa „inteligentów”. Ale życie i tak mimo wszystko płynęło leniwym rytmem.

          Niestety, czas letni daje właścicielom posesji możliwość przeprowadzenia eksmisji lokatorów spóźniających się z płaceniem należności. Kolorowa para, tak bardzo odbiegająca od małżeńskiego schematu, w którym to ona szczebiocze, a on milczy i jest wycofany, nie uiszczała comiesięcznych opłat. W tym czynszu. I nagle, pewnego pięknego, słonecznego dnia wylądowali ze swym skromnym dobytkiem w parku. Na trawniku, naprzeciwko neoklasycystycznego kościoła p.w. Zmartwychwstania Pańskiego, na dwóch starych, ze śladami gaszonych papierosów materacach, w otoczeniu „klonkrów”, czyli gratów codziennego użytku, leżała opisana wcześniej para. Ich wyjątkowo przestronny salon szybko stał się miejscem odwiedzin i towarzyskich spotkań. Zwykle pustawy skwer nagle zaczął tętnić życiem. Pani domu wolała siedzieć na ławkach, pan preferował przyjmowanie wizyt w wygodniejszej dla siebie pozycji horyzontalnej. Ważnym elementem umeblowania był mobilny barek, który znajdował się w nieprzezroczystych siatkach reklamowych.

          Och, ileż było radości.

          Ludzie wychodzili ze swoich kryjówek, by nacieszyć się widokiem tych, którym wiedzie się jeszcze gorzej, niż im. Wielu odkryło w sobie potrzebę pomagania bliźnim i przynosili jedzenie, którym wszyscy solidarnie dzielili się ze sobą. To była wildecka eucharystia. Nawet ptaki się zlatywały, bo okruszków w parku było więcej, niż zazwyczaj. Jednak chrześcijańska koegzystencja istot ziemskich kłuła w oczy zazdrośników. I nagle do parku zaczęli przychodzić goście niechciani. W odprasowanych i odplamionych mundurach wyraźnie nie pasowali do atmosfery swobody, luzu i odprężenia, jaka panowała w parku. Mimo to byli przyjmowani życzliwie. Rozmawiano z nimi grzecznie, lecz z pewną rezerwą, która przejawiała się brakiem skłonności do otwierania barku i zwyczajowego wypicia bruderszafta. Bez poczęstunków spotkania ograniczały się do krótkiej wymiany zdań, ćwiczeń z kaligrafii wykonywanych w służbowych notatnikach przez wizytujących i w ogóle nie trwały długo.

         Nie wszyscy jednak zachodzili do środka parku. W święto Bożego Ciała, któregoś pięknego czerwcowego dnia w jednym z pierwszych lat nowego Milenium, tuż obok salonu biesiadującej na trawniku pary przeszedł sznur odświętnie ubranych mieszkańców Wildy. Dziewczęta sypały kwiatki, orkiestra grała stosowne pieśni, parafianie klepali modlitwy. Tymczasem kobieta o złamanym nosie i nalanej twarzy siedziała na ławce. Jak zwykle. Jak co dzień. Jak sfinks. Barek miała między nogami. Jej mąż korzystał z niego jeszcze przed procesją, więc on dla odmiany leżał na swoim materacu. Przechodzący ludzie w niczym nie przeszkadzali tym, którzy zamieszkali w parku. Nie wiedzieć, czemu, nie działo się tak w drugą stronę.

          Uczestnicy procesji spojrzenia mieli zdziwione, oburzone, potępiające, rozbawione, ożywione, tępe, zatroskane, strapione. Niby oddani obrzędowi wcale się na nim nie skupiali. Ale procesja ma to do siebie, że przemieszcza się. Już po kilkunastu minutach znikły za zakrętem ostatnie plecy, a barek znów został otwarty. To jednak nie jest koniec historii, bo po Bożym Ciele rozpoczyna się wspomniana wcześniej oktawa. Z tymże jest jedna różnica. Z okazji święta zamknięto kilka newralgicznych dla komunikacji samochodowej, tramwajowej, autobusowej ulic, jak choćby ulicę 28 Czerwca 1956 roku. W czasie oktawy Bożego Ciała możliwości zamknięcia kluczowych ulic już nie było, więc trasę procesji zaplanowano tak, jak co roku: wokół parku. Wierni wychodzili z kościoła i przy melodii kościelnych pieśni bacznie obserwowali życie wildeckich outsiderów. A oni przyzwyczaili się. Na początku trochę skrępowani, może nieco zażenowani, później oswoili się i bez wstydu przyjmowali bezceremonialne uderzenia ciekawskich spojrzeń. Już drugiego dnia oktawy procesji prawie ich nie dostrzegali. Gdy bezdomny mężczyzna był spragniony, to przechylał do ust butelkę. Jego żona też była sobą, siedząc w nieruchomej pozycji sfinksa. Ich graty także zachowywały się swojsko, z przyjemnością poddając się ciepłej czerwcowej bryzie. A parafianie kontemplowali niecodzienne widowisko. Spektakl był tak frapujący, że zapomnieli, że bliźni, to taki człowiek, któremu można czasem pomóc. Księża zaś są usprawiedliwieni, bo nie można zbyt wielu rzeczy robić naraz. Modlić się, odwiedzać chorych, prowadzić procesje, zbierać na tacę, namaszczać, rozgrzeszać, błogosławić.

          Nie wolno protestować przeciw zbyt zajętym swoimi obowiązkami pasterskimi duchownym!

niedziela, 2 maja 2010

Nigdy nie leżałam na regale.

          W moim wieku gusta muzyczne są już ustalone. Lubię Koterbską, Fogga, czasem słucham Połomskiego, którego podziwiam też za elegancję i wytworność. I kiedy dzieciaki z dołu włączają te swoje umc, umc ,umc, to nie wstydzę się zagłuszyć ich "Całą salą". Ale nie o tym chciałam napisać...

          Najpierw swoje ulubione piosenki miałam na płytach winylowych. Owszem, szybko się niszczyły, choć ja bardzo dbałam o kolekcję nagrań. Ale kasety też potrafiły się wkręcić w magnetofon, a i płyty CD mogą się zarysować. Zmieniają się urządzenia, ale śpiew pana Mieczysława jest wciąż ten sam.

          Uaktywniłam się ostatnio na kilku internetowych stronach i spotkałam się z wieloma nieprzyjemnymi sytuacjami. Zastanawiałam się, o co chodzi. I pojęłam, że nie zamieściłam nigdzie zdjęcia w T-shircie, nie wyretuszowałam fotografii, odejmując sobie wiek, ale przede wszystkim nie ukrywam swoich lat. I to właśnie moja wizytówka "Adela lat 73" tak bardzo rozsierdza młodszych. Bo kobiecie nie wypada się przyznać do wieku, a od wieku emerytalnego to najlepiej ukryć się przed nieznajomymi.

          Wielu młodych mężczyzn określa kobietę jako "towar". No cóż, ja nie mam świeżego opakowania, ale też nigdy nie leżałam na regale. Na "zakupy" to sama wychodziłam i ja dokonywałam wyboru. I tu jest chyba pies pogrzebany. Bo jakże kobieta lat 73 może tak mówić, myśleć i działać?

          Zatem dziś protestuję przeciw temu, że panowie nie dbają o siebie tak jak czyni to pan Połomski. Bo płyty winylowe też mają swój czar.