sobota, 8 grudnia 2012

Furora na urologii.

– Chyba pierdyknę sobie tatuaż – stwierdziła Kunia lat 90.
– Musek! – podniosła głos Malwina lat 93, rzucając kartę na stół. Król trefl spojrzał na nas swoim bezmyślnym wzrokiem.

Siedziałyśmy u mnie w salonie, grając w tysiąca. Dziewczyny nie chciały nauczyć się reguł brydża, Elwira lat 77 z kolei wyrażała ideologiczny sprzeciw wobec pokera oraz gry w oczko na pieniądze, a ja nie chciałam pozwolić na grę w wojnę. Przynajmniej nie w moim pokoju.

– Pierdyknę? – dopytałam, z niesmakiem cedząc ordynarne słowo.
– Gdzie chcesz się upiększyć? – zainteresowała się Malwina.
– Tatuaż nie jest zabiegiem estetycznym – zaoponowałam. – To rodzaj przemiany. Człowiek wypuszcza z bloków startowych ducha, by ten zawładnął ciałem. To stara, tradycyjna konkurencja siłowa. Słyszałyście o wytatuowanych wyznawcach kultu Kybele w starożytnym Rzymie?
– Myślałam o jakimś niewidocznym miejscu – zadumała się Kunia.
– To będzie trudne – zastanowiła się Elwira. – Melduję osiemdziesiąt! Gdybyś lubiła tylko zwiewne kiecki, ale te dekolty... Dużo odsłaniasz, Kunia.
– Nie zaglądaj mi w karty – odrzekła moja przyjaciółka lat 90.
– A składani w ofierze nubijscy kapłani? Ci to dopiero byli pogryzmoleni tatuażami! – uzupełniłam wypowiedź o fakt sprzed 4 tysięcy lat.
– Nawet biustonosza nie używasz – Elwira wytknęła Kuni swobodne noszenie się.
– Cholera! – zaklęła Malwina. – W ogóle nie idzie mi karta. Elwira, do kogo się modlisz o wygraną? Do świętego Huberta?
– Pozostaje mi niewielka powierzchnia pod gatkami – wymamrotała Kunia. – Dobrze, że nie noszę stringów...
– Spójrzcie na kulturę Maorysów i ich tatuaże moko. A propos, zagramy może w makao? – zaproponowałam, będąc już lekko znudzona tysiącem.
– Ksiądz proboszcz zacytował kiedyś fragment z Księgi Kapłańskiej – odparła Elwira. – Wynikało z niej, że nie można umieszczać znaków na ciele.
– Zrób sobie rzygacza – zaproponowała Malwina. – Widziałaś rzygacze na poznańskim ratuszu? Są piękne i i jeden na pewno zmieści ci się pod gatkami.
– Rzygacza?
– W kształcie głowy smoka – wyjaśniłam. – Jeśli znowu odezwą ci się nerki, to zrobisz furorę na urologii.
– Powiadasz?

Zaintrygowana zrobieniem furory na urologii Kunia zapomniała o grze, co wykorzystała sprytna Elwira, zaglądając jej bezczelnie w karty. Malwina tego nie zauważyła, a ja nie protestowałam, bo bardziej zależało mi na szybkim zakończeniu nudnej zabawy niż kłótniom, które by oddaliły Kunię od życiowej decyzji o rzygaczu pod gatkami.

piątek, 7 grudnia 2012

Skaranie boskie.

– Ostatnio skulbaczyłam się – szepnęła Kunia lat 90, a jej słowa zaczęły wirować między płatkami śniegu, które niespodziewanie zaczęły sypać się z nisko zawieszonej na niebie chmury.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem, oczekując na przyjazd dostawczaka z piekarni, który miał dostarczyć z piekarni świeże pieczywo z nocnego wypieku.
– Ogier czy klacz? – spytałam. – Gwarantujesz odpowiednie sianko, by rżało się do rozpuku?

