sobota, 19 stycznia 2013

Przetrwałam.

Kobieta na trwałe wpisze się do rodzinnego albumu tylko wtedy, gdy przed familijnym obiektywem pozować będzie z trwałą na głowie. Nieważny jest deseń garsonki, towarzystwo siódmych wód po kisielu, czy wysokość obcasa w kształcie szpilki – istotne jest tylko to, co na głowie. Wprawdzie Władek lat 97 powtarza mi, że najważniejsze jest to, co kobieta prezentuje z negatywu, ale on jest seksistą i ja mam właśnie tam – czyli w głębokiej czerni odwrotności pozytywu – patriarchalne prawdy, które stara się mi wpoić.

Zbliża się okres Pierwszych Komunii Świętych, a ja zawsze w tym okresie kręcę się po terenie parafii. Lubię przemykać się w tle grup drugoklasistów, by fotografowie zawsze ujęli mnie w kadrze. Wiem, że dla świeżego chrześcijanina pełną gębą – jakim jest szczyl z podstawówki – jestem niezidentyfikowaną ciotką, ale to zmieni się z czasem. Bo wrosłam w wildecki pejzaż i moja trwała jest tak charakterystyczna, jak choćby szpital ortopedyczny imienia profesora Degi. „Ty jesteś taka wytrwała, że aż posągowo kamienna”, mawia mi w chwilach słabości Anonimowy Kobieciarz lat 97. Dlaczegóż więc miałabym żałować siebie na zdjęciach 8-latków? W końcu dodaję kolorytu dzielnicowej Eucharystii z parafii Zmartwychwstania Pańskiego w Poznaniu.
Do zakładu fryzjerskiego udałam się z pewną obawą, bo Dziunia lat 65, która przez 30 ostatnich lat pracowała nad moimi szałowymi kreacjami poszła na emeryturę. Moją rzucającą się w oczy, to znaczy ogólnie dostępną włochatowatością, miała zająć się dziewczyna z talentem w nożyczkach. Kornelia lat 22 miała ponoć duży zapał, lubiła po godzinach pracy projektować wymyślne wzory tipsów oraz żyła w nieświadomości, że praca na stojąco po 20 latach zawsze skończy się żylakami i bólami kręgosłupa.

- Pani Adela? Niech pani usiądzie na fotelu, kotku.

Trochę się nastroszyłam, bo myślałam o baranku. Koty to mam w domu pod szafą.

- Chwilunia i będzie pani wystrzałowa! – powiedziała Kornelia, szukając w lustrze swoich oczu.
- A mężczyzn pani goli? – spytałam, mając na myśli Władkowe problemy z zarostem.
- Już w szkole mówili do mnie „Brzytwa” – odpowiedziała Kornelia, uśmiechając się słodko do siebie. – Niestety, ze względu na HIV nie golimy mężczyzn.
- A komu robiła już pani trwałą? – indagowałam.
- Zna pani Simbę? – Kornelia puściła do swojego odbicia w lustrze prawe oczko.
- Ma pani na myśli Ryśka lat 53 z ulicy Fabrycznej?
- Rysiek zwany Lwim Sercem? Jeszcze nikt tak nie ryczał z radości – potaknęła głową 22-latka, utwierdzając się w słuszności swojej oceny. Potem obdzieliła dumnym spojrzeniem swoje lewe biodro.
- Czy trwała długo będzie trzymać? – spytałam na koniec.
- Dopóki nie spuszczę z pani wzroku – Kornelia wyszczerzyła zęby, eksponując nowe plomby.

Przyznaję, że nie chciało mi się wyjść z salonu. Bałam się nawet zobaczyć plecy młodej fryzjerki. Ale jestem odważną kobietą. Wróciłam do domu. Nie zapaliłam światła, utrwalając pod powiekami swoje odbicie z lustra. Właśnie takie zakodowane wspomnienia, to najlepsza trwała. Tak, tak – nie protestujcie. Popatrzcie tylko, jak wyglądam na pierwszokomunijnych fotografiach z Wildy. No!

piątek, 18 stycznia 2013

Pogoda dla samobójców.

Kto wymyślił, by zatrudnić do telewizyjnej prognozy pogody Kreta? Nie dość, że taki ślepy jest w dzień, to jeszcze wietrznie zadowolony z przechodzących frontów atmosferycznych. Przy tym wszystkim przesłodzony, jakby z nieba spadał ekstrakt z buraków cukrowych, a przypominam, że kampania cukrowa skończyła wraz z rokiem kalendarzowym. Krecia robota, mówię wam.

