sobota, 22 grudnia 2012

Przed świąteczną spowiedzią.

– Chciałabym nareszcie otworzyć się w seksie – wyszeptała Malwina lat 93.
– Hę? – wyhęchała Kunia lat 90.
– Co? – poprawiłam przyjaciółkę.

Siedziałyśmy na ławeczce przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie i spisywałyśmy na karteczkach grzechy, jakie w ostatnim czasie popełniłyśmy oraz słowa i myśli, jakie nas ku grzechom prowadziły. Musiałyśmy wyznać wszystkie przewinienia spowiednikowi. Nie chciałyśmy niczego zapomnieć, by po wyjściu z konfesjonału nie odczuwać niesmaku, że się znów przed Bogiem cudem i trochę nie fair prześlizgnęło.

– Wszystko dlatego, że obecnie poddaniu się w seksie nadaje się negatywne znaczenie, uznając taką postawę za pasywną. A ja lubię być pasywna. Lubię też pasy. Lubię, jak ktoś spierze mi paskiem tyłek.
– Ze spowiedzią świętą byłoby łatwo, gdyby trzeba wyznać tylko uczynki – Elwira lat 77 przyznała Malwinie rację. – A jeszcze są świńskie myśli...
– I słowa – wtrąciłam słówko.
– No właśnie, kurdemol – przytaknęła Kunia.
– Młodzi są sprawniejsi seksualnie, ale my jesteśmy bardziej seksualne. To bardzo głęboki wgląd w ludzką naturę staruszki. Tego może nie zrozumieć wikary – obawiała się Lwinka.
– Dlaczego nie chcesz wyspowiadać się u proboszcza? – dociekała Elwira.
– On za dużo rusza ręką – wyjaśniła enigmatycznie Malwina. – To mnie rozprasza.
– Budda przemienił energię seksualną w miłujące współczucie – Kunia zaproponowała alternatywę dla kanonów obyczajowości katolickiej.
– Ukradłam jedną pyrę ze straganu – przyznałam się. – Zapłaciłam za dwa kilo, a potem pomyślałam, że może mi nie starczyć do gara, więc podprowadziłam jednego kartofla. Geniu akurat obsługiwał inną klientkę.
– K-r-a-d-z-i-e-s-z – literowała Elwira, zapisując na kartce grzech w kolumnie, która mnie dotyczyła.
– Jak ty piszesz „kradzież”? No jak ty piszesz?
– Czy błędy ortograficzne należą do grzechów lekkich? – zastanowiła się Malwina.
– U mnie z tą zwędzoną pyrą wyszło ponad dwa kilo – zmartwiłam się.
– Polacy żyją w nieświadomości grzechów ortograficznych – oceniła Kunia. – Jest to rodzaj dysgraficznej niewinności. Dzieci, które przyznają się do byków zazwyczaj dostają od księdza obrazek. Modlitewna pokuta jest za inne grzechy.
– A może wikary w ramach pokuty zleje mi tyłek? – zapaliła się do pomysłu Lwinka.

Pytanie zawisło w mroźnym powietrzu bez odpowiedzi, natomiast my nadal pisałyśmy. Wspomnienie dawnych grzechów nas rozpalało, więc jedyne na co nie marudziłyśmy, to była pogoda.

piątek, 21 grudnia 2012

Grzeszne małżowiny.

– Uszy dźwigają grzech – orzekła Kunia lat 90. – Tyle brudu wpada do naszych małżowin, że szczęśliwi są jedynie ci, którym miód zatyka trąbkę Eustachiusza.
– Kobieta kowadełkiem swego losu – zgodziłam się z przyjaciółką, jednocześnie wkładając palec do ucha i potrząsając nim gwałtownie i uporczywie.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Pierwsze promienie słoneczne akurat wychodziły nad Moskwą, a my prędzej oczekiwałyśmy przyjazdu dostawczaka z piekarni niż świetlistego przebłysku z niebios.

Piątek zaczynał się leniwie, choć zapowiedziano koniec świata. Obawiałyśmy się, że ludzie z piekarni też o tym wiedzą i stoimy w kolejce nadaremno.

– Moja świętej pamięci połowa – Malwina lat 93 zaczęła snuć opowieść – rankiem lubiła brać do ręki swoje gotowe do pracy narzędzie i klepać mnie zaspaną po uszach. W tych momentach pytał się: „Lwinka, czy wiesz, dlaczego człowiek ma dwie dziurki od nosa, a nie jedną?”, zagadywał. „Nie”, odpowiadałam tak zawsze, bo instrument męża działał niczym korek z miodu i nie słyszałam pytania. W takich sytuacjach zawsze wolałam odpowiedzieć negatywnie, bo mój stary był zboczoną świnią i bałam się, że jeszcze, Bóg wie, co mi zrobi. „Żeby nie kusiło. Cha, cha, cha”, dopowiadał swoją anegdotę i śmiał się tak długo, póty wszystko nie zaczynało mu wisieć. ...W sumie to był mięczak – Malwina dodała po chwili zastanowienia.