– Za często wsiadasz na konia – zawyrokowała Elwira lat 77. – Ksiądz proboszcz mówi, że po 80-tce trzeba zapomnieć o seksie. Oczywiście on opowiada o seksie małżeńskim, a nie pokątnym gziciu się.
– Rozpuku? – zdziwiła się Kunia.
– Elwira, nie boisz się, że za 3 lata ksiądz proboszcz zapomni o tobie? – dociekała Malwina lat 93.
– Dużo się modlę. Pocieszają mnie słowa wielebnego, który mówi, że uroczo wygląda mój krzyż, kiedy leżę w głównej nawie.
– Nie idzie o mężczyznę – sprostowała Kunia. – Ostatnio przyzwyczaiłam się do częstego wysupływania 5 złotych, by wsiąść na kucyka, a potem jeżdżę na zrywnym zwierzęciu dookoła Starego Rynku w Poznaniu. 2 rundy wytargowałam. I przewodnik nie trzyma mnie – jako stałą klientkę – na postronku, tylko puszcza wolno. Chciałabym kiedyś pocwałować, ale na razie satysfakcjonuję się stępem.
– Skaranie boskie! – krzyknęła Elwira, podnosząc ręce ku niebu. – Stępa? Jesteś taka tępa, by na starość zadowalać się kucykiem?
– Co proponujesz? – skierowałam pytanie bezpośrednio do Elwiry.
– Ksiądz proboszcz lubi główną nawę, ale po bocznych kręci się wikary. Gdy wyłania się z cienia zawsze ma smutną twarz. Kunia niech zostawi malutkiego kunia i zrobi coś dla kościoła!
– Skaranie boskie z tym kościelnym fiskalizmem! – oburzyłam się. – Nie dość im szkół, które przejmują? Jeszcze Kunię chcą dojeżdżać?!
– O wspólnej modlitwie mówiłam, grzesznico! – odgryzła się Elwira. – Szatańskie myśli buzują ci pod trwałą! Wikary po prostu nie lubi klepać modlitwy w samotności.
– To nie trwała! – zaprzeczyłam. – Ja lokówki zawijam na noc!
– Co klepie wikary? – Malwina miała słaby słuch, dlatego często się dopytywała.
– Chciałabym was namówić do skulbaczenia się – zaproponowała Kunia. – Opiekun kucyka powiedział, że załatwi kilka dodatkowych sztuk końskich mikrusów. Zrobimy kawalkadę i pojedziemy pod urząd miasta. Pokażemy, że bilety na autobusy i tramwaje są za drogie, a kucyki nie!
– Skaranie boskie z tymi cenami! – przytaknęłam.
– Wikary też pojedzie na oklep? – Malwina niezręcznie nawiązała do klepania modlitwy przez wikarego.

Nie chciałyśmy ciągnąć tego wątku, więc zaśpiewałyśmy pierwszą kolędę w tym sezonie. Gdy zaczęłyśmy nucić „Przybieżeli...” nadjechał furgon z pieczywem. W sam raz, bo nie chciałyśmy połknąć przy śpiewaniu zbyt dużej ilości mroźnego powietrza. W końcu płuca trzeba oszczędzać.

czwartek, 6 grudnia 2012

Purtyzana.

Witek lat 49 z parteru jest znanym w dzielnicy sutenerem. Toleruję go, choć to bydlę i kanalia w jednym. Mimo jego nędznej profesji dba o żonę i córki, nie śląc do nich klientów brudnych i śmierdzących ciałem, za to nie groszem. Ostatnio rozszerzył swoją działalność, rozbudowując swoją biznesową inicjatywę z pozycji firmy rodzinnej. Marzy mu się dzielnicowe imperium. By spełnić swoje marzenie zatrudnił Marzenę lat 19.

Marzena jak wygląda, każdy widział, kto interesuje się motoryzacją i maskami samochodów marki BMW. W każdym razie, Witek jeszcze do niedawna twierdził, że nowa adeptka najstarszej na świecie profesji do zawodu jest przygotowana na blachę. Ona też w to wierzyła. Jednak gdy rozpoczęła pracę niespodziewanie wyszło szydło z worka.
Witek skierował ją do mnie, twierdząc że jestem w dzielny jedyną mądrą kobietą, która poradzi sobie z każdym problemem. Przyznam, że ta opinia mnie połechtała, więc postanowiłam podnieść rzuconą rękawicę.

- Co ci dolega, piegusku? – spytałam spłoszone dziewczę.
Marzena wszędzie miała piegi, nawet w staniku – stąd moje zawołanie było uzasadnione.
- Trochę się wstydzę, ciociu Adelo.
- Jesteśmy same, moje dziecko. Mów.
- Kiedy klient mnie wybiera wszystko jest dobrze: uśmiecham się, mrugam oczkiem i podnoszę wyżej kieckę, by dostrzegł rąbek moich stringów. Wychodzimy z salonu i idziemy do mojego pokoiku. Cały czas jest okay. Są klienci, którzy już w drodze próbują mnie obłapywać, a ja im na to pozwalam. Wygląda, że będzie fest. On kładzie się na wyrku, ja się rozbieram, ale nie ściągam szpilek. Wydaje się, że wszystko idzie cacy. Ale potem... Och, ciociu Adelo!

