sobota, 9 lutego 2013

Nie lubię ludzi, którzy mówią KOCHAM.

Oczywiście zawsze wydawało mi się, że wiem, kiedy mówi się „kocham”, ale dotychczas jeszcze tego nie wypowiedziałam. W końcu mam dopiero 73 lata i mały plus i sporo przede mną. Dziś jednak otarłam się o to słowo i to wcale nie było przyjemne. „Kocham” potrafi zabić przyjemny aromat kawy, a w sytuacjach ekstremalnych nawet podniecającą nutę Chanel Nr 5 rozsiewaną z kobiecego nadgarstka lub zza wścibskiego ucha panny, mężatki lub wesołej wdówki.

Władek lat 97 przysiadł się do mnie siedzącej u boku długiego stołu kuchennego i zaczął żłopać przygotowaną przeze mnie kawę, do której dodałam dziś cynamonu.
- Jezu! – wykrzyknął. – Jak ja kocham tę kawę!
- Jak?
- Niemożebnie!
- To paskudnie z twojej strony, królu archaizmów.
- Że co?
- Znasz język polski?
- Od urodzenia – powiedział chełpliwie Anonimowy Kobieciarz lat 97.
- Kim jest zatem cham?
- To gbur? Łajdak? Impertynent?
- A gbur na łopatkach?
- Obiekt specjalnej troski?
- Właśnie! To cham, któremu sędzia w pierwszej instancji orzekł KO. Zresztą drugiej instancji na ringu nie ma, chyba, że cham się wkurzy i powali sędziego. Ale wtedy sam jest skończony. Rozumiesz?
- KO-cham! Proste jak trąbka Eustachiusza.
- Władku, jest ci źle?
- Nie. Po prostu idzie wiosna i czuję, że muszę znów ci się oświadczyć.
- To dlaczego krytykujesz moją kawę?
- Przecież powiedziałem, że ją kocham.
- A ja ci wyjaśniłam, kim jest KO-cham. Dlatego muszę uprzedzić cię, że twoje konkury zakończą się klęską, która jednak będzie twoim moralnym zwycięstwem. Przecież nigdy z moich ust nie usłyszysz „KO-cham”.
- Adela, ty to potrafisz kulturalnie odprawić absztyfikanta – ucieszył się AK-owiec.

Władek powrócił do radosnego siorbania kawy z cynamonem, a ja w duchu zaprotestowałam przeciw wszystkim wyznającym miłość chamom. Proponowana wiosną kooperacja to operacja, która musi zakończyć się KO.

piątek, 8 lutego 2013

Paciorkowiec.

Ciepła zima zawsze bywa parszywa. Wszystkie świństwa latają w powietrzu i nigdy nie wiesz, co w końcu łykniesz. Raz trafiasz na opłatek, innym razem czujesz się jak tirówka pracująca na leśnym parkingu. Powtarzam: to fatalny pogodowy okres w roku. Wie o tym najlepiej Kunia lat 90, która złapała paciorkowca. Kiedy to do nas dotarło, gdy stałyśmy w kolejce oczekującej na dostawę świeżych bułeczek z nocnego wypieku z piekarni Chrupki Świt S.C., to od razu się przeżegnałyśmy. Z trwogą, by zaraza i nas nie dosięgnęła.

Patrzyłyśmy na siebie ze zmieszaniem, z trwogą i niepokojem, zależnie od osobistej wrażliwości, a Kunia już po raz szósty zaczynała odmawiać „Ojcze nasz, któryś jest…”. Pierwszy raz doświadczyłyśmy sytuacji, w której ciężko było się znaleźć, bo nie wiesz, czy wypada przerwać, wtrącić się słowem, czy równolegle prowadzić rozmowę z kim innym, zagłuszając paciorkowca. W końcu jednak każda zdrowa na ciele i umyśle kobieta ma dość paciorkowca i zaczyna rozglądać się za antybiotykiem.