Dziś po porannej mszy świętej wróciliśmy z AK-owcem na naszą rytualną kawę. Mój druh usiadł nad filiżanką, mnie natomiast nosiło. Chciałam działać.

- Władek, rozwieś sznur na podwórku. Przy silnym mrozie i wietrze szybko wysuszymy pranie.
- Nie boisz się srających gołębi?
- Nie wymyślaj przeszkód! Ptaki nie są głupie, nikt przy takim wietrze nie chce wyściubiać nosa na dwór. Gołębie robią dziś pod siebie.
- A mnie na dwór wyganiasz!
- Znowu się lenisz!
- Nieprawda, boję się tylko tego sznura w mojej ręce.
- Znowu uwiążesz lasso, na które będziesz łapać dzierlatki? Nie obawiaj się, przy takiej pogodzie żadna gołąbeczka nie wyjdzie na dwór prowokować Anonimowego Kobieciarza.
- To nie to. Od kilku dni jest pogoda dla samobójców. Nie mogę ryzykować, biorąc śmiertelne narzędzie do ręki.

Spojrzałam na wychudzonego powstańca, na jego podkrążone oczy, błędny wzrok i ciuchy, które nosił od kilku dni, bo inne czekały na przepierkę. Ważyłam w duchu jego racje, po czym szybko podjęłam decyzję.

- Masz rację, Władku, twoje życie cenniejsze jest od prania.
- Cieszę się, że zrozumiałaś powagę sytuacji – mój 97-letni towarzysz uśmiechnął się z ulgą.
- Zrozumiałam – przytaknęłam. – Nawet więcej, bo nie tylko sznur jest zagrożeniem. Niebezpieczeństwo sprawiają noże, cążki do paznokci, wysokość ostatniego piętra, na którym mieszkam, zabójcy za kółkiem...
- Tak – Władek spojrzał na mnie czujnie.

Nie zdążył jednak zareagować. Zarzuciłam błyskawicznie pętlę na jego tułów, szybko okręciłam sznur wokół jego ciała, unieruchamiając go na amen. Na koniec wetknęłam knebel w usta niedoszłego nieszczęśnika, bo marudzący samobójca to największa kara za grzechy.
Kiedy już usiadłam, patrząc na związanego samobójcę lat 97 i namyślając się jak ja poradzę sobie z jego potrzebami fizjologicznymi, to zaczęłam w duchu protestować przeciw kreciej robocie pogodynek i ich męskich odpowiedników. Czy oni nie wiedzą, jaki to kłopot trzymać AK-owca do pierwszych promieni słonecznych?

A przecież robię to po to, by było nas więcej. Nas Polaków. Więcej Polaków to większa siła w Narodzie, to Duch, który przepędza chmury agresorów, to Energia i pompowanie teizmu w obywatela. To patriotyzm i tradycja.

Tymczasem Władek po gwałtownej antypatriotycznej szamotaninie uspokoił się. Powoli docierała do niego RACJA STANU. Dojrzewał do rozwieszenia prania...

czwartek, 17 stycznia 2013

Zdołowany klecha.

– Wiara na jedne miejsce przenosi górę, by w drugim pozostawić dół – powiedziała gromko Kunia lat 90, rzucając grudkę ziemi na trumnę, w której ułożono pasterza z sąsiedniej parafii.

Edmund lat 57 zapił się mszalnym winem, ale w akcie zgonu powód zejścia złożono na karb uporczywej zgagi. Mundka znałyśmy z czasów harców młodzieńczych, gdzie nie musiałyśmy grzesznie wskakiwać pod sutannę – wystarczyło tylko ściągnąć Edmundowi harcerskie szorty a wraz z nimi galoty.