Marzena rozpłakała się. Chwilę odczekałam, by wzruszenie jej przeszło, po czym przyparłam ją do muru.

- Do brzegu!
- Że co?
- Dobijaj do portu!
- Hę?
- No mówże! I nie hęchaj!
- Kładę się obok klienta i wtedy zaczynam prykać.
- Co robisz? - spytałam z niedowierzaniem, chcąc się upewnić.
- Purtam! Puszczam bąki! Po prostu pierdzę! Och, ciociu!

Mała znów się rozbeczała.

- Cichaczem?
- Nie! Właśnie, że nie! Klienci żądają zwrotu pieniędzy!

Zatroskałam się. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo nerwowa jest praca prostytutki. Potem zaparzyłam ziółka. Przy konsumpcji wyciągu z korzenia kozłka lekarskiego rozpoczęłyśmy terapię. Wcieliłam się w rolę endoskopu, podróżując po meandrach organizmu Marzeny...

środa, 5 grudnia 2012

Bez poślizgu.

Najpierw przed sklepem ustawiła się Malwina lat 93, potem doszła do niej Kunia lat 90, trzecia zaś byłam ja – Adela lat 73+. Trzy osoby to już tłum oraz potencjał na ciekawą dyskusję. Działanie zresztą też. A że nasza trójka, gdy milczy, to potem zawsze działa energiczniej, rozsądniej i zawsze z celem. I dziś postanowiłyśmy po krótkiej naradzie rzucić w diabły stanie w kolejce i ruszyć na drogi, by pouczać i nauczać kierowców.

Poprawiłyśmy własne zderzaki, sprawdzając czy fiszbiny dobrze trzymają i ruszyłyśmy na ruchliwą, wielopasmową ulicę Hetmańską w Poznaniu. Trafiłyśmy dobrze, bo na korek. Postanowiłyśmy poruszać się środkiem drogi między dwoma sznurami samochodów.

Podeszłyśmy do pierwszego auta, grzecznie stukając w okno. Kierowca lat około 40 nie przerwał rozmowy telefonicznej, ale opuścił szybę.
- Ma pan sprawne hamulce? – spytała Kunia.
- Teraz ściągnij majteczki – wydyszał do słuchawki kierowca.
- Jest groźba wypadku, bo ślisko na drogach – wyjaśniła Malwina. – Proszę się skupić na nas, obywatelu kierowco!
- Poślizg? – zdziwił się czterdziestolatek, patrząc nieprzytomnym wzrokiem na Malwinę. – Moja droga, jesteś śliska? Nie, nie…, jakieś kobiety mnie zaczepiły… Że co? Nie. Rozmawiam tylko z tobą. Halo! Halo!
- I niech pan zapnie pasy – pouczyłam. – Bezpieczeństwo w ruchu drogowym najszybszą drogą do spokojnych i zdrowych świąt.
- Alleluja! – dodała Kunia.
- Bogatego gwiazdora! – dorzuciła Malwina. Ja zaś popatrzyłam na rejestrację, sprawdzając czy jest poznańska. Inaczej musiałabym tłumaczyć, że gwiazdor gdzie indziej nazywany jest świętym Mikołajem.
- Bóg zapłać – odpowiedział kierowca, zapinając rozporek.

Tymczasem my podeszłyśmy do sfrustrowanego właściciela pojazdu, który używał klaksonu.

- Obywatelu, czego wam trzeba? – spytała Kunia.
- Baby, wynocha z drogi!
- Chamstwu na drodze mówimy stanowcze NIE! – krzyknęła Malwina i chwyciła za antenę, grożąc wygięciem jej. Ja zajęłam się wentylem od przedniego koła.
- Ty chłystku! – wrzasnęła Kunia. – Nadal chcesz burzyć porządek i kulturę na drogach?

Uspokoiłyśmy drania, a inni kierowcy już potulnie przyjmowali nasze ostrzeżenia, uwagi i rady. I wiecie, co? Tego dnia na Wildzie nie było ani jednego wypadku. Nawet najmniejszej stłuczki. Bo przeciw nieporządkowi trzeba stanowczo protestować. Szybko i kategorycznie.

wtorek, 4 grudnia 2012

Brud za paznokciem.