- Zaraz znowu dojdzie do „Zdrowaś Mario”… – wyszeptałam z troską.
- Boję się, że potem litania mnie wciągnie – wyznała Malwina lat 92. – Litanie zawsze mnie brały, od pierwszej komunii nie mogę im się oprzeć. Chyba nie wytrzymam i dołączę się.
- Trzeba działać! – wydyszała z trwogą Ziutka lat 74.
- „bądź wola twoja…” – kontynuowała Kunia.
- Ona gorączkuje! – zauważyła Stefa lat 59.
- Może czopek? – zaproponowała Wioleta lat 41.
- Chcesz zaczopować paciorkowca? Tu? W ogonku? – zainteresowała się Malwina.
- Zawsze czopuje się w ogonku.
- „módl się za nami grzesznymi…” – Kunia nie przerywała, z każdym wersem wprawiając nas w większą trwogę.
- Przecież modląca kobieta nie wypnie się! Nawet, gdyby była pierwsza w kolejce! – zaoponowałam. – Viola, co za bzdury pleciesz! Głupoty proponujesz! Tu musi zadziałać tylko antybiotyk!
- Ale co?!
- „Kyrie elejson…”
- Czosnek! – wpadła na wspaniałą myśl Ziutka.

Razem ze Stefą wparowałyśmy do sklepu, kupując główkę czosnku. Potem wepchnęłyśmy Kuni po ząbku do uszu i dziurek od nosa. Kiedy już siebie nie słyszała ani nie czuła, to antybiotyk zadziałał. I zbiegło się to akurat w czasie, gdy podjechał furgon z dostawą chleba naszego powszedniego. I znów życie wróciło do normy.

czwartek, 7 lutego 2013

Test ciążowy.

Ostatnimi czasy Malwina lat 92 bardzo się rozwinęła. To ona zaczęła inicjować większość naszych rozmów, sporów i dyskusji oraz snuć plany na nowe happeningi. Więcej, skumała się z lokalnymi bezdomnymi, postanawiając z nimi przeprowadzić kolejny festyn, który poprzez zabawę miał uczyć.

Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53 jak zwykle rozwiesili na pniach drzew afisze, na których odręcznie wymalowali godzinę schadzki na działkach przy ulicy Dolna Wilda w Poznaniu. Dlatego po dzisiejszej porannej mszy świętej wierni zamiast udać się na rosół z kury podany przez trzymaną dla emerytury osobistą staruszkę (zwykle zerwaną z gałęzi familiarnego drzewa genealogicznego), poszli festyn. Bezdomni Maryś i Zdzicho wyrobili już sobie wysoko cenioną chałupniczą markę współczesnych kaowców. Każdy mieszkaniec Wildy wiedział, że oferują mnóstwo zabawy i drugie dno (pierwsze reprezentowali własnym widokiem). Żywe zainteresowanie wzbudzał też fakt wzięcia udziału w inicjatywie Malwiny. Wszyscy liczyli, że wprowadzi do lokalnych widowisk nową jakość.

Około wpół do drugiej zaczął się zbierać tłumek wokół stanowiska bezdomnych, które przygotował Maryś ze Zdziśkiem. Dwa wiadra po farbie emulsyjnej stanowiły podesty, z których bezdomni mieli moderować dzielnicowe wydarzenie. Nieopodal stał parawan, przy którym czuwała nasza aktywistka lat 92. W końcu Malwina dała zgrabną, choć lekko pomarszczoną rączką sygnał do rozpoczęcia imprezy.

Tubalnym, uroczystym głosem zaczął Maryś:
- Będziemy przeprowadzać testy ciążowe. W pierwszej kolejności poprosimy o udział panów.
- Jak to? – żachnął się Władek. – Niby istnieje jakieś ryzyko, że zajdę w ciążę? W moim wieku? Przecież za 3 lata będę miał stówę!
- Będziecie sikać na kreski – wyjaśniła spod parawanu skleconego ze sklejek po pudłach na pościel ze starych tapczanów. – Kto nie dosika do ostatniej kreski, ten się nie musi martwić.
- Że co? – dopytał się Bolek lat 53.
- Hę? – zainteresował się Alfred lat 61.
- Da to kobietom sygnał, z kim można bezpiecznie wylądować w łóżku.
- A chłopy nie będą celowo sikać krócej? – trzeźwo spytała Kunia lat 88.
- Nie, bo ja będę trzymać siusiaka – obiecała Malwina.

Mężczyźni w tym momencie chcieli wziąć nogi za pas, ale nie pozwoliły im na to ich partnerki. I w ten oto sposób od słów proboszcza, który na kazaniu mówił o tworzeniu katolickiej rodziny, przeszłyśmy do czynów.
Na Wildzie wielodzietność miała wkrótce powrócić, a ptaki radośnie to kwitowały, kwiląc jakby to wiosna miała się już rozpocząć.