– Trudno porządnej kobiecie słuchać takich opowieści – obruszyła się Elwira lat 77, po czym przyłożyła dłonie do małżowin i zatknęła uszy.
– Nieraz widziałam – przypomniałam sobie – jak ksiądz proboszcz brał do ręki patyczki higieniczne, używał ich do woli, a potem wchodził do konfesjonału – obwieściłam sąsiadkom dodatkowo przekazując treść językiem migowym tuż przed twarzą Elwiry. Poskutkowało, bo parafialna faworyta oderwała dłonie od uszu.
– Czy właśnie od tego zaczęły się twoje problemy ze słuchem? – dociekała Kunia.
– Co? – spytała Lwinka.
– Ludzie mają zbyt wiele za uszami – stwierdziła filozoficznie Elwira.
– Koniec świata! – wyrwało się Malwinie.
– Już teraz?! – zapiszczała Kunia.
– Koniec świata! – powtórzyła Malwina. – Zostawiłam mleko na gazie!
– Tylko nie dzwoń do drzwi! – doradziłam. – Ludzie jeszcze śpią. Nie można zaczynać dnia od wybuchu, nawet jeśli to jest koniec świata.

Myślę jednak, że Lwinka nie dosłyszała moich słów, bo chyżo pomknęła do swojego mieszkania. My w skupieniu nasłuchiwałyśmy, zastanawiając się, czy koniec świata nie zacznie się aby od wybuchu na poznańskiej Wildzie.

czwartek, 20 grudnia 2012

Skażona kropielnica.

Musiałyśmy to zrobić. Może moment nie był najszczęśliwszy, w końcu za chwilę miała rozpocząć się niedzielna suma, ale zagrożenie epidemii było na tyle poważne, że nie miałyśmy wyjścia. Odziane w białe kitle, aseptyczne rękawiczki i maski na twarzach oraz jednorazowe czepki na głowach wtargnęłyśmy na sygnale (Władek w nocy zerwał koguta z policyjnego auta) do kościoła, rozwijając taśmę wokół kropielnicy.

Kościelny pobiegł w te pędy do wikarego lat 39 i po chwili razem z nim powrócił.
- Na Boga, co robicie? – oburzył się wikary.
- Nie używaj, smyku, Pana Boga swego nadaremno! – oburzyła się Kunia lat 90.
- Opanowujemy pole skażenia – wyjaśniłam.
- Na świętego Jana Kantego, to chyba jakiś żart! – wykrzyknął duchowny, a echo jego słów odbijało się to od posadzki, to od ambony, by spocząć na klawiszach instrumentu organisty, utykając gdzieś między kluczem wiolinowym a bemolem.
- Pinkolisz! – zdenerwowała się Kunia.
- To jest dom Boży – wtrącił się kościelny.
- Przynajmniej ty się nie odzywaj! – wrzasnęła moja przyjaciółka.
- Ile razy zmieniasz wodę w termoforze, gdy proboszcz chce wieczorem ogrzać stopy? – spytałam kościelnego.
- Trzy, czasem cztery razy – odpowiedział uczciwie kościelny.
- A w kropielnicy?
- Przecież to nie gejzer! Tu nie musi buchać ciepłem!

Tymczasem Kunia sprawdzała PH wody, temperaturę, robiła też pierwsze reakcje mające wykryć ilość metali ciężkich, pierwiastków promieniotwórczych oraz bakterii coli.

- W tym pływa gówno! – orzekła.
- W wodzie święconej? – zmartwił się wikary.
- Ludzie srają przed mszą, by nie pierdzieć na kazaniu – obcesowo odpowiedziała moja przyjaciółka. – Nie znam mężczyzny, który myje dłonie po podtarciu tyłka. A potem pływa to w kropielnicy.
- O Jezu! – kapłan znów wezwał Pana Boga nadaremno, tym razem w osobie Syna.
- Myślisz, drogi pasterzu – wtrąciłam się – że na poznańskiej Malcie jest inaczej? Ludzie tam sikają i robią inne rzeczy na szkodę Pana.
- Na szkodę Pana?
- Przecież biskup poświęcił jezioro. To największy akwen wody święconej w Wielkopolsce.