– Dobry Jezu, a nasz Panie – wyszeptałam – daj mu wieczne spożywanie.
– Spożywanie? – zdziwiła się Elwira lat 77. – Chyba spoczywanie!
– Do raju poszedł czy do piekła? – wściekłam się, rzucając machinalnie na trumnę nie grudkę ziemi, lecz kulkę śniegu. – Przecież nie będzie w niebie głodować!
– Mundek lubił golonkę – przypomniała Malwina lat 92, wycierając łzę, która wyciekła z lewego oka – Powinien popijać ją piwem, a nie winem. Zawsze to mniejsze procenty...
– Nie rzucajta śniegu do dołu, bo wiosną stopnieje i grób się zapadnie! – pouczył nas grabarz, po czym wyrzucił peta do dołu.
– Cichaj, synu – syknął kapłan z sąsiedniej parafii, który odprawiał ceremonię pogrzebową.
– Cichaj, Synaj – powtórzyła za duchownym Kunia.
– Mundek miał takie ładne dołeczki w policzkach – rozpaczała Elwira – a teraz leży w jednym brzydkim dole...
– Co chcesz, paniusiu, od dołu? – oburzył się grabarz. – Nie jest ani za płytki, ani za głęboki. A jakie równe ma boki! – pochwalił się.
– Nie zwracaj uwagi na chama – poradziłam. Następnie zwróciłam się do Kuni – Edmund musi mieć należyty pomnik. Nie chciałabyś pozować do figury anioła?
– Ale nie mogę leżeć na lewym boku – zastrzegła Kunia. – Biodro mi nawala.
– Anioły rzadko leżą – stwierdziłam.
– Co wy, kurwa, wiecie o zaleganiu? – zaklął grabarz.
– Proszę księdza – zainterweniowała Elwira – ten pan klnie nad grobem świętej pamięci wielebnego Mundka.
– Chrześcijanie wszystkich krajów łączcie się – modlił się akwizytor Boga.
– Skarżypyta bez kopyta – żachnął się grabarz. – Wiesz, mała, język ci lata jak łopata. Wykopiesz następny dół?
– Wszystkich rajów? – upewniała się Lwinka mająca problemy ze słuchem.
– To życie potrafi zdołować – grabarz smętnie zwiesił głowę, po czym chwycił za łopatę i zaczął zasypywać grób.

Elwira poprawiła szarfę na wieńcu, a ja uroniłam trzy łzy.

środa, 16 stycznia 2013

Kastrator.

Pojawił się nie wiadomo skąd. Pojawił się nie wiadomo jak. Pojawił się i wkrótce znikł, ale kiedy się pojawił, to wydawało się, że trwać to będzie wiecznie, słońce na zawsze rozjaśni zmierzch i żadna z nas nie będzie już ściągać butów na obcasie, paradując w nich nawet w łóżku.

Kastrator nosił imię prezydenckie, ale wyglądał dużo ładniej. Przede wszystkim nie miał brzucha wielkiego jak bęben tam-tam, nie nosił też wąsów. Bronek lat 29 był tak śliczny, że wszystkim kobietom na Wildzie wyłączało się w jego towarzystwie myślenie. Ja także popadałam w intelektualne omdlenie.

Kastrator myśli zjawił się o poranku. Zaskoczył nas podobnie jak letnie słońce pod koniec stycznia. Wydawało się, że zachowywał się nonszalancko, ale na tym polegał jego zabójczy styl. Półuśmieszek młodzieńca lat 29 nas osłabiał, a błądzący po naszych twarzach i biustach wzrok rozgrzewał. Przy okazji każda z nas chciała jak najdłużej podchwycić jego spojrzenie, by pogrążyć się w otchłani jego wyjątkowych oczu. Nie dało się ukryć – wszystkie byłyśmy wilgotne. Wzruszenie przypomniało nasze pierwsze porywy serca. Czasy, w których byłyśmy skromnymi pensjonarkami marzącymi o królewiczu na białym koniu. Szczęśliwie wszystkie byłyśmy wdowami. Może dlatego tak łatwo docierał do nas urok Bronka lat 29.

Bronek stał przed naszą kolejką, darząc nas subtelnym uśmiechem.

- To pyta się pan, jak dojść do kościoła zmartwychwstańców? – słabym głosikiem upewniła się Kunia lat 90.
- Tak. Szukam kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego – potwierdził Bronek.
- Chcesz się wyspowiadać? – spytała Tekla lat 77.
- Też – odpowiedział Bronek, a w naszych uszach rozległ się śpiew skowronka przerywany trzepotem skrzydeł motyla.
- Masz dużo grzeszków na sumieniu? – dociekała szczerbata Ludmiła lat 80.
- Jak wszyscy. Jestem tylko skromnym klerykiem.
- Złożyłeś już wszystkie śluby?

Z resztkami płonnej nadziei czekałyśmy na zaprzeczenie, Bronek jednak nie odpowiedział nam na pytanie. Uśmiechnął się tylko, a potem pogrążył się w majestatycznym cieniu dzielnicowej świątyni.