środa, 6 lutego 2013

Są dni kiedy mężczyźnie można nawrzucać.

Kostek lat 53, który mieszka w kamienicy naprzeciwko startuje do rady miasta. Jako świadome ogniwo elektoratu miejskiego postanowiłam wybrać się do niego, by poruszyć w najbardziej istotne zadania stojące przed radnym z naszej dzielnicy. Domofon był rozwalony, więc od razu wdrapałam się na III piętro. Zastukałam kołatką na drzwiach.

Drzwi otworzyła mi konkubina Kostka – Genia lat 47, kobieta uczynna i wiecznie uśmiechnięta (z tego wiem, że dieta Kostka i Geni uboga jest w produkty zawierające wapń). Genia wprowadziła mnie do kuchni, gdzie za stołem siedział Kostek i popijał kawę nad poranną gazetą. Usiadłam, przyszły radny odłożył gazetę, a konkubina podała mi świeżo zaparzonego szatana. Poprosiłam o śmietankę, ale Genia zakryła jej brak wstydliwym uśmiechem.

- Kostek, co zrobisz z chodnikiem? Jest tak nierówny, że idąc do ciebie, omal trzy razy nie wywinęłam kozła.
Młodzieniec lat 53 tylko zakrył usta. Wydawało mi się, że był to gest okazujący zdziwienie, ale Genia wyprowadziła mnie z błędu.
- Pani Adelo, Kostek będzie milczał aż do wyborów. Wprowadził osobistą ciszę przedwyborczą. Ordynacja zabrania mu agitacji, a on wie, że się nie powstrzyma. Dlatego postanowił milczeć.
- Genia, to wspaniale! Chyba nie przepuścisz takiej okazji?!

Stanęłam przy drzwiach, odcinając Kostkowi jakąkolwiek drogę ucieczki. Spojrzałam zachęcająco na Genię, ale ona patrzyła na mnie bezradnie, nie domyślając się pomysłu.
- Kostek, ty sknero niedomyta – zaczęłam. – Nie dość, że nie dajesz Geni pieniędzy na mleko, przez co biedaczka ma próchnicę, to jeszcze siedzisz w tym brudnym podkoszulku!
- Masz się częściej myć – poparła mnie Kostkowa konkubina, która nareszcie zrozumiała intencję mojej akcji. – To wstyd, żeby ciocia Adela musiała ci to wypominać. I pieniędzy na życie zostawiaj więcej. Ja futro muszę sobie kupić!

Milczący Kostek lat 53 tym razem oniemiał naturalnie.

- Jest zima, a ty golić się będziesz codziennie – zagrzmiałam. – I brud zza paznokci będziesz usuwał. I chodnik naprawisz, i psie kupy usuniesz!
- I za zmywanie mi zapłacisz – dodała Genia. – I za odkurzanie, prasowanie, gotowanie też!
- Ustaw świnkę skarbonkę przy łóżku – doradziłam.
- Ku... mać – zaklął brzydko Kostek. – To ja pie...lę być radnym.
- Milcz – krzyknęłam. – Oddam na ciebie głos, synku, ale z psich kup będę rozliczała!

I wyszłam, zostawiając przyszłego radnego w zadumie. Schodząc po schodach jeszcze słyszałam protesty Geni przeciw zaniedbaniom Kostka. Uśmiechnęłam się. Wyjęłam z kieszeni cukierek mentolowy i zaczęłam powoli ssać. Mój oddech znów był świeży.

wtorek, 5 lutego 2013

Konkwista.

Dziś o 10.30 wyruszyłyśmy we trzy na wildeckie ulice: Maria lat 68, znana w dzielnicy jako Santa Maria, Nina lat 82 oraz ja Adela lat 73+, zwana na potrzeby wyprawy Pindą. Szukałyśmy nowej ziemi, na której można by wetknąć kolejny krucyfiks. Miałyśmy chrystianizacyjny cel oraz dużo chęci. Ambicję upchnęłyśmy do biustonoszów, a energią nasączyłyśmy sznurowadła od naszych trzewików. Ruszyłyśmy na spotkanie z ciemnotą i złotymi bożkami pogan.

– Czym się mamy kierować, Pindo? - spytała Nina.
- Nina, dopóki nikogo z nami nie ma, możesz nadal zwracać się do mnie Adela.
- Czy my spotkamy Indian? - zaciekawiła się Santa Maria.
- Dlaczego pytasz?
- Bo jestem zagrypiona. Nie chcę przyczynić się do wysokiej umieralności niewiernych. W końcu to nasi poganie z poznańskiej Wildy.