Tym samym uspokoiłam wikarego. W końcu kropielnica w porównaniu z jeziorem to tylko święcona kałuża. Zresztą kto go za te taśmy wokół kropielnicy miałby karać? Biskup? Ten, co poświęcił jezioro?

wtorek, 18 grudnia 2012

Jak zachować jędrność biustu.

W mroźną pogodę coraz częściej się tulę. Prawą rękę staram się przybliżyć do lewej łopatki, natomiast lewą dłoń kładę z drugiej strony pleców. Usilnie staram się złączyć ręce, niestety, mam je nieco za krótkie. Ale nie o to idzie, by się przywitać za własnymi plecami. Gdyby o to mi chodziło, to mogłabym potrząsnąć dłońmi na własnych oczach. Po prostu układam ręce pod biustem i naprężając górne kończyny podnoszę swój biust. Uściśnięcie rąk za plecami wpływa na jędrność moich piersi.
Zatem zgoda (przez podanie rąk) buduje biust, niezgoda zaś go rujnuje.

Oczywiście wszystkie wiemy, że biust wpada w oko mężczyznom. Ale czemu tego nie odwrócić? Tu wyjawię sekret psychosomatycznego treningu na jędrność naszych mlecznych magazynów. Ja robię to w ten sposób, że celuję sutkami w oczy rozmówcy o płci gorszej. Nawiązanie relacji sutek-oko objawia się błyskiem w oku samczego interlokutora, a moja pierś w świadomości tego kontaktu prężni się, utrzymując sutek w twardej gotowości do komunikacji niewerbalnej.

Wiadomo, że żyjemy jeszcze w gorsecie obyczajów XIX-wiecznych, dlatego można wykonywać ćwiczenia w biustonoszu, ale przy tym ćwiczeniu efekt ujędrnienia piersi nieodzianych w stanik jest trzykrotnie szybsza.

Władek lat 96 znowu namówił mnie do wyjścia na działkę. Niby pod pozorem usunięcia śniegu z dachu altanki, ale wiem, że to nie jest prawda. Władek po prostu ma ochotę na podziwianie jędrności mego biustu. Bo w nieogrzewanej altance rozdziewam się do pasa i sprzątam letni domek. A Władek obserwuje mnie z wywieszonym jęzorem. Pozwalam mu na to, bo w niskiej temperaturze Władek nie działa, mimo że jest AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem. A biedak ma lat 96 i ma prawo do przeżyć estetycznych i podziwiania mych atutów.

I nie mieli przy tym głupio jęzorem, bo wywieszony płat jego pożądania szybko przymarza mu do dolnej wargi. Ale to jedyny koszt tego wydarzenia, jaki płaci Władek. A ja na koniec myję się pod pachami w świeżo opadłym śniegu, przez co biust jeszcze bardziej mi się pręży, a potem to już wracamy do domu na herbatkę z konfiturką z wisienek. Trochę się zdrobnieniowo rozczuliłam, ale to bardzo ciepły koniec mojej klatko-piersiowej gimnastyki.

I do wszystkich moich koleżanek: gimnastykujcie się! Zaprotestujcie przeciw obwisłym piersiom. Narzekać to można na opady śniegu, ale nie na opadłe piersi. Bo to tylko wynik naszego zaniedbania!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ni stąd, ni zowąd.

- Władku, jak przyszedłeś na świat? – pytanie zadałam powstańcowi lat 96 w czasie konsumowania przez niego pączka. Świntuch zamiast normalnie odpowiedzieć, wypluł marmoladę na środek kuchennego stołu.
- Przepraszam...
- Rodzinę też zdążyłeś przeprosić?
- Za ten dżem przepraszam – krygował się AK-owiec.
- To nie dżem tylko marmolada – poprawiłam Władka, wycierając ścierą blat stołu.
- Ech, Adela – jęknął Władek.

Przełom roku to metaforyczny czas naszych powtórnych narodzin. I warto o tym szybko napomknąć przed 1 stycznia, czyli polskim dniem szlochu, rozpaczy, rozdzierania ran i grzebania się w problemach. Dlatego zawczasu chciałam poruszyć problem odgryzienia pępowiny przez mego druha, gdyż podobne pytania zadaję również sobie. Potem w atmosferze Sylwestra nie będzie już okazji, by o tym porozmawiać.