W końcu podjechał furgon ze świeżym pieczywem. Pociągając nosem udałyśmy się do sklepu, by zakupić chleb i bułki. Były też drożdżówki i pączki.
Myślę, że wyraziłam uczucia nas wszystkich, gdy zaprotestowałam przeciw takim ciachom. Bo nie takie ciacha były nam w głowie.

wtorek, 15 stycznia 2013

Miotłacze ognia.

Gizela lat 44 objęła niedawno posadę dozorczyni i przynajmniej od tygodnia starała się opanować chaos, jaki panował w naszej kamienicy. Myła okna na klatce schodowej, szorowała schody i poręcze, zmazywała napisy ze ścian typu „Jola kocha Miśka” albo inne „I love U”.

Gorzej było przed domem. Wprawdzie Gizela zamiatała pety, te po papierosach i te po napojach, ale ciągle wiatr nawiewał jej nowe gałązki i liście, które opadały z drzew rosnących przy ulicy. Gizela narzekała, biadoliła i klęła pod nosem, wytrwale zamiatając szeleszczące odpadki. Nieustannie zastanawiała się jednak, jak poradzić sobie z kłopotem i przestać wykonywać Syzyfową pracę.

Wracałam dziś z zakupami i natknęłam się na Gizelę. Ona stała przed kupką odgarniętego śniegu, wpatrując się w nią nienawistnie.

- Muszę cię pochwalić, Gizelo – zaczepiłam dozorczynię. – Jesteś robotna i skrupulatna.
- E tam, ciociu Adelo.
- Co cię gnębi, moje dziecko?
- Mam pomysł. Masz ciociu zapałki?
- Nie. A może jakieś inne krzesiwko?
- Co planujesz?

Gizela podeszła do dwóch pijaczków obalających piwo przed sklepem. Poprosiła ich o ognia, a jeden z nich podał jej peta. Dozorczyni wróciła do mnie. Znaczy do kupki śmieci.

- Co robisz?

Próbowałam powstrzymać Gizelę. Nie udało mi się, bo była o 30 lat szybsza ode mnie.

- Na śnieg najskuteczniejsze są miotłacze ognia. Trzeba go stopić.
- Miotacze?
- Miotłacze.

W tym momencie Gizela podpaliła swoją miotłę, po czym przyłożyła ją do kupki śniegu. Płytki chodnikowe zajęły się błyskawicznie, jakby były z drewna a pijaczek krzyknął do drugiego: „Zbychu, skocz do sklepu po kiełbaski. Pogrillujemy!”

- A teraz pójdę na klatki. Zacząć od twojej, Adelo?
- Ty nas skopcisz! – oskarżyłam dozorczynię.
- A gdzież tam! Miotłacze są bezpieczne!

Zaprotestowałam. Pobiegłam po wodę, wepchnęłam się w kolejce przed pijaczków i kupiłam 5-litrowe opakowanie. Nie gasiłam ogniska. Chlusnęłam wodą Gizelę.
Musiałam ją otrzeźwić. Dopiero potem pomyślałam, że można było użyć śnieżnych kulek...

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Trochę to ciut za mało.

Władek lat 97 wniósł do mojego mieszkania powiew rześkiego powietrza i specyficzny zapach słońca, który przewietrza zatęchły zapach zimy i sprawia, że nawet palto jest uśmiechnięte. Jednak sam AK-owiec sprawiał wrażenie osowiałego, wyciągając zza pazuchy wisielczy humor.

- Adela, trochę chce mi się umrzeć – obwieścił powstaniec, przerywając siorbanie kawy, którą mu przygotowałam.
- Nie uda ci się, Władku – odpowiedziałam. – Trochę to o ciut za mało, aby udało się zejść. Żeby umrzeć musiałbyś mocno się spiąć, a ty przecież nie lubisz wysiłku.
- To prawda. Gdybym miał więcej samozaparcia, to zostałbym mistrzem świata w podnoszeniu ciężarów. W sumie dobrze się stało, bo nie lubię dźwigać.
- Wiem, prosiłam cię kilka razy byś kupił mi cukier.
- Obawiam się, że mogę nie udźwignąć ciężaru śmierci – westchnął ciężko Władek.
- To tym jesteś taki przybity?
- Powiem prosto: mam 97 lat, leczę prostatę, unikam gryzienia twardych owoców, ale nadal podobają mi się maturzystki. Trochę się do nich przystawiam, ale sama powiedziałaś, że trochę to o ciut za mało. Czy to dlatego nie mam wyników?