Santa Maria różniła się konkwistadorów sprzed połowy milenium.
- Adela, nie odpowiedziałaś mi - przypomniała się Nina. - Czym się mamy kierować?
- Nie słuchałaś proboszcza? - zdziwiłam się. - To jest przecież mecenas naszej eskapady. Dał nam wyraźne wskazówki oraz manierki z wodą święconą.
- No tak... Mamy szerzyć wiarę na lewo i na prawo. Musimy unikać ronda.
- Co?
- Żeby się nie zakręcić!

Szłyśmy pod porywistą zawieję, a szkwał burzył nam trwałe oraz podwiewał sukienki. Milczałyśmy, nie chcąc rzucać słów na wiatr. Zsynchronizowałyśmy za to żwawy krok oraz ciche odmawianie różańca świętego. Szłyśmy w dobrym kierunku tylko jednego nam brakowało: Indian. W końcu jednak przekroczyłyśmy ulicę Dolna Wilda w Poznaniu i trafiłyśmy w rejon, gdzie spodziewałyśmy natknąć się na dzikich ludzi. Góry Skaliste były daleko, lecz mimo to kurczowo przytrzymywałyśmy skalpy. W każdej chwili mógł nas zaskoczyć okrzyk wojenny pogan „iiiiaaaaaaauuuuuhhhhoooooggggghhhhuuuuu”.

Bardzo się zdziwiłyśmy, gdy naprzeciw nam wyszli zza krzaków milczący Marian oraz Zdzicho, czyli wildeccy poganie pozbawieni wigwamu. Czasem klecili coś na kształt tipi, ale tylko wtedy, gdy było zimno, a na głowę kapały krople dżdżu. Nic to jednak. Postanowiłyśmy rozpocząć akcję chrystianizacyjną. Santa Maria podała manierkę z wodą święconą Marysiowi. Marian łyknął, wykrzywił buzię, po czym zwrócił się do kompana:

– Zdzichu, pokaż paniom jak się chrzci wodę.
Zdzisław coś wyjął zza pazuchy, uzupełniając zawartość manierki. Tymczasem ja zaoponowałam:
- My nie chcemy chrzcić wody. My chcemy was ochrzcić!
– Oj tam, oj tam! - odpowiedział Maryś.

A potem już wspólnie opróżniłyśmy wszystkie manierki. Dla uczczenia naszej misji zgodziłyśmy się nawet na wypalenie fajki pokoju. Zdzisław miał na tę okazję przygotowane kadzidła, choć mi wydawało się, że to była zwykła trawa...

poniedziałek, 4 lutego 2013

Miłość.

Zadarłam swoją koszulę nocną. Najpierw popatrzyłam krytycznie na oponkę na brzuszku, potem na żylaki na nogach (dlaczego kobiety to mają, a mężczyźni nie?!), potem na obwisłe cycki. Katastrofa! Co za Bóg wymyślił starość?! Sam jest wieczny i wszystko ma gdzieś. Właśnie, gdzie? Przecież nie tam, bo Bóg nie może preferować jednej płci. On nie jest jak tam tam. Bóg robi mniej hałasu.

Ach ten Bóg, wszystko uchodzi mu wentylem!

A jednak Władek lat 97 mówi inaczej. „Adelu, kocham twoje melony!”. „Podniecają mnie twoje żylaki jak tatuaże, ty moja surrealistko!”. „Oponka? Adelciu, ty jesteś jak moje koło ratunkowe!”.

Nie rozumiem tego za bardzo, bo nie można się do mnie dodzwonić na 999.

Mimo wieku, tych 73 wiosen oraz niejaki plus czuję, że jestem atrakcyjna. Wiecie dlaczego? Bo kocham siebie. Jak mogłabym dzielić się miłością, gdybym nie kochała siebie? Często mówię do siebie, najczęściej rano. Tuż po przebudzeniu. „Adelciu, ty ślicznotko!”. „Adelciu, jaka jesteś frapująca!”. „Adelciu, jakie masz bogate wnętrze! Nie pozbywaj się nerki!” A poprosił mnie o to sąsiad z pierwszego piętra, tylko dlatego, że ma taką samą grupę krwi. B Rh+. To jedyny człowiek o tej samej grupie krwi, którego nie akceptuję. Innych hołubię. Znaczy znam jeszcze inną osobę o tej samej grupie. I ona jest wyjątkowo fantastyczna. Ale sąsiad już nie.