- Widzisz, Władku, ja przyszłam na świat ni stąd, ni zowąd.
- Jak to?
- Narodziny mnie zaskoczyły. Przez moment nie mogłam ze zdziwienia złapać tchu.
- A potem?
- Powoli zaczęłam się przyzwyczajać, ale żyję jeszcze za krótko, by odpowiedzieć na niektóre pytania.
- Męczą cię imponderabilia?
- Od czasu niemowlęctwa mam też kolki. Jakoś trawię życie, ale trzustka zbliża się do granic wytrzymałości. Chyba za często kupuję Rogale Marcińskie.
- Właśnie, gdybyś urodziła się na Honsiu to byś jadła sushi. Ryż jest zdrowy, dlatego proponuję byśmy napili się sake.
- Pomyśl lepiej o Etiopii. Tam piłabym wodę butelkowaną, którą charytatywnie wysyła jeden z polskich producentów.
- Czyli dla nich ni stąd, ni zowąd.
- Masz rację, wspomaganie spływa ni stąd, ni zowąd. Bo co to za szlachetna pomoc, gdy odpiszesz sobie 1% podatku?
- To jak, może skoczę do sklepu po sake?
- Ty i te twoje imponderabilia! – wrzasnęłam.

Władek lat 96 wprawdzie jeszcze domagał się nieśmiało, bym przeznaczyła 1% swojej emerytury dla japońskiego producenta napoju wyskokowego, ale dość mam pokazów AK-owca, jak się chodzi, gdy trzęsie się ziemia. Ni stąd, ni zowąd zaprotestowałam, uświadamiając sobie, że większość moich protestów zna swój cel, choć nie wiadomo, skąd się biorą.

niedziela, 16 grudnia 2012

Potęga smyrania.

Bardzo lubię być smyrana. Na potęgę lubię. Każdy głask zwiększa mój apetyt na kolejny subtelny, delikatny dotyk i powoduje wzmożone łakomstwo na więcej, a nawet jeszcze więcej. Bo kiedy uprzejma ręka lekko prześlizguje się po mojej skórze, to wtedy myślę, a dlaczego jeszcze nie tam? I tam? A tam to już w ogóle. I napinam się, i prężę w oczekiwaniu, że dłoń zawita w te coraz bardziej upragnione rejony, ale nie zawsze ręka masażysty jest domyślna, często pozostawiając mnie niezaspokojoną.

Smyranie uzależnia każdego, o czym przekonałam się w kolejce do sklepu na dole. Okazało się, że wszystkie moje sąsiadki odczuwają to samo. Roztrząsałyśmy to długo. Kiedy zrozumiałyśmy, że jest to wspólne dla każdej z nas, to przeszłyśmy od słów do czynów. I teraz przynajmniej raz w miesiącu spotykamy się w grupie 9 pań i po kolei się smyramy. Pierwsza na leżankę kładzie się najstarsza z nas, czyli Malwina lat 93, my ustawiamy się naokoło niej i każda zaczyna smyrać swój kawałek Malwinowego ciała. Zaspokojona Lwinka zasypia, my pijemy po małym kieliszku wiśniówki, w rozluźnieniu czekając na swoją kolej. Po kwadransie budzimy Malwinę i kładzie się następna kobietka. Seans trwa nawet do 8 godzin i tyle samo kieliszków wiśniówki. Rozstajemy się w atmosferze relaksu i odprężenia – akumulatory są naładowane i śmiało możemy brać się za bary z brutalną rzeczywistością wypełnioną przez niesmyrających się ze sobą mężczyzn.

A przecież potęga smyrania mogłaby na początek ogarnąć cały kraj, ale na razie brak dobrej woli rządu. Opozycja też nie chce się smyrać, przez co obywatele naszego kraju nieustannie są narażeni na jazgot polityków i agresję ich popleczników oraz oponentów. A wystarczyłoby dać przykład. Nieraz, stojąc w kolejce do sklepu na dole, dzieliłyśmy się z koleżankami wizją, w której premier na oczach wielomilionowej publiczności telewizyjnej smyrałby się z liderem największej partii opozycyjnej. Oj, ile byłoby uciechy. Ile radosnej energii. Ile pozytywnych emocji.

Polska może dać impuls całemu światu. Żadna religia nie opanowała całego globu, bo nie oferuje smyrania tu i teraz, lecz co najwyżej w mgliście rysującej się wizji życia po życiu. Szanse przed światowym smyraniem są ogromne i można z niego uczynić najlepszy towar eksportowy. Na smyraniu przecież możnaby trochę zarobić i załatać dziurę budżetową. Mi z sąsiadkami wystarczy fakt, że impuls dla świata wyszedł z poznańskiej Wildy. Wierzę w to głęboko, że cały świat już niedługo będzie się smyrać. Ku chwale rodzaju ludzkiego.

Bo potęga smyrania jest wielka i basta!