– Układam wiersz. Podasz mi jakiś zgrabny rym do tasiemca? – spytałam AK-owca jeszcze przez miesiąc lat 96.

Władek to podwójny AK-owiec, czyli były żołnierz AK oraz Anonimowy Kobieciarz w jednym. Codziennie zapraszam powstańca warszawskiego na filiżankę kawy z cynamonem, a także podaję słodkie, które układam na talerzyku z małym widelczykiem położonym obok. Dziś był to kawałek murzynka.

– Nie ma Niemca bez tasiemca – odpowiedział AK-owiec, po czym dodał – bez uzbrojonego tasiemca.
– Ja wiersz kroję, a on w zbroję – prychnęłam z niesmakiem.
– Nie interesowałbym się tobą, Adela, gdybyś nie była Słowianką znad Warty. Kobieta musi mieć dużo słomy: w oczach, włosach i na nogach.
– Na Boga! Na nogach?!
– Na cipce też. Doświadczonemu mężczyźnie nigdy nie będzie smakował murzynek, jeśli nie będzie kontrastował ze słowiańską słomą jego dziewczyny. Taa... – zastanowił się Władek – Taa... Polki są najpiękniejsze na snopku żeńca, który rżnie na polu aż rżyska nie pozostawi.
– Polskie chłopy widzą jeno snopy. Jełopy, oj, jełopy – odrzekłam.
– Nie ma Niemry bez tasiemca, a w Rosji żyją złodzieje, co nie obejdą się bez kiły, mogiły, pokazu siły. Ale najgorsi i tak są Żydzi.
– Żydzi? To mnie brzydzi – wydęłam usta, pokazując, że razi mnie nieukrywany rasizm Władka.
– Mośki i pedały to zmora naszej ojczyzny! Dolejesz mi jeszcze kawy? Ale z mlekiem, bo czarna z brudasami mi się kojarzy. Ich też nie lubię.
– Polskie lesbijki są jak nowalijki.
– Pierdolisz, Adela. Te wszystkie zboki spuściłbym w kanał. Cholery jedne! Boga się nie boją!
– Jakiż to był trud, że za paznokciami masz brud?
– Bo robię! Pracuję, tacham, tyram jak osioł! Nie jestem nygusem! Przyniosę węgiel z piwnicy, wbiję gwóźdź w ścianę, nie obijam się. Wiesz, że nie cyganię. Jak mnie wkurwiają te cygańskie grajki! Kawy na mieście nie można wypić!
– Pytanie mnie kusi: co masz w duszy?
– Boga, Adelo – odpowiedział poważnie powstaniec. – Ojczyznę i honor. Kurdemol, nikt już dziś nie mówi o honorze!

Jakoś przestało mi się chcieć rymować. Wyłożyłam z barku butelkę wódki na stół. Władek zaczął chlać, a ja położyłam się spać.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Di-gej

– Już nie ma dansingów, już nie ma orkiestr złożonych z muzykantów ubranych w białe garnitury – biadoliła Malwina lat 93. – Już nie ma dzikich plaż oraz parkietów, na których mogłabym pozbyć się ciuszków.
– Wszystko załatwi ci teraz di-gej – zgodnie kiwnęła głową Kunia lat 90.

Stałyśmy w ogonku, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który codziennie dostarczał do naszego sklepu na dole świeże pieczywo z nocnego wypieku.