Miłości tak naprawdę nie ma. Bo gdyby Miłość była nam pisana, to my byśmy musieli do niej przynależeć. Ale wszystkie układy mają dwie strony. My byśmy musieli oddać się Miłości, a Miłość nam. Czujecie tę implikację? Nawet nie chcę się w niej zanurzać. W Miłości mogłabym się zanurzyć, ale jest tak, że jak Miłość zanurzy się w nas, to się może tylko zniesmaczyć. Pomyślcie, jaką macie wstrętną wątrobę, jaki zalany kwasem woreczek żółciowy, jaki smród wydziela się z oskrzeli! Chcecie by Miłość w was się zanurzyła?

Dość tych wynurzeń. miłosnych wynurzeń.

Zostawcie Miłość w spokoju. Niech pachnie formaliną. Zapomnijcie o romantycznych chwilach na molo. Niech mole spadają! Miłość zawsze jest przedszkolna! Potem to już tylko fiu, bździu i zadanie z matematyki lub historii. Sinusoidy i katakumby.

Ruina i kotangens.

A fe!- oto mój protest przeciw Miłości!

Ale trochę mrugam okiem...

niedziela, 3 lutego 2013

Szklanka pułapka.

Znowu pojawił się mróz. Nadszedł po ciemku i znienacka. Żadna z nas tego nie oczekiwała, ale jakiś łobuz, będący meteoropatą, musiał taki komunikat otrzymać. I zrobił to, co zrobił...

Pierwsza poślizgnęła się Elwira lat 77. Zamiast trafić do zakrystii, gdzie czekał na jej cotygodniowe sprawozdanie ksiądz proboszcz, lubiący wiedzieć, co w trawie, czyli parafii piszczy, przeleciała mimo całego kościoła i wylądowała na poświęconym przed kilku laty płocie.

– Jezus, Maria! Biedronka, Lidl! – zaklęła strasznie.
– Nie brudź uszu Pana takim ordynarnym słownictwem! – przestrzegła Kunia lat 90. – Nie lepiej robić sprawunki w Piotrze i Pawle?
– Tak! To byli święci! – zgodziła się Malwina lat 92. – W dodatku patroni naszego miaaaaastaaaa!
Lwinka dokończyła swoją myśl już z oddali, bo ślizg, w który wpadła, oddalił ją od nas na bardzo znaczną odległość, znaczy tuż pod schody wiodące do świątyni pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie.
– Co jest, do jasnej ciasnej?! – spytała Kunia, która łapała równowagę, rozkładając ręce i starając się przybrać wygląd samolotu. Nawet do twarzy jej było w pozie na airbusa.
– I kto tu klnie? – wytknęła Elwira, rozcierając sobie siniaka, którego zrobiła na nie poświęconym tyłku.

A może ksiądz proboszcz ją wyświęcił? Ratalnie? Raz cycek, raz łydkę, kiedy indziej grdykę? Trzeba było to obgadać. Ale nie teraz. Teraz to musiałam skupić się na sobie. Trzymać pion i ruszyć na ratunek przyjaciółkom.

– To sprawka bezbożnika! Szatana z Wildy! – przypuściła Elwira.
– Mundek? – zdziwiłam się. – Myślisz, że to Edmund?
– Niech będzie pochwalony Jezus Chryyy! Auu! – To wikary wyłonił się zza krawędzi muru i klapnął na tyłek, szorując zadkiem ścieżkę przed kościołem.
– Jezus Chryał? – dociekała Kunia.
– Co się dzieje? – zapiszczał wikary.
– Katolicy spadają na dupki i szyje! – wyjaśniła Malwina. – Antychryst nas zaatakował. A diabeł lubi ślizg. Stąd ta ślizgawka, stąd te związki partnerskie!
– Geje chcą nas wyślizgać? – dopytywał się wikary?
– To może być szklanka pułapka – zgodziłam się, po czym upadłam na kolana.

I tak stercząc na ślizgawce zaczęliśmy się modlić, a żarliwość naszych słów powoli zaczęła roztapiać lód. Bałyśmy się tylko, by lud nie stał się ciepły – w końcu już dość gejów w narodzie!