Zafrasowałam się. Dotychczas wydawało mi się, że terapia Anonimowych Kobieciarzy, jaką zorganizowałam Władkowi dała skutek, a tu masz, Adelo, placek.

- Posyp głowę popiołem, Władku!
- Po co?
- Bądź Feniksem z Wildy! Zalśnij siłą diamentu!
- To znaczy co mam zrobić?
- Wyobrażaj sobie, że każda napotkana kobieta jest mężczyzną. Dla ułatwienia nazywaj w myślach panie swoim ulubionym męskim imieniem.
- Adela, do ciebie też mam mówić per Zygmuncie?
- Ja dla ciebie nie jestem kobietą, lecz terapeutką – powiedziałam z dumą.
- I to mi pomoże?
- Trochę, a nawet ciut.

W tym momencie wstydliwie zasłoniłam dłonią usta. Trochę to przecież o ciut za mało. Trochę to największa polska przywara, którą z całych sił oprotestowuję. Trochę to polityk reformuje, ksiądz nawraca i feministka się podoba. Trochę to tak naprawdę nic. A nic to zbiór, który nie może być trochę pusty.

niedziela, 13 stycznia 2013

Tropicielki diabła.

Spotkałam je, gdy wracałam z Władkiem lat 97 z porannego spaceru po Parku im. Jana Pawła II w Poznaniu. Akurat szły do kościoła na niedzielną mszę. Trudzia lat 59, Lonia lat 66 oraz Natalka lat 78. Były niczym hostessy Jehowy – podobnie zwarte, ambitne i zaciekłe. Nigdy się nie poddawały, gotowe głosić Słowo Boże nawet podczas snu. Lica miały radosne, łokcie trzymały na biodrach, pośladków w przeciwieństwie do kolan nie miały spłaszczonych. W końcu klęczenie najlepiej modeluje kształt kobiecej pupy.

- Co słychać, dziewczyny? – spytałam na powitanie.
- Na Wildzie mieszka szatan! – obwieściła ze srogą miną Lonia.
- Pod którym numerem? – wtrącił się Anonimowy Kobieciarz lat 3 do 100.
- Adela, spójrz na te wszystkie bezeceństwa! Na pety na chodniku, puste flaszki pod sklepem, zużyte kondomy w bramach! – Trudzia wypluła te słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- I to wszystko jest winą jednego szatana? – powątpiewałam.
- On się szybko rozmnaża – wyjaśniła Natalka.
- To skąd te prezerwatywy? – zauważył czujny powstaniec.
- Znajdziemy go! – obiecała Trudzia.
- Musicie zrobić coś na podobieństwo próby wody – podpowiedziałam.
- Taa? – zainteresowała się Lonia.
- Pławienie czarownic. Po prostu musicie zanurzyć podejrzaną w wodzie. Jeśli pójdzie na dno, to będzie oznaczało, że była niewinna. Jeśli jednak nie utonie, to będzie wiadomo, że trzyma z diabłem.
- Dokładnie – poparł mnie Władek. – Niepogrążoność w wodzie nie jest mocą Bożą, ale dziełem szatańskim.
- Szatan jest mężczyzną – zawyrokowała Trudzia.
- Nie damy rady zanurzyć chłopa w wannie. Jesteśmy słabe i chorowite, a wildeckie penery są silne – zmartwiła się Natalka.
- Zróbcie próbę wódy – doradziłam.
- Że co? – Lonia nadstawiła ucha.
- Jeśli podejrzany o trzymanie konszachtów z diabłem po wypiciu duszkiem litra wódki stoczy się na dno, to będzie oznaczało, że jest niewinny i może dostać przepustkę na mszę. Natomiast jeśli upijecie delikwenta, a on będzie sięgać po następną flaszkę, papierosa, albo zaproponuje wam seks, wtedy będziecie miały jasność.
- Jasne, zobaczycie ciemność w pijanym bliźnim – przytaknął Władek.

Tropicielki diabła podziękowały nam grzecznie za radę, po czym poszły do sklepu. Brzęcząc butelkami udały się następnie na mszę. My natomiast z nadzieją na przywrócenie porządku w dzielnicy wróciliśmy do mieszkania. Ja też mam już dość bałaganu. Tych zużytych gumek i petów. Przeciw bajzlowi zawsze będę protestować. W końcu Ordnung muss sein!