– To nieprawda, w kościele wystarczał i nadal dobrze sobie radzi tylko jeden organista – stwierdziła Elwira lat 77.
– Nasz organista to też de-gej? – zdziwiłam się.
– Zawsze myślałam o naszym organiście, że to dupa z uszami – Kunia lubiła oceniać bliźnich w sposób szczególnie jaskrawy. – Nie wiedziałam jednak, że to dupa gejowska.
– Co wy sugerujecie? – spytała czujnie Elwira.
– Przysuńcie się do mnie – zażądałam, a kiedy dziewczyny zbliżyły się do mnie, kontynuowałam szeptem. – Czy wy zwróciłyście uwagę na muzykę, która sączy się w sklepie? Uważam, że Mietek lat 54, który jest szefem, zażądał od dziewczyn puszczania...
– Puszczania się? – podobnie cicho wtrąciła się Kunia, jednocześnie otwierając ze zdziwienia buzię oraz łapiąc się za głowę.
– Puszczania pościelowej muzyki. Myślę, że Mietek to też de-gej
– Di-gej – poprawiła mnie Elwira.
– A nie de-gej, znaczy gej od dupy? – dociekała Kunia.
– Do dupy – Lwinka poprawiła Kunię.
– Ksiądz proboszcz mówił o gejowskich diasporach, stąd są di-geje – wyjaśniła Elwira. – Muszę szepnąć wielebnemu, że organista może być z gejowskiej piątej kolumny. Zmartwi się nasz pasterz – zasmuciła się. – Przecież i tak wiele krzyży dźwiga na swoim świętym grzbiecie.
– Co wy się tak przytulacie? Zimno wam? – spytał przechodzący mimo nas nieznany przechodzień. Pewnie pracownik niedalekiego urzędu skarbowego.
– Dygej stąd! – warknęła Kunia.
– Chyba dygaj? – dopytywał się młody mężczyzna w wieku lat ok. 50.
– Mam ochotę kopnąć geja w dupę! – wycharczała rozwścieczona Malwina.
– W takim razie zapraszam do biura. – Przechodzień zareagował przytomnie. – Zapoznam panie z moim kierownikiem.
– Pod gejem pracujesz?! – zapiałam, po czym zamachnęłam się pustą, szmacianą siatką.

I właśnie wtedy nadjechał dostawczak z piekarni. W światłach reflektorów półciężarowego auta można było zobaczyć jak di-gej z pobliskiego urzędu dygał przed nami. Uważam, że także skarbówce trzeba od czasu do czasu popędzić kota.

niedziela, 2 grudnia 2012

Nieznacznie.

Dziś podczas sumy odprawianej w kościele pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego kazanie miał wygłosić ksiądz proboszcz, wspinając się na ambonę. To była przyczyna, dla której postanowiłyśmy pójść na poranną mszę dla dzieci, bo gdy proboszcz patyrzy na nas z góry, a potem zacznie ględzić, to nigdy nie widać końca. A w ogóle, to na mszy dla dzieci można weselej pośpiewać, np. „Hej ho, hej ho, do komunii by się szło” albo ”w buzi hostia nieduzia”. Nam, starszym nieco kobietom, rozwesela się serce, a nie zapada głęboko w smutku, gdy słuchamy filozoficznych dyrdymałów proboszcza.

Po mszy świętej Malwinie lat 93 zachciało się zapalić ćmika przed kościołem, więc przystanęłyśmy i jeszcze raz zanuciłyśmy „hej ho, hej ho, do komunii by się szło”. W tej chwili podszedł do nas wikary, który zdążył zrzucić ornat i teraz przechadzał się w krótkim kożuszku przed wildecką świątynią.

– Zapali ksiądz? – Malwina wyciągnęła paczkę papierosów bez filtra w stronę wikarego.
– Nie mogę – odpowiedział duchowny. – Tu jest monitoring.
– Nie rzucaj petów! – ostrzegłam Malwinę.
– Proboszcz nie ma na co wydawać kasy z tacy? – oburzyła się Kunia lat 90. – Po co chce mnie oglądać w telewizji?
– Boski monitoring. Gdybym zapalił, IHWH dałby mi popalić. Muszę świecić przykładem, a nie zadymiać wizerunek polskiego księdza.
– Nieznacznie się w księdzu zakochałam – wyznała szeptem Elwira lat 77. – Wprawdzie nadal pałam gorącym uczuciem do księdza proboszcza, ale i ksiądz wpływa na mnie nieodparcie.
– Bóg zapłać – odpowiedział wikary, a policzki nieznacznie mu spąsowiały.
– Ja też mam nieznaczne podejście do kościoła i jego sług – przyznała się Kunia. – Ksiądz też mi się nieznacznie podoba.
– Bóg zapiał. Tfu, Bóg zapłać! – odpowiedział skonfundowany wikary.
– I na mnie ksiądz nieznacznie wpływa – odezwała się Malwina. – Często myślę o tym przed snem, gdy leżę skulona pod kołdrą.
– Wprawdzie zawsze lubiłam mężczyzn, którzy znacząco wywarli wpływ na moje życie, to przyznam, że nieznaczny urok księdza jest ekscytujący – dołączyłam się do chóru apologetek wikarego.
– Och, siostry – wydyszał zmysłowo opiekun dusz wildeckich. – Niech Bóg wam wynagrodzi szczerze słowa.
– Byle nie w dzieciach! – zastrzegła się Kunia.

To było za dużo dla wikarego, który rzucił nam „Szczęść Boże” i czmychnął do zakrystii.